Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lody: orzechy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lody: orzechy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 18 października 2022

lody Ice Cream United Peanut Butter

Kiedy trochę rozczarowały mnie lody Ice Cream United Vanilla Cookies (bo choć pyszne, to jednak z "ale"...), pomyślałam, że pójdę za ciosem i zdecyduję się na drugi dość ryzykowny w takim razie wariant (w zasadzie to był ostatni, jaki kupiłam). Rzeczy masłoorzechowe raczej rzadko w moim odczuciu wychodzą tak "peanut butterowo", jak bym chciała, więc jestem sceptyczna. W przypadku lodów... sama nie wiem. Perspektywa jedzenia przemrożonego masła orzechowego jakoś niezbyt mi się jednak widziała (po Karamell & Salz byłam w sklepie nazbyt optymistyczna i chyba założyłam jakieś przysłowiowe różowe okulary). A jednak ogólnie marka bardzo mnie zaintrygowała zamiennikiem cukru białego - trzcinowym. I właśnie na minimalnie słodkie, na maksa czekoladowe lody się nastawiłam przy Schokolade. I cóż, tego nie dostałam. Choć same lody były dobre, zawalił dodatek. W takim razie może nic straconego? Może lody dzisiaj przedstawiane też miały być dobre, bo bez wątpliwego dodatku? Bałam się początkowo tylko, czy "wątpliwe" nie przedstawi się tu masło orzechowe. Tak sobie myślałam, aż do dnia, kiedy przeczytałam opis i skład (nie mam pojęcia, jak to się stało, że akurat tego wariantu nie czytałam albo czytałam ogłupiona w sklepie). A tam... maślane karmele, kajmaki i co państwo tylko chcecie... a nie ukrywam, że nawet gdy ogólnie byłam o wiele większą entuzjastką lodów, karmelowe warianty raczej omijałam. Masło orzechowe i karmel to pewnie coś idealnego dla niektórych, mnie niezbyt pasowało (łagodnie mówiąc).

Ice Cream United Peanut Butter (by Lukas Podolski) to lody o smaku fistaszkowym z (10%) sosem dulce de leche (o smaku kajmakowym) i (10%) kawałkami karmelu maślanego w czekoladzie 7%

Po otwarciu poczułam mocno fistaszkowo-nugatowy zapach. Po chwili przeszedł w bardziej jakby  nugat o smaku masła orzechowego, trochę duszno-ciężkawy. Wyraźnie "na słodko", o co zadbał karmel... Czy raczej, mimo lekkiej, palonej nuty, kajmak, coś niemal krówkowego. Za tym stała mleczność, śmietanka - bardzo naturalna, jakby też naturalnie słodkawa baza. W trakcie jedzenia, raz czy dwa, zajechało mi to sztucznawo-alkoholowym, słodkim karmelem (jak trochę pawełkowy karmel z batona typu Mars?).

Masa lodowa była gęsta i kremowa. Choć nie była twarda jak kamień, trafiłam na twardawość wynikającą jakby z ewidentnego zagęszczenia (masłem orzechowym). Właśnie także gęstością mogła się pochwalić. Wydała mi się ciężka, dość tłusta. W ustach tłustość ta okazała się nugatowa, jak fuzja śmietanki, masła orzechowego i... zagęszczonego, skondensowanego mleka. Kajmak wmieszano więc prawie na gładko do bazy lodowej. Trafiały się bowiem ciągnąco-gumiaste (bo przymrożone), śkliskawe grudki. Krem fistaszkowy wmieszano natomiast idealnie (nie trafiłam ani na grudeczkę masła orzechowego). Baza topiła się powoli, niechętnie... Bardziej po prostu miękła na puszyście-gęstą, ciężkawą chmurkę... Z motywem spieniono-skondensowanego mleka.
W pudle znalazło się dużo równych kulek wielkości do 0,5 cm, składających się (mniej więcej po równo) z czekolady i karmelu. Czekolada je pokrywająca nie była kamieniem, miękła i gięła się. Nieco ulepkowata, ale dość tłusto-kremowa, jak średniej, ale znośnej jakości polewa czekoladowa. 
Większość kulek zawierała ewidentnie kawałki karmelu, inne (nieliczne) nadziano sosem karmelowym albo po prostu rozwaliły się, a karmel się rozpuścił - obstawiam to drugie (bo lody jem mocno stopione).
Kulki w miarę szybko dochodziły od zamrożenia do siebie, acz ja i tak najpierw wybierałam je z masy na talerzyk, a do ust brałam po paru chwilach.
Karmel okazał się łatwym, przystępnym do gryzienia tworem nieco szklistym, tłustym... czasem nieco bardziej grudkowato-krówkowym. Ogólnie jednak można go podsumować jako chrupiąco-trzeszczące karmelki. Rozpuszczał się łatwo, zębów nie obklejał. Najlepszym sposobem jedzenia tego czegoś to... niejedzenie. Wywalałam, bo smak był daleki od zjadliwego.

W smaku sama masa lodowa od razu dała się poznać jako bardzo, bardzo słodka i wyraźnie mleczna. Doszła do tego słodko-maślana nugatowość, wnosząca fistaszki. Chwilami były wyraźniejsze, chwilami jakoś zanikały. Wyszły nieco duszno, słodkie masło orzechowe przywodząc na myśl tylko sporadycznie. Były bardziej jakby nugatowe, z mlecznym wątkiem (nie wiem, dlaczego skojarzyło mi się to z nijako-słodkim nugatem z Marsa).

Nugatem mleczno-karmelowym w zasadzie. Słodycz odegrała ważną rolę. Łatwo o skojarzenie z karmelowym mlekiem, mlekiem skondensowanym i... kajmakiem. Kajmakowo-fistaszkowym nugatem? Z czasem, gdy fistaszkowość gubiła się w słodyczy, a - zwłaszcza po zagarnięciu dodatków - baza udawała zasłodzone cappuccino. Co więcej, gdy trafiałam na fragmenty słabo przemieszane, to kajmakowo-maślana słodycz podskakiwała i stawała na pierwszym planie. Całość wyszła więc dość niedookreślona.

Mocnym dosładzaczem okazał się dodatek. 

Karmel w czekoladzie był bardzo słodki. W zasadzie już czekolada roztaczała cukrowość, aczkolwiek mleczności nie mogę jej odmówić. Niestety i tak zawarła ulepkowaty motyw. 
Karmel spod niej odzywał się szybko jako słodkie i sztuczne karmelki z tłuszczowym posmakiem. Chwilami przytaczał lekko palony wątek.
Kulki z lejącym błyskawicznie zacukrzały. 
Ogólnie sztuczny karmel z kulek podkreślał słodycz i kajmakowo-karmelowość bazy, ale spłycał ją, wplatając sztuczność jakby... sztuczną słodycz. To tanie, cukrowe karmelki, zostawiające nieprzyjemny posmak. Zdecydowaniu psuły całość.

Dodatki przygłuszyły fistaszki, za to nakręciły trochę karmelowo-kajmakowość, nugatowość. Im więcej jadłam, tym bardziej widziało mi się to jako kajmakowe cappuccino albo po prostu abstrakcyjne słodkości o smaku cappuccino. Gdy trafiłam na kumulację słodyczy, robiło się słodko-mdło, aż muląco.

Po zjedzeniu już części został niesmak tanich karmelków, sztucznawej słodyczy i przesłodzenie. Czułam kajmakowo-karmelkowe, maślano-polewowe nuty tanich słodyczy, a także wątłe echo mleczno-cappuccinowo-nugatowych lodów. 
Karmelki były paskudne, baza zaś średnia - próbowałam to jeść wywalając kulki, ale było ich tak dużo, a same lody okazały się z czasem tak mulące, słodkie i ciężkie, że ledwo dobrnęłam i przejadłam jakąś 1/3, że po prostu więcej nie dałam rady (próbowałam zjeść jak najwięcej, bo jadłam je zimą, a to nie pora Mamy na lody, więc nie chciałam ich wyrzucać).

