Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wegmans. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wegmans. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 maja 2021

Wegmans Milk Chocolate mleczna 38 %

Obecnie jakbym dostała coś ze słodyczy innych niż czekolada, oddałabym bez zastanowienia. Wyjątek stanowią "dziwotwory", a więc rzeczy, których sama nie mam możliwości kupienia, są niespotykane i... po prostu dziwne. Z czekoladami wygląda to trochę inaczej, bo ciekawi mnie więcej. O ile jednak obecnie kupując, zastanawiam się dwa razy, czy coś ma szansę mi naprawdę posmakować, a gdy mam "coś dostać", "spróbować" (np. od Mamy) nie w moim stylu, to bez problemu odmawiam, tak pozostaje kwestia niedostępności i zagraniczności. Tę dostałam i prawdę mówiąc, spróbowałam tylko, by utwierdzić się w przekonaniu, że to kiepska marka. Jakby na przekór, że ktoś próbuje mnie przekonać, że Wegmans to dobry sklep dla bogaczy, którym oferuje dobre produkty? Oczywiście wolałabym być mile zaskoczona zacnym smakiem. Do błędu umiem się przyznać - i czasem to jest fajne.

Wegmans Milk Chocolate to mleczna czekolada o zawartości 38 % kakao.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach naturalnego, świeżego mleka podrasowanego łagodną nutką kakao o wydźwięku skoszonego siana i orzechów laskowych. Było to cieplutkie, "milusie" i łagodnie korzenne jak słodkie mleko z cynamonem i kakao. Ogólna, należąca do ciepłych tworów, słodycz kompozycji zaskoczyła mnie tym, że nie była wysoka.

W dotyku tabliczka wydała mi się tłusto-lepkawa; łamała się pykając. Wykazywała przy tym kruchość. Wyglądała na proszkową.
W ustach jednak początkowo rozpływała się gładko, tłusto i gęsto, kojarząc się z kostką chłodnego masła. Po paru chwilach miękła i zaczynała zdradzać wręcz chropowatą proszkowość. A tłustość zachowała, zostawiając tłuste smugi na wargach i podniebieniu, by na koniec zniknąć jak tłusta woda. Było w niej coś, co kojarzyło się trochę z tłustym mlekiem zagęszczonym chwilowo.

W smaku zaszarżowała bardzo tłustym mlekiem, na które szybko nałożyło się masło. Wydała mi się przez to aż dziwnie neutralna, właśnie jakby zrobiona głównie z tych składników.

Maślaność rosła szybko i bezkompromisowo, jednak prędko poczułam także wysoką słodycz. Mimo to, nie łączyły się specjalnie ze sobą, a płynęły jakby obok.
Słodycz wydała mi się cukrowa, przez chwilę pomyślałam o maślano-śmietankowym toffi i tłustym mleku, ale na pierwszym planie pojawiła się wanilia. Ciężka i drapiąca słodycz wanilii przybrała postać aż oleistą i perfumową... Oderwaną od rzeczywistości - dosłownie (bo od innych nut) - i mdlącą.

Mniej więcej w połowie kęsa, gdy nieco przywykłam do neutralności i trzymającej się z boku, ale wcale nie słabej słodyczy, poczułam goryczkę. Najpierw zaklasyfikowałam ją jako paloność i może cynamon - być może kryjące orzechy. Orzechy tłuste i maślane? Jak jakaś słodka pasta-krem z nich... z wydzielającym się olejem? Coś orzechowego na pewno w tym było, ale też i tłustość... oleistość wanilii? Skojarzyła mi się ze stęchłymi perfumami, ale nie mogę powiedzieć, by była po prostu stęchła (raz tylko mi tak jakby zaleciała sugestia). Maślaność na szczęście zaczęła się łączyć ze słodyczą, mlekiem i resztą.

Bliżej końca słodycz znowu zaskoczyła na bardziej cukrowy tor, drapiąc w gardle, ale nie zagłuszając smaku mleka, na którym to właśnie do gardła spływała. Lekkie ciepełko i sugestywna korzenność sprawiły, że pomyślałam o zacukrzonych, oleistych ciastkach maczanych w tłustym korzennym mleku.

