niedziela, 13 października 2024

Czar Czekolady Cocoa Gloss Gold Sun Czekolada gorzka 70 % z płatkami jadalnego złota ciemna ze złotem

Jakiś czas temu od niechcenia sprawdziłam w Google, czy nie pojawiły się jakieś ciekawe lepsze, ale jeszcze nie takie bardzo drogie do degustacji, czekolady do zamówienia na zwyklejszy dzień. Jednym z pierwszych wyszukiwań były tabliczki polskiej marki Czar Czekolady, które z wyglądu mnie zachwyciły. Z jadalnym złotem w czekoladzie się już zetknęłam (Rococo Gold Frankincense & MyrrhCoco Gold, Frankincense & Myrrh Dark Chocolate 61 %), ale nie zrobiło na mnie wrażenia, bo to tylko cieszy oczy i twórcy chyba wzięli pod uwagę, że odbiorcom liczy się efekt wizualny (czyt. olali smak). Znalezione tabliczki cieszyły jednak już samym wydaniem, opakowaniem. W ogóle bardzo spodobał mi się zamysł na linię produktów i wydania ich jako duet, adekwatnie związany ze Słońcem i Księżycem z dopasowanym złotem i srebrem. Wszystko to utrzymano w moim guście. Od razu widać, że mają poczucie smaku co do wizualnej części! Astrologia bardzo mnie interesuje, więc wydawały się stworzone dla mnie. Napisałam do firmy i nawiązaliśmy małą współpracę, w ramach której dostałam tabliczki (dwie już wspomniane i dwie plantacyjne, które znalazłam na stronie i o które wyraźnie poprosiłam) do testów. Postanowiłam zacząć od tej, która nieco mniej do mnie pasowała, do słonecznej. Od producenta dowiedziałam się, że pracują na kakao Callebaut.

Czar Czekolady Cocoa Gloss Gold Sun Czekolada gorzka 70 % z płatkami jadalnego złota to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao forastero z dodatkiem płatków 23-karatowego jadalnego złota.

Po otwarciu poczułam średnio mocno, ale wyraźnie palony zapach zestawiony z wysoką słodyczą małych okrągłych biszkoptów i wanilii. Ta wydała mi się nadrzędna i ryzykowna. Mimo że obok stanął cierpkawy wątek kakao w proszku, które wprowadziło truflę czekoladową oraz krem kakaowo-orzechowy. Do głowy przyszedł mi też domowy blok czekoladowy, trochę drzew i grzybowy motyw kakaowych mousse'ów. W oddali przewinęła się lekka ziemistość i... nieokreślona rześkość? Wszystko to zdawało się wpisane w kakaowość, a i tak nie zdominowało to słodyczy.

Tabliczka ozdobiona paroma kawałeczkami złota wyglądała całkiem ładnie, ale... zwyczajnie. W dotyku wydała mi się niby masywna, ale delikatna zarazem. Mimo że była w sumie twarda, łamała się bez trzasku, jawiąc się jako krucha i nieco proszkowa masa. Gdy odgryzałam kawałek, towarzyszył temu lekko chrupki dźwięk i na pewno swoistą twardawość czułam.
W ustach rozpływała się w tempie średnim, jakby trochę jej się spieszyło. Dała się poznać jako trochę wodnista i gładka, lecz z czasem zaskoczyła na nieco gęstszy tor. Wciąż nie była to gęstość, ale jednak... pewna przytykająca kremowość. Powlekała podniebienie rzadkawą mazią jakby do końca próbując zachować pewną twardawość. znikała rzadko. Wyszła średnio tłusto i zostawiała lekko suchawe wrażenie.
W ustach złota nie czuć, znikało jakoś razem z czekoladą.

W smaku rozdźwięczała bardzo wysoka słodycz. Połączyła zbyt cukrowe okrągłe, twarde biszkopty ze sporą dawką wanilii. Wanilia podążała za nimi, by za chwilę się z nimi zrównać. Słodycz rosła, lecz pojawiło się też skojarzenie z blokiem czekoladowym.

Wkradł się do niego subtelny chłód, chwilowo zahaczający o... słodką ostrawość? Mignęła lukrecja, po czym zniknęła w intensywnie słodkim wątku.

Pojawiła się lekka gorzkość. Wypływała z domowej, niby czekoladowej masy i zmieniała się w trufle kakaowo-czekoladowe. A w zasadzie... masę truflową, jakieś... pozbawione alkoholu bajaderki?

Blok zniknął, ale pozostawił pewną mleczność. Czy nawet śmietankę? Bitą! Ułatwiła słodyczy ciągły wzrost. Ten nie był już drastyczny czy skokowy, ale jako że już zaczynała z wysokiego pułapu, zmierzała w ryzykownie duszno-drapiącym kierunku.

Trufle zalał syrop, sos czekoladowy. Wyobraziłam sobie deser-mousse kakaowy, w którym znalazł się grzybowy element. I... pewna maślaność? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wydała mi się bardzo ugłaskana i wręcz stłamszona słodyczą. Dołożyła się do tego waniliowa bita śmietanka.

Gorzkość jednak walczyła o siebie. Szło jej... kiepsko, ale zaserwowała trochę średnio mocnej paloności, zahaczyła o ziemię i drewno, ale po chwili słodycz ją pokonała. Gorzkość stała się czekoladowo-orzechowym kremem o przesadzonej zawartości cukru. Orzechy laskowe jedynie w nim pobrzmiewały. Wypierała je... maślaność?

W oddali wychwyciłam niby soczystość... Przez moment przy jednym czy drugim kęsie pomyślałam nawet o jakimś ciemnym owocu, ale nie. Soczystość orzechów? Gubiły się jednak w lukrecjowym chłodzie, choć sama lukrecja nie miała za wiele do powiedzenia. Lukrecjowość osiadła w kakaowo-czekoladowym deserze ze sporą ilością kakao w proszku i sosem / syropem kakaowym; muląco słodkim. Od wanilii, ale końcowo pokazał się i cukier, męcząc już i drapiąc.

Po zjedzeniu został posmak cierpkiego kakao w proszku oraz deseru kakaowo-truflowego z cukrowo-waniliowo przesłodzonym sosem / syropem. Drapało w gardle - może nie straszliwie, ale zdecydowanie przeszkadzająco. Do przesłodzenia dołożyły się też biszkopty i wanilia oraz waniliowa bita śmietanka. Pojawiło się też marginalne poczucie chłodu, nasuwające na myśl lukrecję, ale nie lukrecja jako ona sama. Posmak zaznaczył się na języku na dość długo i było w nim coś... gryzącego, jakby niezbyt pożądanego.

