czwartek, 31 października 2024

czekoladki w siatkach: Googly Eyeballs Filled Milk Chocolate Ball; (Gunz) Only Milchschokolade / Czekolada mleczna; (Lidl) Halloween Straszne Figurki z czekolady mlecznej

Kocham Halloween, a także różności, jakie się w sklepach z tej okazji pojawiają. Nie dotyczy to jednak jedzenia, słodyczy - zazwyczaj niska jakość aż krzyczy. Ojciec jednak dobrze wie, że lubię wszelkie upiorności i niestety w jego odczuciu te kiepskie słodycze są ciekawe. Tłumaczenie zaś nie trafia. Łatwiej jest po prostu podziękować. I cóż - dzięki temu wyszły mi aż trzy posty okazyjne. Z mojej strony to takie... i cukierek, i psikus. Nie trzeba wybierać, jako że oferuję porównanie, co też firmy i sklepy czekoladowego proponują na Halloween. Już na pierwszy rzut oka to dla mnie małe potworki, ale z racji halloweenowego wyglądu uznałam, że na bloga nadadzą się idealnie. Tknęło mnie, że chyba nigdy sama nie kupiłam żadnych słodyczy, czekoladek w tego typu siatkach - co za pomysł? Nie przemawiał do mnie. A jednak trafiły do mnie aż trzy siatki. Jedna wyjątkowo podejrzana - ojciec kupił ją jako czekolada mleczna ze strzelającymi cukierkami, bo tak było w gazetce, jednak opis na etykiecie nic o strzelaniu nie mówił. Obstawiam, że ktoś coś pokręcił.

Googly Eyeballs Filled Milk Chocolate Ball to "kule z czekolady mlecznej o zawartości 28% kakao z mlecznym kremem"; masa mleczna całości to min. 16%; importowane przez Dealz.

Po odwinięciu sreberka poczułam bardzo słaby zapach, łączący w sobie cukier i margarynę w kontekście kiepskich nadziewanych czekoladek. Nie miało to "uroczo-dziecięcego" klimatu, jak potrafią niektóre produkty pokroju Kinder Chocolate, a taki zachowawczy, niedookreślony. Dopiero po podziale i w trakcie jedzenia wyłoniła się wysoka mleczność, która skojarzyła mi się ze słodzonym mlekiem skondensowanym i mlekiem w proszku. Środek zdominował kompozycję. Zapach był duszny.

Czekoladki w dotyku były bardzo tłusto-ulepkowate - aż otłuszczały dłonie, mimo że nie rozpuszczały się w nich. W odbiorze były polewowe i choć nie ciężkie, to dość konkretne.
Bardzo łatwo je przepołowić, otworzyć nożem. Czekolada stanowiła grubą warstwę, acz i kremu nie pożałowano.
Sama czekolada okazała się masywna, ale nie twarda. Krem, choć wyglądał na suchy, był bardzo tłusty i mazisty.
W ustach całość rozpływała się tłusto-ulepkowato. Czekolada szybko miękła, ale zachowywała zbitość. Była maziście-tłusta i łatwo rzedła w umiarkowanym tempie. Brakowało jej czekoladowości - okazała się przeciętną polewą o lekko proszkowym zatarciu.
Nadzienie łatwo się z nią mieszało, rozpuszczając się wolniej z racji, iż okazało się bardzo zwięzłe. Wyszło bardziej od czekolady lepko i miękko. Cechowała je mazistość i gibka gumiastość. Było tłusto-miękko margarynowe i trochę proszkowe.

W smaku czekolada przywitała mnie dusznym smakiem cukru, mimo że jej słodycz nie była porażająco wysoka. Cukier jakby nieco zgasiła "kakałkiem", acz to i tak on dominował. Nie była to oczywiście nawet gorzkawość, a smak przypominający cukrowy napój kakaowy instant, zrobiony na mleku. W czekoladzie mleko bowiem czuć, acz dopiero po chwili. Mimo to miała wydźwięk taniej polewy czekoladowej, nie czekolady mlecznej.

Dość szybko krem mleczny niewątpliwie podkręcił mleczność, bo sam okazał się smakować niczym cukier z mlekiem w proszku. Było to ciężkie i tanie. Szybko pojawiła się też margaryna, a słodycz momentalnie zasłodziła, że aż mnie wykręciło, i zaczęła palić w gardle. 

"Kakałkowo"-cukrowa czekolada i krem mniej więcej w połowie rozpływania się kawałka w ustach uwypukliły swoje wady. Margaryna przy tak niecharakternej czekoladzie pozwoliła sobie na więcej, a cukrowość wydała mi się nie tylko porażająco silna, a też ciężka i czysto cukrowa. Męczyła nie tylko siłą, ale też wydźwiękiem.

Po zjedzeniu został nieprzyjemny posmak margaryny i cukru, z echem mleka w proszku i taniej polewy udającej mleko w proszku. W gardle drapało już po śladowej ilości.

Czekoladki już zapachem i konsystencją nie zachęcały. Smak utwierdził mnie w przekonaniu, że to byle jak zrobione byle co, aby było co wsadzić w sreberko z grafiką oka na Halloween. Tania, polewowo-kakałkowa czekolada i margarynowo-mleczny krem wydawały się zrobione z cukru; smakowały tanio. Były czysto cukrowe, cukrowo-nudne i bez charakteru. Nijakie, nieprzyjemne słodkie "cosie". Mnie kompletnie zmęczyła i odrzuciła połowa jednej kulki ważącej 6g. Mama zjadła drugą połowę i resztę oddałyśmy ojcu.
Mama opisała to: "To jest tak słodkie, cukrowe, że aż pojąć tego nie mogę. Od słodyczy aż wykręca, a ten środek... on ma być jakiś? Czymś ma smakować? Wyszedł jak cukrowa gruda tłuszczu, no tak... taki niby mleczny czy raczej po prostu biały krem. Ale takie to słodkie i nijakie, bez charakteru, że aż w głowie się nie mieści".
Potwornością te kulki dorównały innym kulkom - Biedronka Praliny Halloween Millano-Barona.


ocena: 1/10
kupiłam: ojciec kupił w Dealz
cena: jak wyżej, ale cena to 6 zł za 90g
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: 55% czekolada mleczna (cukier, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, aromat waniliowy), 45% krem mleczny (cukier, frakcjonowany olej i tłuszcz palmowy, odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, laktoza, mleko pełne w proszku, lecytyna sojowa

---------

Only Milchschokolade / Czekolada mleczna to mleczna czekolada o zawartości 28 % kakao w formie figurek "szkieletów", wyprodukowana przez Gunz we Włoszech.

Po rozwinięciu sreberka poczułam przesłodzony, acz ewidentnie mleczny zapach. W tle zaznaczyła się nieśmiała wanilia, jednak poziom słodyczy i tak sugerował "kakałkowy" plastik. Słodycz wydała mi się mocarna, acz nie czysto cukrowa. Było w niej nawet coś z nadziewanych czekoladek mlecznych dla dzieci typu Kinder.