Po pokazie przesłodzonych tworów, został posmak właśnie mleczno-maślanej czekolady... z okienkiem ze stęchłymi orzechami? Takie mleczniusie zacukrzenie, ale nie uroczo dziecięce, a... ciepłe? Wzbogacone też o drobną cierpkość kakao i orzechów, jak również... oleiście perfumowej wanilii?

Tabliczka miała wydźwięk "powrotu do dzieciństwa na siłę". Była tłusto-mleczna, naprawdę wysoce, a przy tym... aż po prostu mało czekoladowa. Słodka zdecydowanie za bardzo, a w dodatku "słodka bez sensu" - bo nijak ta słodycz nie pasowała do smaku. Było jej o wiele za wiele i nie podobał mi się jej wydźwięk.

Nie smakowała mi, było w niej coś denerwującego, że po niecałej kostce dałam sobie spokój. Takie to było... bez sensu żeby jeść, ale nie straszliwie potworne, a bardziej... żadno-niesmaczne? Zupełnie nieleżące w kręgu moich zainteresowań - dokładnie z wyciętym tym, czego szukam w czekoladach (kakao) i obstawiam, że na tle innych takich tanich czekolad marketowych nie wypadła wyjątkowo beznadziejnie. Data do końca to prawie 3 miesiące, więc nie powiedziałabym, że była stara; znając "wyczyny" tej marki, myślę, że to po prostu taka tabliczka.
Mamie jednak także nie smakowała: "Słodycz to według mnie jedyna jej zaleta. Rozpuszczała się jak masło, niefajnie. W smaku też właśnie: ta słodycz i obok masło z takim czymś... ty to nazwałaś oleistą, stęchłą wanilią. Może to goryczka jakaś, ale mi to się bardziej z parafiną na mole, szafą babci kojarzyło. Okropna nuta, przez nią czekolady nie da się jeść". Mama podsumowała ją doskonale!


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, pełne mleko, tłuszcz kakaowy, ziarna kakao, lecytyna słonecznikowa, ziarna wanilii

sobota, 3 kwietnia 2021

Wegmans Dark Chocolate with White Peppermint ciemna 61 % z chrupiącymi kawałkami miętowymi

Po tę czekoladę sięgnęłam właściwie spontanicznie. Zaplanowałam inną z amerykańskiej paczki, o podobnej gramaturze, ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że... tamta miała znacznie dłuższą datę (o rok!), niż myślałam, a ta... leżała i straszyła dodatkiem zupełnie nietolerowanej przeze formie, toteż postanowiłam się jej jak najszybciej z szafki pozbyć. Dodatek z niej - cukrowy chrupacz - wydawał mi się straszliwy, acz wcale nie dlatego, że miętowy, bo miętę i czekoladę jako duet uwielbiam. W bardzo wczesnym dzieciństwie (tak zanim poszłam do szkoły, potem mi przeszło) lubiłam te smaki w słodyczach... nie tyko jako duet. Mała ja byłam wielbicielką Tic Taców: białych i zielonych, które lata temu zupełnie zniknęły. Prawdą jednak jest, że to do pastylek Goplany moja miłość była silniejsza. I niestety, po malinowej Wegmans (recenzja z 2015 i 2020) spodziewałam się najgorszego - cukrowych brył o smaku pasty do zębów?

Wegmans Dark Chocolate with White Peppermint to ciemna czekolada o zawartości 61 % kakao z kawałkami / cukierkami o smaku miętowym.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam chłodny i intensywny zapach słodkiej mięty, wkomponowanej w cierpkawą i delikatną ciemną czekoladę o palonym wydźwięku. Kojarzyło się to z mazistymi pastylkami w czekoladzie / polewie oraz lodami. Motywem przewodnim był zaś cukier albo raczej cukro-lukier. Taak, o smaku miętowym.

