Jakiś czas temu od niechcenia sprawdziłam w Google, czy nie pojawiły się jakieś ciekawe lepsze, ale jeszcze nie takie bardzo drogie do degustacji, czekolady do zamówienia na zwyklejszy dzień. Jednym z pierwszych wyszukiwań były tabliczki polskiej marki Czar Czekolady, które z wyglądu mnie zachwyciły. Z jadalnym złotem w czekoladzie się już zetknęłam (Rococo Gold Frankincense & Myrrh i Coco Gold, Frankincense & Myrrh Dark Chocolate 61 %), ale nie zrobiło na mnie wrażenia, bo to tylko cieszy oczy i twórcy chyba wzięli pod uwagę, że odbiorcom liczy się efekt wizualny (czyt. olali smak). Znalezione tabliczki cieszyły jednak już samym wydaniem, opakowaniem. W ogóle bardzo spodobał mi się zamysł na linię produktów i wydania ich jako duet, adekwatnie związany ze Słońcem i Księżycem z dopasowanym złotem i srebrem. Wszystko to utrzymano w moim guście. Od razu widać, że mają poczucie smaku co do wizualnej części! Astrologia bardzo mnie interesuje, więc wydawały się stworzone dla mnie. Napisałam do firmy i nawiązaliśmy małą współpracę, w ramach której dostałam tabliczki (dwie już wspomniane i dwie plantacyjne, które znalazłam na stronie i o które wyraźnie poprosiłam) do testów. Postanowiłam zacząć od tej, która nieco mniej do mnie pasowała, do słonecznej. Od producenta dowiedziałam się, że pracują na kakao Callebaut.
Czar Czekolady Cocoa Gloss Gold Sun Czekolada gorzka 70 % z płatkami jadalnego złota to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao forastero z dodatkiem płatków 23-karatowego jadalnego złota.
Po otwarciu poczułam średnio mocno, ale wyraźnie palony zapach zestawiony z wysoką słodyczą małych okrągłych biszkoptów i wanilii. Ta wydała mi się nadrzędna i ryzykowna. Mimo że obok stanął cierpkawy wątek kakao w proszku, które wprowadziło truflę czekoladową oraz krem kakaowo-orzechowy. Do głowy przyszedł mi też domowy blok czekoladowy, trochę drzew i grzybowy motyw kakaowych mousse'ów. W oddali przewinęła się lekka ziemistość i... nieokreślona rześkość? Wszystko to zdawało się wpisane w kakaowość, a i tak nie zdominowało to słodyczy.
Tabliczka ozdobiona paroma kawałeczkami złota wyglądała całkiem ładnie, ale... zwyczajnie. W dotyku wydała mi się niby masywna, ale delikatna zarazem. Mimo że była w sumie twarda, łamała się bez trzasku, jawiąc się jako krucha i nieco proszkowa masa. Gdy odgryzałam kawałek, towarzyszył temu lekko chrupki dźwięk i na pewno swoistą twardawość czułam.
W ustach rozpływała się w tempie średnim, jakby trochę jej się spieszyło. Dała się poznać jako trochę wodnista i gładka, lecz z czasem zaskoczyła na nieco gęstszy tor. Wciąż nie była to gęstość, ale jednak... pewna przytykająca kremowość. Powlekała podniebienie rzadkawą mazią jakby do końca próbując zachować pewną twardawość. znikała rzadko. Wyszła średnio tłusto i zostawiała lekko suchawe wrażenie.
W ustach złota nie czuć, znikało jakoś razem z czekoladą.
W smaku rozdźwięczała bardzo wysoka słodycz. Połączyła zbyt cukrowe okrągłe, twarde biszkopty ze sporą dawką wanilii. Wanilia podążała za nimi, by za chwilę się z nimi zrównać. Słodycz rosła, lecz pojawiło się też skojarzenie z blokiem czekoladowym.
Wkradł się do niego subtelny chłód, chwilowo zahaczający o... słodką ostrawość? Mignęła lukrecja, po czym zniknęła w intensywnie słodkim wątku.