Krótko mówiąc, średniej wielkości figurki były brzydkie; byle jaki grawer miały tylko z jednej strony. Ważyły po 7g.
Zaskoczyły dość ciemnym kolorem, ale... kojarzyło się to raczej z plastikową polewą. Czekoladki były polewowo twarde i masywne, Trzaskały w chrupki, średnio głośny sposób.
W ustach rozpływały się w tempie umiarkowanym, z łatwością mięknąc. Czekolada zmieniała się w tłustą, lepką masę. Wyszła mlecznie kleiście i gęsto. Choć początkowo sugerowała pylistość, była raczej gładka i bardzo kremowa.

W smaku pierwsze zaznaczyło się leciuteńkie kakałko wyprane z gorzkości czy cierpkości, do którego dopłynęło mleko. Mnóstwo mleka i słodycz. To było zupełnie jak przegryzanie się przez czekoladkę z mlecznym nadzieniem.

Mlecznym i zacukrzonym do bólu. Słodycz szybko drastycznie wzrosła. Cukier bardzo się rządził, ale nie był osamotniony. Towarzyszyło mu echo wanilii, podkreślające wszechobecną mleczność. Mimo to, wkradł się tam i akcent plastiku.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mleko otarło się wręcz o śmietankę, jednak w obliczu bezlitosnej słodyczy, straciło na znaczeniu. Cukier uszlachetniony wanilią, motyw mlecznych czekoladek drapał w gardle i męczył dość szybko. Słodycz odwracała uwagę od wszystkiego innego.

Końcowo czułam się, jakby jadła czysty cukier z mlecznym echem. Czekolada wyszła do bólu plastikowo-cukrowo. 

Po zjedzeniu został posmak cukru i przesłodzenie jako wręcz palenie w gardło. Czułam mleczność, echo wanilii, ale też plastik - jakby "plastikowe kakałko" przez poziom słodyczy. 

Moc mleka i śmietanki na plus, gdyby tak dać o wiele mniej cukru. Czekoladki wyszły do potęgi mlecznie, w zasadzie kakałkowo w polewowy sposób, ale nawet nie tanio, tylko straszliwie słodko. Wanilia próbowała uszlachetnić cukier, to fakt, ale co z tego, jak summa summarum było tak słodko, że aż odechciewa się jeść, bo nie da się skupić na niczym innym, poza słodyczą, która aż inne wątki spłyca? Nie miałam ochoty nawet jednej dokończyć. Plusy i minusy tak się wyrównały, że obstawiam, że jest to po prostu do bólu przeciętna czekolada mleczna.

Słodycz a przez to nieatrakcyjny efekt mnie nie zaskoczyły, ale zaskoczyło mnie, że markę widywałam chyba - lata temu jako różne czekoladki w kształcie biedronek i pszczół. Kiedyś, za dzieciaka, u mnie bywały - pamiętam, że zawsze je lubiłam głównie dlatego, że Mama miała fioła na punkcie biedronek i to dla niej potem wypychałam sreberka sreberkiem, robiąc figurki, które rozstawiałyśmy na komodzie. Szkoda, że smak nie dorównał miłym wspomnieniem. Acz smak tych figurek zawsze kojarzył mi się trochę plastikowo. Biedronki takie zawsze w moim umyśle jawiły się jako figurki czekoladopodobne, nie czekoladki. 

Resztę dałam Mamie, ale i ona zjadła niewiele (choć więcej niż ja): "Te czekoladki były... takie zwyczajne, przeciętne. Normalnie definicja zwykłej mlecznej czekolady. Słodkie i takie jakieś nudne, że więcej ich się nie chce jeść, ale i nic do zarzucenia w sumie nie mam".


ocena: 5/10
kupiłam: ojciec kupił chyba w Lidlu
cena: jak wyżej, ale cena to 5,99 zł za 100g
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

---------

Zostały kupione jako "czekoladki ze strzelającym cukrem", jak było w gazetce i na cenie, ale okazało się, że to coś innego.

Halloween Straszne Figurki z czekolady mlecznej to czekolada mleczna o zawartości 33% kakao w formie figurek-czekoladek, wyprodukowana dla Lidla.

W siatce było 8 sztuk, po około 12-13g; łącznie 100g.

Po otwarciu poczułam intensywnie mleczny zapach, zahaczający o mleko w proszku i przesadzoną, cukrową słodycz. Odnotowałam lekką maślaność oraz echo kakao, które próbowało nadać jej trochę charakteru, ale kiepsko mu szło.

Czekoladki wydawały się masywne i konkretne. Były ciężkie, a w dotyku trochę plastikowe.
W ustach czekolada rozpływała się ochoczo, w tempie umiarkowanym. Dała się poznać jako maślano tłusta i kremowa. Zmieniała się w lepkawo-gęsty, śmietankowy krem z istotnym, mazistym elementem. 
To zwykła, mocno mleczna czekolada (bez strzelającego efektu, mimo gazetkowej obietnicy).

W smaku pierwsza zaznaczyła się słodycz, zahaczająca o cukier, lecz szybko pojawiło się waniliowe echo, próbujące to ugłaskać. Już po chwili po ustach rozlała się także mleczność.

Była intensywna i pełna, sama w sobie jakby też podpięła się pod słodycz. Mleko nieźle sobie poradziło z poskromieniem cukrowości. Po chwili mleko wzmocniła wanilia, zaznaczając się całkiem dosadnie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam akcent kakao. Choć delikatne, było wyraźnie wyczuwalne. Z czasem dołączyła do niego maślaność, której wtórowało mleko. Ona ani na chwilę nie straciło pewności ciebie.

Słodycz ciągle rosła i choć na smak nie była tak chamsko cukrowa, jak można by się spodziewać, i tak w końcu przegięła jawnością cukru i zaczęła drapać w gardle. Mimo że zaczęła męczyć, nie osłabiła intensywnego, mlecznego smaku. Końcowo mleko podchodziło pod śmietankę.

Po zjedzeniu został posmak cukru oraz mleczno-kakałkowy, prawie cierpkawy motyw. Całość zawalczyła o lekką szlachetność odrobinką wanilią i kakao, ale i tak... wpisało się to w cukrowo-mleczną toń. 

Czekoladki jak na coś takiego wyszły zaskakująco nieźle. Nie był to czysty, sam cukier. Mimo przesadzonej słodyczy, czuć także echo wanilii i kakao, a mleczność pokazała się z bardzo zacnej, wyrazistej strony. Choć to zupełnie nie moja bajka, bo nie lubię takiego poziomu słodyczy i obecnie nie po drodze mi z mleczną czekoladą, spośród halloweenowych słodyczy, to opcja zdecydowanie najlepsza i po prostu bezpieczna.
Poziom tych czekoladek wydał mi się bliski Biedronka Belgijska Czekolada Mleczna - tylko że wspomniana była bardziej maślana i jednak nieco szlachetniejsza, mimo wyższej słodyczy, a dzisiaj prezentowana mleczna. Oceniam to jako czekoladę mleczną (bo obstawiam, że z tym strzelającym cukrem to coś w gazetce pomieszali).