Całość wyszła szokująco kiepsko. Baza lodowa bardzo mnie zaskoczyła, że była (fistaszkowo) nugatowo-kajmakowa, a nie, że to lody fistaszkowe z np. skupiskami, zawijasami sosu kajmakowego (dodanego jako widoczny dodatek). Do tego motyw cappuccino... Nie wyszła wprawdzie tak zupełnie tragicznie, tylko nieadekwatnie. Kawałki karmelu w czekoladzie to jakieś niskie jakościowo okropieństwo. Lody ogółem kojarzyły mi się trochę z lodową wariacją na temat Marsa. Słodko, mdławo, niedookreślono - jakby same nie bardzo wiedziały, czym mają być. Nie smakowały mi ogółem, a ich dziwna konsystencja też mnie nie wciągnęła (acz uwierzę, że może się podobać). A jednak to nie porażka na całego; po prostu lody niewarte uwagi. Dodatki, posmak, wydźwięk - wszystko to sprawiło, że szybko odechciało się jedzenia tego.
Oczywiście napalona na "dobre lody" po Karamell & Salz (bo kupiłam je jako pierwsze i jedyne na spróbowanie) jakoś nie skupiłam się, nie wczytywałam się w składy i opisy i... mam za swoje. Brawo ja. Że też musiałam za pierwszym zakupem trafić na najlepszy wariant... I odkrywać, że z innymi jest tylko gorzej, ech.


ocena: 5/10
kupiłam: Lidl
cena: 14,99 zł (za 500ml)
kaloryczność: 130 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie

Skład: 51% mleko, cukier trzcinowy nierafinowany, 9% pasta z orzeszków arachidowych, śmietanka, glukoza, woda, cukier, 2% mleko zagęszczone, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, syrop glukozowy, miazga kakaowa, syrop cukru inwertowanego, 0,4% masło, emulgatory (mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, lecytyna sojowa), stabilizatory (mączka chleba świętojańskiego, guma guar), skrobia, sól, mleczko w proszku odtłuszczone, naturalny aromat waniliowy, syrop cukru skarmelizowanego

sobota, 8 października 2022

lody Ben & Jerry's Netflix & Chill'd Non-Dairy Ice Cream

Swego czasu, dawno, dawno temu gdy jeszcze lubiłam od czasu do czasu zjeść dobre lody, zauważyłam, że dzieje się coś dziwnego z tym smakiem B&J's (Netflix & Chill'd). Pomyślałam, że zmienili netfliksową szatę graficzną, która bardzo mi się podobała. Nieco markotna, gdy trafiłam na promocję, kupiłam, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem zacnych lodów nie zepsuli, bo i tak kiedyś planowałam do nich wrócić (składu więc nie sprawdzałam; zwykłe Netflix & Chill'd jadłam w 2020). A mam teorię (popartą wiedzą z wykładów dot. rynku i reklamy), że producenci zawsze jak zmieniają opakowania, to i w składach gmerają. Zanim się za nie zabrałam, znów zaczęłam widywać wersję w opakowaniu ciemniejszym, z wyraźnym logo Netfliksa. Dziwne mi się to wydało. Potem przyjrzałam się moim - na jasnozielonych opakowaniach logo Netfliksa też było, tylko że mniej widoczne. Zaczęłam zachodzić w głowę, co jest, aż w końcu mnie tknęło. Przecież marka wiele smaków ma w dwóch wersjach: zwykłych i wegańskich. Ogarnęło mnie przerażenie. Władowałam się w wersję wegańską, której nigdy nie miałam zamiaru kupować. Lody więc czekały i czekały, aż przeszły mi jako typ jedzenia. Też do wszelkich słonych dodatków nastawiłam się bardzo "na nie". Lody postanowiłam w końcu otworzyć, by mi zamrażarki nie zawalały. Potrafię docenić, mimo że już rzecz nie moja? Pocieszałam się też myślą, że czeka mnie ciekawe doświadczenie, a mianowicie na przykładzie tego samego wariantu sprawdzić, jak się mają jakościowo zwykłe B&J's do wege wersji.

Ben & Jerry's Netflix & Chill'd™ Non-Dairy Ice Cream to wegańskie lody na bazie mleka migdałowego o smaku masła orzechowego (krem z fistaszków to 5%*) z masą ze słodko-słonych precli (9%) oraz kawałkami ciasta brownie (10%). Opakowanie zawiera 465ml / 384g.
*Wmieszany w masę raczej, acz ja trafiłam na jedną grudkę, udającą masę z precelków - szkoda, że nie dodali masła orzechowego też jako "zawijas".

Po otwarciu lody prawie nie pachniały, potrzebowały czasu, by zapachnieć łaskawie... masłem orzechowym. W trakcie degustacji czułam delikatne, margarynowo-maślane masło orzechowe fistaszkowe, wyraźnie trochę słodkie, subtelnie słone - w amerykańskim stylu. To było trochę złudnie mlecznawo-mdłe. Po zruszeniu, w trakcie jedzenia dołączył do nich zapach słonych precelków i cierpko-goryczkowaty wątek kakao. Wszystko byłoby smakowite, gdyby nie trzymała się tego słodka sztuczność, plastikowość.

Masa przedstawiła się jako twarda, ale topiła się chętnie (acz z czasem, nie od razu). Zawartość pudła miękła w rzadko-mlecznym, trochę wodnistym kontekście. Wydała mi się dziwnie zagęszczono-zgumowiona, bo wcale się nie spieszyła tak, jak można by się spodziewać. Lody okazały się zagęszczone trochę gumiasto, ale też kremowe i tłuste. Jednocześnie nie bardzo ciężkie. W ustach rozpływały się trochę oleiście, trochę kojarząc się ze śmietanką kokosową. Czuć w nich rozwodnienie, acz nie jakieś straszliwie.
W całym pudle sporo nie tyle zawijasów, co skupisk kremu / masy ze zmielonych precelków. Gdy lody bardziej się już topiły (takie właśnie jem), te miejscami mieszały się z masą. Wyszły jak sosowato-ciasteczkowe masło orzechowe, z małymi kawałeczkami precli. W ustach rozpływało się to nieco krakersowo-ciastowo-mącznie. Raz po raz coś odznaczyło się twardością, ale chrupkości nie uświadczyłam. Miejscami bardzo wymieszało się to z masą lodową - tam jej podyktowało mączność i proszkowość. Skupiska te kojarzyły się z zawilgoconymi, mokrymi preclami i bułkami, które pierwotnie były wypieczone na chrupko.
Kawałki brownie to gigantyczne kwadraty (że ledwo mieściły się na łyżeczce; kilka o bokach ok. 4cm, a wysokości 1cm), ale też kawałki wielkości średniej i trochę kawałeczków mniejszych. Nie pożałowano ich. To tłusto-mokre, miękkie i kapciowate ciasto, które w ustach rozpływało się maziście na gęstą, tłustą i kleistą papkę. W zasadzie trochę rozpływać się miejscami zaczynało już w pudle (jem lody bardzo topiące się). Zaklejała konkretnie. Ciężkie i masywne, acz w pozytywnym rozumieniu.
Trafiłam też na gumiastą grudkę kremu fistaszkowego, ale obstawiam, że to po prostu "niedomieszanie". Na oko do złudzenia przypominała te preclowe, a tylko w ustach zachowywała się inaczej (było bardziej tłusto-kremowe, gumiaste i gęste). Żałuję, że zamiast precli nie dali masła orzechowego w takiej formie.
Wszystko to współgrało. Dodatki odciągały uwagę od negatywnych aspektów bazy, a "zawilgocone bułki" w towarzystwie brownie jakoś tam przeszły.

W smaku masa lodowa uderzyła wysoką słodyczą. Cukrowość zaraz przywołała do siebie słodko-fistaszkowy wątek. Podkreśliły go migdały, a dokładniej mleko migdałowe, którego nutę czuć wyraźnie. Zarejestrowałam też pewną oleistość, "dziwnie orzechowawą" (olej kokosowy?). Chwilami to bardziej "fistaszkowa duszność", sugerująca słodkie masło orzechowe, chwilami raczej nieco sztucznawo-plastikowo-cukierkowa. Do tego doszedł mdławo-tłuszczowy wątek. Smak okazał się trochę znijaczony, rozwodniony. Migdały swoją mlecznością usilnie kierowały skojarzenia ku nugatowi. To raczej fistaszkowo-migdałowy, słodko-sztucznawy nugat niż masło orzechowe, ale i ono chwilami do głowy przychodziło (acz w ciemno, za bardzo skupiając się na dodatkach można zapomnieć, jaki smak baza reprezentuje wg producenta).

Preclowe zawijasy czasem troszeczkę podbijały sól, mimo że nie były słone po całości. W zasadzie były słone minimalnie. Na pewno za to preclowato-bułkowate. Pszeniczne, może trochę krakersowe, trochę paluszkowe - niejednoznaczne, mdłe. Kojarzyły się z mokrymi okruchami chleba / bułki, skórkami... Raz czy dwa wyraźnie słonawymi (nigdy jednak "słonymi"), ale ogólnie wkomponowanymi w resztę.

Brownie uderzały swym smakiem bez kompromisów. Niczym bardzo - w tym trochę sztucznie - słodkie, mocno czekoladowe gotowce ze złudnie alkoholowym, truflowo-likierowym charakterem. Były najintensywniejsze, wybijały się ponad mdławą bazę i "bułko-precle". Choć aż przesadnie słodkie, ciasto zaserwowało też gorzkawość kakao i ciemnej czekolady.

Baza lodowa po dodatkach wydawała się jeszcze bardziej mdła i cukrowo-słodziaśna, jeszcze bardziej fistaszkowo-nugatowa. Oleista nuta, próbująca ukryć się za coraz słabszym mlekiem migdałowym, jeszcze bardziej dawała się we znaki. Było w tym aż coś gryzącego.

Po brownie i zagarnianiu masy lodowej, preclowe zawijasy sporadycznie też bardziej preclo-bułkowo się jawiły, aniżeli bułkowo. 

Po zjedzeniu już małej ilości czułam się zacukrzona, a usta miałam otłuszczone. Pszenny, nijako-bułkowaty wątek mi przeszkadzał. Brownie w tak kiepskim otoczeniu też nie zachwycało. Niby dobre, a jednak i ono miało nieprzyjemne, sztuczne nuty, które odznaczyły się w posmaku. Czułam wówczas lekką goryczkowatą sztuczność związaną ze słodyczą i jakby olej kokosowy, ale z czymś wymieszany.