Całość wyszła przeciętnie. Jak na produkt, który ma być elegancki, trochę zabrakło tej elegancji i wytrawności w smaku. Ten był przeciętnie smaczny. Czuć dużo kakao w proszku, co nie wyszło szlachetnie, ale nie było źle. Blok czekoladowy, trufla i mousse kakaowy, krem czekoladowo-orzechowy to w porządku nuty. Biszkopty, wanilia i bita śmietanka przy tej cukrowości przegięły. Myślę jednak, że z cukrem trzcinowym byłoby lepiej. Ogół był bowiem bardzo przesłodzony. Czekolada ze złotem wydała mi się tu więc po prostu atrakcją samą w sobie, że ze złotem. Szkoda, że smak nie był adekwatnie wykwintny. Konsystencja zbyt rzadka, wręcz wodnista też mnie nie chwyciła. Takie pieniądze lepiej wydać na dobrą czekoladę, ale... jak na kimś jadalne złoto robi wrażenie, to nie jest to jednocześnie strasznie wygórowana cena, bo czekolada w sumie i tak jest w porządku. Gdyby kosztowała do 10 zł, miałaby spokojnie 8; gdyby wówczas była gęstsza, rozpływała się wolniej, może bym nawet o 9 pomyślała.


ocena: 6,5/10
kupiłam: czarczekolady.pl (dostałam)
cena: 29 zł (ja dostałam)
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada ciemna (miazga kakaowa, cukier, proszek kakaowy o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgator: lecytyna sojowa; naturalny aromat waniliowy), 23 karatowe jadalne złoto w płatkach 0,01%

piątek, 11 października 2024

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80% ze Smoczym Owocem z Kolumbii z pitają

Pitaja, choć jadam bardzo rzadko, to jeden z moich ulubionych owoców. Koniecznie odmiana o białym środku, bo inne do mnie nie przemawiają, są gorsze. Jak jednak otrzymałam dzisiaj prezentowaną czekoladę, ucieszyłam i pomyślałam, że nieźle trafili. Kiedy bowiem odezwałam się do BTB z prośbą o nowe czyste ciemne, dodałam, że tym razem z ochotą popróbuję też tabliczek z dodatkami w górach. Nie wskazałam jednak konkretnych. Ucieszyłam się oczywiście, bo każda otrzymana czekolada cieszy, ale też ze względu na dodatek. W zasadzie... Był ryzykowny, bo wersja suszona nawet mojej ulubionej odmiany (o której pisałam na Instagramie  https://www.instagram.com/p/CeeVNCSMEWk/?igsh=MXUxaGdjdGEzaG8ycA==) mi nie podeszła. Aczkolwiek fakt - tamta była bardziej kandyzowana, a BTB zdecydowało się na owoc czysty. Tu jednak nie sądziłam, że różowa liofilizowana wyjdzie lepiej (nieliofilizowaną kiedyś spróbowałam na sushi, bo mi je ozdobili), ale i tak byłam ciekawa. W końcu to pitaja. 
Czupel to taki szczyt, który od dawna chciałam zobaczyć, jednak na tyle niski, że nie chciałoby mi się jechać specjalnie na niego. Stąd po Malinowej Skale poszłam do Malinowa, a nieco później zdecydowałam się jeszcze odbić właśnie na ten szczyt. Droga była niemal prosta i przyjemna. Na szlaku nie spotkałam nikogo, bo i w zasadzie żółty szlak, którym szłam niby jest, ale nie wszystkie mapy go pokazują. W oddali na niebie wisiały chmury, na szczycie spadła może kropla, ale jeszcze długo miałam spokój. Z Czupla kawałek się wróciłam - nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na skrzyżowaniu dróg - i poszłam do schroniska Chata Wuja szlakiem czerwonym, na którym to już złapał mnie chwilowy deszcz z małym gradem, a potem leśną droga do Szczyrku. 

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80% ze Smoczym Owocem to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Kolumbii ze smoczym owocem (pitają / pitahayą).

Po otwarciu poczułam wyrównany zapach pitai, która kojarzyła się z mieszanką kwiatów i rześko-słodkich owoców - jakby egzotycznej fuzji truskawek i winogron, oraz czekolady. W zasadzie... gdy wąchałam spód, pitaja nieco dominowała. Czekolada wydała mi się ananasowo kwaskowata albo...kawowo kwasowo-gorzkawa? Pomyślałam też o melonie i kwiatowym marcepanie.

Na spodzie lśniącej tabliczki dodano kilka raczej sporych, wysokich plastro-kawałków suszonej pitai. W dotyku wydawały się twarde, ale to tylko pierwsze wrażenie.
Przy łamaniu twarda tabliczka trzaskała chrupko i głośno, a kawałki dodatku zachowywały się różnie. Niektóre chrupko się ni łamały, ni rwały, inne zostawały w jednej lub drugiej części. Trzymały się dość dobrze, ale da się je wyrwać. Wówczas zaskoczyły zwartą miękkością.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie. Była maślano tłusta i zbita, a także trochę lepka. 
Pitaja raz czy drugi w pierwszej chwili wydała mi się nieco scukrzona. Trzymała się jej przez pewien czas, a potem w przypadku większych kawałków odpadała. Zaś w przypadku odgryzionych mniejszych, rozchodziła się na pitajową masę. Chwilowo wydawała się jędrnawa, ale zaraz rozchodziła się na farfoclo-drobinki i pesteczki. Przebierała soczystość, wpisując się w to, jak czekolada nagle szybko zaserwowała sporo soczystości.
Owoce gryzłam głównie na koniec, gdy czekolada zniknęła. Tylko nieliczne podgryzałam już wcześniej, obok czekolady.
Pitaja zdążyła więc nasiąknąć i zmięknąć porządnie. Jędrność zależała od wielkości kawałka - gdy odgryzłam mały kawałek dodatku, w zasadzie jędrność była bardzo niska. Gdy jednak odgryzłam połówkę kawałka lub prawie cały, jawił się jako średnio jędrny. Pitaja przedstawiła się jako miękko-gluciasta. Kojarzyła się trochę z owocem kisielowatym i siemieniem lnianym. Jej pestki subtelnie strzelały.
 
W smaku najpierw poczułam kwiatową słodycz pitai, do której po chwili dołączyło bardzo słodkie ciasto. Musiało zawierać pokaźną warstwę kremu budyniowego. 
Gdy spróbowałam czekoladę osobno, okazało się, że w zasadzie nie przesiąkła specjalnie pitają, jednak wydawała się nieco słodsza niż czysta BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80 %. Zachowała jednak egzotyczny kwasek, ale nawet w kęsach bez dodatku był jakby osłabiony.

Słodycz wzrosła i choć baza próbowała iść w cięższym, maślano-karmelowym kierunku, rześka egzotyczna pitaja zaprotestowała. 

Wyobraziłam sobie ciasto z lekką galaretką na wierzchu, która miała owocowy smak i sporo zatopionych w sobie jasnofioletowych winogron. 

Słodycz ogółu bardzo wzrosła, lecz miała lekki, zwiewny charakter kwiatów, więc nie męczyła. Kwiaty mieszały się z drzewami. Połączyła się kwiatowość smoczego owocu z wizją ukwieconych, kwitnących drzewek owocowych.

Palona nuta, jako że z karmelem nie wyszło, przełożyła się na gorzkość. Oddawała palona kawę. Może ciasto miało kawowy spód? Przewinęło się espresso, które mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wzmocnił dym. 

Gorzkość w obliczu rześkiego owocowego wątku bardzo wzrosła. Nie była to siekiera, ale odważny akord. Maślaność przemknęła w oddali, ale szybko zniknęła.

Pitaja subtelnie mieszała się z czekoladą - współpracowały, nie przeszkadzając sobie. Czekolada nią nie przesiąkła, ale dodatek podkreślił w niej słodycz i gorzkość, a wykreślił jakąkolwiek kwaśność. 

Słodycz poszła w kierunku świeżych, słodko-soczystych fig i banana. W oddali zaznaczył się chyba ananas, ale w wersji niemożliwie słodkiej - jako ananas z puszki? 
W przypadku kawałków pozbawionych pitai, ananasowa nuta była kwaśniejsza. W tych fragmentach wychwyciłam też trochę rodzynek i chyba cytrusów.

W oddali doszukałam się marcepanu z mocno kawowa nutą, który jednak końcowo uległ pitai. 

Bliżej końca czekolada pobrzmiewała już tylko ciastem z budyniowym kremem i rzęski mi owocami, oddając pitai pole do popisu. 

Tę końcowo czuć wyraźnie, nawet niegryzioną. A gdy już ją gryzłam po tym, jak zniknęła czekolada, zaserwowała mi nienachalną, ale jednoznaczną słodycz. Czuć, że to pitaja, która miała kwiatowy charakter i zahaczała o jakby bananowe, nieco truskawkowe, jasnofioletowe winogrona. 