Mama, do której te czekoladki powędrowały, najpierw trochę oburzyła się na moje powyższe porównanie, jednak zjadła nieco więcej i w końcu przyznała mi rację, acz podkreślając, że wspomniana czekolada jest lepsza, a halloweenowe czekoladki i tak jej nie smakowały. Ujęła to tak: "w zasadzie nawet nie ma niczego takiego, co bym mogła wskazać jako wadę. Po prostu były nudne. I poziom ich i tej czekolady zbliżony, ale czekolada jakby tak pretendowała do czegoś lepszego i jej to wychodziło, a te czekoladki jednak leciały w dół. To taka mleczna maślaność jakby dziecięca, jak z czekoladek dla dzieci bardziej... I forma nieprzyjemna - no zwykła czekolada lepiej wychodzi w kostkach, a nie jakieś dziwne, niewygodne krążki".


ocena: 8/10
kupiłam: ojciec kupił w Lidlu
cena: jak wyżej, ale cena to 6,99 zł za 100g
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii Bournon

---------
To małe zaskoczenie, że w siatkach można znaleźć też coś dobrego. To zestawienie pokazało jednak, że naprawdę różnie można trafić.

środa, 30 października 2024

Goplana Figurka Karmelowa w Czekoladzie; Odra Opolanki Galaretki w Czekoladzie / Opolanki Halloween

Pierwotnie założyłam, że na Halloween wrzucę jeden post specjalny, w którym porównam, co sklepy oferują na tę okazję, jednak tyle mi wpadło drobnych tego typu słodkości od ojca, a potem Mama dokupiła jeszcze coś, że postanowiłam to podzielić i jeden wpis zrobić o słodyczach specjalnych, które pojawiają się okazyjnie w marketach, a drugi będzie właśnie o tym, co proponują znane marki, czyli raczej nienowe produkty, którym po prostu dostosowano opakowanie do okazji. 

Goplana Figurka Karmelowa w Czekoladzie to batonik / czekoladka z nadzieniem karmelowym w czekoladzie ciemnej, ważąca 30 g; u mnie edycja na Halloween*.

*Dwa wzory: dynia i kot; był jeszcze duch, ale wg mnie jest najbrzydszy i kojarzy się bardziej z bałwanem.

Po rozwinięciu sreberka poczułam intensywny zapach cukrowo-gorzkiej czekolady o palono-polewowym charakterze, zmieszany z cukrowym, karmelowo-śmietankowym motywem, który zwłaszcza po przełamaniu kojarzył mi się z marcepanem z cukru, karmelu i jakimiś likierowymi karmelkami. Było to ciężko-duszne i przywodziło na myśl tanie czekoladki.

W dotyku figurka wydała mi się tłustawo-polewowa i masywna. Twarda, ciężka. Podczas łamania wykazywała kruchość. Podtrzymała wrażenie twardości, wyglądała dość sucho w przekroju, jak grudkowaty marcepan.
W ustach czekolada rozpływała się szybko. Okazała się tłusta i mazista, maślano-margarynowa i polewowa, śliskawa. Łatwo rzedła, na koniec szczycąc się lekką pylistością. Mieszała się z wnętrzem.
Nadzienie okazało się bardzo masywne i zbite, twardawe, ale nie twarde. Było gęste i kleiste, znacząco gumowe. Rozpuszczało się w średnim tempie, acz nie spiesząc się, z lekko wodnistym efektem, ale wciąż dość gęsto. Najpierw zaserwowało mi grudkowość jak gumiasto-plastyczny marcepan, a także lekkie scukrzenie, potem masa jakby wygładziła się, idąc w jeszcze bardziej gumowym kierunku. Nadzienie podgryzane rzęziło; na koniec zostawały drobne bryłki cukru.

W smaku sama czekolada to przede wszystkim mieszanka cukru i palonej gorzkości, od samego początku do końca. Z czasem pokazał się w niej jeszcze silny, margarynowo-oleisty, tandetny motyw polewy, który razem z echem odtłuszczonego kakao przypieczętował bardzo niską jakość czekolady. To taka... "deserówkowata polewa".

Czekolada ta pasowała jednak do wnętrza o także intensywnym smaku, właśnie niestety mocno związanym z margaryną. Gdy się wyłoniło, to ono dominowało.
Nadzienie smakowało bardzo słodkim, cukrowym toffi zrobionym z margaryny z dodatkiem masła. Z czasem doszła do tego mleczna krówka, która próbowała udawać marcepan z karmelków (abstrakcyjne wyobrażenie). Za jej sprawą wemknęła się nieco bardziej palono-słodka nuta i jakby sztuczny śmietankowy likier bez śladu realnego alkoholu. Wszystko o karmel nawet się nie otarło.

Czekolada zniknęła szybciej od nadzienia, które to zaraz zaczęło drapać słodyczą. Było przecukrzone i sztuczne oraz do końca jedynie karmelkowo-toffi. Swoją jakby skondensowaną cukrowością paliło w gardle, co podtrzymało myśl o likierze krówkowo-śmietankowym, acz sztucznym i bez procentów.

Po zjedzeniu został posmak, a w zasadzie niesmak margarynowo-sztuczny, słodko-tandetny jak po tanich i przecukrzonych czekoladkach z polewą zamiast czekolady. Cukier palił w język i gardło, mieszając się z motywem sztucznej śmietanki. Kiepskie toffi przemieszało się na koniec cukrową, polewową czekoladą. Na jaw wyszła też sztuczność, niedookreślone aromaty.

Całość okazała się tandetna i kiepska jakościowo. Cukrowo-polewowa czekolada i zacukrzone nadzienie o margarynowo-sztucznym smaku to nic wartego jedzenia. Nuta toffi z pewną sugestią jakby marcepanu z karmelków (zamiast migdałów) miała potencjał, ale przez całą tę beznadzieję, ani trochę nie cieszyła. Szkoda, że takie okazjonalne słodycze robią tak beznadziejne, licząc, że z racji tematycznych opakowań ludzie i tak kupią.
Po malutkim gryzie mnie wykręciło i nie byłam w stanie myśleć o zjedzeniu ani odrobiny więcej. Obie figurki powędrowały do Mamy.