Tabliczka w plamki nie wyglądała ładnie, ale pochwalić ją muszę za twardość i głośne, pełne trzaski. Niestety, wśród nich ukryły się chrzęsty dodatku. Ten dodano pod postacią wielkich, średnich i malutkich kawałków. Trudno o kęs, by na nie nie trafić.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i tłusto-maziście. Rozpływała się łatwo i trochę jak tłusto-wodnista polewa. Długo zachowywała kształt i formę, miękła minimalnie i nie zalepiała. Co więcej, usta otłuszczała niemiłosiernie.
Okazała się strasznie najeżona kawałkami początkowo przypominającymi twarde Tic Taki. Rozpuszczały się wraz z czekoladą, ale nieco od niej wolniej (że większe kawałki i tak zostawały na koniec), a gryzione skrzypiały-chrupały. Im bliżej końca, tym bliżej niż do Tic Taców było im do szklistego, skrzypiącego karmelu wlepiającego się w zęby. Dodano tego za dużo. Struktura mi nie odpowiadała zupełnie.

W smaku sama czekolada okazała się mocno palona i gorzka jak delikatna, ale czarna kawa. Prędko zarejestrowałam też subtelny, chłodzący efekt mięty. Zaleciała leciutko orzechową nutą, a następnie przywołała słodycz.

Nie była bardzo silna, a wręcz wyciszona, trochę szlachetniejsza. Doszukałam się wanilii, a potem słodycz całościowo zaczęła rosnąć. Umocniła łagodność, powiedziałabym, że śmietankowo-maślaną. Pomyślałam za jej sprawą o lodach i chłodnych przyprawach. Tak! Po paru chwilach wyraźnie zaczęła przeplatać się w niej mięta. Obok palono-kawowej gorzkawości odezwała się subtelna gorzkawość... suszonej mięty. Wyszła zaskakująco naturalnie, słodko-ziołowo i cierpkawo, wpisując się w otoczenie.

Niestety w przypadku gryzów z większymi kawałkami chrupaczy lub po prostu większą ich ilością, prędzej poczułam splot mięty i cukru, a więc miętę szybciej wtłoczono w cukierkowe realia. Wyłaniające się i powoli rozpuszczające kawałki podnosiły słodycz, przemycając zwykłą cukrowość. Chwilami aż drapało to w gardle, mimo że aż tak nie powalało od poziomu słodyczy.

To zaś sprawiło, że sama baza wydała się już ledwie tylko gorzkawa i wyłonił się tandetny posmak tłuszczowo-cierpkawej polewy kakaowej. Nie było to jednak nachalne.

Przy dodatkach mięta niestety zupełnie ustąpiła na rzecz cukierkowo-tictacowej, sztucznawej i wymieszanej z cukrem. Mięta powoli zaczęła zagłuszać czekoladę, pozostawiając tylko łagodniejsze "ciemnawoczekoladowe" echo, skupiając się na tworze przywodzącym na myśl TicTaki i względnie łagodną pastę do zębów.

Bliżej końca czekolada splotła kawę i karmel jako nieśmiałą otoczkę do dziwnej, cukrowej mięty. Cukrowość jakby na stałe zespojona z nią drapała w gardle.

Gdy czekolada zniknęła, zajęłam się dodatkami.
Chrupacze smakowały cukrowymi cukierkami mocno miętowymi. Jednoznacznie kojarzyły mi się z Tic Takami (których w dzieciństwie jadłam mnóstwo, ale od kilkunastu lat nie).

Po zjedzeniu została lekka cierpkość... odrobinę kakaowa, a w dużej mierze cukrowo-miętowa, sztucznie cukierkowo-miętowa. Czułam też miętowy chłodek, odświeżenie w ustach, ale nie był to posmak przyjemny, a podejrzanie złudnie kwaskawy. Zahaczał o irytujący.