Po zjedzeniu został posmak kwiatowo słodkiej, rześkiej pitai z bananowo-winogronowym echem i cierpko-gorzkiego, trochę odymionego espresso oraz budyniowego ciasta biszkoptowego. Wyłoniła się też maślaność i motyw ukwieconych drzew.

Czekolada wyszła bardzo ciekawie i smacznie. Jak na czekoladę ciemną z pitają, nawet bardzo. Czuć bowiem wyraźnie sam owoc! Bez trudu da się rozpoznać pitaję. Co więcej, nie narzucała się pysznej, czekoladowej bazie. Ukryła nawet jej za mocną maślaność i w smaku, i w strukturze - bo zwłaszcza w tej ostatniej odciągała uwagę kompletnie. Zostawiła tylko nieprzeszkadzającą część. Niestety jednak wyeliminowała kwaśność - tę czuć głównie w kęsach bez smoczego owocu. Wyszło to ciekawie, gdy jadłam raz z nim, raz bez niego - rozmieszczenie sprawiało, że nie da się inaczej. Miałam wrażenie, że trochę pyszności bazy jednak ucieka. Mimo to, ogół zapewnił mi bardzo przyjemne chwile i na trasie, i podczas weryfikacji odczuć już w domowych warunkach. W smaku nie była lepsza niż czysta, ale jeśli mam o niej myśleć jako o czekoladzie ze smoczym owocem, była naprawdę zacnie skomponowana i ukryła zbyt maślaną strukturę. Na pewno pitaja o wiele lepiej współpracowała z tą bazą niż czarne maliny w BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80 % z Czarnymi Malinami.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od BTB Chocolate
cena: jak wyżej, ale cena to 10 zł (za 50g)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany, pitaja liofilizowana

czwartek, 10 października 2024

Chapon Ucayali Cacao Rare ciemna 74 % z Peru

Bardzo cieszyłam się, że czeka mnie kolejna peruwiańska tabliczka od Chapon, a jednak czułam też pewien żal, smutek. Nawet w jakiś nostalgiczny nastrój weszłam - wszystko przez to, że obecnie Chapon słodzą białym cukrem - nie mogę tego przeboleć. 

Chapon Ucayali Cacao Rare to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao z Peru, z brzegów rzeki Ucayali.

Po otwarciu poczułam słodki w ciepły, trochę duszny sposób marcepan. Dominował wyraźnie nad słodkim splotem kwiatów i suszonych owoców. Suszono-kompotowych? Pomyślałam o śliwkach i jakiś słodkich, niedookreślonych żółtych. To chyba mango i brzoskwinie, ale też... kandyzowane? Słodycz mocno się ich trzymała. Trochę powagi dodały im sowicie wypieczone precle oraz to, że część kwiatów oddawała napar jaśminowy.

Tabliczkę cechowała chrupka, nie za wysoka twardość. Łamanie wieńczył niezbyt głośny dźwięk. Kojarzyła mi się trochę z chrupkawo-zawilgoconą, zbitą masą, zastygłą w tabliczkę.
W ustach czekolada rozpływała się umiarkowanie-wolnawo. Zaraz przedstawiła się jako kremowy jedwab, mięknąc nieco. Była zbita, a jednocześnie lepkawa. Miała w sobie coś z grudki budyniu, który z czasem roztoczył soczystość.

W smaku pierwsza pojawiła się intensywna, słodkawa śmietanka i kwiaty. Całe mnóstwo białych kwiatów o rześkim charakterze. Do głowy przyszedł mi słodki jaśmin i jakby... smakowy słodki puder - cukier kwiatowy?

Swoją obecność zaraz zaznaczyła też gorzkość. Przedstawiła się jako blok czekoladowy, acz nie miała imperatywnych zapędów. Rosła jednak znacząco. Towarzyszyły jej orzechy - najpierw bardzo nieokreślone, ale już po chwili zadeklarowały się jako orzechy włoskie. Między innymi, bo reszty nie mogłam uchwycić...

W tle zaznaczyła się obietnica kwasku i lekka ziemistość. Gorzkość jeszcze szybciej ruszyła do przodu, więc tyłami zaopiekowały się owoce. Najpierw do głowy przyszły mi żółte, żółto-egzotyczne, a potem wyraźnie brzoskwinie i mango. Wyszły głównie słodko, kwasek się zagubił prawie zupełnie. Coś tam się jednak kryło... herbata z cytryną? I z... łuską kakaową? Nutą kakao? Też jednak mocno posłodzona.

Zza orzechów wyłoniły się mocno przypieczone precle. Wprowadziły do kompozycji poczucie ciepła, prażoność. To trochę rozgrzewało.

Ciepło i rozgrzewanie podchwyciła słodycz, trochę aż drapiąc w gardle. Blok czekoladowy zmienił się w kakaowe, słodkie ciasto. Chyba... z odrobinką ostrawych przypraw korzennych?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam śliwki o nieco podsuszono-kompotowym, słodkim wydźwięku. Do owoców żółtych podpłynęła śmietanka, przekładając się na myśl o brzoskwiniowo-mango deserze śmietankowym. Śliwki dopraszały się o głos, a że kwasek na moment lekko wzrósł, pomyślałam o jogurcie ze wsadem śliwkowym. Jogurcie kakaowym? I ze szczyptą cynamonu, bo wydał mi się mieć ostrawe zapędy.

Na chwilę gorzkość złagodniała, za sprawą słodyczy wpisując się jedynie w ciasto kakaowe, w dodatku posypane cukrem pudrem, lecz po ryzykownie ciężkim epizodzie, gorzkość znów zaczęła się nasilać i rozgoniła trochę wątki przesładzające.

Wróciła wyrazistsza orzechowość. Tym razem włoskie podporządkowały się migdałom, serwującym intensywny marcepan. Oczami wyobraźni zobaczyłam baton marcepanowy z warstwą śmietankowego nugatu. Chyba z włoskich i z dodatkiem kakao oraz... ze szczyptą rozgrzewających przypraw?

Kwasku ostało się prawie tylko wspomnienie - owoce grały na słodką nutę. Śliwki, mango i brzoskwinie wydały mi się suszone i wręcz trochę kandyzowane. Kwasek w tle jakby chciał, a nie mógł - zaznaczył się jedynie jako niemal nieuchwytne echo.

Śliwki i kostka mango suszonego przypomniały sobie o rozgrzewaniu. Oto nagle jakby nasiąkły alkoholem. Dołączyły do nich rodzynki, także w alkoholu i słodkie... maliny? Wszystkie weszły w skład kakaowego ciasta i pojedyncze chyba dołączyły do marcepanu za sprawą alkoholowego ciepła. W pieczonym wątku, w którym rozgościło się kakaowe ciasto, z nową siłą wróciły precle. 

Kompozycję zamknęła rześka słodycz kwiatów jaśminu, które ze świeżych kwiatów pod wpływem tych gorzko-słodkich sporów, zmieniły się w mocny, jaśminowy napar.

Po zjedzeniu został posmak nugatu kakaowego i naparu kwiatowego, które wpisały się w ogólnie ciężką, wysoką słodycz. Czułam echo kompotu, suszono-kandyzowanych owoców, które niby próbowały być kwaskawe, a jednak właśnie słodkie. Mango, brzoskwinie i śliwki chyba najbardziej zdecydowały się na suszony motyw. Łagodziła to wszystko śmietanka, lekka maślaność, a o poczucia ciepła zadbały pieczone precle.

