sobota, 30 września 2017

J.D. Gross Ekwador 70 % ciemna z Ekwadoru

Uwielbiam czekolady z Lidla, bo są na poziomie i kosztują grosze. J.D.Gross na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie marki eleganckiej, ale patrząc na ich niektóre produkty nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są trochę tandetne. Nie wiem, nie próbowałam, ale wiem, że przynajmniej dwóm czekoladom daleko do tandety. Amazonas 60 % zaskoczyła mnie tym, że... normalnie się w niej zakochałam. Prawda, że raczej jako w "ciemnej śmietankowej" (a przecież nie ma w niej śmietanki, to tylko nuta smakowa), a nie ciemnej, ale jednak. Tabliczki o wyższej zawartości kusiły tym bardziej, że jadłam też Ecuador / Ekwador 70 % z karmelem, która świetnie sprawdziła się w górach. Teraz czekała mnie czysta wersja...

J.D. Gross Ekwador 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao arriba pochodzącego z prowincji Los Rios z Ekwadoru.

Po rozchyleniu papierka poczułam bardzo smakowity zapach. Było to mocne palenie, prażenie, ale akurat "trafione w punkt" (bo kakao może być "przeprażone", a tu akurat tak jak lubię - mocno, ale nie za mocno), z czego wręcz wyrywała się nuta kawy. Zaznaczającą się za tym słodycz określiłabym jako mieszaninę karmelu i kwiatów, przy czym doszukałam się też niemal śmietankowych nut.

Ciemna tabliczka była twarda, łamała się z głośnym trzaskiem, a w ustach rozpływała się bardzo powoli, gładko. Wydała mi się nieco oporna i gęsta, a także nie za tłusta dzięki minimalnie suchawemu efektowi. 

W smaku na przód już w pierwszej chwili wysunęła się palono-prażona gorzkość. Kojarzyła się z odważnie paloną kawą i nieco przypalonym kakaowym biszkoptem. Z czasem dołączyła do tego wątła nuta migdałów i może jakiś orzechów. Wszystko to było gorzkie, ale wciąż smakowite - to nie była jakaś tam porażająca gorzkość, tylko taka... wzbogacona o pewną lekkość. 

Do tych gorzkich i delikatnych nut pasowała zaskakująco niska jak na 70 % kakao słodycz. Dzięki paloności, zyskała nieco palono karmelowy charakter. Nieznacznie rosła do pewnego momentu, po czym znów się oddalała tak, aby pod koniec i w posmaku pozostał jedynie smak kawowej czekoladowości.

Rozumiem przez to minimalnie osłodzone kakao w wydaniu kawowym i kojarzącym się z mocno kakaowym ciachem, powoli przechodzące w subtelną kakaową cierpkość pozostającą w ustach jeszcze na dość długo, jak po wypiciu mocnej kawy.

To bardzo dobra czekolada o mocno czekoladowym smaku. Zawdzięcza to mocnemu, ale nie przesadzonemu paleniu. To pewnie przez to z ekwadorskich nut czuć tylko kawę i orzechy (ale nie narzekam, to bardzo smaczne nuty), a nie jak w przypadku Zottera czy Pacari cały bukiet owoców; kojarzy się raczej z Tesco finest. Trzeba jednak pamiętać, że to bardzo tania czekolada. Ma nieco mniej głębi niż  Tesco, ale może się pochwalić nieco słabszą słodyczą (o wiele, wiele słabszą niż Amazonas 60%) - i wciąż pysznie kakaowym smakiem. Nie spotkałam lepszej tabliczki w tej cenie.


ocena: 10/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,49 zł (za 125 g)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii

czwartek, 28 września 2017

Zotter Mitzi Blue Coffee + Caramel mleczna kawowa i karmelowa

Prawie zawsze od kupienia do zjedzenia czekolady mija u mnie mnóstwo czasu, więc złożyło się tak, że oprócz zapierających dech w piersiach nowości Zottera, w szufladzie zalegało mi jeszcze kilka zdobytych parę miesięcy wcześniej. Ze względu na daty, jak i na aspekt psychologiczny, czyli dzielenie recenzji na mini-serie ("seria Mitzi", "nowe Zottery"), postanowiłam najpierw wyjeść właśnie te stare.

Zotter Mitzi Blue Coffee + Caramel to mleczna czekolada kawowa (duży dysk) i czekolada karmelowa (mały dysk).

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, wokół rozniósł się wyrazisty zapach kawy ze śmietanką. Mimo słodyczy, jaką niosło to połączenie, to kawa była podstawą.
Zbliżywszy do nosa samą odłamaną część z małym dyskiem, poczułam leciutki zapach kojarzący się z krówką.

Dysk nie sprawiał problemów przy łamaniu; nie był za twardy, ale mimo że już w tym momencie tłustawość dała o sobie znać, nie był też ulepkowato-tłusty. W ustach obie części rozpływały się tłustawo-kremowo.

Jeśli chodzi o część kawową, uważam ją za bardzo dobrą, ale przy większej ilości nudnawą. To po prostu Labooko Coffee, która smakowała niczym wyrazista kawa ze śmietanką - słodka, ale przede wszystkim kawowa. Czuć tu goryczkę kawy, która sprawiła, że nie wyszło za słodko, mimo silnej, mlecznoczekoladowej słodyczy.

Karmelowy dysk zaintrygował mnie o wiele bardziej. Był bardzo słodki, ale zarazem tak bogaty, głęboki i naturalnie przełamany, że nie zasładzał. Od pierwszej chwili czuć palony smaczek karmelu podkreślony odrobinką słonawości. Cały czas pozostawał jednak w dużej mierze łagodny, maślano-śmietankowy, co przywodziło na myśl krówkę. Szczypta wanilii podkreśliła jej bogatą słodycz, z kolei szczypta cynamonu uszlachetniała całość.