Mama zjadła jedną - dokończyła po mnie (drugą oddałyśmy ojcu). Powiedziała: "Dawno już czegoś tak słodkiego nie jadłam, zapomniałam, że coś może być aż tak słodkie. Aż mnie zszokowało, poraziło. Ta słodycz taka czysta... Ale tak gdyby nie ona, pod tym cukrem, to może to i by smaczne było jak na to, czym to jest. Ot, tania figurka okazjonalna, taka nawet ciekawsza, no ale tak słodka, że się jeść nie da. Spróbowałam, i co tam jeszcze w niej jest, to się nawet nie próbowałam wczuwać". Trochę się ze mną kłóciła, że "tanie słodycze wszystkie takie są", ale nie uważam, by taniość dawała przyzwolenie na tak paskudny skład, przekładający się na taki sam smak. Niech to więc kosztuje trochę więcej, a będzie zjadliwe, bo choć z pomysłem, wykonanie leży.


ocena: 2/10
kupiłam: Mama kupiła w Stokrotce
cena: 1,49 zł (za sztukę 30g)
kaloryczność: 433 kcal / 100 g; sztuka 130 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, czekolada 21 % (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcze roślinne (palmowy, shea) w zmiennych proporcjach; kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgatory: lecytyny (z soi), E 476, aromat), woda, mleko w proszku pełne, syrop glukozowy, tłuszcz palmowy, olej rzepakowy, barwnik: karmel, aromaty.

-----------


Odra Opolanki Galaretki Halloween to "galaretki o smaku owocowym (malinowym, cytrynowym i pomarańczowym) w ciemnej czekoladzie".

Galaretki ważą po około 16g / sztuka. Pod względem struktury wszystkie smaki były takie same, więc pozwolę je sobie opisać zbiorczo. 
Cukierki w dotyku nie były bardzo masywne, ale niewątpliwie raczej twardawe. Czekolada stanowiła cieniutką warstwę, która w dotyku przypominała kiepską, plastikową polewę. Da się ją podważyć nożem. Pękała, dając się poznać jako ni twarda, ni miękka.
Wnętrze to masywne, ale podobnie jak "czekolada" twarde i lekko sprężyste galaretki. Do tego lepkie, ale tylko w dotyku (w ustach się takie nie wydawały).
W ustach czekolada rozpływała się szybko, nieco wręcz ślisko, maziście. To raczej kiepska, pozbawiona gęstości polewa, nie czekolada. Galaretki zaś rozpuszczały się bardzo powoli, prawie wcale. Niemal do końca pozostawiały dość twarde i zwarto-zbite, nawet podczas gryzienia. Ku mojemu zaskoczeniu, nie kleiły się do zębów ani trochę.

Zapach ogółem był cukrowo-słodki i sztuczny, ewidentnie galaretkowaty - to galaretki zdominowały całość, zostawiając nijaką czekoladę w tyle. 

Malinowe pachniały niczym cukrowy, uroczo "słodziuteńki", sztuczny syrop malinowy. Czy wręcz "syropik". Może i z sugestią kwasku, soczystszym echem, ale wydały mi się wręcz drapiąco-mdląco słodkie. Czekolada tylko lekko zaakcentowała cierpkość kakao.
W smaku czekolada wniosła trochę tylko na samym początku, witając się delikatnie gorzkawo-cierpkawym, nieco palonym smakiem. Zasnuła się słodyczą, po czym zadebiutowało wnętrze. Cechowała je cukrowa słodycz, która błyskawicznie rosła. Mignęła w niej obietnica kwasku, jednak potem motyw przecukrzonego syropu malinowego i sztucznych malinowych landrynek zajęły pierwszy, drugi i trzeci plan. Chwilami to-to wydawało się aż mdłe w zasadniczy smak w tej całej słodyczy... Typowa dla galaretki cierpkość zamajaczyła w oddali, a słodycz szybko drapała w gardle. Przy gryzieniu razem z czekoladą leciuteńki kwasek jakoś bardziej się wyłaniał. 

W przypadku cytrynowych w zapachu czekolady w zasadzie nie czuć. Tę sferę zdominował cytrynowy, nieco kwachowaty motyw płynu do naczyń. Goryczka łączyła w sobie galaretkę po prostu i sztuczną skórkę cytryny. Mimo to, cukrowość też była i wyszła aż mdląco.
W smaku czekolada wyszła lekko cierpko, acz sama w sobie nie zwracała na siebie uwagi. Podkreśliła raczej kwaśność wnętrza. Cytryna przebiła się błyskawicznie i zdominowała wszystko. Chociaż "cytryna" jest tu nadużyciem, ponieważ najpierw poczułam sztuczny płyn do naczyń w wariancie cytrynowym o złudnie kwachowatym wydźwięku. "Złudnie", ponieważ realna kwaśność taka wysoka nie była - chodzi o charakter, klimat. Zaraz dołączyła do tego cukrowość, aż drapiąco wysoka. Mieszała się tak z kwaśnością, która z czasem zrobiła się nawet nieco zwyczajniej cytrynowo-soczysta, a także goryczką. Ta połączyła w sobie goryczkę, cierpkość typową dla galaretek i jakby sztuczną skórkę cytryny. Cukierek gryziony całościowo, za sprawą czekolady wydawał się bardziej cytrynowo kwaśny - jakby tak cukrowo-kakaowo polewowa czekolada nieco przygłuszyła sztuczność.

Pomarańczowe okazały się najłagodniejsze. Ich zapach był delikatny i stonowany, słodko-goryczkowato pomarańczowy, trochę sztucznawy, ale całkiem w porządku. Pomarańcza dopuściła do głosu palono-cierpkawą, polewową czekoladę.
W smaku czekolada też wyraźnie się zaznaczyła jako splot cukru i cierpkawo-palonego kakao. Smakowała typowo polewowo, ale całkiem w porządku. Galaretka odezwała się spod niej już po chwili. Podobnie jak zapach, smak był wyważony. Połączył w sobie cukrową, ciężką słodycz i goryczkę galaretkowato-cytrusową. Pomyślałam o skórce pomarańczy, która zmieszała się z olejkiem pomarańczowym i innymi, kwaśniejszymi cytrusami. Kwasek i drobna soczystość w zasadzie tylko się zaakcentowały w tle, pozwalając słodyczy zadrapać w gardle. Czekolada podkręciła chyba motyw skórki pomarańczy i olejku, przygłuszając sztuczność, a sama kontrastowo wyszła bardziej gorzko. Ten cukierek okazał się najbardziej harmonijny, zgrany gdy chodzi o czekoladę i galaretkę.

To w zasadzie... kiepskawo-przeciętne galaretki. Są, czym są i nie ma za co chwalić. Męcząca słodycz, sztuczny smak, a kiepska czekolada pozostawiła sporo do życzenia. Wszystko jednak w zasadzie spodziewane... Każdy smak pachniał i smakował w zasadzie obiecanym owocem... Acz w chemicznej wersji, szkoda. To produkt z niższej półki, nie budzący skrajnie negatywnych emocji. Myślę, że mogą zaspokoić ochotę na galaretki lub - komuś takiemu jak ja - bez traumy wybić z głowy takie zachcianki. Najlepiej wg mnie wyszła pomarańcza - galaretka zgrała się z czekoladą, nie szarżowała niczym i połączyła słodycz z lekkim kwaskiem, była też najmniej sztuczna. A jednak podpadła mi najintensywniejszym posmakiem olejku, który potem jeszcze się dość długo utrzymywał. Zaraz za nią wersja malinowa, która przegięła ze słodyczą. Cytrynowe wyszły najgorzej, bo najbardziej sztucznie (i z odpychającym zapachem). A jednak ani jednego cukierka nie dałam rady zjeść całego.