Całość mi nie odpowiadała. Beznadziejnie słodka, mdła i tłusto-wodnista baza uboga w fistaszki kojarzyła się bardziej nugatowo. Niby plus, że czuć migdały, ale to nie chwyciło. Muszę jednak przyznać, że jak na taki skład, efekt zaskakująco ok. Brownie niby przyjemne, "likierowo-czekoladowo" intensywne, ale z kolei sztucznawo słodkie; za słodkie. Mam też wątpliwości, czy jest sens dodawania do lodów aż tak wielkich kawałków. W dodatku precelkowa miazga-sos w wegańskiej wersji to porażka. Pszenno-bułkowo-mdła i w zasadzie zbędna, bo nawzajem nakręcająca się z nijakością bazy. Jej mokro-twardawa forma odpychała, acz nie jakoś tam bardzo (dzięki temu, że jakoś się tam całościowo to-to mieszało).

Konwencjonalna wersja wyszła o wiele lepiej. Bardziej słonawe precle w podlinkowanych lodach wyszły lepiej, bo te mdłe krakerso-bułki w wegańskiej wersji zahaczały o obleśność (soli w podlinkowanych było 0,66g/100g, w dzisiaj przedstawianych 0,31g). Podkreśliły też masło orzechowość bazy, a całość wydawała się mniej słodka.
Muszę jednak przyznać, że w porównaniu do znanych mi wege lodów, te nie były takie złe. Podobnie do innych wegańskich B&J's, czyli bez ochów i achów, a zjadliwie. Alternatywa wykonana spoko, acz zawalona czymś bezsensownym (ilością soli, masła orzechowego - toż to łatwo zmienić). Na pewno niewarte ceny, jaką sobie sklepy w Polsce bez promocji życzą.


ocena: 7/10
kupiłam: Kaufland
cena: w promocji za około 10 zł (za 465 ml / 384 g)
kaloryczność: 276 kcal / 100 g; 226 kcal / 100 ml (83g)
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, syrop glukozowy, tłuszcz kokosowy, mąka (pszenna, słodowana jęczmienna), oleje roślinne (sojowy, rzepakowy), orzechy ziemne 4%, pasta z migdałów 3%, skrobia, białka grochu, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgatory (lecytyna słonecznikowa, sojowa), sól, stabilizatory (guma guar, mączka chleba świętojańskiego), ekstrakt wanilii, drożdże, naturalny aromat, regulator kwasowości (wodorotlenek sodu), substancja spulchniająca (węglany sodu)

poniedziałek, 4 lipca 2022

lody Ice Cream United Schokolade

Ostatnimi czasy z tworów słodkich do jedzenia podczas oglądania czegoś lody zaczęły w moim odczuciu zbierać za dużo "ale". Samą siebie trochę śmieszę nieustannie, że przeszkadza mi ich chłód. Ale... lubię, jak zmiękną i w ogóle - potrafię jeść je nawet do dwóch godzin, "bawiąc się" nimi przy tym (wbrew zasady "nie baw się jedzeniem" - ja lubię!). Drugi zarzut był jednak poważniejszy. Prawie wszystkie zaczęłam odbierać jako za słodkie. Ostatnia nadzieja tkwiła w zakupionych lodach Ice Cream United, których zrobiłam mały zapas po nie za słodkich (i szokujących tym), pysznych Karamell & Salz. Kolejną ofiarą padł wariant trochę tajemniczy w sensie, co znajdę w środku. Niby lody czekoladowe, ale skład i opis wyjechał mi z czymś nugatowym (mylące tłumaczenie: "z kawałkami czekolady nadziewanej nugatem", dopiero oryginał pod nalepką był logiczny, jaśniejszy). Hm... Wciąż jednak liczyłam, że to najmniej słodkie lody z posiadanych.

Ice Cream United Schokolade (by Lukas Podolski) to lody czekoladowe z kawałkami nugatowej mlecznej czekolady (które to kawałki stanowią 6% całości), wyprodukowane przez Gelato Classico - Die Eismanufaktur. Opakowanie zawiera 500 ml.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach kakao, a dopiero w drugiej kolejności czekolady gorzkawej od jego sowitej ilości. Zawarła lekko karmelowo-waniliową nutę. Zaraz za nią wystąpiła także mleczna baza, nie mieszająca się jednak do czekoladowości. W trakcie jedzenia wyłapałam leciutko nugatowe echo, o niemal uroczym, słodziutkim wydźwięku. Nie pasowało i przeszkadzało mi w tej kompozycji.

Masa lodowa, choć była gęsta i kremowa, dała się poznać jako przystępnie twardawo-miękkawa (przy czym ta "twardawość" była minimalna i to bardziej jakby wrażenie). Zawdzięczała to mleczności, dzięki której nie była tłusta czy ciężka. Topiła się błogo gęstawo w tempie umiarkowanym. Czuć w niej zagęszczenie czekoladą, dodające zwartości (to chyba trafniejsze słowo niż "twardawość"). Miałam wrażenie, że chwilami trafiałam na nie do końca roztopione grudki czekolady.
W pudle znalazła się średnia ilość posiekanych, malutkich i malusieńskich kawałków czekolady. Były średniej grubości; nie nadziewane, a gładkie (opis nie jest więc wg mnie w pełni adekwatny). W pierwszym kontakcie twardawe, w ustach po chwili miękły. Niczym połączenie śliskawo-tłustej polewy z lodów i czekolady gianduja. Z czasem bowiem właśnie tłustą miękkość takowej upuszczały, lekko zalepiając usta. Wydały mi się odrobinkę proszkowe i maślane. Cały czas zaskakująco kremowe.

W smaku masa lodowa przywitała się całkiem wysoką gorzkością kakao o palonym charakterze. Oplotła ją słodycz, również palona. Zaskoczyła na karmelowy tor, nie narzucając się zbytnio czekoladzie. Intensywnie kakaowy smak niepodważalnie wskazywał na ciemną. Miała poważny, charakter, choć chwilami (zwłaszcza po trafieniu na kawałek dodatku) wycofywała się za motyw bardziej zwyczajnie kakaowy.

Baza nie umleczniła mocno wydźwięku samej czekolady, mimo że sama była także wyraźnie wyczuwalna. Odezwała się z małym opóźnieniem. Była głęboko mleczna, nie zaś śmietankowa. Chwilami wydawała mi się słodka w sposób naturalnie mleczny. Ogólna słodycz z czasem rosła także z jej pomocą, ale i tak nie wzrosła jakoś drastycznie.

Podniosły ją kawałki czekolady. Gdy trafiłam na większy lub kumulację, podnosiły ją do poziomu przesady. Sama czekolada była bardzo słodka, aż cukrowo i mocno plastikowa. Czuć w niej odrobinę mleka, które wprowadzało jakby sztuczną, plastikowo-ulekpkowatą nutę orzechów. Po chwili orzechy laskowe były wyczuwalne ewidentnie, ale jawiły się jako paskudnie plastikowe. Może też z maślano-tłuszczowym posmakiem? Wprowadzały element tandety, taniochy do całości. Przytępiały smak bazy lodowej. Najlepiej sprawdzały się... wybierane i wywalane (co też robiłam - nazbierała się ich pokaźna gromadka na zerwanym wieczku; tak, dowód zbrodni uwieczniony).

Po dodatku sama baza wydała mi się słodsza i rozmyta, a dopiero druga-trzecia łyżeczka po dodatku wracała na bardziej gorzkawo kakaowo-czekoladowy tor.

Po zjedzeniu został posmak cierpkiego kakao i słodyczy plastikowych orzechowych czekoladek.

Do całości mam bardzo mieszane uczucia. Baza kakaowo-czekoladowa była w porządku, gorzkawa, słodka bez przesady i dobra, choć niezapadająca w pamięć, bez ochów i achów. Natomiast kawałki czekolady były wprost parszywe. Mimo przystępnej struktury, ich smak psuł odbiór całości. W pierwszej chwili myślałam, że po prostu będę je szybko gryźć, ale upuszczały tak obrzydliwy smak plastikowych, cukrowych orzechów, że jedyny dobry sposób na nie, to wywalanie. A jedzenie lodów w ten sposób nie sprawia przyjemności. Dla nudnej bazy nie warto. Acz, wywalając kawałki czekolady, lody były jak najbardziej do zjedzenia (co też zrobiłam, bo Mama nie jada lodów czekoladowych / kakaowych). Szkoda, bo np. z jakimiś kawałkami brownie czy czymkolwiek lepszym, pudło mogłoby oczarować - zawiera bowiem porządną bazę pod coś (gdybym miała ocenić czyste lody czekoladowe, mogłyby i z 9 zgarnąć)... Ale i paskudne coś.