Mleczna śmietankowość i maślaność obu części tworzyły świetne przejście pomiędzy nimi, harmonizowały duet.

Przegryzając jeden dysk drugim czułam się, jakbym jadła mleczną kawę z syropem w klimatach "palony-solony karmel".
Właśnie proporcje przełożyły się na to, że dysk kojarzył mi się z taką kawą, a nie np. krówkami popijanymi kawą. Zdecydowanie to kawa cały czas była bazą. Karmelowa część była tylko dodatkiem. Mimo że była ciekawsza od kawowej, nie zmieniłabym proporcji. Wszystko wyszło świetnie wyważone i przemyślane. To niewątpliwie słodkie połączenie, jednak to taka ciągle przełamywana słodycz.


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 569 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, proszek karmelowy (odtłuszczone mleko w proszku 4%, serwatka, cukier, masło), ziarna kawy 2%, słodka serwatka w proszku, miazga kakaowa, nierafinowany cukier trzcinowy, kawa mielona 0,3%, lecytyna sojowa, wanilia, sól, cynamon

środa, 27 września 2017

miód gryczany (Bartnik Mazurski)

Po tym, jak wreszcie skończyłam słoik miodu otrzymany od kogoś ze wsi, naszła mnie wyjątkowa ochota na mój ulubiony ogólnodostępny, czyli gryczany. Zdążyłam się za nim już porządnie stęsknić, bo wiadomo, jak ktoś ma może dwa-trzy ule, miód zbiera tylko na potrzeby domowe, to nie ma wpływu na to, jaki on jest. Ten, który ja dostałam był wielokwiatowy, ale właśnie jakby z domieszką gryki i tej nutki ciągle mi było mało. Przypominała o tym, jak pyszny jest czysty gryczany.
Z jednej strony nie wiedziałam, czy jest sens go opisywać, bo w sumie... nie jest to ciekawostka. Z drugiej jednak, skoro już zaczęłam opisywać różne miody (rzepakowy, spadź iglasta), to chciałabym mieć tu i klasykę, do której mogłabym się odnosić.

Miód gryczany to miód nektarowo-gryczany - mój pochodzi akurat z Bartnika Mazurskiego i jest dostępny na pewno w woj. podlaskim, na Mazurach w sklepach i działach z lokalnymi produktami.
Nektarowy, czyli zrobiony przez pszczoły z nektaru kwiatowego, który zbierają z samych kwiatów.

Od razu po odkręceniu słoika czuć wyrazisty zapach, w internecie określany jako "charakterystyczny zapach kwiatów gryki". Rzeczywiście, te biało-różowe kwiaty pachną specyficznie, co ja bym określiła nie tylko jako zapach polnych kwiatów, ale i całego kwitnącego pola, słońca... Z takim ostrym akcentem, który nie pozwala nazwać tego "słodziaśnym".

Miód ma bardzo, bardzo ciemny kolor. Gdy jednak patrzy się pod światło, zwłaszcza na jego mniejszą ilość, widać czerwonawe przebłyski, co świetnie udało mi się uchwycić na jednym ze zdjęć.

Ten mój zdążył się już nieco skrystalizować i nawet w tej kwestii jest ciekawy. Nie zrobił się miękko-zbitą, scukrzoną masą jak inne miody, a poszedł w takie duże, dość twarde kryształki.
Wolę płynną konsystencję, więc rozpuszczam go sobie nad parą wody, która się jeszcze nie gotuje albo np. w piekarniku nagrzanym do ok. 30-35 stopni (miód w temp. wyższej niż 40 stopni traci swoje wartości).

W smaku miód gryczany nie jest tak słodki, jak przeciętny miód. Owszem, nie mogę odmówić mu słodyczy, która ma smakowity kwiatowy wydźwięk, wzbogacony o "ciepłą" nutę, która czasem pojawia się w czekoladach (np. Domori) i jest to taka szlachetna goryczka, "drzewność" lub "rozgrzana ziemia" (jak w przypadku czekolad).
Od goryczki odchodzi niemal lekka ostrość. Cudnie łączy się ze słodyczą. To jej zdarza się "zadrapać w gardle", ale właśnie nie jest to wtedy taka czysta słodycz, a coś o wiele głębszego.

Ogólnie powiedziałabym, że ma mocny, intensywny i złożony smak, niewątpliwie jeden z bardziej charakterystycznych miodów. Od dziecka jest moim ulubionym, gdyż jego smak wyróżnia się w jedzeniu.

Dobrym przykładem są tu kanapki. Lubię czasem zjeść po prostu kromkę chleba (żytniego razowego) z tym miodem. Jego ostrość świetnie wgryza się w ten zakwasowy kwasek chleba, jego wyrazistą zbożowość. Niektóre miody (zwłaszcza te jaśniejsze) kiepsko radzą sobie z chlebem (jem tylko ciemne, a one mają mocny smak), nie mówiąc już o innych dodatkach na chleb, jak np. ser - tracą na swoich charakterystycznych nutkach. Smak gryczanego przebija się jednak świetnie nawet przez sporą ilość twarogu. I tu znów świetnie pasuje ten jego charakterek.
Podobnie genialnie wpisuje się w kwasek jogurtu, bo nie pełni tylko funkcji "dosładzacza", zachowuje specyfikę, nawet po dodaniu jeszcze wyrazistych orzechów czy pestek.