Całość była interesująca, ale niestety za słodka w ciężki sposób. Kwiaty jaśminu otworzyły kompozycję i jako napar jaśminowy ją zamknęły. Śliwki, mango i brzoskwinie, odrobinka cytryny i rodzynki niby chciały zaserwować kwasek, ale ciągle chyliły się ku słodyczy a to kompotowym wydźwiękiem, a to suszono-kandyzowanym motywem, a to nasączeniem alkoholem. Śmietanka i jogurt z owocami czy ciasto kakaowe z nimi ciekawie rozegrały gorzkość i łagodzenie. Mnie zachwyciła tu nuta marcepanu, a precli była po prostu niespotykana. Wszystko wyszło dynamicznie, dużo tu wszystkiego, a jednak nuty wystąpiły w pełnej zgodzie. Szkoda tylko, że rozgrzewanie poszło w drapanie słodyczy w gardle i właśnie aż ciężkość ta słodycz wprowadziła. Inaczej byłoby idealnie.

W sumie podobna była Chapon Perou Gran Yapatera 75% o nutach orzechów włoskich, drzew, dymu i marcepanu z żółtymi owocami (mango, ale też z kolei ananas), rodzynkami oraz ziół. Wspomniana była ciężka, ale inaczej, nie za sprawą słodyczy. Jej delikatny kwasek ładniej się wyeksponował. 

Śmietanka, orzechy włoskie i rozgrzewanie (ale od przypraw, brzoskwinie i herbata z kwiatami, czyli nuty Chapon Chuncho Cacao Rare bardzo pasowały do nut dzisiaj przedstawianych, ale mimo że niektóre podlinkowanej w zasadzie były bardziej smakowite, to jednak właśnie dzisiaj przedstawiana wybroniła się wyraźniejszą gorzkością.

Za to mało miała wspólnego z innymi z Ucayali, jakie jadłam, bo w większości pojawiały się czerwone owoce.


ocena: 9/10
cena: 9 € (około 45 zł; za 75g)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier, tłuszcz kakaowy

wtorek, 8 października 2024

Chapon Chuncho Cacao Rare ciemna 75 % z Peru

Dobrze pamiętałam pyszne Chapon Perou Gran NativoPerou Gran Yapatera, więc widząc na stronie nowości z Peru, bardzo, ale to bardzo się ucieszyłam. Zacząć postanowiłam od potencjalnie łagodniejszej, ze znanego mi cenionego Chuncho, o którym mówi się, że jest najlepsze w Peru. Wiem, że to, co najbardziej odznaczają na Akademii Czekolady itp., ja postrzegam często jako trochę zbyt łagodne czy uładzone. Po Chapon jednak i tak spodziewałam się wydobycia tego, co z niego najzacniejsze. Żałowałam tylko, że nie zapewnili temu kakao godnego towarzystwa cukru trzcinowego.

Chapon Chuncho Cacao Rare to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao Chuncho z Peru.

Po otwarciu poczułam zapach słodkich owoców i wyrazistej śmietanki, do której doleciała słodycz karmelu. Także śmietankowego i mieszającego się z krówkami typu brytyjskiego "fudge". W tle pobrzmiewały kwiaty. Owoce przedstawiły się jako soczyste, dojrzałe brzoskwinie, acz kryło się za nimi coś jeszcze. Limonka? Mimo obietnicy kwasku, w bardziej słodkim wydaniu. Powagi kompozycji dodały orzechy włoskie, wśród których doszukałam się słodko-ciepłych przypraw i czarnej herbaty.

Tabliczka była twarda, jednak przy łamaniu trzaskała średnio głośno i chrupko-delikatnie. Gdy odgryzałam kawałek, wcale taka twarda się nie wydawała.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, stając się na pewien czas nieznacznie lepkawym budyniem. Była masywna, ale też kremowo-miękka. Przez pewien czas wydawała się jedwabista, a potem robiła się coraz bardziej, aż w końcu wysoce soczysta. 

W smaku uderzyła słodycz śmietankowego toffi. Wyobraziłam sobie miękkie i ciągnące cukierki, do których po chwili podkradła się palona nutka. Zaczęła zmieniać je w karmel i kruche brytyjskie krówki typu fudge. One jednak też nie wyrzekł się śmietanki. Słodycz wciąż była wysoka, ale trochę spoważniała.

W oddali pojawił się soczysty owoc. Mimo rześkości, nie brakowało mu słodyczy. Pomyślałam o limonce, ale właśnie w formie słodkiego sorbetu, w którym kwasek stał dopiero na drugim czy nawet trzecim planie. A jednak cały czas wtrącał się do poważniejszych wątków. Jakby... trochę je pesząc?

W tle rozeszło się ciepło przypraw. Słodkich, lekko korzennych... dosłownie odrobiny. Odnotowałam cierpkość czarnej herbaty z limonką, która zaraz rozmyła się. Gorzkość rosła powoli, ale nie brakowało jej pewności siebie. Pojawiły się przy niej wyraziste orzechy włoskie i trochę śmietanki, po czym gorzkość już nie rosła, a trzymała się średniego poziomu. 

Słodki kwasek rozniósł więcej owoców: wielkich, średnio dojrzałych moreli oraz... kiwi odmiany golden? Słodycz i kwaśność za ich sprawą zdawały się chwilami jednością.

Orzechy włoskie w tym czasie raz po raz zapuściły się na pierwszy plan. Herbata złagodniała. Wyobraziłam sobie czarną herbatę zaparzoną razem z limonką, ale też suszonymi płatkami kwiatów. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nasiliły się korzenno-ciepłe, ale nie ostre przyprawy.

Słodycz przez moment wydała mi się pudrowa... jak miękkie, karmelowe cukierki z cukrem pudrem? Przyprawy zmotywowały więc owocowy wątek do działania, jednak słodycz pokierowała moje myśli ku słodkim i soczystym brzoskwiniom. Limonka została w tle.

Popłynęło więcej śmietanki, tworzącej obraz śmietankowego deseru z brzoskwiniami i złotymi kiwi. Odrobinka kwasku w tle robiła, co mogła, by się utrzymać. Limonkę wsparły... węgierki? Brzoskwinie po chwili przybrały na słodyczy, że pomyślałam o owocach tych duszonych z kardamonem. Może jeszcze dosłodzonymi? Na pewno podanymi jako deser, chyba posypany cukrem pudrem i suszonymi płatkami kwiatów. Słodycz aż lekko zadrapała. A złote kiwi przedstawiło się jako kompletnie miękkie, takie, co to ludzie jedzą już łyżeczką (bo jest za miękkie, by pokroić).

Orzechy włoskie zgłosiły sprzeciw. Znów rozbrzmiały wyraźniej. Tym razem wsparła je gorzkość już osłabiona, ale na szczęście też przyprawy. Z nich wyłoniła się lukrecja. Choć z kardamonem wyraźnie się zaznaczyły, nie wyszły mimo wszystko zbyt ostro. Łagodziła je lekko śmietanka. Jej zaś trzymało się echo owoców soczystych, nieco kwaskawych.

Po zjedzeniu został posmak słodkiej śmietanki i śmietankowego deseru ze złotymi kiwi, brzoskwiniami i nutą limonki. Orzechy zrobiły się niejednoznaczne, ale chyba włoskie jakoś tam da się wyróżnić. Na pewno czułam słodki duet lukrecji i kardamonu w łagodniejszym wydaniu, który jednak i tak zaznaczył się na języku wraz z cierpkością kiwi. Ogólna słodycz była wysoka, trochę przesadnie. Wróciła myśl o śmietankowym toffi. Posmak utrzymywał się średnio długo.