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: 14,99 zł (za 500ml)
kaloryczność: 122 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie

Skład: 60% mleko, cukier trzcinowy nierafinowany, 7% śmietana, glukoza, 5% kakao w proszku, miazga kakaowa, cukier, mleko w proszku odtłuszczone, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych; lecytyna sojowa, stabilizatory: mączka chleba świętojańskiego, guma guar; 0,4% orzechy laskowe, laktoza, ekstrakt z wanilii bourbon

czwartek, 3 marca 2022

lody Gelatelli Vegan Peanut & Cookies

Sceptyczna do wegańskich zamienników, ale niezdrowo ciekawska niektórych smaków lodów B&J's, kupiłam ich Peanut Butter & Cookies Non-Dairy. Wyszły spoko, ale uważam je za o wiele za drogie i niewarte przez to powrotu. Jako jednak że lidlowy zamiennik cieszył oczy ceną niższą, nie mogłam mu darować. Może w ogóle miał wyjść lepiej? Połączenie niemal czarnych ciastek i masła orzechowego wydaje mi się bardzo smakowite, a do tego, ten wariant wyszedł mi jako fajne przejście w teście lidlowych lodów. Ostatnio testowane były bowiem zwykłe masłoorzechowe z "babeczkami" (Pretty Peanut Butter 2021), a przede mną Gelatelli Duo Dough & Brownie, a więc "coś ciastkowego z ciemnym ciachem" oraz dwa brownie warianty (z linii Vegan i stare Choco Brownie, do których wracam dla siebie). Dzisiejsze lody były więc takie "łączące" to.

Gelatelli Vegan Peanut & Cookies to "wegańskie lody o smaku waniliowym na bazie migdałów z 12 % kawałkami ciastek (markiz) kakaowych z nadzieniem o smaku waniliowym, 12 % sosem z orzeszków ziemnych i 3 % kawałkami orzeszków ziemnych"; produkt wegański, a więc bez nabiału, zrobiony na mleku migdałowym. Masa lodów to 500ml / 400g.

Otworzywszy, poczułam słodko-orzechowy zapach, który z czasem tylko umacniał się w swojej niejednoznaczności. To mieszanina migdałów, fistaszków i "ogólnie orzechów". Wyraźnie czułam też gorzkawą ciasteczkowość. Ogół wciąż był jednak przede wszystkim słodki. Doszukałam się w tym nutki... "słodko-zalodowionego" patyczka do lodów. W trakcie jedzenia wyłapałam też sztuczność, a o samych lodach zaczęłam myśleć jako o zahaczających o "migdałowe cappuccino".

Przy nakładaniu masa lodowa była średnio twarda, właściwie... twardawo-miękkawa, bo wypełniona dodatkami, nadającymi jej twardości, ale w zasadzie bazowo nie było z nią tak źle. A i rzadszy sos sprzyjał nakładaniu. Zaskakująco przystępne to było. Topiąc się wykazywała gęstość, z leciutką wodnistością. Robiła to powoli, wykazując przy tym dziwne, bardzo ciągnące "zagęszczenie". W trakcie jedzenia, gdy już mocniej się podtopiła, wydała mi się bardziej kremowo-tłusta w sposób oleiście-śmietankowy. Trochę wodnista, aspirująca do ciężko-oleistej chmurki, co mnie odpychało (jak Bakusie Puszyste?).
Baza była dwukolorowa: biała i beżowa. Beżowa chyba od tego, że przemieszała się z sosem masłoorzechowym. Obie były gładkie.
W całości znalazło się sporo bez ładu i składu rozmieszczonych kawałków fistaszków. To głównie połówki i spore kawałki. Okazały się miękkie, ale przyzwoite, bo jakby świeże (nie zaś nijako-rozmiękłe).
Sos to takie... zakrętasy częściowo wmieszane w masę, chwilami będące żelowym, gęstym i śliskawym sosem, który ciągnął się i rozpuszczał w wodnisty sposób. Także on był gładki i łatwo mieszał się z bazą lodową. W trakcie początkowo był zbitym sosowatym żelem, ale w ustach z ochotą rozpływał się na śliską wodę (jak jakiś tandetny sos pseudokarmelowy?).
Duża część ciastek również wmieszała się w masę jako drobinki-okruszki, jednak sporo było też kawałków markiz z ogromną ilością kremu. Właściwie powiedziałabym, że to krem z dodatkiem herbatników. O ile herbatnikowe części w pierwszej chwili pochrupywały i rzęziły od cukru, po czym z ochotą miękły, rozpływały się, o tyle krem jawił się jako maziście-śliska gruda tłuszczu i wody z pylistym elementem jakby cukru pudru. Przypominał tłusty lukier (?). Dominował nad herbatnikami. Nie dało się oddzielić od niego herbatników, bo one były zbyt miękkie i rozpływające się. Mocno wlepiały się w niego.
Co ciekawe, były tak porozgniatane i pokruszone, zawilgocone masą lodową, że bardziej niż ciastka, przypominały kawałki "ciastkowego ciasta" z kryształkami cukru.
Wszystko to rozlokowano dobrze, bo równomiernie i porządnie przemieszane. 
W trakcie jedzenia sama masa lodowa wyszła gęstawo i dość kremowo jak śmietanka kokosowa (jakiś jej migdałowy zamiennik?), choć... czuć w niej tłustość oleju. Poczucie to nasilała śliska gładkość całości. Lody były tłuste co prawda w nieciężkim, ale i tak męczącym i otłuszczającym usta sensie.

W smaku lody przywitały się wysoką cukrowością z leciutko orzechowo-migdałowym echem. Nie były waniliowe. Białe części zalatywały trochę śmietanką, która chwilami wydawała się zaskakująco mleczna, chwilami bardziej migdałowa. Oprócz straszliwej cukrowości, czułam w tym "słodycz sztuczną". Biała część z łatwością mieszała się beżowej, która dominowała. A robiła to, roztaczając smak bardzo słodkiego cappuccino. Słodkiego i sztucznego, z lekką gorzkawością, którą przejęła prawdopodobnie od mieszających się z nią drobinek ciastek. Im więcej jadłam, tym bardziej utwierdzałam się, że lody smakują migdałowym, obrzydliwie słodko-sztucznym cappuccino.
Ogółem, gdy zagarniałam raz jeden kolor, raz drugi, do głowy przyszedł mi Big Milk: jako cukrowo mleczny, kiepskawy lód z posmakiem drewnianego patyczka (moje wspomnienie sprzed lat; nigdy tych lodów nie lubiłam i za wiele nie jadłam - to jednak bardzo luźne, mało istotne biorąc pod uwagę całą zawartość pudła skojarzenie). 

"Sos masło orzechowe" podkreślał smak słodko-sztuczny. Miał w sobie echo fistaszków, ale przede wszystkim czułam w nim cukierkową słodycz taniego karmelu. Pseudokarmelu o nieokreślonym wydźwięku, co w dziwny sposób też podkreślało efekt "o smaku cappuccino". Masa mieszając się z tym sosem zaobfitowała w skojarzenie z margarynowym kremem z tanich słodyczy, które mają być jakieś tam, a smakują cappuccinowo.

Orzeszki przełamały i słodycz, i sztuczność, choć same nie były wybitnie wyraziste. Wydały mi się nieco znijaczone, a tak to surowe i w sumie całkiem w porządku, choć masłoorzechowości nie obudziły. Jej nie czuć. 

Ciastka trochę powstrzymywały sztuczność, ale smakowały mało ambitnie. Mączne i trochę gorzkawe, herbatnikowe części fundowały lekką spaleniznę, a dopiero potem kakao. Co więcej, czuć w nich cukier, jednak same w sobie mogłyby być. Niestety, herbatniki ulegały smakowi kremu. Ten dominował bez jakichkolwiek zahamowań. Uderzał lukrem i cukrem pudrem, na które to prędko naskakiwała sztuczność. Wgryzała się w ohydną lukrowość, dodając tłuszczowy posmak i... nutę tic taków. To było duszno-ciężko słodkie, a także aż gryząco-miętowe (?). Ten krem był gorszy od tego z Oreo.

Po dodatkach słodycz bazy nie wydawała się aż tak straszliwa, ale na smak ona sama była jeszcze bardziej sztuczna i migdałowo-cappuccinowa. Odlegle wege śmietankowa (to akurat ok). Co ciekawe, jej słodko-cappuccinowy smak nakręcał się ze smakiem lukrowych tic taków z kremu markiz. Baza aż zagłuszała herbatniki i fistaszki. Sos mieszał się z nią, dodając jej sztucznej słodyczy.

Po zjedzeniu już małej ilości czułam odpychającą sztuczność budżetowego karmelu i cappuccino, lukrowo-obleśnych białych kremów z tanich ciastek. Czułam lekkie przesłodzenie, ale nie ono było najgorsze. Sztuczność słodyczy - wydźwięk był parszywy. Fistaszki też czułam, ale nie pomogły.