Nie jem za dużo miodu, ale jak już jakiś kupuję (nie jako ciekawostkę, a tak dla siebie), stawiam na gryczany właśnie dlatego, że jego smak świetnie wpisuje się w smak pewnych rzeczy. Niczego nie słodzę, więc nie używam miodu aby dodać np. słodyczy jogurtowi, owsiance, herbacie itp. (takie rzeczy przeważnie jem "czyste"). Jak już jem miód, to chcę aby właśnie wokół niego wszystko się kręciło, więc jest to np. kanapka z miodem, jogurt z miodem takim i takim, z czymś tam, dlatego uznaję wyższość gryczanego nad innymi. Jego charakterystyczny smaczek trudno zagłuszyć.

I piszę to po zjedzeniu kanapki z tym miodem i twarogiem, a już popijając kawę. Pewną nutkę miodu gryczanego dalej spod kawy czuję, ale właśnie nie jest to już nawet słodycz.

ocena nut smakowych: 10/10
kaloryczność: ok. 368 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

wtorek, 26 września 2017

Amedei Cru Grenada 70 % ciemna z Grenady (neapolitanka)

Po ostatnią posiadaną neapolitankę Amedei szłam jak za karę. Zupełnie nie miałam na nią ochoty, nie łudziłam się, że mi posmakuje, ale powtarzałam sobie, że plantacyjna może być chociaż trochę lepsza od okropnych blendów Amedei. Przynajmniej zawartość kakao jest nieco wyższa.

Amedei Cru Grenada 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Grenady (u mnie jako neapolitanka).

Po otwarciu czekoladowy kwadracik przywitał mnie kontrastem między żywą, intensywną, głęboko ciemnobrązową barwą z lekko bordowym przebłyskiem, a mdłym "zdechłym zapachem roślin". Co przez to rozumiem? Wiórowate drzewa leżące na suchej ziemi i kandyzowane owoce - ananasy? coś kwaskowatego, na pewno żółtego - w których bardziej czuć to cukrowe kandyzowanie, niż je same.

Kiedy ugryzłam kawałek, czekolada chrupnęła i zaczęła rozpływać się w ustach nieco opornie, ale kremowo i proszkowo (w charakterystyczny dla Amedei sposób), nie za tłusto. Przy innym smaku taka konsystencja mogłaby być znośna, ale tu podkreślała najgorsze nuty.

Najpierw mignęło mi jakby soczystość, orzeźwienie. Szybko jednak się rozeszło i wiedziałam, że nie będzie to nic owocowego.

Zjawiła się pudrowa, wręcz cukierkowa słodycz. Pierwsza nuta przyniosła... właściwie nawet nie wiem co - takie sztucznie roślinny smaczek, jakby coś zwietrzałego... Przypomniały mi się miętowe landrynki, które moja babcia zawsze trzymała w kuchennej szafce (chyba latami tę samą paczkę), ale w tym problem, że nuta, którą czułam nie była miętowa. Nie chciałam się w to nawet zagłębiać.

W pewnym momencie kakao jakby się trochę przebiło lekko paloną, ni drzewną, ni ziemistą nutką. To pomogło mi oderwać się od pierwszego skojarzenia, po którym... chwyciło mnie jeszcze gorsze. Tym razem były to kandyzowane owoce z zapachu, ale także owocowe landrynki lub jakieś pudrowe cukierki koloru żółtego. Ananas? Coś cytrusowego? W wydaniu cukierkowym, nie świeżoowocowym. Od takich słodyczy zawsze mnie mdliło.

Wybawieniem okazało się zakończenie, bo zrobiło się charakterniejsze i drzewno-ziemisto gorzkawe, niemal kawowe. Prawie odetchnęłam, gdy kawałek zniknął z ust, pozostawiając po sobie okrutnie tani, tandetny posmak najtańszych, "pudrowo cukrowych" cukierków, co to mają być niby orzeźwiające, niby soczyste, a są... podłe i mdlące.

Ta neapolitanka mnie obrzydziła przez "pudrową" słodycz typową dla Amedei, którą konsystencja jakby dodatkowo podkreślała. Wszystkim nutom kakao nadała mdlący klimat. Miętowe i owocowe landrynki? Wiórowate drewno? I nawet ziemisto-kawowe nuty nie pomogły, szkoda tych owocowych nut (a żółte owoce, ale o wiele lepiej rozwinięte, czułam także w The Grenada Chocolate Company 100 % Cocoa). Ta Amedei była równie niesmaczna co Black 66 %.
Pisząc tę recenzję cieszyłam się tylko z jednego - to już ostatnia posiadana Amedei.


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia

poniedziałek, 25 września 2017

wafelek Princessa Dark Chocolate klasyczna

Tego wafelka nie miałam zamiaru kupować, bo nigdy nie lubiłam Princessy (wyjątkiem była kokosowa lata temu, której teraz też nie cierpię), ale gdy raz zaszłam do Żabki, której asortyment w moim mieście zawsze zakrawał o kpinę i zobaczyłam ogromną zmianę (chyba kierowniczka się zmieniła), a na półkach parę rzeczy, których nigdy bym się tam nie spodziewała, mój wzrok padł na piękne, szlachetne opakowanie. Przemówiło do mnie uwielbiane połączenie granatu i złota z grafiką ciemnej czekolady. Skojarzyło mi się z tymi, na które lata temu polowałam (Princessa Tiramisu - takie beżowe oraz Princessa Gold - bordowe), a których nigdy nie zdobyłam (wtedy w moim mieście markety dopiero budowano). A poza tym... duet owocowych Princessa Dark bardzo mi smakował.


Princessa Dark Chocolate klasyczna to "wafel przekładany kremem kakaowym oblany czekoladą deserową" od Nestle.