Czekolada smakowała mi, mimo że wyszła za słodko. Wolałabym, by jej pyszna gorzkość bardziej się rozwinęła. Odrobinka herbaty, orzechy włoskie naprawdę mogły mocniej zagrać! Akcenty owoców niby były bardziej w tle, ale w zasadzie rządziły tym, ile i kiedy pozostałe nuty mogą pokazać - limonka trzymała się tyłów, ale się wtrącała, a kiwi golden i brzoskwinie wystąpiły głównie jako dodatek do deseru, a brzoskwinie duszone z kardamonem, acz... i tak miały sporo do powiedzenia. Podobało mi się ciepło przypraw, z których potem wyraźnie wyłonił się kardamon i lukrecja. Szkoda tylko, że smakowite śmietankowe toffi nie miało tak subtelnego jak one wydźwięku - słodycz bowiem przegięła, mimo palonej nuty. Zastanawiam się, czy gdyby używali cukru trzcinowego, jak dawniej, lepiej by to wyszło? Obstawiam, że prawie na pewno tak. Szkoda, że ceny zostały albo takie same, albo nawet trochę popodstakiwały analogicznie do używania gorszego surowca słodzącego.

Meybol Cacao Solo Kakao 80 % Chuncho Single Plantation - Peru zaserwowała mi orzechy (acz laskowe), słodki cytrus i nektarynki z brzoskwiniami, rodzynki mieszające się z ziołami i lukrecją, więc w sumie podobny splot.
Zotter Labooko Peru Chuncho 72 % to z kolei kominkowy dym, limonka i jeżyny oraz dziwny słodki kwasek, więc też miał coś wspólnego z dziś przedstawianą.


ocena: 8/10
cena: 9 € (około 45 zł; za 75g)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier

poniedziałek, 7 października 2024

Basia Basia Dolce Kita Krem z orzechów włoskich Orzech włoski + nerkowiec + daktyl

Nie jestem wielką fanką marki Basia Basia. Ich kremy nie wychodzą tak, jak lubię, jednak nie mogę powiedzieć, że cierpią na brak kreatywności. Dzisiaj przedstawiany krem zaciekawił mnie szczerze, ale długo się wahałam, czy kupić. Orzechy włoskie i nerkowca to moje najukochańsze, ale byłam sceptyczna do daktyli. Wolałabym czysty krem, bez nich, bo kremy słodzone daktylami mi nie podchodzą. No, ale jednak w końcu wygrała ciekawość. I jednak miłość do tych orzechów. Z kolei jeszcze nakręcająca ciekawość, bo ich połączenia nigdy nie widziałam. A czy pasowały do siebie? Miałam trochę mieszane uczucia. Osobiście nigdy ich nie łączyłam (ale ja ogólnie orzechów nie łączę).

Basia Basia Dolce Kita Krem z orzechów włoskich Orzech włoski + nerkowiec + daktyl to krem orzechowy, zrobiony z orzechów włoskich i nerkowca, słodzony daktylami z dodatkiem soli, który produkuje Alpi Hummus / Alpi Smaki.

Po otwarciu rozbrzmiały intensywne orzechy włoskie o poważnym charakterze, przeplatające się z prażonymi nerkowcami. Te postawiły właśnie na prażony aspekt orzechowości. Włoskie miały imperatywne zapędy i rządziły się, ale duet nieco się wyrównał po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia (choć to i tak włoskie były trochę intensywniejsze). Niska słodycz wydawała się naturalnie orzechowa, bo daktyle za bardzo nie zdradzały swojej obecności. W tle doszukałam się za to sugestii soli (przed spróbowaniem założyłabym się, że pochodzi z samego prażenia i jest iluzoryczna).

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju. Zlałam około 6 łyżeczek, a wymieszałam 1 łyżeczkę. Masa na dole była podeschnięta, ale nieznacznie i mieszała się łatwo, z ochotą pochłaniając tę mniejszą część oleju. Nie potrzebowała go za wiele, bo była wilgotnie-tłusta i ruchoma, a jej gęstość wydała mi się średnia, ale masywna. Widać w niej mniejsze i większe drobinki orzechów i czarne kropki (nie wiem, czy to skórki, czy sproszkowane daktyle).
W trakcie jedzenia krem dał się poznać jako syty i dość ciężki, gęsty. Wydał mi się zwięzły i ciągnąco-lepki. Zaklejał usta chwilowo na konkretnie i rozpływał się w umiarkowanym tempie. Uraczył mnie znaczącym, miazgowo-drobinkowym efektem. Co więcej, odnotowałam w tym lekką kryształkowość (soli). Po chwili krem odpuszczał, ale kremową sytość utrzymał. Był średnio tłusty i kojarzył się odlegle z ciężkim ciastem. Wykazywał miękkość, chyląc się trochę - dosłownie odrobinkę - w kierunku papkowatej masy (pewnie ze względu na daktyle), jednak kremowość cały czas stała na zacnym poziomie. Gdy z ciekawości raz czy drugi pogryzłam masę, okazała się trzeszcząco-skrzypiąca, z echem kryształkowości.
Drobinki w zasadzie nie wymagały porządnego gryzienia, ale na koniec, gdy wszystko się rozpłynęło, było na czym od niechcenia zawiesić ząb. Ogólnie wprowadziły chrupkość. Część była bardziej chrupko-twarda, część bardziej skrzypiąca lub miękkawa. Wśród drobinek orzechów czasem zaplątały się małe kryształki soli (co bardzo mi się nie podobało).

W smaku pierwsza pojawiła się niejasna, ale znacząca słodycz. Miała nieco poważniejszy charakter, jawiąc się jako... karmelowo-miodowa? Melasowa? Daktyle lekko się zaznaczyły, wprowadziły nawet lekko piekący aspekt, ale nie były bardzo jednoznaczne, bo niemal natychmiast do słodyczy dołączyły orzechy. Też dołożyły się do słodyczy, czyniąc ją w dużej mierze naturalnie orzechową.

Duet włoskich i nerkowców szedł w zasadzie w harmonii. Zarówno włoskie, jak i nerkowce czuć bardzo dobrze. Raz po raz w tle przemknęła sól. Włoskie przedstawiły się z łagodniejszej, wręcz słodkawej strony, przywodząc na myśl młode, świeże orzechy z początku sezonu na nie. Rządziły kompozycją, ale jej nie zdominowały.

Nerkowce wniosły prażony akcent, za sprawą którego w połowie rozpływania się porcji w ustach wyrwały się na przód. Wsparła je, zwłaszcza prażony motyw, odrobinka soli. Przez krótki moment to nerkowce dominowały, racząc mnie swoją słodyczą i maślanością. Przemknęły mi przez myśl nerkowce wyprażono-wysmażone w miodzie. Potem doścignęły je orzechy włoskie i otuliły. 

Przy niektórych zagarnięciach łyżeczką sól bardziej dawała się we znaki, przy niektórych trzymała się tyłów, ale była wyczuwalna. Raz czy drugi sól i prażony motyw przełożyły się na mało istotne skojarzenie z precelkami. Wprowadziło to też obrzydliwawe echo.

Włoskie z czasem znów zaczęły rządzić w orzechowej strefie, a słodycz tymczasem lekko wzrosła i zmieniła charakter. Wciąż czułam też tę naturalnie orzechową, ale lekko piekące daktyle bardziej się wyłoniły. Wydała mi się nieco ciężka, daktylowo-melasowa. Trzymała się jednak drugiego planu, pozwalając orzechom grać główną rolę. Mimo to, nie dało się o niej zapomnieć, podobnie jak o soli - nakręcały się nawzajem, idąc w nieco piekący efekt. Końcowo słodycz trochę ukryła sól. Wtedy włoskie i nerkowce znów się zrównały.