Całość wyszła beznadziejnie. Sztucznie i nijako. Słodko-sztuczne cappuccino, niedookreślenie wszystkiego. Obleśnie śliski sos o smaku sztucznego, taniego karmelu, nijakie czarne ciastka z mnóstwem ohydnego, cukrowo-tictakowego kremu i średnie fistaszki przełożyły się na okropne dodatki dalekie od tego, co obiecywał tytuł. A baza? Tragedia. Jakościowo... śmiech. Zjadłam 1/3, próbując się przekopywać przez poszczególne części, próbując się wciągnąć czy przekonać, ale w końcu po którejś tam kolejce zagarniania tego wszystkiego uznałam, że chyba masła orzechowego to ja tam nigdy nie znajdę. Obleśność, ale... jednocześnie nie taka fatalna w każdym aspekcie. Obiektywnie sama baza to nieźle udająca lody śmietankowe wege alternatywa, fistaszki ok, herbatniki całkiem niezłe (gdyby tak były tylko one, bez kremu!). Nie każdemu też cappuccinowy smak może wydać się tak zły. Jak na taki skład, efekt jest zaskakująco nie najgorszy. Ja jednak uznałam, że jeść tego nie mam zamiaru; mnie obrzydzały. Porwała się Mama, ale i ona ich nie zjadła - wywaliłyśmy. Mama nawet tak na dobrą sprawę nie umiała powiedzieć, co jej w nich nie smakowało, ale w końcu stwierdziła: "ten ich smak taki ogólnie niedookreślony, niby wiedziałam, że ma być fistaszkowo, a bardziej jakoś wafelkowo mi się kojarzyło... ciastka przynajmniej gorzkie nie były, taak, tam w nich jakiś krem, ot; fistaszki takie miękkie to mnie obrzydzały". Zgodziłyśmy się, że coś po prostu odpychającego w nich było; Mama w dodatku chyba nie lubi migdałowych rzeczy. Obie nie lubimy też właśnie niedookreślonych.


ocena: 3/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł (za 400g / 500ml)
kaloryczność: 258 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, syrop glukozowy, tłuszcze roślinne (palmowy, kokosowy), syrop glukozowo-fruktozowy, kawałki orzechów ziemnych 3,7%, przecier z migdałów 3,5%, mąka kukurydziana, miazga z orzechów ziemnych 2,2%, skrobia, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,9%, inulina, glukoza, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych; mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem mlekowym; lecytyny; stabilizatory: mączka chleba świętojańskiego, guma guar; naturalny aromat wanilii Bourbon, naturalny aromat, ekstrakt wanilii Bourbon 0,02%, sól, skrobia modyfikowana, syrop cukru skarmelizowanego, substancje spulchniające: węglany amonu, węglany sodu

poniedziałek, 14 lutego 2022

lody Gelatelli Pretty Peanut Butter 2021 / 2022

Dobrze pamiętam czasy, kiedy "lody z masłem orzechowym z Lidla" robiły furorę. W ogóle Lidl i jego tygodnie - jak to wchodziło... Ach, cóż to kiedyś były za czasy! To wyczekiwanie, rzucanie się na niespotykane produkty... Tak to przynajmniej było jak w mieście, w którym wówczas mieszkałam, otworzyli Lidla i to się zaczęło. W 2015 wręcz kochałam Galatelli Master of Taste Pretty Peanut Butter, które potem na przestrzeni lat zmieniali i w 2017/18 ze smutkiem odkryłam, że mi nie odpowiadają. Obecnie wariant ten mnie już tak nie kręci, bo to potencjalny kamień i niesatysfakcjonujący smak. Tak samo nie chwytają mnie aż tak wszelkie babeczki z masłem orzechowym (PB cup) i lody z nimi. Jadłam Ben&Jerry's Peanut Butter Cup i choć nie były złe, to też nie zachwyciły. Zobaczywszy jednak w Lidlu dziś prezentowane uznałam, że dam im szansę. Może, skoro znów zmieniali swoją propozycję na lody z masłem orzechowym, poprawili je i np. teraz to coś między... którymiś podlinkowanymi? Zainteresowałam się, w jakim kierunku to poszło.

Gelatelli Pretty Peanut Butter with cocoa cups filled with peanut butter to "lody z orzeszkami ziemnymi z 20 % kawałkami kakaowymi nadziewanymi kremowym nadzieniem z orzeszkami ziemnymi"; ja powiedziałabym, że lody o smaku masła orzechowego z nadziewanymi czekoladkami typu "babeczki z masłem orzechowym"; produkowane dla Lidla przez De Dessert Meesters w Holandii.

Gdy otworzyłam pudło, w zasadzie trudno było o jakikolwiek zapach, ale już po paru sekundach poczułam przyjemną, fistaszkową woń oddającą masło orzechowe jedynie częściowo (bo częściowo była słodko-fistaszkowa po prostu), która to nasilała się potem z każdą chwilą bardzo prężnie. Po zruszeniu i w trakcie jedzenia dołączyła do tego leciutka nuta czekolady i mlecznej bazy. Podzielone, dziabane czekoladki pachniały masłem orzechowym w 200%ach.

Masa lodowa okazała się twarda, ale zaskakująco nie zabójczo. Ją samą dało się normalnie nakładać, ale problem sprawiały w tej kwestii dodatki. 
Baza była gęsto-zbita (od wmieszanej miazgi z orzeszków) i średnio kremowa. Tłustość na średnim wydawała się łączyć masłoorzechową i mleczno-śmietankową (w tej kolejności), więc ogółem przesadzona się nie wydawała. Masa zawierała mnóstwo drobinek orzeszków i okruszków czekolady, więc daleko jej do gładkości. To ją nieco zagęszczało i stopowało, jednak topiła się dość szybko, przy czym wychodziła na jaw lekka wodnistość. Co więcej, chwilami wyłaniała się proszkowość. A czasem... gdy się już mocno stopiła (lubię jeść lody prawie roztopione), puszczała oczko do bitej śmietanki.
Przy wbijaniu łyżki / łyżeczki sporo kłopotów sprawiały dodane czekoladki. Nie pożałowano ich (jeszcze ze 2-3 sztuki i normalnie uznałabym, że to babeczki z lodami, a nie odwrotnie, więc mało brakowało, a byłoby za dużo). W większości to połówki i u mnie ze 3 całe sztuki (na oko średnica 3-4 cm; wysokość ponad 1cm?). Niektóre były trochę rozwalone (to mi się podobało!). Wystąpiły w zlepionych skupiskach (np. 5 połówek i sztuk), co było tragedią. Próbując to rozwalić czy podważyć wygięłam łyżkę.
Były to czekoladki "babeczki czekoladowe nadziane masłem orzechowym". Potrzebowały chwili (wykładałam na talerzyk, by na nim dochodziły) poza lodami, aby w ustach stać się czymś przystępnym.
Gruba warstwa czekolady skrywała dużo nadzienia, co tworzyło mieszankę bardzo spójną i wyważoną.
Czekolada okazała się tłusta i wysoce proszkowa, ale w pewien sposób ulepkowo kremowa. Gęsta, maziała się i zalepiała usta zupełnie, zachowując się jak... miękka czekolado-polewa (piszę to w pozytywnym kontekście). Nadzienie wyszło nieco rzadsze od niej, ale też tłuste - z tym że o wiele bardziej oleiście. Było znacząco gładsze, acz też nieco pyliste. Zbite i masywne, a jednak z ochotą maziało się i zalepiało usta do pary z czekoladą. Znikało jednak od niej szybciej. 

W smaku masa lodowa od początku uderzała wysoką słodyczą, po czym roztaczała fistaszkowość. Najpierw delikatną, słodkawą, potem nieco intensywniejszą.
Już w ciągu kolejnych sekund przybrała postać łagodnego i słodkawego masła orzechowego, przy czym wyraźnie poczułam delikatnie mleczną bazę. Raz i drugi mignęła mi lekka nijakość, by następnie wzrosła słodycz. Pomyślałam o cukrze pudrze, lecz mimo to, lody same w sobie nie wyszły cukrowo. Charakter miały delikatny, smak fistaszkowy wyraźny. Wzmacniały go drobinki orzeszków, które odegrały zaskakująco znaczącą rolę (nie jakąś przełomową, ale czuć, że to orzeszkowa miazga).

Baza jednak wydawała się tracić na dosadności w pierwszej chwili po zestawieniu z dodatkami. Przy nich, po nich wydawała się bardziej po prostu słodka i aż lekko wodnista. Dopiero zagarnięta druga, trzecia łyżeczka po babeczce... przekornie wydawała się jeszcze bardziej mleczna. Chwilami (taka mocno topiąca się) nawet śmietankowa (wciąż z motywem fistaszków).

Czekoladki były niesamowicie intensywne (gdy doszły do temp pokojowej, co chwilę im każdorazowo zajmowało). Otóż czekolada uderzała cukrem, nakładając na niego leciutko kakaowy (ale nie gorzki) motyw, a następnie mleko. Odebrałam wierzch jako wręcz niemożliwie cukrowy, a jednocześnie... jako całkiem niezła mlecznoczekoladowo-kakaowąpolewę. 
Mleczność przebijała sól z nadzienia, po której gładko wchodził smak wyrazistego masła orzechowego. Przede wszystkim były to prażone fistaszki podkreślone szczyptą soli - wyczuwalną cały czas jako echo, nieznacznie nasilającą się epizodycznie, ale też... nutka smażenia. Akcent smażonych, oleistych orzeszków z puszki pojawiał się i trochę przeszkadzał, jednak... tonął w przecukrzonej czekoladzie. I chyba właśnie jeszcze jej cukrowość podkręcał. Do tego stopnia, że nie byłam w stanie zjeść połówki czekoladki na raz - musiałam je sobie rozgryzać na pół (i zjadać 1/4), by... aż tyle cukru na raz sobie nie dostarczać.
Mieszając się z czekoladą masło orzechowe z wnętrza wyszło spójnie i specyficznie - jedno z drugim jakby się nasilało. Przez większość czasu dominowała czekolada, a masło orzechowe miało swój debiut - chwilowe bum - by następnie czekolada znów je zalała cukrem. Mimo wszystko muszę przyznać, że jak na takie babeczki, wyszły całkiem nieźle  (warto zauważyć, że nie jest to cukrowy mlecznoczekoladowy plastik z suchym masłem z Reese's Miniatures - które w zamierzchłej przeszłości i tak odebrałam całkiem nieźle - teraz pewnie byłoby gorzej).