Po otwarciu poczułam silny zapach czekolady deserowej (nie dzielę czekolad na ciemne i deserowe, ale ten zapach był taki... rodem z "deserówek" :P ) i odtłuszczonego kakao w proszku. Był zwyczajny, ani okropny, ani smakowity, ale skojarzył mi się jakoś z czekoladkami, bombonierkami itp., co było niemiłe (ale bardzo subiektywne!).

Wafel okazał się bardzo wysoki (ale jeszcze nie tak jak Maxer), skąpo oblany bardzo ciemną czekoladą. Po przekrojeniu okazało się, że skrywa wiele cieniutkich warstw jasnego (jak na kakaowy) kremu.
Spróbowawszy, przekonałam się, że to twór raczej delikatny i bardzo napowietrzony, przez co to raczej wafelek, który "rozpływa się w ustach", a więc typu, którego nie lubię. Wafle powinny być konkretne, a ten... niby chrupki, ale jakiś taki... kiepski, "rozłażący się".
Ogólne poczucie lekkości napędzał krem - minimalnie proszkowy, raczej tłusty w oleistym kontekście, przez co szybko znikał.

Smak całości wydał mi się nijaki, bez punktu zaczepienia.
Malutkiej ilości tłustej czekolady właściwie nie idzie oddzielić, ale przy takiej jakości wcale nie chciałabym jej więcej. Smakowała... "kakałkowo", a więc odtłuszczonym kakao w proszku i słodko. Mimo że nie była specjalnie cukrowa, to i tak zaliczam ją do tych kiepskich, jakiś takich... mało czekoladowych.

Krem był jeszcze gorszy, bo bliżej nieokreślony. Słodki i "czekoladkowy", na pewno nie kakaowy, dlatego słowo "czekoladowy" byłoby adekwatniejsze, choć czekoladą też nie smakował. Słodki, niecukrowy, ale... czekoladkowo-mlecznawy? Tani i nijaki.

Wafelek miał smak lekko wypieczony, wnosił jakby wręcz odrobinkę słonawości, ale on także brnął w pewną nijakość. Znalazł się blisko granicy stetryczenia i niestety, gdy tak czekolada i krem szybko znikały, on obierał dowodzenie.

Całość może nie smakowała niczym okropnym, ale i niczym smacznym. Wafelek wydał mi się mniej słodką, a bardziej "kakałkową" wersją Maxera (także od Nestle) o kiepskiej strukturze. Nie był cukrowy, ale oprócz słodyczy i nijakich, "kakałkowo-czekoladkowych" smaków trudno znaleźć w nim coś innego.
Nijaki wafelek jakości niższej niż średnia, ale za to w przepięknym opakowaniu.


ocena: 4/10
kupiłam: Stokrotka
cena: 1,49 zł (coś koło tego) za 41 g
kaloryczność: 541 kcal / 100 g; wafelek - 222 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada ciemna 32,7% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, oleje roślinne: palmowy, shea; tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny, E476; ekstrakt wanilii), mąka pszenna, olej palmowy, cukier, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 1,8%, odtłuszczone mleko w proszku, substancje spulchniające: węglany amonu, węglany sodu; lecytyny, sól

niedziela, 24 września 2017

Domori Cacao Criollo 90 % ciemna z Wenezueli

Wbrew temu, co pewnie myśli część z Was, nie codziennie mam ochotę na czekolady o zawartości 100 % kakao. Rzeczywiście jednak przeważnie ciągnie mnie do mało słodkich tabliczek. Po genialnej Domori Cacao Criollo 80 %Domori IL100% Criollo byłam niemal pewna, że także "coś wyśrodkowanego" mnie urzecze. Pytanie tylko: jakimi nutami i w jakim stopniu?

Domori Cacao Criollo 90 % to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao criollo (blend różnych podgatunków) pochodzącego z Wenezueli.

Po otwarciu poczułam niezwykle dynamiczny, pełen życia zapach. Utrzymany był w tonacji ciepłej, bo kakaowa baza przynosiła na myśl rozgrzaną ziemię i wręcz chlebowo-zakwasowe akcenty, a także bardzo przystępnej. Czułam tu kojarzącą się z czekoladami 70 % miodowo-kwiatową słodycz, ale także mnóstwo bardziej rześkich owocowych nut, splatających się z tymi "zakwasowymi". Dżemy morelowe, jagodowe (z czego nuta jagód wydała mi się wręcz surowa, jak w przypadku Domori Criollo 70 %) i czerwone owoce, chyba truskawki (ale też raczej dżemowato-konfiturowe).

Ciemna tabliczka łamała się z suchym trzaskiem, a rozpływała gładko jak na Domori przystało, ale z pewnym oporem, po trochu uwalniając soczystość, czym jakby dozowała emocje. Wydała mi się bardzo zwarta, zbita i nieco mniej tłusta od Criollo 80 %.

Przy pierwszym kęsie czekolada wydała mi się niezwykle jagodowa, ale w takim stopniu to tylko dosłownie przez moment na początku.
Zaraz bowiem rozchodziła się subtelna, gorzko-słodka baza. Gorzkość wysforowała swój palony charakter słodów, orzechów i zbóż, do których świetnie pasowały kwaskowate nuty pojawiające się raz po raz w tle. Kojarzyły się nieco z chlebowym zakwasem, przy którym to skojarzeniu początkowo pojawiała się także lekka cierpkość.