Po zjedzeniu został posmak orzechów włoskich - zaskakująco świeżych i surowych - z maślanym, nerkowcowym tłem i słoną nutą. Prażenie wydało mi się minimalne, jakby ukryte w słoności, a słodycz w dużej mierze wpisała się w orzechy. Daktylowość nieco piekła, ale była poskromiona orzechowością właśnie.

Krem wyszedł interesująco i częściowo smacznie. Nie zafundował słodyczy, której się obawiałam, a subtelną, adekwatną słodycz, podporządkowaną orzechom. Orzechy zaskoczyły mnie, jak zgrane wyszły. Włoskie były bardziej wyczuwalne, ale pozwoliły nerkowcom na wiele. Stworzyły naprawdę ciekawy, głęboki duet, nie zaburzony daktylami, które jako one same w zasadzie starały się nie pokazywać. Byłoby idealnie, gdyby nie... Sól. Sporo soli, za dużo jak dla mnie i na pewno kompletnie nieadekwatnej do tej kompozycji. Jeszcze gdyby napisali na etykietce, że to krem z solą, może i 7 bym dała, ale że etykietka jasno sugeruje smarowidło słodkie, no... no nie. Sól miejscami wydawała się wprowadzać element obrzydliwości. Zjadłam (pod koniec słonością już trochę zmęczona), bo już kupione i w ogóle, ale znając efekt, za nic bym nie kupiła. Uwierzę jednak, że innym może smakować - wszak i mnie Basia Basia Krem z prażonych orzechów nerkowca z kokosem i solą, gdy jeszcze nie byłam aż tak wrażliwa na sól, smakowała, ale też jako ciekawostka.
Gęsta, konkretna konsystencja i miazgowy efekt, ale właśnie wciąż kremowość za to bardzo mi się podobały.


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 27,37 zł (za 200 g)
kaloryczność: 612 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy włoskie 52%, orzechy nerkowca 32%, daktyle w proszku, sól

sobota, 5 października 2024

(Kankel) Asociación Chocolate Bean to Bar Ecuador Hacienka Limón Guantupí 77 % ciemna z Ekwadoru

Żeby znaleźć cokolwiek o tej firmie, trochę się naszukałam i w końcu samą siebie rozbawiłam. Na stronie, na której ją kupiłam i w fakturze, figurowała jako Kankel. Przygotowując więc wstęp pod recenzję znalazłam opis Kankel i napisałam, że wydał mi się bardzo, bardzo bogaty, acz... w zasadzie niewiele mówiący. Może kreatywny, ale w zasadzie podobny wielu innym. To nie on jednak mnie skusił. Kankel miało przedział bardzo w moim typie, bo głównie od 75% do 80%. Nieprzekombinowane opakowania też mi pasowały, lecz to było kompletnie inne, jakby innej marki. Chciałam więc to sprawdzić. Może przeszli jakieś zmiany? Gdy zbliżał się jednak dzień degustacji, zwątpiłam. Pomyślałam, że to chyba jakiś błąd, że to zupełnie inna marka, ale... Asociación Chocolate Bean to Bar to hiszpańskie stowarzyszenie, zajmujące się promocją kakao. Na ich stronie znalazłam, że współpracują z właśnie m.in. Kankel. Wszyscy bowiem uważają, że kakao łączy ludzi. Tę tabliczkę wydano we współpracy, właśnie specjalnie... nie wiem z jakiej okazji (zakładam coś jak koleżeńska kooperacja Sekretów Czekolady z Beskidem Beskid Chocolate x Sekrety Czekolady Peru Piura Blanco 75% Secret Roast). Na opakowaniu znalazłam, że zostało zaprojektowane przez Wikochoco, a kakao zapewniło z plantacji Limón i Guantupi Amazing Chocolate. I tam właśnie było napisane, że to współpraca Asociación Bean to Bar Chocolate z Kankel, które prawdopodobnie odpowiadało za wyrób samej tabliczki.

(Kankel) Asociación Chocolate Bean to Bar Ecuador Hacienka Limón Guantupí 77 % to ciemna czekolada o zawartości 77% kakao Arriba Nacional z Ekwadoru, z regionu dorzecza rzeki Guayas.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach mocno kakaowego, wilgotnego biszkoptu, murzynka z czarnymi porzeczkami wewnątrz. Może wymieszanymi z odrobiną czerwonych. Owocową soczystość i rześkość podkręciła kwaskawa marakuja i limonka w tle, odpowiadające też za wysoką egzotyczność. Gorzkość ciasta podkreślił zaś likier, syrop kawowy i mocno grillowane orzechy. Trzymała się ich pikanteria czarnego pieprzu. Mieszał się ze specyficzną, dusznawą ostrością skansenu, starego drewna. Do głowy przyszła mi też sucha karma dla kotów. Za nim, w tle, pojawiła się lekka ziemistość i rośliny - głównie trawa, ale też trochę słodkawych kwiatów.

Twarda tabliczka trzaskała przy łamaniu bardzo głośno, kojarząc się z cienkimi i bardzo suchymi, łamanymi gałązkami. Przekrój straszył połyskującymi kryształkami.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, jakby trochę się ociągając. Początkowo wydała mi się ulepkowo-polewowa, dziwnie zwięzła i trochę maślana, lecz zaraz poszła w bardziej zawiesinowo-ziarnistym, szorstkim kierunku. Kremowość wystąpiła jako składowy element. Ciągle wydawało mi się, że zaraz trafię na kryształki cukru, ale nie. Potem doszła do tego lekka soczystość, a na końcu suchość i lekkie ściągnięcie.

W smaku przywitała mnie wysoka, egzotyczna słodycz. Miała lekki, niemal zwiewny charakter, ale wyrazistości jej nie brakowało. Pomyślałam o kwiatach i jakiś kwiatowych w smaku owocach, ale wychwyciłam też trochę palonego cukru.

Paloność wprowadziła słodkiego, ale też mocno kakaowego murzynka. Wyobraziłam  sobie wilgotne, biszkoptowe ciasto kakaowe, które rozpostarło nad resztą kompozycji gorzkie skrzydła. Przemknęła mi w nim też nieco za mocna maślaność, acz nie dała rady zaburzyć gorzkości.

Egzotyczne owoce przywiodły na myśl papaję - jej słodko-rześki, nieco nawet wodnisty miąższ oraz ostre pestki. Poczułam ciężkawy, pikantnie-gorzkawy pieprz czarny. Ten jeszcze bardziej podkreślił gorzkość.

Gorzkość była wysoka, mimo że przeplotło ją sporo wątków łagodniejszych. Pomyślałam o drewnie i orzechach. O płonącym ognisku i orzechach przy nim grillowanych. Chwilami aż za mocno. Były nieokreślone, ale przeszły mi przez myśl laskowe i brazylijskie. Pieprzność i drewno zasugerowały skansen z drobnym akcentem ziemi w tle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w gorzkości pojawiła się jeszcze palona kawa. Jakby tak kakaowe ciasto polano kawowym sosem? O cukrowym, trochę likierowym i mocno palonym charakterze. Słodycz cały czas była bardzo wysoka i chyliła się ku cukrowości, acz nie była strasznie nachalna.

Za słodyczą i gorzkością, w egzotycznej rześkości nieśmiało zaznaczył się kwasek - m.in. limonki?

Drewno... jakby zyskało wiele, wiele lat. Czułam wyraźnie stare, nieco ostrawe drewno. Umocniła się wizja skansenu. Było w tym coś cierpkiego...

I cierpkość właśnie podkradła się do owoców, soczystości. Zupełnie, jakby kakaowe ciasto zrobiono z czarnymi porzeczkami. W oddali przemknęła mi też rześka, kwaskawa marakuja i odrobina świeżo startej skórki limonki. Kwaśność ogólnie była jednak znikoma - miała w zasadzie tylko lekki chwilowy debiut, a owoce uparcie trzymały się papai. Ostrość jej pestek też nie dawała o sobie zapomnieć. Podsyciła ją szczypta imbiru.