Całość nie odpowiadała mi ze względu na chrupiące miętowe cukierki. Sama bowiem baza i w zasadzie całość, zanim zaczęły się wyłaniać, była smaczna. Kawowo-karmelowy, całkiem gorzkawy smak i nuta nienachalnej mięty? Fajnie, tylko po co potem te cukrowe chrupacze (brawa dla producenta - nawet abstrahując od gustów, fajny skład nimi popsuł)... I nawet wypluwanie by nie pomogło, bo szybko zaczynały się częściowo rozpuszczać. Co więcej, sama struktura bazy pozostawia nieco do życzenia. Po jednej kostce odpadłam, bo jak połamałam resztę, wyglądało na to, że trudno o kostkę prawie pozbawioną wstrętnego dodatku...


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 488 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, ziarna wanilii), "miętowe białe płatki" (cukier, syrop ryżowy, olej kokosowy, olejek miętowy, lecytyna sojowa)

środa, 10 marca 2021

Wegmans Dark Chocolate 72 % ciemna

Amerykański sklep Wegmans to market dla bogatych, przynajmniej w moich oczach. Jedna z moich ciotek właśnie tam robi wszystkie zakupy i ceni sobie ich produkty, reszta rodziny też ten sklep odwiedza. Z czasem ja nabrałam do niego dużego dystansu. Może po niesmacznej i oszukańczej Wegmans Raspberry (recenzje: stara 2016, nowa)? Albo... przez ceny ogółem? Bochenek chleba żytniego za 8$? Ej no! W porównaniu do tego ich czekolady są śmiesznie tanie, co znów nie nastraja optymistycznie. Do dziś prezentowanej podchodziłam raczej niechętnie, mimo Mona Lisy na opakowaniu. Dlaczego "mimo"? Co to za różnica? Otóż uwielbiam Leonarda i jego twórczość, biografię. Ciekawe jest, skąd to moje uwielbienie, bo wcale nie wzięło się znikąd. Gra Assassn's Creed 2 zwróciła moją uwagę na jego postać. I co, gry niczego nie uczą? Gra jednak genialna, to sobie może pozwalać na wykorzystywanie takiego geniuszu. Jednak gdy arcydzieło pojawia się na opakowaniu czekolady raczej taniej... to znów budzi sceptyczną część mnie.

Wegmans Dark Chocolate 72 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao.

Gdy tylko rozchyliłam sreberko, poczułam maślaną bazę, która wydała mi się muląco-zakalcowa i dość silną, zwykłą, cukrową słodycz... jakby polewy czekoladowej pokrywającej likierowe brownie. Było w tym trochę cierpkości, ale niestety i po prostu tania nuta. Za tym raz po raz mignęły mi nawet czerwone owoce, ale trudno było je precyzyjnie nazwać.

Tabliczka w dotyku była tłusta, przy łamaniu mimo iż twarda, niezbyt głośno trzaskała; właściwie bardziej pykała. Przy robieniu kęsa wykazywała nawet pozorną pylistą miękkawość. Zachowywała się trochę jak grube i konkretne 200gramowe tablice czekolad śmietankowych.
W ustach podobnie, bo rozpływała się ochoczo, w średnim tempie i tłusto. Trochę wodniście zmieniała się w miękko-zbity i idealnie gładki, maślany krem. Pozostawiała leciutko pylisty efekt, jakby i zatrzeszczeć nieco chciała (mimo że trochę kojarzyła mi się ze scukrzonym likierem, było to raczej za sprawą kakao, nie cukru).

W smaku od początku okazała się słodka i łagodna. Namalowała maślano-śmietankowe tło, dekorując je wysoką i prostą słodyczą, minimalnie zabarwioną wanilią. Od razu pomyślałam o czekoladach śmietankowych i czekoladowym cieście na bazie masła.

Wyłapałam jednak pewną lekkość, więc nie wyszło to ciężko. Pomyślałam o wanilii i kwiatach... kwiatach cierpkich? Pojawiła się nutka kakao, ale... przemieszała się z łagodnością. To zmieniło się w dość mleczno-śmietankowe, gęste i chłodzące lody kakaowe, do wspomnianego ciasta podane. Lody i ciasto po prostu musiały zostać polane jakimś słodkim likierem kakaowym! Ten podyktował aż bombonierkowo-taniawy, odlegle wiśniowy akcent.