Słodycz z czasem też swoje wywalczyła, wciąż pozostając bardzo stonowaną. Pomogły jej owoce, które błyskawicznie przejęły dowodzenie w kwaskowatych smaczkach. Najpierw były to dżemy truskawkowe i morelowe z zapachu, ale później robiło się tak orzeźwiająco soczyście, że pomyślałam raczej o marakui, której kwasek zwalczały już świeże truskawki i jakby słodkie jabłka (?).

Sama słodycz na moment przyniosła skojarzenie z "maślaną bułeczką" (co świetnie pasowało do dżemowatych nut), pełnej rodzynek, orzechów i innych suszonych owoców, która w mig znikała na rzecz samych tych owoców: morele, suszone kwaśne śliwki i ogrom rodzynek.

Gdy czekolada znikała, robiło się prościej, tak zwyczajnie kakaowo, co przełożyło się na posmak kawy z kakao w proszku. Nie można było zapomnieć też o owocach, ale to właśnie ona zostawała na bardzo, bardzo długo.

Całość była smaczna, w dużej mierze gorzka, ale wciąż łagodna. Kwaski wychodziły głównie z owocowych nut, a słodycz tylko lekko się zaznaczyła - też jakby z tych owoców. Orzechowo-zbożowa, a przy tym soczystście owocowa, w tym suszono owocowa, z kawowym posmakiem.

Ta czekolada bardzo mnie zaskoczyła, bo była raczej połączeniem Criollo 70 % i IL100% Criollo niż Criollo 80 % i IL100% Criollo. Zapach był łudząco podobny do 70 %, a i nutki jagód miały z nią wiele wspólnego. Ze 100 % łączy ją bardziej klimat, choć np. smak kawy (w posmaku) był wyrazistszy (w 100 % - kawa ze śmietanką). Za to nuty... były podobne do 80 % (te dżemy), choć "w innym wydaniu", a i np. suszone owoce zupełnie inne.
Smaczna, ale w ocenie muszę jakoś wyróżnić 80 % i 100 %, w których się zakochałam.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 19,99 zł (za 25 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  600 kcal / 100 g
czy kupię znów: być może

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

sobota, 23 września 2017

krówki Cukrówka

Jakiś czas temu w praktyce zupełnie przeszły mi krówki (lubiane teoretycznie) przez to, że jakich bym nie kupiła, coś było nie tak a to ze smakiem, a to z konsystencją... Moje ulubione krówki to takie kruche z wierzchu, a mokre, ciągnąco-lepiące wewnątrz, o które w dzisiejszych czasach jakoś wyjątkowo trudno (a kiedyś częściej na takie trafiałam). Zwątpiłam w "krówki dzisiejszych czasów", ale naprzeciw wyszła mi marka Cukrówka, od której dostałam paczuszkę cukierków w ramach współpracy. Aby doszły do mojej ulubionej konsystencji, z otwarciem czekałam równo 6 dni od dnia otrzymania (coś mi jednak nie wyszło).

Zanim o samych cukierkach, chciałam napisać parę słów o samej firmie. Można zamówić u nich hurtowo spersonalizowane cukierki z dowolnym napisem na dowolną okazję, żeby osłodzić nieco życie np. swoim pracownikom, gościom lub... temu, kto tylko przyjdzie Wam do głowy. Propozycje opakowań są po prostu przeurocze i mimo, że takie pastelowe, słodziutkie kolory są nie w moim guście, to muszę przyznać, że dawno nie widziałam tak ładnie pakowanych krówek. Jeszcze przed spróbowaniem krówek firma zyskała u mnie ogromny szacunek także dlatego, że są pewni swoich wyrobów, oferują bowiem "krówki na próbę", czyli kilka sztuk za darmo (płaci się tylko 6,90 zł za przesyłkę). Takie podejście mi się podoba. Czy spodobał mi się także smak i konsystencja cukierków?

Cukrówki to polskie cukierki typu "krówka".

Po odwinięciu papierka poczułam delikatny zapach wyraźne mlecznych krówek. Nienachalny, ale jednoznaczny.

Cukierki lekko lepiły się, a przy próbie przełamania czy odgryzienia kawałka w pierwszej chwili odebrałam je jako twardawe. W ustach jednak wszystko stało się jasne: otóż wierzch rzeczywiście był twardawy (ale nie twardy) i krucho-grudkowaty. Wnętrze z kolei było miększe, bardziej zwarte i mokre, ale nie ciągnące i nie lepiące. Tego właśnie zalepiania (w końcu na krówki mówi się "mordoklejki") mi zabrakło, struktura niezbyt mnie usatysfakcjonowała.

W smaku od początku czuć silną słodycz, ale bez dwóch zdań słodycz krówkową, nie samego cukru. Ten charakter krówki napędzał tłusto-mleczny motyw, takie trochę toffi, ale nie esencjonalnie maślane. Wszystko to przełożyło się na wyraźnie krówkowy smak i krówkowo-cukrowy posmak, który szybko robił się "cukrowo-z czymś" (kwasek cytrynowy?). Po zjedzeniu cukierka czułam się, jakbym zjadłam ogromną ilość samego cukru; ogólnie nie było zbyt przyjemnie.