Jej rześkość wprowadziła z czasem rośliny. Pomyślałam o zielonej trawie, porastającej żyzną, wilgotną ziemię, i pokrytej rosą. Roślinność przecięła sucha karma dla kotów, trochę ją rozbijając, ale roślinność utrzymała się do końca za sprawą pomocy słodyczy.

Wyobraziłam sobie płatki kwiatów ucierane z cukrem - zdecydowanie za dużą ilością cukru w stosunku do płatków. Te kryły lekką cierpkość, która na koniec przypomniała o pieprzno-imbirowej ostrości pestek papai. Rozgrzewały wraz z... likierem kawowym?

Po zjedzeniu został posmak pieprzu i nieokreślonych cierpkich owoców, wraz z sugestią kwasku... marakui i limonki? Czułam rześkość egzotycznych owoców i kwiatów, mieszających się z kwiatami z cukrem. Roślinność pokazała się jako kwitnące drzewa i stare drewno, a do tego doszła goryczka za mocno grillowanych orzechów i maksymalnie kakaowego, jak tylko się da, murzynka.

Czekolada smakowała mi, ale mam parę zastrzeżeń. Niezbyt podeszła mi jej ziarnistość - cały czas jakby wisiała w niej groźba kryształkowości. Stare drewno, grillowane orzechy i roślinność na plus, podobnie jak intensywna gorzkość i murzynek z pikantnie pieprznymi akcentami, które przywiodły na myśl papaję - i miąższ, i pestki. Owoce jednak tu jakby chciały, a nie mogły - zagubione akcent marakui czy czarnych porzeczek mógł się bardziej wyeksponować w miejsce nieco zbyt cukrowej słodyczy. Kontrastowo do kwiatów i egzotyki wyszła jakoś trochę topornie. 

Pomyślałam o Beskid Chocolate Ecuador Limón Dark 70 %, którą jadłam m.in. jako miniaturkę. O wiele bardziej odpowiadała mi krówkowo-karmelowa słodycz Beskidu, która jakoś integralnie zgrała się z nutami orzechów, kwiatów, herbaty i ziemi. Kompoty i dżemy z ciemnych owoców wymieszanych z cytrusami stanowiły w niej znaczący wątek i choć owoców czułam w niej mnóstwo, nie wyszła bardzo owocowo, ale właśnie bardzo pozytywnie, ciekawie. Z kolei dzisiaj przedstawiana była dziwnie owocowo skąpa, że to raczej pozostawiało niedosyt.


ocena: 8/10
cena: 6,18 € (za 75g; około 26 zł)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 4 października 2024

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80 % z Czarnymi Malinami ciemna z Kolumbii

Na Malinowską Skałę po prostu musiałam wziąć pasującą czekoladę, inaczej nie byłabym sobą. Kiedy już minęłam Skrzyczne i Małe Skrzyczne, idąc zielonym szlakiem, zaraz i wyszłam na interesujące formy skalne. Najbardziej urzekły mnie te kilkadziesiąt metrów od samego szczytu z tabliczką, więc to właśnie na nich wzięłam się za sesję czekolady. A ta nie była "po prostu czekoladą z malinami", a z malinami czarnymi, czyli - przez moją miłość do czerni - bardziej moimi. Ich jednak nigdy nie jadłam. Mało tego! Aż do otrzymania tej tabliczki nie wiedziałam o ich istnieniu.

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80% z Czarnymi Malinami to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Kolumbii z czarnymi malinami liofilizowanymi.

Po otwarciu poczułam zapach kwaskawych malin oraz niejasną mieszaninę palonej kawy i migdałów z echem drzew. Za malinami doszukałam się jeszcze innej soczystości - ananasa? Wszystko przeplotła subtelna, kwiatowa słodycz.

Na spodzie tabliczki wtopiono sporo małej i średniej wielkości kawałków czarnych malin o twardej strukturze.
Łamana tabliczka trzaskała głośno i trochę chrupko. Maliny trzymały się porządnie, choć co mniejsze, twarde i płaskie kawałki odpadały. Kawałki zostawały w jednej lub drugiej części (były za drobne i za twarde, by się łamać).
W ustach czekolada rozpływała się średnio szybko w tłusto maślany sposób. Cechowała ją zbitość i lepkość.
Maliny trzymały się jej przez pewien czas, nasiąkając, acz z czasem odpadały, rozbijając minimalnie zbitość i dodając całości trochę soczystości.
Maliny gryzłam przeważnie na koniec, gdy wszystko już zniknęło. Tylko nieliczne podgryzałam wcześniej, obok czekolady.
Liofilizowane maliny chrupały z  racji pestek. Dość długo zachowywały twardość. Wydawało mi się, że wydawało mi się, że jakoś dziwnie ich dużo w stosunku do reszty owocu. Sporo było też jakby cienki, spłaszczonych blaszek, mających problem z nasiąknięciem. Acz miąższ jawił jako farfoclowo-miękki. Pestki nie męczyły jakoś bardzo.

W smaku pierwsze odezwało się karmelowo słodkie ciasto, któremu od początku wtórował słodko-kwaskawy motyw malin. Za nimi czaiła się niska gorzkość i jeszcze więcej kwasku owoców. 
Kiedy spróbowałam kawałek czekolady pozbawiony malin, ich kwaskawe echo też czułam - czyli przesiąkła.

Soczysta kwaśność szybko się nasiliła. Czułam liofilizowane maliny, ale te łączyły kwaśność ze słodyczą. Kwaśność płynęła też z samej czekolady - dodatek ją wydobył. Pomyślałam o ananasie, ale nie pchał się na pierwszy plan. Wtapiał się raczej w złożoną, niedookreśloną owocowość. Przemknęły mi na pewno owoce leśne.

Za nimi rozchodziło się ciasto. Jakiś malinowy biszkopt? Słodycz rosła delikatnie, choć wydała mi się wycofana. 
Maliny, niezależnie czy było ich w danym kęsie mniej czy więcej, odważnie rozbrzmiewały obok czekolady. To, jak intensywne były, zależało od ilości, jednak nigdy nie zagłuszały bazy.

Nieco odważniej zarysowała się gorzkość, przywodząc na myśl nieco kwaskawe espresso. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wzmocnił je dym, choć i coś łagodzącego w oddali pobrzmiewało. Maślaność i migdały?

Nawet we fragmentach pozbawionych malin, czekolada wydawała się bardziej soczyście kwaśna (niż w przypadku czystej BTB 80% Columbia), coraz wyraźniej oddając maliny i ciemne owoce leśne.

Smak dodatku rozchodził się i nasilał cały czas jakby trochę obok, a tylko trochę wtapiając się w bazę. Czarne maliny okazały się smakować nie diametralnie, ale jednak inaczej niż zwykle. Słodziutko-kwaskawe maliny przechodziły tu w coś borówkowo-jeżynowego, ale w wersji słodszej.

Końcowo czekolada wydała mi się nieco bardziej mdława i podporządkowana jakby jeżynowatym malinom. Wciąż gorzka, trochę jak kawowe ciasto z nutą kwaskawych owoców, ale też... z maślanym zakalcem? Tu wykazał się też zbyt maślany, mało palony karmel. Dodatek bardzo odciągał uwagę.

Maliny gryzione na koniec trafiały się i słodsze, i bardziej kwaskawe. W większości jednak raczej słodkie. Przypominały mieszankę malin liofilizowanych z bardziej słodkimi jeżyno-borówkami.