Mama dokończyła po mnie i nie porwała się na 3 kupione sobie. Po moich stwierdziła: "Niesmaczne. Przede wszystkim niecodziennie, nieprzyjemnie jak na galaretki twarde. Trochę bardziej jak twarde żelki. W smaku trudno najlepszą znaleźć, bo wszystkie bardzo słodkie, a w zasadzie aż mdłe w tej słodyczy. Chyba najlepsze pomarańczowe, bo najmniej sztuczne. Człowiek by się spodziewał, że trochę kwasku poczuje, a to w zasadzie żadna z galaretek specjalnie kwaśna nie była. Bez wyrazu, że aż odechciewa się jeść".


ocena: 4/10
kupiłam: Mama kupiła (w Biedronce na wagę)
cena: 24,90 zł / 1kg
kaloryczność: 350 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

-----------

Odra Opolanki Galaretki w Czekoladzie to "galaretki o smaku owocowym (malinowym, cytrynowym i pomarańczowym) w ciemnej czekoladzie".

Jako że z Mamą już dawno doszłyśmy do wniosku, że wszelkie specjalne okazje producenci wykorzystują i produkują wiele produktów gorzej, bo "ludzie i tak kupią" (np. założę się, że o ile przez cały rok pączki to po prostu pączki, na Tłusty Czwartek większość cukierni / piekarni przerzuca się na masową produkcję o przerażającej jakości), niedługo po Halloween Mama kupiła Opolanki w tradycyjnym wydaniu, po prostu zwyczajne na wagę. Trafiła co prawda tylko na dwa smaki, ale uznałyśmy, że wystarczy, by sprawdzić, czy czymś się różnią... Potem jednak mnie tknęło, że o trzeci smak mogę poprosić ojca, by kupił, jak trafi, bo lubi galaretki itp.

Struktura była identyczna, jak w wersji halloweenowej.

Zapach wydał mi się nieco różnić od wersji halloweenowej. Pomarańczowe galaretki pachniały podobnie, ale nieco delikatniej. Cytrynowe za to nie kojarzyły się z płynem do naczyń. Wydały mi się bardziej zachowawcze. Podobnie malinowe były spokojniejsze - trochę kwaśne, trochę słodkie w typowy "syropowy" sposób.

Także w smaku wszystkie smaki wydały mi się nieco bardziej zachowawcze. Czekolado-polewa smakowała jak w halloweenowych, wnosiła niewiele, może tyle samo, ale może ciut-ciut więcej (chyba przejadłam tego za mało, by jednoznacznie stwierdzić).

Pomarańczowe Opolanki wyszły bardzo słodko i pomarańczowo, trochę cukrowo, ale znacząco kwaśniej od wersji halloweenowej. Wydały mi się bardziej rozmyte w kwestii zasadniczego smaku, bardziej ogólnie kwaśno-cytrusowe, niż ewidentnie pomarańczowe, choć i słodko-goryczkowatą, olejkową pomarańczę czułam.
Cytrynowe Opolanki okazały się bardzo słodkie przede wszystkim, ale jednocześnie zaskakująco mało słodkie. Były sztucznawe, ale nie aż tak mocno jak płyn do naczyń - w przypadku zwykłych Opolanek skojarzenie z nim może tylko lekko gdzieś w tle przemknęło. Wydały mi się bardziej uładzone, przystępne. Wręcz trochę cukrowo-mdłe... Owszem, sztucznawo-cytrynowe, ale aż nijakie przez słodycz, mimo delikatnego poziomu.
Malinowe Opolanki zapewniły i trochę słodyczy, i kwaśności. Ta była soczysta, ale nie przypominała świeżych malin, a syrop, sok malinowy. Po tym, jak kwaśność rozeszła się po ustach, rosła słodycz. Szła w nieco mdławym, mulącym kierunku, jednak lekki kwasek utrzymał się do samego końca. Czekolada trzymała się za smakiem galaretki, pozwalając malinom w syropowym, niemal uroczym wydaniu zaprezentować się w pełni. Podkreśliła jeszcze soczysty kwasek, ale z czasem, pod koniec jedzenia na zasadzie kontrastu zwróciła też uwagę na przecukrzony poziom słodyczy, która drapała w gardle.

Uznałam, że zwykłe Opolanki, nie na Halloween smakują nieco bardziej zachowawczo. Jakby były uniwersalne w porównaniu do halloweenowych o sztucznie wyostrzonym smaku. Co jednak też nie sprawia, że to smaczne cukierki. Po prostu... zwykłe, przeciętne, które można zjeść, ale człowiek taki jak ja woli nie (ale nie ma po nich traumy).

Mamie nic nie mówiłam, poczekałam, aż sama wygłosi werdykt, by nic jej nie sugerować. Powiedziała: "Te nawet mi właściwie smakowały. Niczym nie powalały, takie bardziej niedookreślone, ale tym samym smaczniejsze. Pomarańczowe jakby bardziej cytrusowe ogólnie, ale fajna kwaśność w nich się pojawiła - może właśnie dzięki temu. Cytrynowe słodkie, niekwaśne co prawda, ale nie kojarzyły mi się z płynem do naczyń. Malinowe niesmaczne jakieś, nie czułam w nich tych malin, ale były takie po prostu słodko-kwaśne, przeciętne właściwie. Te były po prostu lepsze od tych halloweenowych, które były jakby przerysowane. Też twarde, ale całkiem do zjedzenia. Na pewno jednak znacznie gorsze od galaretek Mieszanka Krakowska Wawelu".

Wygląda na to, że po raz kolejny potwierdziła się nasza teoria o tym, że "okazyjne" słodycze są produkowane gorzej. A jednak i tak nie są to galaretki smaczne. Owszem, mogą być jeszcze gorsze, ale da się i lepsze znaleźć, co pokazała bardziej zróżnicowana pod względem tego, jak co wyszło, Mieszanka Krakowska Wawelu.

ocena: 5/10
kupiłam: Mama kupiła (w Biedronce na wagę)
cena: 24,90 zł / 1kg
kaloryczność: 350 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, czekolada 18% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyna sojowa, e476; stabilizator: e492; aromat), woda, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, substancja żelująca: agar; koncentraty owocowe 0,2% (cytrynowy, pomarańczowy, malinowy), aromaty

wtorek, 29 października 2024

(Lidl) Deluxe Dark Chocolate with Freeze-Dried Cherries and Pieces of Caramelized Almonds ciemna 60 % z kawałkami karmelizowanych migdałów i liofilizowanymi wiśniami