Po babeczkach każdorazowo masa lodowa wydawała się za to nieco mniej słodka (ale wciąż), bardziej... słodkawo-mleczno-fistaszkowa, stonowana.

Po zjedzeniu zostawał fistaszkowo-masłoorzechowy posmak i przesłodzenie, przy czym to drugie wpisywało się w czekoladkowo-masłoorzechowy klimat. Posmak jakoś tam się równoważył, obyło się nawet bez drapania w gardle, ale... czułam, że mi za słodko ("fizycznie"?).

Całość zaskoczyła mnie, że wyszła... tak dobrze. Wprawdzie przez niewygodną formę, gramaturę i słodycz więcej nie kupię, ale... należą się pochwały. Niezłe, choć strasznie cukrowe czekoladki smakowały w sumie, czym trzeba. Takie słodycze przeważnie są bardzo słodkie, więc nie dziwi mnie, że i te były. Baza im pomogła wyjść zjadliwie. Na plus jakość - bo choć musiały podochodzić do siebie poza lodami, nie były plastiko-kamieniami czy czymś, a właśnie "czekoladkami". Tłustość nie doskwierała, wodnistość też się nie ujawniała, więc do jakości nie mam większych zarzutów. Słonawość nie przesadzona, a jedynie tyle, ile trzeba w maśle orzechowym - więc i to miłe. Sprawa słodyczy... hm... No, dla mnie była straszna, ale jak porównuję "w tym cukry" z innymi lodami, aż taka wysoka się nie wydaje. Na pewno były intensywniejsze w smaku niż B&J's (czyżby tamte były jednak zarazem mniej słodkie? jak porównuję z ich stroną to na korzyść podlinkowanych jest 1g).
Nie przekonuje mnie też dodanie takich gigantycznych dodatków (np. całe to jakaś pomyłka, połówki... no dobra, mogę sobie przegryzać), ale wiem jedno - gdyby nie ta słodycz, może i uznałabym je za równie dobre co dawne lidlowe Galatelli Master of Taste Pretty Peanut Butter z 2015.


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł (za 431g / 500ml)
kaloryczność: 258 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (acz może mogłoby się coś stać, bym jednak kupiła? nie sądzę jednak)

Skład: mleko odtłuszczone, cukier, mleko pełne, 8.8 % miazga z orzeszków ziemnych, bita śmietana, olej kokosowy, mleko w proszku odtłuszczone, żółtko jaja, 1,6% mąka z orzeszków ziemnych, kakao w proszku, sól, stabilizatory: guma guar, karagen; emulgator: lecytyny sojowe; ekstrakt z jabłek, melasa z trzciny cukrowej, ekstrakt z hibiskusa, naturalny aromat

piątek, 7 stycznia 2022

lody Gelatelli Vegan Banana Chunk

Choć unikam wege produktów, to jednak niektórym smakom z takiej linii B&J's dałam szansę. Były spoko na jednorazowe podejście. B&J's Non-Dairy Chunky Monkey wyszły tak, że mogłabym do nich wrócić, ale na pewno nie w cenie 25 zł. Zatem gdy tylko w Lidlu pojawił się zamiennik to wiedziałam, że muszę go mieć. Z lidlowych lodów w zasadzie interesuje mnie tylko linia Premium - tylko albo aż. Odbiega od innych wyższą jakością. Nawet pogarszane warianty na rynku wciąż jawią mi się jako stosunkowo lepsze od innych, porównywalne do np. Haagen-Dazs. A jak z tymi? Nie mogłam się doczekać, aż sprawdzę.

Gelatelli Vegan Banana Chunk Vegan Ice Dessert with Banana, Chocolate Chunks & Walnut Pieces to "wegańskie lody z bananem na bazie migdałów z 8 % kawałkami czekolady ciemnej i 5 % kawałkami orzecha włoskiego" (powiedziałabym: wegańskie lody o smaku bananowym na bazie "mleka" migdałowego). Masa lodów to 500ml / 400g.

Od razu po otwarciu poczułam strasznie silną słodycz, ale z wyraźnym (choć lekkim) bananowym wątkiem. Poniekąd dokładał się do niej. Trąciła cukrem (acz nie tylko), ale... jak jakieś zacukrzone ciasto bananowo-... migdałowe / orzechowe? Orzechowy akcent również czuć, co zwłaszcza w trakcie jedzenia dodatkowo wzmocniła gorzkawa nutka czekolady i kakao. Wtedy zapach orzechów włoskich i migdałów aż mnie zaskoczył. Bardzo daleko w tle pobrzmiewała "sztucznawa waniliowatość" - słodka i taka, bez której by się obyło, bo przeszkadzała.

Nakładając, odebrałam masę lodową jako jedynie trochę twardawą, co było miłym zaskoczeniem. Jednocześnie jako konkretną i zwartą, sytą. Prędko miękła. Dodano dużo małych i średnich kawałków, parę połówek orzechów i chyba jeszcze więcej kawałków czekoladowych, które okazały się cienkimi kwadratami (ok 1 cm kwadratowy).
Lody mimo że szybko miękły, dochodząc do przyjaźniejszej temperatury, nie topiły się szybko. W zasadzie zmieniały się w gęstawy, jakby dodatkowo zagęszczony, lekko gumiasto-ciągnący krem, co w sumie było w miarę w porządku. Okazały się tłuste, ale nie ciężkie. Tłuste dość... oleiście i śmietankowo migdałowo. Zawarły w sobie wodnisty element. Całościowo wyszły przystępnie, nieźle udając śmietankowe lody.
Orzechy to godne pochwały pod względem świeżości kawałeczki, wielkie połówki i średnie kawałki. Lekko chrupały, by potem pochwalić się soczystą miękkością. Większość miała skórki. Wielkość lwiej części nie satysfakcjonowała, ale na ilość narzekać nie mogę. Lody były nimi bogato wypełnione tylko że... cóż, masa była pełna dosłownie mikroskopijnych drobinek i drobinek samych skórek, że czasem trudno o łyżeczkę bez nich.
Kawałki czekoladowe to istotnie czekolada. Blaszki w zasadzie - grube na milimetr / dwa w większości około 1 cm kwadratowy + klika połamanych. Były kamienne i rozpływały się... prawie wcale. Wykładałam je na talerzyk, by doszły do temp. pokojowej, potem dłuuugo trzymałam pod policzkiem i dopiero brałam na język. Gdy zaczynałam je obracać i ssać, wreszcie ulegały. Miękły ulepkowato i rozpływały się powoli. Przedstawiły się jako tłusta i mazista czekolada z plastiku. Chwilami kojarzyły się z zamszem przez chropowatość / pylistość. Były potworne i męczące.
Ogół więc do zmiany (na pewno takiej czekolady bym nie zostawiła!), ale znośny.

Już od pierwszych sekund po spróbowaniu czułam, że słodycz jest za wysoka. Uderzała cukrem, na który naskakiwały do granic możliwości słodkie, dojrzałe i naturalne banany. Miały wydźwięk mleka bananowego (zrobionego samemu) i przecieru. Nie były mocnym smakiem, ale czuć je wyraźnie. Jak masa lodowa się rozchodziła w ustach, im więcej ogólnie jadłam, tym miałam wrażenie, że intensywność każdorazowo nieco spada. Smak bananowy czułam cały czas, ale tylko epizodycznie wyskakiwał. Chwilami mieszał się z owocową soczystością, nawet lekkim cytrusowym kwaskiem. Ten podsuwał na myśl jogurt bananowy... jogurtowo-bananowy shake lub... bananowe ciasto? Odnotowałam specyficzną nutę oleju kokosowego (mnie kojarzy się trochę z zimnymi ogniami), co wraz z cukrem wywołało skojarzenie z bananowym zakalcem.
Motyw migdało-orzechów obecny w masie dodatkowo to podkręcał. Go z kolei nakręcały drobinki i skórki orzechów włoskich (ale może też migdałów?), od których masa także nimi przesiąkła.
Chwilami niestety pod naporem słodyczy smaki aż się rozmywały, a ja doszukałam się lekkiej wodnistości i dosłownie echa (ale jednak) sztuczności (syropu glukozowego?).

Wyraziste dodatki na szczęście odciągały uwagę od wad.

Orzechy włoskie zachowały w pełni swój intensywny smak. Były świeże, niektóre łagodniejsze, ale sporo wyszło dość gorzko, co podbijała skórka. W masie lodowej podkreśliły migdałową nutkę, a same bardzo zacnie przełamywały słodycz.

Smak czekolady przeznaczono jedynie dla cierpliwych. Jak już jednak kawałki łaskawie go upuściły... Świetnie wpasowały się tu mocnym, zadowalająco gorzkim kakao. Goryczka i cierpkość przełamywała słodycz, podkreślała orzechy i dodawała czekoladowo-kakaowy wątek. Kawałki te wprawdzie były też trochę cukrowe, ale ogółem wcale nie tak mocno słodkie... Nieco margarynowe, a jednak wyraźnie palono kakaowe. W starciu zdarzało im się zagłuszać bananowość bazy, a uwypuklić jej cytrusową nutę i orzechowy aspekt.