Po zjedzeniu został posmak głównie kwaskawych, lekko słodkich malin liofilizowanych. Czekolada stała w oddali, kojarząc się z cierpkawo-kwaskawym espresso i słodko-maślanym, malinowo kwaskawym ciastem.

Czekolada wyszła dobrze. Czuć, że sama baza była dobra, a dodatek podkreślił jej kwaskawość i wydobył aspekty, które w BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80 % wyszły... Inaczej. Same maliny, w tej ilości, i tym rodzaju, wydawały się odpowiednim dodatkiem. Miały wiele do powiedzenia, ale nie zagłuszyły czekolady. Zdecydowanie się na czarne maliny zamiast zwykłych to chyba dobre posunięcie. Ponoć są od nich słodsze i smakują trochę inaczej, a że owocowe liofilizowane zawsze wychodzą bardziej kwaśno, kwaśność tej kompozycji była trafiona (obstawiam, że kwaśność zwykłych mogła by być za mocna?). Ogół jednak nie porwał tak, bym jakoś szczególnie zapamiętała tę czekoladę, a po prostu zjadłam ze smakiem (i na trasie, i już resztę w warunkach domowych), bo już była. 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od BTB Chocolate
cena: jak wyżej, ale cena to 10 zł (za 50g)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany, czarne maliny liofilizowane

środa, 2 października 2024

Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Chai Latte z herbatą i mieszanką aromatycznych przypraw Mleczna 55 % kakao Nikaragua z wanilią, cynamonem, imbirem i kardamonem

Do otwarcia tej czekolady byłam pewna, że zjem ją w domowych warunkach w dniu, w którym chciałam coś mniej degustacyjnego. Marzyła mi się herbaciana kompozycja ze szczyptą przypraw, jednak gdy już ją otworzyłam, odnotowałam zapach taki, że... no cóż, uznałam, że to jeszcze nie jej pora i poczeka do następnego wyjazdu w góry. Zabrałam ją na sporą pętlę w Beskidach. Ruszyłam ze Szczyrku niebieskim szlakiem na Skrzyczne. Po krótkim marszu wyszłam na schronisko i uznałam, że to pora na tę czekoladę.


Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Chai Latte z herbatą i mieszanką aromatycznych przypraw Mleczna 55 % kakao Nikaragua to ciemna mleczna czekolada o zawartości 55% kakao odmiany Amaya z Nikaragui z herbatą cejlońską, wanilią, cynamonem, imbirem i kardamonem; inspirowana indyjskim napojem Chai Latte.

Po otwarciu uderzył mnie intensywny zapach ciepłego cynamonu, który mieszając się z ogromem mleka i słodyczą, poszedł w nieco rzygowinowym kierunku. Oprócz niego czułam korzenno-ciepłe, mniej jednoznaczne przyprawy. Goryczkowaty kardamon mieszał się z orzechowawo-drzewnym akcentem. Doszukałam się cierpkości, być może herbacianej, a także czegoś plastikowo-mydlanego, skrytego w korzenności. Słodycz połączyła wanilię, kwiaty i karmel, lecz nie była za wysoka. 

Tabliczkę cechowała twardość i masywność. Podczas łamania trzaskała nie tyle głośno, co konkretnie, obiecując gęstość i zbitość.
W ustach rozpływała się w średnim tempie. Potwierdziła się jej gęstość. Była bardzo kremowa, tłusta w maślany sposób i niemal idealnie gładka. Sporadycznie trafiłam na leciutki, ziarnisty element przypraw. Była tłusta w maślany sposób, jednak znikała niczym tłuste mleko.

W smaku pierwszy rozbrzmiał intensywny, lekko gorzkawy kardamon, wzmocniony nieoczywistą, cierpkawą goryczką. Zaraz rozłożył się cały korzenny wachlarz, a goryczka przedstawiła się jako czarna herbata. Do dominującego kardamonu dołączył cynamon i odrobina imbiru.

Zza przypraw popłynęło mleko i delikatna słodycz. Mleko nieco spowolniło przyprawy, co wykorzystała słodycz. Zaczęła rosnąć odważnie, ale nie jakoś bardzo mocno. Wpisała się w ciepło, robiąc aluzje do karmelu. Zaraz jednak trochę się wycofał, otwierając drogę wanilii i... kwiatom?

Mleko dało się poznać jako naturalne i pełne, a ze względu na ciepłą pikanterie przypraw pomyślałam o ciepłym mleku z nimi. Zakręciły się w nim... suszone liście czarnej herbaty. Była coraz wyraźniejsza.

Przyprawy z czasem porządniej wydobyły herbatę. Cierpkość uplasowała się właśnie w niej. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dodatkowo wzmocniła subtelne kakao o orzechowym charakterze. Splotło się w jedno z tą łagodną, czarną herbatą. Gorzkość, którą sugerowały przyprawy, nie nadeszła. Czułam jedynie gorzkawość. 

Z czasem słodycz na mlecznej fali wzrosła znacząco. Wanilia wyłoniła się wyraźniej, w zasadzie rządząc w słodkim wątku. To zaś skierowało imbir w ryzykownie nieco mydlanym kierunku. A jednak... jakby próbował zapewnić ostrawą soczystość?

Z pomocą przyszła jednak słodka soczystość z oddali. Była subtelna... Trudna do nazwania, acz może leciutko... Mandarynkowa? Czmychnęła jednak w rześkawe kwiaty. Słodycz jednak nie podjęła tego lżejszego tonu - jawiła się raczej jako dość ciężkawa.

Końcowo łagodna, ale czarna herbata przemieszała się z kardamonem, siląc się na lekką, cierpkawą goryczkę, acz tę skutecznie stopowało mleko i silna, ale szlachetna i niedrapiąca słodycz. 

Po zjedzeniu został posmak kardamonu i jego lekkiej goryczki, spleciony ze szlachetnie cierpkawą czarną herbatą - czy raczej jej cierpkością - oraz cynamonem. Czułam też pełną mleczność i słodką wanilię.

Ogół był smaczny, jednak mam parę zastrzeżeń. Jak na kompozycję stylizowana na herbatę z przyprawami, za mało było mi tu herbaty. Uległa przyprawom i mleku do tego stopnia, że dałabym się nabrać, iż jej nuta pochodzi od kakao. Splot przypraw i mleka wyszedł nieźle, choć i on mógł wyjść lepiej. Na plus, że nie było za słodko. Mimo to, bez wanilii by się obeszło. Ogólnie więc można spróbować i trochę podjeść z ochotą, ale w warunkach domowych, nie górskich mogłoby mnie znudzić w większej ilość (dojeść dojadłam, ale bez szału - gdyby kardamon i imbir nie były nielubianymi przez Mamę przyprawami, tak z 1/3 powędrowała by do niej). 

Przyszła mi na myśl Beskid Chocolate Nikaragua Mila Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % o nutach wanilii, kwiatów, drewna, herbaty z rześkością kokosa. Była oczywiście bardziej gorzka i bogata w owoce, jednak dałabym się nabrać, że to to kakao było bazą ze względu na to, że samo w sobie smakowało trochę dodatkami dzisiaj przedstawianej. A jednak bazą było kakao, z którego zrobiono Beskid Chocolate Nikaragua Amaya Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 %, która również miała nuty kwiatów i cytrusów, ale na pewno nie herbaty. W podlinkowanej czułam za to drewno sandałowe - tu więc wydaje mi się, że mogło lepiej zaopiekować się dodanymi przyprawami. I w takim wypadku nie ma wątpliwości, że herbatę w dzisiaj przedstawianej czuć tę dodaną, nie płynącą z czekolady.


ocena: 8/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, cukier trzcinowy, herbata Ceylon 5,5%; wanilia Bourbon, cynamon, imbir liofilizowany, kardamon