Swego czasu bardzo ceniłam czekolady z Lidla. Co prawda interesowały mnie wówczas tylko J.D. Gross, ale ogólnie Lidl kojarzyłam z dobrymi, tanimi czekoladami. Oferta Deluxe spodobała mi się jakoś jak weszła po raz pierwszy, jednak z każdym kolejnym jej pojawieniem się było coraz gorzej i produkty z niej zupełnie przestały mnie ciekawić. Prawdą jednak jest, że no, czasem coś niespotykanego w jej ramach faktycznie upolować można. Ciekawi mnie tylko, dlaczego akurat pod Deluxe producenci prawie zawsze są ukrywani (z czym ogólnie w sumie Lidl ma jakiś dziwny problem, acz i tak jest już lepiej niż parę lat temu). Co do czekolad - jak jakieś widziałam, wydawały się nie w moim typie, bo robione "dla oczu", a więc z posypką, ale (Lidl) Deluxe Dark Chocolate Red Fruits, którą otrzymałam od ojca, uznałam za całkiem niezłą. Ta jednak wyglądała na tabliczkę owszem, z tej linii, ale innego producenta. Na pewno była zrobiona w Słowacji, chyba dla słowackiego Lidla. Ciekawe, że zawitała do Polski. Tak jak wspomnianą, wzięłam w góry. Kiedy już minęłam Goryczkową Czubę, poszłam na Kopę Kondracką. Widoki były wspaniale, ale że strasznie wiało, ledwo porobiłam zdjęcia. Cud, że mi nie zwiało tej czekolady!

Deluxe Dark Chocolate with Freeze-Dried Cherries and Pieces of Caramelized Almonds to ciemna czekolada o zawartości 60% kakao z (3%) kawałkami karmelizowanych migdałów i (2%) liofilizowanymi wiśniami; marki własnej Lidla.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach polewy kakaowej, zmierzającej w niebezpiecznie tanią stronę, ze sporą ilością masła i z zaznaczonym kakao w proszku. Mieszał się z wonią raczej słodkich wiśni i echem migdałów. 

Bardzo twarda i gruba tabliczka na spodzie miała średnią ilość dodatków: całkiem sporo kawałków wiśni oraz bardzo mało słupków migdałów. Wiśnie były lepko-miękkawe i trochę się uginały przy nacisku. Jednak trzymały się porządnie. Podczas łamania słyszałam donośne, głośne trzaski, a dodatki łamały się i rwały wraz z czekoladą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym. Dała się poznać jako mazista i śmietankowo tłusta, niby próbująca być gładką, ale jednak z pylistym efektem, wpisującym się w miękką kremowość.
Dodatki długo pozostawały jakby wlepione w czekoladę. Niektóre jeszcze się w niej zatapiały, inne wypadały z jej mazi dopiero po dłuższym czasie. Karmel, który częściowo pokrywał słupki migdałów, w większości rozpływał się wraz z czekoladą.
Podgryzałam je czasem obok czekolady, ale w większości zostawiałam na koniec. Odrobinka karmelu tu i ówdzie zostawała, ale w zasadzie ta na koniec nie zmieniała prawie nic.
Wiśnie zdążyły wtedy nasiąknąć. Były bardzo podrobione, czasem bardziej farfoclowo miękko-mięsiste, czasem bardziej miękko-skórkowe, a także bardzo soczyste.
Migdały były chrupkie i twarde, ale jednoczenie delikatne. Końcowo zostawała na nich śladowa ilość karmelu. Gdy wcześniej zahaczyłam o któregoś zębem, do chrupkości dochodziła marginalna, niemal niezauważalna szklistość.
 
W smaku pierwsza rozbrzmiała delikatna gorzkość i cierpkość gorącego kakao zrobionego chyba na mleku oraz ryzykownie wysoka, prosta słodycz cukru. 

W niektórych kęsach wiśnie szybko zaznaczyły lekko swoją obecność soczystym kwaskiem, w innych prawie się ukrywały. Tak czy inaczej puszczały przodem czekoladę.
Gdy spróbowałam część pozbawioną dodatków, okazało się, że czekolada nie przesiąkła posypką. Sama w sobie wydawała się bardziej męcząca z racji słodyczy, jednak na szczęście kęsów bez choćby drobinki wiśni było niewiele.

Do głowy przyszła mi maślana polewa kakaowa. Niby gorzka, ale łagodnie. Przewinęła się w niej średnio mocno palona nuta. Soczysty dodatek raz po raz ją podkreślał.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz zdradzała trochę imperatywne zapędy - otarła się o lukrowy motyw, jednak nie przesadzała - już tego pilnowały wiśnie, epizodycznie lekko ją przecinając. 

Od dodatków rozchodził się ich smak. Przebijał się, ale w żadnym wypadku nie przygłuszał czekoladowej bazy. Wiśnia była zaskakująco świeża i soczyście kwaśna, z bardzo odległą słodyczą. 
Migdałów prawie nie czuć, choć raz czy drugi ich akcent mi przemknął. Podobnie jak delikatna nutka palonego cukru, która sprawiała, że słodycz jakby nieco zwalniała.

Po dodatkach jednak czekolada zbliżała się do drapania, ale jej słodycz wzbogaciła się o niby waniliowe echo, jakby gorące kakao zrobione z proszkowego, zwykłego kakao nią naaromatyzowano... niby czuć, że to nie prawdziwa wanilia, ale udawanie szło jej całkiem nieźle. Gorące kakao z nutą wiśni? 

Wiśnie gryzione na koniec serwowały pełnię swojego smaku. Jego intensywność zależała od wielkości i ilość. Były soczyście kwaśne i świeżawe. Czekoladowe echo dodało im subtelnej słodyczy.

Słupki migdałów były bardzo, bardzo delikatne, ale dało się je rozpoznać bez większego trudu.

W zestawieniu dodatków, to wiśnie dominowały.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawych i soczystych wiśni oraz łagodnej, trochę palonej ciemnej czekolady, idącej w kierunku gorącego kakao. Czasem dołączyła do tego też nutka migdałów. Czułam też niebezpiecznie wysoką słodycz, trochę zaznaczającą się w gardle (ale jeszcze nie drapiącą) - bo ze smakową w sumie nieźle poradziły sobie wiśnie.