Po dodatkach jednak baza najpierw przedstawiała się jako kontrastowo jeszcze słodsza, niewiarygodnie cukrowa, acz... wciąż dość soczysta. Bananowa nutka a to słabła, a to nieco po chwili znów odzyskiwała impet. I choć był to impet przesłodzonego ciasta bananowego lub shake'a / mleka  / jogurtu takowego, towarzyszyło jej coś... Kryło się w słodyczy: coś cukierkowego. Sztucznie-słodki akcent zaburzał całość i do soczystości dopuszczał wodnistość. To jednak zakrywały wyraziste dodatki (rozmieszczone w końcu w całym pudle na gęsto).

Po zjedzeniu został posmak cukru i dziwnej, słodkiej sztuczności, ale też bananowo-migdałowo zakalcowy? Trochę oleisty... Wyraźnie czułam gorzkość orzechów włoski i kakao - tego zwykłego, proszkowego, ale też... jakby goryczkę oleju kokosowego? Lekką cierpkość (ani pozytywną, ani negatywną) i owocowy kwasek (a raczej tylko jego sugestię). Czułam się też przytłoczona tłuszczem, jakbym na ustach miała olej, a zacukrzenie fizyczne bardzo, bardzo mi doskwierało w gardle, i w ślinie - na smak bowiem gorzkie dodatki nieźle to zwalczyły.

Lody na pewno wyszły bardziej słodko i sztucznawo od BJ. Na szczęście wcale nie była to sztuczność bananowa, a jakby... słodyczy (chyba syropu glukozowego). Ogólnie za słodkie, ale wciąż przyzwoicie bananowe z dobrymi dodatkami: zacnymi orzechami włoskimi. Wyraźnie czułam kwasek cytryny, co kompletnie mi tu nie pasowało i za beznadziejne uważam kawałki czekolady. Kamienio-plastik wymagający pracy. Jak na wegańskie lody sama baza wyszła za to bardzo zacnie, miękko i śmietankowo, niby trochę wodniście, ale wciąż gęstawo-kremowo. 


ocena: 6/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł (za 400g / 500ml)
kaloryczność: 249 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, tłuszcz kokosowy, syrop glukozowy, kawałki orzechów włoskich, przecier bananowy 5%, miazga kakaowa, przecier z migdałów 2,5%, inulina, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, stabilizatory: mączka chleba świętojańskiego, guma guar; naturalny aromat z soku bananowego, zagęszczony sok cytrynowy, tłuszcz kakaowy, przeciwutleniacz: kwas askorbinowy; syrop cukru skarmelizowanego

środa, 22 grudnia 2021

lody Magnum Double Gold Caramel Billionaire Golden Caramel Chocolate Tub

Obecnie do pudełkowych lodów Magnum mam mieszane uczucia. I tak prezentują się w moich oczach lepiej niż patykowce, od których to trzymam się z daleka (gorsze składy, a w efekcie smak + małe lody to nie moja forma), ale przeraża mnie ich słodycz. Sama nie wiem, jak udało mi się zjeść zabójczo słodkie Chocolate & Cookies (a jednocześnie całkiem smaczne!). Dzisiaj opisywany wariant zapowiadał się także bardzo słodko, ale gdy tylko dowiedziałam się o jego pojawieniu się, uznałam, że muszę go zdobyć. Pierwsza myśl po zobaczeniu patykowca Gold Caramel Billionaire była: "szkoda, że patyk, bo tak zawsze chciałam złotego Magnuma". Przypomniał mi bowiem Magnum Gold?!, którego nie dane było mi upolować - widziałam tylko jego reklamy. Były to czasy, gdy jeszcze lubiłam Magnumy na patyku (były lepsze, potem pogorszyły się wraz z obniżeniem cen w marketach), a w ówczesnym miejscu zamieszkania trudno było o limitki i coś ciekawego. Te rozdrapały dawną ranę. Tłumaczyłam sobie, że "karmelowa biała czekolada i w ogóle...", że na pewno będą za słodkie i już byłam gotowa odpuścić, gdy... pojawiła się wersja pudełkowa i dowiedziałam się o cynamonie. Takim złotym Magnumom z cynamonem to już nie mogłam darować. Za nic w świecie!

Magnum Double Gold Caramel Billionaire Golden Caramel Chocolate Tub to lody o smaku ciasteczkowym (wg mnie biszkoptowym) z cynamonowo-karmelowym sosem (11%; z ang. "toffee-cynamonowym"), posypką (1%) z karmelizowanych orzechów pekan i cynamonowych ciasteczek oraz białą czekoladą karmelową (21%) w formie polewy na wierzchu, "skorupki" i kawałków zatopionych w masie. Zawartość pudła to 303g / 440ml.

Po otwarciu poczułam wysoce słodki, cynamonowo-karmelowy, głównie ciasteczkowy, ale i nieco białoczekoladowy zapach. Osadzone to było w maślano-śmietankowej tonacji, która jednoznacznie wskazywała na ciasto / biszkopt, ciasteczka - wypieki. Korzennie ostrawe i słodkie. Przenikały się i uzupełniały.
Gdy zaś lekko zruszyłam wierzch, a już bez wątpienia, gdy go połamałam i dostałam się do części zasadniczej, wzrosła cynamonowa biszkoptowość. Za cynamonem pobrzmiewało sztucznawe echo, ale nie dość, że nie było źle, to jeszcze wydawało się pochodzić nie od niego (a jakby po prostu za nim się ukrywało). Odnotowałam nawet prażono-ciepłą sugestię.

Forma typowa dla pudełkowych Magnum... no, prawie. Otóż w warstwie czekolady na wierzchu wtopiono średniej i drobnej wielkości kawałki karmelizowanych orzechów i ciastek. O ile pierwszych poskąpiono (może ze dwa posiekane orzechy), tak ilość drugich uważam za odpowiednią. Dodane je jednak tylko na wierzchu (co ma plusy i minusy).
Czekolada na wierzchu była gruba na około centymetr, podobna była na dnie. Ścianki zaś pokrywała cienka ulepkowa warstwa czekolady plastikowo-miękkiej. Chyba zawilgociła się. Zamiast "odskakiwać i łamać się", rolowała się, więc zdrapywałam ją łyżeczką.
W trakcie jedzenia czekolada zarówno ta na wierzchu, jak i kawałki wtopione w lody, w pierwszej chwili donośnie chrupała, a gdy doszła do temperatury przystępnej (co następowało bardzo szybko), w ustach rozpływała się jak... trochę polewowa tłusta czekolada biała. Jak na dodatek w lodach warta pochwalenia. Była dość kremowa, bardzo tłusta i gęsto-lepka. Rozpływała się w umiarkowanym tempie, błyskawicznie mięknąc. Rozpływanie tej na wierzchu nieco zaburzały dodatki, ale tylko trochę. "Denku" nie mam nic do zarzucenia.
Pod czekoladowym wierzchem od razu trafiłam na masę lodową, równo przeplecioną sosem przez całość pudła tak, że podczas jedzenia z łatwością się to mieszało (bez żadnego "bajora sosu na wierzchu"). To głównie drobne esy-floresy, ale i większe skupiska się trafiły.
Ogólnie wmieszany sos był minimalnie lepkawy, a tak to rzadkawy i jednocześnie ciągnąco-żelowaty i właśnie mieszający się z bardzo gęstą bazą. Ta miękła bardzo szybko, a rozpływała się błogo, powoli mięknąc w pozytywnie gęsty sposób.
Sos wydał mi się lekko śliskawy i trochę proszkowy od cynamonu. Jak pisałam, chwilami nieco rozrzedzał masę, rozbudzał w niej żelowo-ciągnące zapędy, ale nie odebrało jej to uroku.
Była to gęstość... kremo-budyniu. Niewiarygodnie kremowa, tłustawa jak śmietanka masa chwilami wykazywała wręcz puszystość. Wydała mi się lekko ciągnąca. Masa lodowa była bardzo kremowa i puszysta. Mimo tłustości śmietanki, przypominała leciutką chmurkę, obłoczek. W zasadzie do pewnego stopnia była jak bita śmietanka. Rozpływała się błogo i powoli, ale ochoczo. Odebrałam ją jako nieco zagęszczoną... jakby w ciągnąco-ciastowy sposób?
Dużo w całej masie było czekolady: zarówno wielkich kawałków, jak i cieńszych płatów (które jednak też nie było licho-cienkie). Niektóre kawałki miały nawet do 3-4 cm i grubość ok. 1 cm; płaty miały grubość... polew lodów na patykach (nie jadam takich, ale strzelam, że coś jak Big Milk).
W czekoladzie na wierzchu zatopiono chrupiące orzechy niezłej jakości. Pokrywała je warstwa karmelu – nie wszystkie i nie dużo, ale jednak. Tych dodatków w masie już uświadczyłam. Uważam to za dobre rozwiązanie, bo wątpię, że wyszłyby, jak trzeba (mogłyby się zawilgocić, utwardzić czy coś?). Orzechy na wierzchu okazały się nieco początkowo chrupiące dzięki skorupce z karmelo-cukru, potem zaś soczyście miękkawe - zaskakująco świeże.
Skorupka lekko pochrupywała, rozpływała się. Było to... chrupiąco-szkiełkowo cukrowy karmel. Ciasteczka chrupały-rzęziły, zaskakując suchością. Okazały się nieprzyjemnie ziarniście-mączne, masywne i twardego typu. W ustach do końca zachowywały ciastkowo-chrupki element (wierzch rozwaliłam i podjadałam po trochu w trakcie, a nie, że najpierw go, potem resztę). Raczej rozchodziły się na grudki, niż rozpływały. Chociaż... może - gdyby ciastka były dobre - w kawałkach by się przydały? Mam mieszane uczucia.
Całość wydała mi się bardzo spójna i wyważona. Sos dodano tak, że świetnie pasował, mieszał się i nie przytłaczał - podobnie jak i dobrze rozlokowana czekolada. Mnie trochę przeszkadzała tłustość, ale obiektywnie wydaje się logiczna dla wariantu.