Jeden cukierek w zupełności mi wystarczył, większa ilość by mnie na pewno zacukrzyła. W smaku bardzo podobne do GEOMAX Luxury Cream Fudge, jednak Cukrówki miały lepszą konsystencję, którą uważam za bardzo uniwersalną (krucho-mokrą), nie znikały tak szybko, ale nie moją ulubioną. Wydaje mi się, że w przypadku krówek reklamowych czy prezentowych to najlepsza, bezpieczna opcja (w końcu wydaje mi się, że wiele osób może nie lubić uwielbianego przeze mnie mordoklejenia). Pod każdym względem wygrały z krówkami Mieszko, ale w ich smaku też już czaiło się coś niechcianego (choć jeszcze nie dawało się we znaki zbyt wyraźnie).
Może patrząc na GEOMAX powinnam wystawić im te 6, ale tak bardzo subiektywnie uważam je za słodycz, którego nie chcę jeść, który mam ochotę zagryźć; to jednak może wynikać z faktu - i teraz już jestem pewna, że tak jest - iż lubię krówki tylko teoretycznie, w praktyce żadne mi nie smakują, więc post wstawiam jako ciekawostkę i pozostawiam bez oceny. Oldze bardzo smakowały, więc nie chcę odstraszać wielbicieli krówek.


ocena: - (4/10 nie sugerując się żadnymi krówkami kiedyś recenzowanymi?)
cena: są podane na stronie
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, mleko pełne w proszku, margaryna (oleje roślinne: palmowy, rzepakowy, częściowo utwardzony palmowy), woda, emulgatory ( mono - i diglicerydy kwasów tłuszczowych, estry kwasów tłuszczowych i poliglicerolu , lecytyna sojowa, sól, substancja konserwująca (kwas sorbowy), regulator kwasowości (kwas cytrynowy), aromat, barwnik: annato

piątek, 22 września 2017

Amedei Toscano Black 66 % ciemna (neapolitanka)

Po Toscano Black 63 % o nutach, które zupełnie nie trafiły w mój gust od niechcenia sięgnęłam po kolejną neapolitankę, również blend, czyli mieszankę kakao. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo różnica w zawartości kakao była znikoma. Czy Amedei poszło na łatwiznę i zaserwuje mi znowu prawie to samo, czy trafię na coś z innej beczki? Każdy dodatkowy % kakao cieszy, ale w tym wypadku bałam się, że radość była przedwczesna.

Amedei Toscano Black 66 % to ciemna czekolada o zawartości 66 % kakao criollo i trinitario (blend) , którego pochodzenie nie zostało podane.

Po otwarciu poczułam zapach, który skojarzył mi się z "perfumowo-kwiatowym" wyrobem cukierniczym oraz opalany motyw, podchodzący bardziej pod orzechy i kawę ze zwietrzałymi przyprawami.

Bardzo ciemna neapolitanka była także strasznie twarda, trzasnęła przy łamaniu, a w ustach nie chciała zacząć się rozpuszczać przez dłuższą chwilę. Gdy już zaczęła to robić, kojarzyła mi się z czymś zmrożonym (masłem?) z proszkiem.

W pierwszej chwili w smaku wydała mi się soczysta, co dość szybko przeszło w słodką, naciąganą soczystość kiepskich marmolad i cukierków-landrynek owocowych, galaretek (nie jem takich rzeczy, ale tak mi się to jakoś kojarzyło).

Obok tego rozchodził się posmak palenia - wyraźny, ale nie neutralizujący słodyczy, a jakby się w nią wpisujący. To były zwietrzałe orzechy - być może włoskie i coś bardziej drzewnego. Przy tym z zapachu przenosiła się nuta wyrobu cukierniczego. Jakby jakieś miodowe ciasto z marmoladą albo frostingiem lub bezą różaną. Wanilia strasznie to napędzała, odrywając uwagę od kakao. Ulepkowato słodkie i nienaturalne. Bardziej syropowe, galaretkowate... w końcu przez ogólną galaretkowatość nie byłam pewna tych róż. Może to jednak maliny? Coś czerwonawego... Albo nawet coś "o smaku jabłkowym".

Potem trochę gorzkawość próbowała się przebić, ale jakby tylko podsycała skojarzenia z galaretkami i bezami - i to do tego stopnia, że mnie to po prostu obrzydziło. To był jakby palony motyw, ale... bardziej palony niż "palono kakaowy" czy jakikolwiek.

Słodki ulepek, który nie był przesłodzony, a mimo to drażnił słodyczą, bo kojarzyła się ze wszystkim, co obleśne. Galaretko-landrynki, bezy, frostingi... nawet orzechy i soczystość nie pomogły.
To nie była aż tak tragiczna czekolada, ale Amedei znowu trafiło w nuty wszystkich słodyczy, których nie cierpię. Producentowi należy się także jakaś kara za konsystencję, słodycz i to palenie, które zamiast podkreślić kakao, jakby je zabiło.


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia

środa, 20 września 2017

Domori Cacao Criollo 80 % ciemna z Wenezueli

Wbrew pozorom wcale nie szaleję na punkcie kakao criollo, bo czekolady z niego są zazwyczaj bardzo delikatne. Rozumiem oczywiście, że ludzie z wyższych sfer pewnie właśnie gustują w spokojniejszych kompozycjach, ale ja czasem nie mogę odnaleźć w nich "tego czegoś". Tak było z Domori Cacao Criollo 70 %, ale już np. Domori IL100% Criollo pokazała, co potrafi. Sięgając po tabliczkę dzisiaj recenzowaną miałam dobre przeczucia. 

Domori Cacao Criollo 80 % to ciemna czekolada zawierająca 80 % kakao Criollo (blend różnych podgatunków) z Wenezueli.

To, co poczułam po otwarciu było co najmniej intrygujące. Zapach balansował między poważnym, mrocznym, a lekkim i rześkim klimatem. Czułam nutę dębowej whisky (ze wskazaniem bardziej na smakowitą drewnianość i dębowość, niż na alkohol). Obok tego pojawiła się świeżo zmielona kawa, od której odchodziła mglista nutka jakiegoś czekoladowo-migdałowego wypieku.
Palone nuty okazały się bardzo znaczące, bo tworzyły przejście do słodyczy. Z niej wyróżniłam coś palono karmelowego, a równocześnie za "żywego" na karmel (w trakcie degustacji uzmysłowiłam sobie, że to daktyle), a także... odległą słodycz pianek pieczonych nad ogniskiem (to tylko wyobrażenie, nawet nie skojarzenie).