Czekolada zaskoczyła mnie pozytywnie. Baza mimo wad smakowała przyzwoicie, bo gorzkawo i nienachalnie. Była trochę za słodka, ale dodatek wiśni nieźle to przeciął. Zalatywała trochę tanio, ale wciąż jeszcze mieściła się w granicach smaczności. Szkoda, że pożałowano migdałów, skoro to tytułowe dodatki. Gdyby tak dodali ich więcej i odrobinę popracowali nad bazą, z łatwością miałaby 9. Takie słupki migdałów wnosiły niewiele, ale tak szczerze-szczerze... nie był to dodatek, którego mi jakoś tu szczególnie brakowało.
W górach (i nawet potem kończąc już trochę w domu), skoro już dostałam, zjadłam w sumie ze smakiem. Ocena może i trochę podciągnięta, ale szczerze nie wiem, jak odnieść się do tych słupków migdałów: kiepsko je zrobili, ale w zasadzie jakiekolwiek karmelizowane słupki tu nie były niezbędne.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 95% czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgatory: tristearynian sorbitolu, lecytyny z soi, polirycynooleinian poliglicerolu), 3% kawałki karmelizowanych migdałów (70% migdały, cukier, woda), 2% liofilizowane wiśnie

poniedziałek, 28 października 2024

Lindt Les Grandes 34 % Haselnusse Feinherb ciemna 43 % z orzechami laskowymi całymi i karmelizowanymi kawałkami orzechów laskowych

Tę tabliczkę postanowiłam zabrać na drogę pod Goryczkową Czubą bez jakiegoś szczególnego powodu. Na pewno nie obstawiałam, że będzie adekwatnie do nazwy goryczowa (choć tak naprawdę szczyt zawdzięcza ją nie goryczkowemu smakowi, a góralowi o tym nazwisku). Z Kasprowego ruszyłam czerwonym szlakiem bardzo widokową granią na Pośredni Goryczowy Wierch i potem trochę zboczem. Niedługo potem znalazłam się pod Goryczkową Czubą, jako że szlak przez szczyt nie biegnie (raczej nie dałoby się - jest tak ostry i no, nie do przejścia). Widoki były zachwycające i nie wiało jakoś szczególnie, więc moment był bardzo dobry na zdjęcia.

Lindt Les Grandes 34 % Haselnusse Feinherb (Ganze Nusse und caramelisierte Nuss-Stucken in feinherber Chocolade) to ciemna czekolada o zawartości 43% kakao z całymi orzechami laskowymi i karmelizowanymi kawałkami orzechów laskowych (orzechy laskowe stanowią 34% całości).

Po otwarciu uderzył mnie zapach orzechów laskowych, przeplecionych lekką goryczką tychże. Jednoczenie nie brakowało im słodyczy. Jedno i drugie podkręciła prażona nuta. Orzechy mieszały się z wyrazistą, przesłodzoną cukrem i wanilią czekoladą. Ta jakby starała się udawać ciemną, ale nie była jednoznacznie ciemna (choć mleczna na pewno też nie). Całość wyszła łagodnie, ale wydawała się przerysowana i jakby trochę... Nutellowata? 

Tabliczka w dotyku wydała mi się nieco polewowo-ulepkowata, mimo że była twarda. Przy łamaniu trzaskała krucho i właśnie jako trochę krucha się przedstawiła. Orzechy a to łamały się wraz z nią, a to zostawały w którejś z części. Dodano ich dużo - zarówno całych, jak i kawałków. Prawie niemożliwym było odgryzienie kawałka czekolady, pozbawionego dodatków i by nie zahaczyć o orzecha czy jego kawałek.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym. Uraczyła mnie kremową gęstością. Miękła i trochę zalepiała, w nieco ulepkowaty sposób, z czasem odsłaniając leniwie orzechy. Było ich dużo, ale nie uczyniły z czekolady zlepka-ulepka.
Rzadko kiedy raz po raz nadgryzałam jakiegoś jakby obok czekolady - większość zostawiłam na koniec, gdy zniknęła. Nim to jednak nastąpiło, niektóre kawałki dzwoniły o zęby z racji obecności skorupki karmelu. Miejscami kawałki te wystąpiły w skupiskach. Jedne były mocno karmelizowane (większość), inne prawie wcale. Karmel trochę miejscami zaczynał się rozpuszczać wraz z czekoladą. 
Z niektórych całych orzechów schodziły kawałki skórki. 
Gdy na koniec gryzłam orzechy, całe okazały się chrupiące i prażono krucho-twarde (ale nie za mocno).
Kawałki orzechów w większości były twarde i krucho-szliście chrupkie ze względu na karmel. Zdarzały się bardziej miękkie, ale niewiele.

W smaku uderzyła mnie słodycz. Cukier ścigał się z waniliną, do której po chwili dołączyło waniliowe echo. Wanilinie prawie udało się zaskoczyć na waniliowy tor, acz w zasadzie czuć je obie. 

W oddali zaznaczyła się nieśmiała goryczka, akcent kakao, jednak do gorzkości się to nawet nie zbliżyło.

Słodycz za to rosła odważnie, robiąc się trochę przerysowaną. Wpisał się w nią akcent orzechów laskowych, który czułam nawet we fragmentach bez orzechów (choć trochę o nie trudno) - obstawiam, że przesiąkła dodatkiem, ale też, że podkręcili ją trochę aromatami. W kęsach bowiem, w których trafiło mi się więcej czekolady, zahaczyła o plastik. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa raz po raz odzywał się karmel, rozchodzący się od kawałków orzechów. Dał się poznać jako mocno palony. Z kolei od całych orzechów rozchodził się ich smak - lekko prażonych, czasem ze skórką. Te tonowały trochę słodycz i odciągały uwagę od tańszych zapędów.

Mimo wszystko, z czasem słodycz wyszła aż trochę drapiąco-mdląco, a kakaowy motyw prawie zrezygnował z cierpkości. Bliżej końca czekolada wydała mi się trochę nutellowata. Czuć echo raczej taniego, maślano tłuszczowego kremu-smarowidła.

Uratowały ją orzechy. Tu jednak sporo zależało od tego, na jaki kawałek trafiłam. W zestawieniu wielu kawałków i całego, dominować próbowały minimalnie karmelizowane kawałki.

Gdy spróbowałam gryźć orzechy obok czekolady, miałam wrażenie, że przez jej intensywność i słodycz, nie wykorzystują swojego potencjału i zbytnio nikną - stąd gryzłam, gdy czekolada zniknęła.

Kawałki do kompozycji wkradały się karmelem, który na końcówce wyłaniał się wyraźniej. Był mocno palony, chwilami aż do goryczki. Starał się podkręcać tę czekoladową, ale szło mu to średnio. Bardziej karmelizowane kawałki wprowadziły przypaloną nutę, która w sumie wyszła całkiem w porządku. Te były nieco mniej orzechowe. Ogólnie kawałki były delikatniejsze w orzechowość. 

Całe orzechy okazały się za to zachwycające. Podprażono je leciutko, dzięki czemu zachowały pełnię swego naturalnie słodkawego smaku. Raz po raz trafiające się skórki wniosły szlachetną, subtelną goryczkę.

Po zjedzeniu został posmak orzechów laskowych słodkich i lekko prażonych, zmieszanych z tymi przekarmelizowanymi i przypalonymi oraz za wysoką słodyczą. Do niej wkradło się poczucie przerysowania i echo plastikowego kremu typu Nutella. 