Cierpkawo-kwiatowa nuta nie dawała mi jednak spokoju. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa upuściła odrobinkę kwasku jak z herbat owocowych koloru czerwonego. Hibiskus? Porzeczka? Cierpkawość kakao podszepnęła wiśnię.

Czerwone owoce o delikatnym kwasku utonęły jednak w mokro-tłustym cieście, jako jego mało znacząca warstwa. Było bardzo słodkie, wciąż istniejące jakby dzięki maślanej bazie, kojarząc się z... "nieorzechowym nugatem" oraz z lodami. Jakby to tak trochę... polać czy nasączyć likierem? Cierpkawość pobrzmiewała dzielnie.

Kakao przemykało, lecz że cały czas hamowała je maślaność, w końcu zdecydowało się na słodkie czekoladowe ciasto z polewą. Ewentualnie na alkoholowe czekoladki z grubymi denko-polewami nadziane waniliowymi, maślano-słodkimi kremami. Przy tym wyraźnie wyszła budżetowość, taniość. Bliżej końca przemieszało się to, zrobiło się ciastowo-likierowo i tanio, maślanie, ale wciąż z pewną rześkością owoców i lodów. Było słodko, gorzkawo i delikatnie. Tłusto, a jednak nie strasznie ciężko.

Po zjedzeniu taki też został posmak (tłusto-ciastowy), acz bardziej cierpko-owocowy, co mnie nieco zaskoczyło. Nie był to jednak jakiś mocny charakter, a wciąż prosty, słodko-likierowy i kakaowy w zwyczajny, zahaczający o taniość, sposób. Od słodyczy aż mi trochę serce przyspieszyło.

Całość wyszła zwyczajnie, raczej nudno, ale zadowalająco, gdy ma się ochotę na prostą czekoladę. Nudziła mnie łagodność, za słodki smak również, ale cieszę się, że nie była głównie i jedynie słodka. Zalatywanie taniością o dziwo tak nie męczyło, jednak tłustość już tak. Wrażenie, że zaraz otłuści usta odpychało.

Aż przypomniała mi się również za tłusta i za słodka Cote D'Or Noir Intense 70%; taniość podlinkowanej poszła jednak w odrzucającym kierunku, Wegmans jeszcze jakoś trzymała się w ryzach. Bardziej skora do współpracy, intensywniejsza - to też jej pomogło.


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: - (sprawdziłam cenę to około $2 za 85 g)
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, ziarna wanilii

sobota, 2 stycznia 2021

Wegmans Dark Chocolate with Raspberry Flavored Flakes ciemna 61 % z kawałkami cukierków o smaku malinowym

Nigdy nawet bym nie pomyślała, by wrócić do tej czekolady. Jest tyle ciekawszych i smaczniejszych! A ta... była tym, czego naprawdę nie lubię, bo z dodatkiem chrupiących cosiów o smaku owoców, a nie owocami. Wprawdzie kawałków malin bym nie chciała, ale... to akurat ciekawa sprawa. W przypadku malin kawałki owocowe nie będące pestkowymi malinami wydają mi się fajne, ale... w momencie gdy nie mają być chrupkami czy kryształkami. Nie cierpię bowiem czegoś takiego. Genialny według mnie jest J.D.Gross Ekwador 70 % z kawałkami nadzienia malinowego, gdy chodzi o formę, a nie jakość (ta trochę kulała). Ale... cóż, chcąc nie chcąc wracam, bo dostałam. Wiedziałam, że to ulubiona czekolada pewnej osoby, ale wiedziałam też, że się nie przekonam. Ok, sporo zmieniło się od 2016 roku i recenzji z wtedy, ale nie pewne, że tak powiem, sprawy fundamentalne.

Wegmans Dark Chocolate with Raspberry Flavored Flakes to ciemna czekolada o zawartości 61 % kakao z kawałkami / cukierkami o smaku malinowym.