Zaskakująco ciemna (w porównaniu do IL100%) tabliczka była twarda, przy łamaniu głośno trzasnęła, żeby pokazać mi ziarnisty przekrój o bordowym przebłysku.
W ustach okazała się idealnie gładka, a zarazem nieco lepka i wręcz oporna. To jednak nie wada, gdyż ta tłustawa oporność i kleistość kojarzyła mi się z masłem orzechowym.

W smaku już od pierwszej chwili poczułam moc kakao, ale czekolada ani przez moment nie wydała mi się zbyt ordynarna.
Ze zdziwieniem trafiłam na o wiele bardziej owocowe nuty, niż sugerował zapach. Był to przede wszystkim soczysty kwasek moreli i brzoskwiń, nektarynek. Ta fuzja przyniosła mi na myśl nuty Criollo 70 % Ocumare 77, a także dżemowaty klimat Criollo 70 % Porcelana.

Bardzo szybko pojawiła się też wykwintna gorzkość, wnosząca drzewne i orzechowo-migdałowe nuty. Ponownie pomyślałam o jakiejś dobrej, jedynie słodkawej whisky, o takich nutach, ale oczywiście w wydaniu czekoladowym, nie takim alkoholowym.

Za sprawą gorzkości nasiliło się poczucie palenia. Wydało mi się dość silne i dzięki wyżej opisanym nutom nadało zupełnie innego wydźwięku słodyczy. I tak była znikoma, ale zyskała jeszcze większą... naturalność. Przenosiła morele w suszone klimaty, co podsyciło ogólną lekkość i soczystość słodyczy. Karmelowość, która raz po raz mi migała, stała się "karmelem zrobionym z suszonych owoców". To była taka... daktylowa karmelowość.
W pewnej chwili pojawił się posmak kojarzący się jakoś tak winogronowo-porzeczkowo (za kwaśno na winogrona, ale w sumie bez smaku porzeczek), szybko przechodzący w soczyste rodzynki.

Wszystkie te owocowe nuty sprawiły, że czekolada była lekka, lecz ani na moment nie porzuciła swojej wytrawnej stateczności. To ona zawładnęła sobie końcówkę, niosąc kakaową gorzkawość, drzewność i spokojny klimat. To właśnie pozostawało w posmaku.

Ta czekolada zdobyła mnie niemal od razu. Uwielbiam nuty właśnie moreli i brzoskwiń w czekoladach, a dębowa whisky i daktyle to już w ogóle szał. To głęboka pyszność, w której mogłabym utonąć na wieczność.

Zerkając na nuty wypisane na opakowaniu ("suszone figi, daktyle, rodzynki") mam jednak wrażenie, że to, co napisał producent, nie oddaje klimatu tej czekolady, bo sugeruje coś słodkiego, a ona... ona była poważniejsza i zarazem soczystsza. Przeglądając inne blogi trafiłam na np. Dark Matters, którego Autorka też inaczej to odebrała.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 19,99 zł (za 25 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  578,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: być może

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

wtorek, 19 września 2017

Amedei Toscano Black 63 % ciemna (neapolitanka)

Kolejna neapolitanka Amedei nie kusiła mnie dosłownie niczym i nie wiązałam z nią żadnych nadziei. Po prostu postanowiłam zjeść, żeby nie wyrzucić (nie ma w moim otoczeniu osoby, która chciałaby ciemną czekoladę), a jak już miałam jeść to oczywiście i recenzję musiałam napisać. Owszem, zdaję sobie sprawę, że to nie to samo, co pełnowymiarowa tabliczka, ale zawsze jakieś rozeznanie.

Amedei Toscano Black 63 % to ciemna czekolada o zawartości 63 % kakao criollo i trinitario (blend), którego pochodzenie nie zostało podane.

Od razu po otwarciu poczułam zapach palono drzewny mówiący o zdecydowaniu kakao, ale i motyw kojarzący się z cukiernią, w której w danej chwili wypiekają ciasta. To takie przejście od palonych, poprzez pieczone klimaty do... nieco mdlącej, w dużej mierze waniliowej, słodyczy. Ta kojarzyła mi się z cukrem pudrem, lukrem.

Neapolitanka głośno trzaskała i była tak twarda, że odgryzając kawałek przeszedł mnie lęk o zęby. :P
Zaintrygował mnie jednak kolor o wielu przebłyskach - od czerwieni po granat. Przekrój w ogóle wydał mi się jakiś rubinowo-bordowy, czego niestety zdjęcia nie oddają.
Rozpływanie się czekolady tak ciekawe już nie było, bo była tłusto-kremowa i proszkowa (w kontekście, którego nie lubię, bo na wszelką proszkowość czy szorstkość przypadło za dużo tłuszczu).

W smaku w pierwszej chwili poczułam leciutką goryczkę pieczonych orzechów, która później rozwinęła się w po prostu orzechy laskowe. Ucieszyłam się, że chyba wreszcie trafiłam na niezłą Amedei, ale wtedy na smak orzechów zwaliły się dziwne słodkie nuty.

Początkowo pomyślałam o czerwonych żelkach, galaretkach, ogólnie o takich czerwonych, bliżej nieokreślonych słodyczach... Może o niby-malinowym smaku. Od tego rosła i wyrastała ponad wszystko słodycz kojarząca się z waniliową... bezą? Bezą, cukrem pudrem - takimi rzeczami. Wszystkie skojarzenia z tego akapitu są bardzo luźne, bo nawet nie pamiętam, kiedy takie rzeczy jadłam, gdyż nie cierpię ich.