Tabliczka bardzo mnie rozczarowała przede wszystkim smutnie plastikową bazą rodem z nisko-średniej półki. Orzechy całe były co prawda przepyszne, nie za mocno prażone i z paroma skórkami, a karmelizowane w sumie wyszły w porządku, jednak nie były na tyle zacne, by zachwycić jako całość. Taka słodycz i naaromatyzowanie sprawiły, że czekoladę po prostu zjadłam, bo już była - głównie w górach, potem kończąc, co mi zostało. Nie była zła - gdyby kosztowała tak do 10 zł, mogłaby mieć 6-7, jednak Lindt strasznie się ceni (na stronie producenta lindt.pl ta tabliczka kosztowała 28 zł). Daleko jej do naprawdę smacznej Moser Roth Chocolat Compose Dark Almond.


ocena: 5/10
kupiłam: Allegro
cena: 23,20 zł (za 150g)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzechy laskowe 34%, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, lecytyna sojowa, aromaty

sobota, 26 października 2024

U Dziwisza Czekolada Sao Tome Milk 50 % mleczna

Po U Dziwisza Czekolada Sao Tome Dark 80 % czekała mnie dzisiaj przedstawiana tabliczka. Normalnie mleczna za nic by mnie nie zaciekawiła, ale jak uzgadniałam z marką, co wyślą, napisano mi, że z tej są wyjątkowo zadowoleni i dumni i chcą mi ją pokazać. Uznałam, że spróbuję, ale nie w domowych warunkach, bo zwyczajnie mleczne to nie moja bajka. Wzięłam ją więc w Tatry. Jako że czekolada mogła być dość ciekawa, uznałam, że otworzę ją na znanym szczycie, Kasprowym. Weszłam na niego niebieskim szlakiem z Kuźnic przez Skupniów Upłaz (Karczmisko). To podejście jest sto razy dogodniejsze niż ostre równoległe żółtym szlakiem. Słońce trochę przygrzało, trochę sporo ludzi było, ale narzekać nie można. I tak bardzo się stęskniłam za wyższymi Tatrami! Miałam nadzieję, że czekolada okaże się godna, acz... miałam małe wątpliwości co do niej.

U Dziwisza Czekolada Sao Tome Milk 50 % to czekolada mleczna o zawartości 50 % kakao z Sao Tome.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach mleka, mieszającego się z niejasną, ale na pewno bardzo rześką owocową nutą. Pomyślałam o niedojrzałym arbuzie, świeżej fidze i czymś, czego nie umiałam nazwać. To już mieszało się z nieco cięższą słodyczą miodu i ziemistym akcentem. 

Lśniąca, dość tłusta w dotyku tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno i chrupko. Wydała mi się nieco krucha, ale nie kruszyła się. 
W ustach rozpływała się łatwo, w tempie szybkawo-umiarkowanym, po chwili kremowo, delikatnie mięknąc. Była tłusta, łącząc w sobie tłustość masła i śmietanki. Wyszła gładko i maziście. Połączyła rześkość, lekką soczystość i prawie wodnistość, z odrobiną ciężkości. Czułam w niej też pylistość. Znikała tłusto i rzadko jak mleko z wodą właśnie. 

W smaku przywitało mnie kakao sugerujące lekką ziemistość. Już po chwili podlało je pełne mleko, niosące swoją naturalną słodycz oraz subtelna słodycz kwiatów. Wyobraziłam sobie drobne, ale dosadnie pachnące białe kwiaty. Zaplątał się przy nich cierpkawy pyłek kwiatowy.

W słodyczy pojawił się przebłysk owoców. Czerwonych i egzotycznych? Na pewno bardzo rześkich, wręcz orzeźwiających. Czyżby przemknął mi niezbyt dojrzały arbuz? I... coś melonowego? Może też, ale ta to już prawie nieuchwytna, świeża figa?

Arbuz zaraz ukrył się w kwiatach. Słodycz rosła bowiem w kwiatowo-miodowym kierunku. Mniej więcej w połowie rozpływania się kąsa wielokwiatowy miód zajął niemal pierwsze miejsce w smaku, jednak ogół wcale nie był bardzo słodki. 

Lekka gorzkość odległe zasugerowała ziemię, lecz ze względu na ogólną rześkość wyobraziłam sobie raczej szary dym, który zaczyna rozwiewać wiatr. Wiatr rześki i lekko chłodny.

Owocowy wątek podszedł pod delikatny kwasek jakiś czerwonych owoców. Pomyślałam o niedojrzałym arbuzie, ale wmieszanym w... Owocowy koktajl? Sałatkę owocowa? Z arbuzem i... Zielonymi winogronami? 

To na zasadzie kontrastu podbiło mleko. Z czasem zrobiło się cięższe i zmieszało ze słodyczą miodu, fig tym razem suszonych i kwiatów. Słodycz pozwoliła sobie na więcej, jednak i lekka cierpkawość (dymu?) podskoczyła na końcówce. Mignęło mi też... cierpkawo-słodkie wino ni czerwone, ni jakieś różowe?

Po zjedzeniu został posmak bardzo rześki, owocowy - w głowie wciąż siedział mi arbuz, coś bardziej winnego - rześkiego, ale już nie świeżo owocowego - a także jeszcze coś egzotycznego i kwiatowego. Wszystko to mieszało się z dosadnym pełnym mlekiem. Cierpkość kakao dodała jeszcze sporo ziemi i już odrobinkę dymu.

Da się rozpoznać, że została zrobiona z tego samego kakao, co U Dziwisza Czekolada Sao Tome Dark 80 %  ze względu na specyficzne przebłyski arbuza, egzotycznej rześkości, przechodzącej w dziwne wino, słodycz miodu, fig i kwiatów. Akcent kwasku pojawił się też w dzisiaj przedstawianej, ale wyszedł bardziej rześko ze względu na kontrast z pełnym mlekiem. To uczyniło tę kompozycję soczyście-rześkawą i ciężkawą jednocześnie - wg mnie takie owoce niezbyt pasowały do mleka. Efekt interesujący, ale ciekawostkowo, w małej ilości. Zgrzyty między nutami przeszkadzały mi bardziej niż wersji 80%. Na plus jednak w porządku struktura. Czekolada nie była za słodka, ale jej gorzkość, niezdecydowany kwasek i jednak mleczność sprawiły, że zjadłam pół (większość w górach - w tym dwie kostki jako weryfikacja odczuć w domu) i tyle mi wystarczyło. Nie moja bajka, zbieranina różnych motywów, a brak jednego, naprawdę dosadnego. Czekolada spokojna, jakby próbowała być bardzo uniwersalna, przez co dla mnie trochę nudna.

Reszta powędrowała do Mamy. Po kostce powiedziała: "Niesmaczna, w ogóle jakby nie mleczna, a ciemna, jakby tak bardzo dużo kakao miała, tak z 80%, bo w gorzkość idzie, która aż w posmaku zostaje. Mało słodka, ale jednocześnie bez takich przyjemnych nut ciemnych czekolad, bez wyraźnej kwaśności czy takiej głębokiej gorzkości". I resztkę oddałyśmy ojcu.


ocena: 6/10
kupiłam: Sklep U Dziwisza (dostałam)
cena: 22 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, mleko w proszku, cukier trzcinowy