Po otwarciu poczułam intensywny splot cierpkawej, przypalonej polewy kakaowej i cukru, związanych tanią nutą. Doszukałam się też sugestii kawy i słodko-soczystej nutki owocowej. Ta ostatnia nasiliła się po przełamaniu, a ja pomyślałam o jakimś budżetowym tworze w polewie i z czerwoną (niejednoznaczną) marmoladą.

Tabliczka łamała się ze skrzypiącym trzaskiem ujawniając mnóstwo czerwonych drobinek, które aż z niej wyskakiwały. Była nimi najeżona do granic możliwości. To twarde, duże, mikroskopijne i średnie bryłki-kryształki.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, gładko i idąc w smugi, znikające bez echa. Była zbita i gęstawa, ale nie mięknąca mimo znaczącej tłustości.
Wypełniało ją mnóstwo kawałków dodatku. Chrupały. W pierwszej chwili wydawały się twarde. Rozpadały się jak po prostu zrobione z cukru i częściowo miękły przylepiając się trochę do zębów. Zostawały dłużej niż czekolada. Z czasem trochę się rozpływały, trochę miękły. To jak połączenie chrupaczy z Toblerone z rozmiękłymi od ciepła landrynkami i Daimem.

W smaku czekolada zaczęła od utworzenia słodko-gorzkawego tła. Była mocno palona, lekko cierpka jak jakiś syrop kakaowo-czekoladowy. Subtelna cierpkość mieszała się z delikatną gorzkością. Pomyślałam o kawie, do której zaraz dołączyła kwaśność cytryny i palona słodycz, która wyszła trochę karmelowo. Słodycz rosła, ale nie zacukrzała, bo tonowała ją pobrzmiewająca w tle maślaność. Nie dała jednak rady stonować narastającego kwasku, który z czasem zaczął mi się wydawać nie dość, że irytująco cytrynowy, to jeszcze po prostu landrynkowy.

Soczystość cytryny wkradła się też w słodycz i bazę. Przypominała czerwone landrynki. Gdy mieszała się z czekoladą pomyślałam o wiśniowych, potem rzeczywiście może bardziej malinowych. To jednak maliny kwaśno-cukierkowe, nieautentyczne. Serwowały kwaśność, cukrowość i dziwny posmak, którego nie umiem nazwać.
Przez większość czasu dominowały nad czekoladą.

Po nich czekolada wydała mi się jeszcze bardziej tania jak polewa kakaowo-czekoladowa na czymś kawowym. Końcówka to powrót delikatnej gorzkości, goryczki... chyba kawy z ekspresu właśnie.

Po zjedzeniu pozostał trochę suchawy posmak kakao (nie suchy efekt tylko "suchy posmak"), cierpkawo-polewowy, bliżej nieokreślony, bo z czymś tłuszczowy (?); czymś dziwnym, co stanowiło mocny pomost do sztucznie-cukierkowego posmaku cytrynowo-czerwonych cukierków, może i malinowych.

Wróciwszy do starej recenzji widzę, że... czekolada się nie zmieniła. Dalej gorzkawo-słodka i kwaśna, cukierkowo-landrynkowa... tylko, że ja mam większe wymagania. Ok, to byłaby przeciętna czekolada z kawałkami o smaku... bo nikt nie obiecywał owoców, ale... "o smaku malin", a wali cytryną i landrynkami nie do określenia... Nawet więc przeciętności i tego, czym miała być tak obiektywnie nie zapewniła.


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, ziarna wanilii), płatki o smaku malinowym (cukier, syrop ryżowy, koncentrat z buraka, kwas cytrynowy, olej kokosowy, naturalne aromaty, lecytyna sojowa)

sobota, 28 maja 2016

Wegmans Dark Chocolate with Raspberry flavored flakes 61 % ciemna z chrupkami o smaku malinowym

Czytając to, co tutaj piszę, na pewno można wywnioskować, jak bardzo lubię słodycze. Właściwie nie potrafię się oprzeć, gdy ktoś częstuje mnie czekoladą, której nigdy nie jadłam. Albo raczej inaczej: nie chcę się opierać. W końcu nie ma dwóch takich samych czekolad (powiedzmy), a już tym bardziej, jeśli chodzi o amerykańskie czekolady, w porównaniu do polskich.
Tą czekoladą zostałam poczęstowana, a właściwie to sama się poczęstowałam, i właściwie dopiero w tym momencie dowiedziałam się o jej istnieniu.