Pojawiła się lekka gorzkość. Wypływała z domowej, niby czekoladowej masy i zmieniała się w trufle kakaowo-czekoladowe. A w zasadzie... masę truflową, jakieś... pozbawione alkoholu bajaderki?
Blok zniknął, ale pozostawił pewną mleczność. Czy nawet śmietankę? Bitą! Ułatwiła słodyczy ciągły wzrost. Ten nie był już drastyczny czy skokowy, ale jako że już zaczynała z wysokiego pułapu, zmierzała w ryzykownie duszno-drapiącym kierunku.
Trufle zalał syrop, sos czekoladowy. Wyobraziłam sobie deser-mousse kakaowy, w którym znalazł się grzybowy element. I... pewna maślaność? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wydała mi się bardzo ugłaskana i wręcz stłamszona słodyczą. Dołożyła się do tego waniliowa bita śmietanka.
Gorzkość jednak walczyła o siebie. Szło jej... kiepsko, ale zaserwowała trochę średnio mocnej paloności, zahaczyła o ziemię i drewno, ale po chwili słodycz ją pokonała. Gorzkość stała się czekoladowo-orzechowym kremem o przesadzonej zawartości cukru. Orzechy laskowe jedynie w nim pobrzmiewały. Wypierała je... maślaność?
W oddali wychwyciłam niby soczystość... Przez moment przy jednym czy drugim kęsie pomyślałam nawet o jakimś ciemnym owocu, ale nie. Soczystość orzechów? Gubiły się jednak w lukrecjowym chłodzie, choć sama lukrecja nie miała za wiele do powiedzenia. Lukrecjowość osiadła w kakaowo-czekoladowym deserze ze sporą ilością kakao w proszku i sosem / syropem kakaowym; muląco słodkim. Od wanilii, ale końcowo pokazał się i cukier, męcząc już i drapiąc.
Po zjedzeniu został posmak cierpkiego kakao w proszku oraz deseru kakaowo-truflowego z cukrowo-waniliowo przesłodzonym sosem / syropem. Drapało w gardle - może nie straszliwie, ale zdecydowanie przeszkadzająco. Do przesłodzenia dołożyły się też biszkopty i wanilia oraz waniliowa bita śmietanka. Pojawiło się też marginalne poczucie chłodu, nasuwające na myśl lukrecję, ale nie lukrecja jako ona sama. Posmak zaznaczył się na języku na dość długo i było w nim coś... gryzącego, jakby niezbyt pożądanego.
Całość wyszła przeciętnie. Jak na produkt, który ma być elegancki, trochę zabrakło tej elegancji i wytrawności w smaku. Ten był przeciętnie smaczny. Czuć dużo kakao w proszku, co nie wyszło szlachetnie, ale nie było źle. Blok czekoladowy, trufla i mousse kakaowy, krem czekoladowo-orzechowy to w porządku nuty. Biszkopty, wanilia i bita śmietanka przy tej cukrowości przegięły. Myślę jednak, że z cukrem trzcinowym byłoby lepiej. Ogół był bowiem bardzo przesłodzony. Czekolada ze złotem wydała mi się tu więc po prostu atrakcją samą w sobie, że ze złotem. Szkoda, że smak nie był adekwatnie wykwintny. Konsystencja zbyt rzadka, wręcz wodnista też mnie nie chwyciła. Takie pieniądze lepiej wydać na dobrą czekoladę, ale... jak na kimś jadalne złoto robi wrażenie, to nie jest to jednocześnie strasznie wygórowana cena, bo czekolada w sumie i tak jest w porządku. Gdyby kosztowała do 10 zł, miałaby spokojnie 8; gdyby wówczas była gęstsza, rozpływała się wolniej, może bym nawet o 9 pomyślała.
ocena: 6,5/10
kupiłam: czarczekolady.pl (dostałam)
cena: 29 zł (ja dostałam)
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: czekolada ciemna (miazga kakaowa, cukier, proszek kakaowy o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgator: lecytyna sojowa; naturalny aromat waniliowy), 23 karatowe jadalne złoto w płatkach 0,01%