W smaku samą czekoladę cechowała bardzo, bardzo wysoka słodycz, która drapała już po paru sekundach. Ewidentnie smakowała maślanym karmelem i kajmakiem, dopiero potem trochę mlecznie. Nie był to karmel palony, ale łagodniejszy... kojarzyło mi się to z taflą / masą z czekolady Ragusa Blond. Nie kojarzyła się z białą czekoladą czy nawet białą karmelową, a z polewą karmelową (nie piszę tego w negatywnym sensie). Ta zasładzała zupełnie, że po niej inne elementy pudła chwilami wydawały się aż mdławe.

Muszę jednak przyznać, że dodatki z wierzchu nie miały wielkiego problemu w przebiciu się. Karmel z orzechów wprawdzie jeszcze podnosił słodycz, ale wyszedł palono-cukrowo. Nie było go za wiele. Orzechy smakowały zaskakująco wyraziście - właśnie sobą, a więc orzechami pekan z lekką goryczką. Ciasteczka z kolei wyszły jak aż przypalone do gorzkawości herbatniki wyraźnie korzennie. Ostrości wtórowała niemal krakersowo-mączna wytrawność. Przodował w nich cynamon, dopiero potem zaś słodycz. Plątała się w nich jednak także kartonowa nuta.

Sos w smaku przywitał się ostro-goryczkowatym smakiem cynamonu i cukrem. Wydawał się ciepło-korzenny i w tym kontekście naturalny, a jednocześnie sztucznawy. Sztuczność skojarzyła mi się z maślano-sztucznawą krówką. Może tanią, ale jednak zaskakująco krówkową krówką. Zachowała urok i słodziuteńkość, mimo że cynamon nieźle przypiekał. Korzenna ostrość dołączyła do cukrowego palenia w gardle. To wpisało się w motyw cynamonowo-cukrowej krówki. Z czasem, trafiając na większe skupiska sosu, doszukałam się w nim też nuty margarynowego toffi.

Ten mocno zmieszany z masą lodową, okazał się bardziej rozmyty gdy o krówkowość chodzi, ale nie gdy o cynamon. Uwypuklał jednak też słodycz. Podtrzymywał korzenne ciepło, i bardziej niż krówkowo-toffi, wydawał się ciasteczkowo-słodki i jeszcze bardziej harmonijny z masą lodową.

Masa lodowa kontynuowała zacukrzanie, ale przynajmniej sztuczność osłabiała. Była cukrowo słodka, bardzo śmietankowa, jednak także biszkoptowa. Nasilała drapanie w gardle, rozpoczęte przez wierzch. Najpierw myślałam, że tylko pobrzmiewa biszkoptem, a tak to miesza się z sosem, ale nie. Wyraźnie czuć w niej pełną, głęboką śmietankę (zacukrzoną do bólu) przesyconą nutą prosto z nabiału biszkoptowego (serków itp. - przypomniał mi się Bakuś, a raczej jego wyidealizowana wersja) i maślanym echem. Masa lodowa chwilami po dodatkach wydawała się nieco cukrowo-mdława, ale z kolei po niej... dodatki (czekolada, sos) wydawały się bardziej przejrzyste, bardziej karmelowo-cynamonowe smakowo.
Tam, gdzie masa prawie zupełnie zmieszała się z sosem, do biszkoptowo-śmietankowego splotu dołączał nieco szczypiący w język cynamon. Dało to efekt jasnego, lekko cynamonowego, a mocno cukrowego biszkoptu w formie lodów.

Czekolada po bazie lodowej smakowała jeszcze bardziej maślano-karmelowo, kajmakowo, a chwilami... jak tabliczka / polewa krówkowa. Polewa dobrej jakości. Nawet ta ze ścianek, która wprawdzie wydawała się bardziej słodko-plastikowa, ale tylko trochę. Wielkie kawały czekolady, gdy tak zalepiały usta, szarżowały cukrem tak, że aż gęstniała ślina. Niektóre (te najgrubsze) aż muliły słodyczą.
Z kolei sos niestety cały czas wracał do drobnej, (raczej słodkiej niż ostro-korzennej?) sztuczności. Baza nie pomogła, bo i jej zdarzyło się nią mignąć - zwłaszcza, gdy się przemieszały. Chociaż... ta sztuczność nikła w cukrze częściowo (albo to była "sztuczna słodycz"?), co jest szczęściem w nieszczęściu.
Gdy zaś sosu skumulowało się więcej, przypominał o cynamonowej krówce (nie najwyższych lotów, ale tanio przyjemnej).

Na końcu pożegnał mnie już nie sos, a czekolada-denko. Zacukrzyła zupełnie, aż zamuliła, choć zrobiła to tak... maślano-karmelowo-krówkowo... i tak słodko, że aż mdło. Wyzerowała natomiast sztuczność i smak cynamonu / ciasta.

Po zjedzeniu w ustach czułam cukier, a także jego palenie-drapanie w gardle. Słodycz mnie aż zamuliła. Sztuczność tak mocno nie dawała się we znaki - przykryła ją słodycz i cynamonowa pikanteria. Ostrość cynamonu mieszała się z nutką tanich ciastek karmelowo-korzennych i krówek, co... było dość ciekawe. Posmak może nie był przyjemny, ale zły też nie. Zresztą... aż trudno o nim myśleć pod tym kątem, bo było tak słodko, że nie umiałam skupić się na niczym innym, jak tylko zrobieniu czarnej herbaty, zanim zaczęłoby mi się od cukru we łbie kręcić.

Do całości mam mieszane uczucia. Na pewno pozytywnie zaskoczyła mnie baza - może i przesłodzona, ale przyjemnie biszkoptowa - i "czekolada". Niby polewowa... ale... krówkowo-ragusowa (tylko że właśnie obyło się bez mocnego motywu białej czekolady, co w tym wariancie uważam za plus - ona już by była przesadą). Cynamon również wyszedł przyjemnie. I to właśnie ogólny wydźwięk cynamonowej krówki mnie kupił. Wybaczam, że nie było to jednoznaczne obiecywane toffi, karmel. Krówka rządzi. Orzechom z wierzchu nie mam w sumie nic do zarzucenia - szkoda tylko, że ich tam tak mało. Ciasteczka za to były niefajne, ale na szczęście to tylko szczegół.
Piekliłam się na ich słodycz do Mamy, która podsumowała: "brzmią, jak lody oddające albo stylizowane na bułeczki cynamonowe, co tak mi smakowały" - i wtedy mnie tknęło. Dokładnie! To normalnie cinnamon roll w formie lodów!

To wbrew pozorom pozytywne zaskoczenie, jednak... dziwne, osobliwe. Cukier, jednak trochę tłustość i lekka sztuczność przeszkadzały mi, słodycz w ogóle aż męczyła, ale pomysł, wydźwięk i jednak smak (w większości) naprawdę zapewniły przyjemną degustację. To... przyjemność z przymrużeniem oka, okupiona drapaniem w gardle, ale jednak - jednorazowo ok. Te lody cierpią na podobną przypadłość, co Chocolate & Cookies. Gdyby zmniejszyć ilość cukru, te jednak miałyby 10 z palcem... ciasteczkiem w pudle. Od napisania recenzji raz do nich wróciłam i... utwierdziłam się, że to mimo umierania od cukrowości ciekawe, dobre lody. Na pewno warte spróbowania; nie wiem jednak, czy porwę się na tyle cukru jeszcze raz


ocena: 8/10
kupiłam: Żabka
cena: 16,99 zł (za 440 ml)
kaloryczność: 304 kcal / 100 g; 207 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie sądzę, ale nie wykluczam

Skład: odtworzone odtłuszczone mleko, śmietanka (17%), cukier, koncentrat odtłuszczonego mleka (proszek lub płyn), syrop glukozowo-fruktozowy, syrop glukozowy, tłuszcz kakaowy, masło, serwatka w proszku, cukier karmelizowany, mąka pszenna, emulgatory (E471, E476, E322), skrobia modyfikowana, stabilizatory (E410, E412, E407, E415), orzechy pekan, olej słonecznikowy, aromaty, sól, sproszkowany cynamon, syrop karmelowy, naturalne aromaty, barwnik (E150a), miazga kakaowa, białka mleka, regulator kwasowości (E270)