Wegmans Dark Chocolate with Raspberry flavored flakes 61 % to czekolada deserowa z zawartością 61 % kakao, chciałoby się powiedzieć: "z malinami", ale nic bardziej mylnego: z kawałkami o smaku malin. Prawdę powiedziawszy, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek jadła właśnie czekoladę z malinami w kawałkach. Byłam jej bardzo ciekawa, chociaż głównie dlatego, że biorąc kawałek czekolady myślałam, że będę miała do czynienia właśnie z prawdziwie malinową czekoladą.

Tę czekoladę pozwoliłam sobie otworzyć zaraz po przyjeździe ze sklepu, a także zrobić parę zdjęć, żeby nikt nie zauważył (co mi się i tak nie udało). Przywitał mnie naprawdę przyzwoicie kakaowy zapach z nutą pewniej owocowości.

Wielka, kwadratowa kostka, czyli w mojej ulubionej formie, powędrowała do moich ust. Pierwszą rzeczą, jaką wyczułam była gorycz, sucha i nieostra. Czekolada sama w sobie miała całkiem sporo niezbyt przesadnej tłustawości, więc nie mogę powiedzieć, że miała suchą, czy pylistą konsystencję. Wyobraźcie sobie teren, na którym ciągle pada, a pewnego lata przychodzi straszliwa susza. Powietrze jest tak suche, że na języku można poczuć dziwaczną, przytępioną gorycz. Ta czekolada z początku przypominała coś takiego, jednak w wersji nieco osłodzonej.
Wyczułam tu w pełni stonowaną słodycz, której nie było za dużo, ale która swoje robiła, jak należy. Taka odrobinę maślano-karmelowa słodycz dodała tej tabliczce znacznie łatwiej przyswajalnego charakteru.
Gdy nadszedł kwaśny posmak cytryny, jakoś nie byłam zaskoczona. W tym smaku było coś takiego, że od razu miałam przed oczami cytryny, sok z nich, ich skórkę. Byłam pewna, że ten kwasek nie wziął się z kakao.
Byłam pewna, dopóki nie połączył się z kakao. Wtedy kwasek przybrał bardziej ziarnistą postać. Zaczęło mi się to podobać, gdy wreszcie czekolada odsłoniła małe, z początku straszliwie kwaśne, kuleczki.

Rozgryzłam je, a od nich rozszedł się słodko-kwaśny smak malin, zmieszanych z cytryną. Oba te smaki były przesadne, zbyt ostentacyjne. Smak malin też nie był tym, na co liczyłam. To nie były świeże, choć suszone maliny, a chrupiące kulki, udające je. Gdy spojrzałam na skład, stwierdziłam, że to kolejny produkt, na który można łatwo się naciąć. Nie wiem, mimo, że nie lubię podrabianych owoców w słodyczach, tak to... nie było aż takie złe. Ten, w końcu malinowy, smak zgrywał się z kwaskiem, który opisałam wcześniej i ciekawie to wyszło, jeśli przymknąć oko na sztucznawą słodycz.
Pod koniec, gdy kawałek czekolady prawie zniknął, a ja myślałam, że nic już mnie nie zaskoczy, poczułam nawrót goryczki, jednak znów niezbyt silnej. Była to gorycz trochę pod kawę pochodząca.

Reasumując, ta czekolada jest smaczna, ale w swojej prostocie nie skrywa niczego, co by jednak przyciągało. Myślę, że po jakimś czasie mogłaby zanudzić swoim poprawnym smakiem. Maliny mnie nieco rozczarowały, ale nie mogę narzekać - bądź, co bądź była nawet prawie smaczna.


ocena: 6/10
kupiłam: poczęstowałam się, ale została zakupiona w Wegmans
cena: 1.99 $ (chyba; ja nie płaciłam)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie i sama bym jej nie kupiła