Później od tej bezowej słodyczy i posmaku orzechów wychodziło skojarzenie z mięciusią, cieplusią i słodziusią szarlotką zrobioną ze słodziusich jabłek, z dodanymi suszonymi jabłkami (nie lubię ani tych słodkich i miękkich, ani suszonych), odrobinki cynamonu, za to z wielką koroną z bezy i kruszonki z orzechów laskowych.

Degustację zamknęła słodycz tego całego czortostwa, a ja pozostałam ze skrzywioną miną.
To nie była zła czekolada! Po prostu zawarła wszystkie znienawidzone przeze mnie nuty. Sam motyw orzechów laskowych bardzo mi się podobał i żałuję, że nuta szarlotki poszła w taki słodki, zupełnie nie mój klimat. Typowa dla Amedei słodycz zabiła wszystko, co mogłoby być fajne - myślę, że to ona podcięła skrzydła malinowej nucie, upodabniając ją do dziwnych słodyczy.
Właściwie... to ciekawa czekolada, o słodkich nutach, ale w sumie nie taka przesłodzona, więc jak komuś wszelkie bezy, lukry niestraszne, może być zadowolony. Wtedy pozostaje tylko kiepska konsystencja.
Cieszę się, że miałam okazję spróbować tylko neapolitankę, nie zaś całą czekoladę, bo gdybym ją kupiła, chyba by mi się płakać chciało.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia

poniedziałek, 18 września 2017

Pralus Tanzanie Forastero 75 % ciemna z Tanzanii

Mając ochotę na czekoladę ze "smakowym kopem", dzień po degustacji Original Beans z Tanzanii, postawiłam na propozycję Pralusa również stamtąd. Dlaczego? Jadłam już taką neapolitankę i jej nuty niemal zwaliły mnie z nóg, zaciekawiły tak, że nie mogłam przestać o nich myśleć bardzo długo. Od razu wiedziałam, że to jedna z tych czekolad, które po prostu trzeba zjeść w pełnym rozmiarze.

Pralus Tanzanie Forastero 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao forastero pochodzącego z Tanzanii.

Po otwarciu poczułam złożony zapach, którego nuty uzupełniały się wzajemnie, będąc jednocześnie dość kontrastowymi w stosunku do siebie. To fuzja słodziutkich, soczystych i miękkich jabłek i gruszek, ale także octowy kwasek zespojony z mocno palonym, ciepłym motywem.

Czerwonawa, nie tak ciemna jak neapolitanka, tabliczka wydała mi się wyjątkowo twarda, ale w ustach rozpływała się idealnie kremowo. Właściwie... stawała się kremem, który był jakby posypany kakaowym pyłkiem.

Przy pierwszym kęsie mignął mi smak masła orzechowego, ale gdy czekolada zaczęła się rozpuszczać, rozszedł się nieco. Wyraźniej wybiły się za to słodko-kwaskowate owoce.

Początkowo czułam połączenie dojrzałych jabłek i czegoś bardziej egzotycznego... brzoskwiń? Cały miks kręcący się w klimatach jabłko-gruszka-melon-brzoskwinia; naprawdę trudno tu coś konkretniejszego wyłowić. Z owoców wykradał się pewien kwasek. Ten był już mniej owocowy, podchodził pod jakieś wino lub winny ocet.

W tym czasie orzechowa nuta zaczynała coraz bardziej kojarzyć się z kremem z orzechów - jakby laskowych, nieprażonych, a bardzo świeżutkich. Obok tego pojawiła się karmelowa słodycz, od której nagle pomknął palony motyw.

Nagle "nadciągnęły ciemne chmury". Palony motyw stał się dymną gorzkością, która wydobyła ze wspomnianego kwasku soczyste nuty octu balsamicznego. Pojawiła się też wręcz pikanteria marynowanego imbiru. Pomyślałam o jakimś daniu z jabłkiem, octem balsamicznym i masłem orzechowym. Do tego ten słodko-gorzko-ostry imbir... Nie było to zbyt słodkie danie, choć ponownie wracała też ta słodsza gama smaków.

Słodsza, ale nie całkiem słodka. Czułam wśród tego jakby karmel łączący się z suszonymi owocami. Czy była w tym żurawina, którą czułam w neapolitance? Możliwe, ale równie dobrze mogły to być kwaskowate rodzynki czy suszone śliwki.

Posmak o dziwo był raczej słodki, znacząco palony i orzechowy, choć wciąż zaprawiony nieco wytrawniej octem i imbirem (minimalnie, ale jednak) z zaznaczonymi żółtymi owocami. Zostawał na dość długo.

Neapolitankę jadłam dość dawno, ale wydawała mi się o wiele bardziej żurawinowa, przy pełnej wersji smak poszedł bardziej w kierunku octu balsamicznego i wina. Pełnowymiarowa tabliczka wciągnęła mnie jednak rozwinięciem innych nut, z których wydobyły się smaki uderzające swoim charakterem. Podobał mi się stopień palenia i "doprawienia" octem i imbirem, podobnie jak niezbyt nachalne owoce, głębia orzechów . Neapolitanka była smaczna i intrygująca, pełnowymiarowa wersja w pewnym momencie przestała intrygować, a po prostu uzależniła. Wciągnęła mnie w swoją głębię, więc mam szczęście, że trafiła w moje nuty. Jej wytrawny wydźwięk bardziej przypadł mi do gustu niż łagodniejsza Original Beans.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 24 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie wiem

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa