Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marque Repere (E.Leclerc). Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marque Repere (E.Leclerc). Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 lipca 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Superior / Czekolada Gorzka 85 % ciemna

Jako kolejną tabliczkę marki własnej Leclerc z linii o niezrozumiałej genezie (dlaczego inspirowane akurat Ekwadorem?), wybrałam tę bez większego powodu. Chyba tylko dlatego, że szukałam jakiejś, że tak napiszę "pojedynczej", nie do porównywania. Może też podświadomie myślałam, że może być najmniej udana? Wszak im więcej kakao, tym lepiej czuć, jak je potraktowano, a to w przypadku czekolad nie z tej najwyższej, degustacyjnej półki, to często loteria. 

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Superior / Czekolada Gorzka 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85% kakao; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam bardzo mocno palony, wręcz spalony zapach. Spaleniznę podbiła czarna, sucha i rozgrzana ziemia. Obok rozchodziła się waniliowa słodycz i motyw palonego masła. Przeplotły gorzkość całkiem integralnie. W tle przepływał jeszcze budyń waniliowy, zrobiony na mleku, dodatkowo nieco łagodzący zapędy gorzkości. Odnotowałam też wyraźnie zaznaczone kakao w proszku. Przy nim zamajaczyła sugestia kwasku - nawet nie wiem, czy odtłuszczonego kakao, czy niby soczystego.

W dotyku twarda tabliczka wydawała się zdradzać kremowość, ale też lekką pylistość. Przy łamaniu trzaskała głośno, donośnie, łącząc dźwięk łamanych gałęzi ze skalistym pogłosem.
W ustach w pierwszych chwilach czekolada była niechętna, ale potem już rozpływała się normalnie, choć powoli. Długo zachowywała kształt. Kawałek robił się jednak dość plastyczny, jakby zwięzły. Była znacząco tłusta, ale też trochę pylista, co tłustość trochę równoważyło. Wydała mi się niegładka, a lekko chropowata.

W smaku pierwsza pojawiła się niska słodycz o wyraźnie waniliowym charakterze. Miała sporo do powiedzenia, przy czym czuć, że to raczej motyw "o smaku waniliowym" niż prawdziwa wanilia.

W oddali za nią zaznaczyła się palona cierpkość i przemknęło odtłuszczone kakao w proszku. Jeszcze dalej zaznaczyła się rozgrzana, czarna ziemia.

Motyw waniliowy nic sobie jednak z tego nie robił. Pokazał się jako waniliowy budyń na mleku, z którego aromat wtapiał się w mleko i... maślaność? Wyobraziłam sobie budyń-pudding, ale nie samemu robiony, a jako deser z lodówki, posypany kakao w proszku. Maślaność stała się jakby nośnikiem pod słodycz, ale też strażnikiem gorzkości. Słodycz cały czas stała mniej więcej na równym, średnio wysokim poziomie.

Gorzkość wyraźnie wzrosła w konsekwentnie palonym, wręcz spalonym kierunku. Ziemia umknęła, spalenizna zaś otarła się o jakby spalone, goryczowate orzechy włoskie - takie prawie zupełnie czarne po wyłuskaniu. Pomyślałam o spaleniźnie oprószonej kakao w proszku - ono bowiem też nie próżnowało.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa spalony motyw spójnie połączył się z maślanością, przekładając się na myśl o palonym maśle. Maśle także przypalonym? Ogólnie maślaność i mleczne zapędy w harmonii przeplatały gorzkość. Orzechowość przeszła na nieco mniej spalony tor.

Średnia słodycz cały czas utrzymywała waniliowy ton, choć chwilami, gdy rosła gorzkość i cierpkość, zdradzał się też jej prosty, bardziej cukrowy charakter. Ogólnie jednak i tak była średnia, średnio-niska.

Motyw spalenizny wydał mi się w pewnym sensie... smolisty? Kakao w proszku wraz z nim robiło drobne aluzje do kwasku. Ziemia raz po raz przemykała, acz trudno było ją uchwycić.

Na zasadzie kontrastu z czasem nasiliła się mleczność. Złagodziła gorzko-cierpkie tony i splotła się z wanilią. Ta wystrzeliła do przodu jeszcze bardziej, była bardzo wyrazista, acz wciąż z aromatu. Nie przełożyła się jednak na wzrost słodyczy. Maślaność trochę wtopiła się w mleko.

Po zjedzeniu został posmak spalenizny z zaznaczonym kakao w proszku, ale też maślanym wygładzeniem. Słodycz stanęła dziwnie obok, jakby trochę oderwana od reszty - wciąż czuć w niej motyw aromatu "o smaku wanilii".

Czekolada była mocno średnia. Przypalona gorzkość i kakao w proszku mieszały się z aromatem waniliowym w zgodzie, przekładając się na kompozycję prostą, taniawą i nudną. Pojedyncze akcenty ziemi, spalonych orzechów i waniliowego budyniu na mleku czy nawet palone masło nie porwały mnie. Jednocześnie nie było to niesmaczne. Średnio-niska słodycz, gorzkość wyraźna, ale nie siekierowa i maślane złagodzenie - kompozycja przystępna, niewywołująca emocji. Taka, co to można zjeść w zasadzie nawet jako tako ze smakiem, skoro się już kupiło.


ocena: 6/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, ekstrakt waniliowy

sobota, 17 maja 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Perou Noir 73 % Cacao ciemna z Peru

Marka własna Marque Repère Leclerc spełniała moje oczekiwania. Naprawdę przyjemna jakość, a określanie regionu w tej serii po Marque Repère Equador Collection inspiree Republique Dominicaine Noir 70 % Cacao nie wydawało się picem na wodę. Jako kolejną postanowiłam zjeść z Peru, dlatego że do wyboru miałam jeszcze Ekwador... Aż trzy różne tabliczki! Te chciałam zjeść w krótkim odstępie czasu, a na ten moment szukałam jakiejś, że tak napiszę, pojedynczej. Nie chciałam żadnej serii robić. Stąd właśnie Peru, które dziwnym trafem znalazło się w linii inspirowanej Ekwadorem. Do dziś się będę głowić, co autor miał na myśli, jak to się mówi.

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Perou Noir 73 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 73% kakao z Peru; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam charakterny, intensywny zapach ziemi, mieszającej się z soczystą cytryną. W niej bez trudu mogłam wyróżnić skórkę, pestki - lekką goryczkę. Soczystość stała na wysokim poziomie i łączyła się ze słodyczą za sprawą czekoladowego ciasta z kwaśnymi śliwkami. Może też słodszymi owocami leśnymi? Posłodzonego... wanilią? Ziemię podkreślił i w pewnym sensie wygładził węgiel, motyw czegoś palonego i zagaszonego wodą.

Tabliczka w dotyku obiecywała kremowość i może nawet miękkość, lecz była bardzo twarda. Trzaskała głośno jak suche gałęzie.
W ustach rozpływała się wolno i kremowo-maziście. Była trochę maślano tłusta, jednak podobieństwo do masła osłabiała lekka pyłkowość, do odnotowania z czasem. Nie brakowało jej też lekkiej soczystości.

W smaku pierwszą poczułam lekką, niemal zwiewną słodycz... nieco kwiatową? Waniliową! Oczami wyobraźni patrzyłam na kwiat wanilii. Rosła delikatnie, trzymała się boków i nie pchała na pierwszy plan.

Zwiewność przeszła w nienachalną soczystość... odległych owoców leśnych? Słodkich, dojrzałych, ale tak delikatnych, że niedookreślonych. Soczystość jakby napomknęła coś, że z czasem może zrobić się kwaśniej, ale na razie trzymała się słodyczy.

Tuż po tym odezwała się gorzkość. Wkroczyła poprzez motyw węgla. Nieco dalej zaznaczyło się coś - drewno? - palonego i jakiś czas temu już zagaszonego wodą. Mimo paloności, łączyło się z tym pewne poczucie wilgoci.

Za jej sprawą dołączyła ziemia. Czarna, wilgotna i charakterna. Wkroczyła na pierwszy plan, a podkreślała ją paloność. Na zasadzie kontrastu przez chwilę i ziemistość, i słodycz wybiły się na wierzch, że aż słodycz wydała mi się nieco ryzykowna, potencjalnie przytłaczająca. Gorzkość zaraz, z własnej woli, zaczęła łagodnieć, jakby oddając jej część pola do popisu.

W tle zaakcentował się kwasek. Pomyślałam o cieście ucieranym z owocami leśnymi, a potem o czekoladowym cieście z kwaśnymi śliwkami. Przez parę sekund kwaśność eksponowała się porządnie. Ciastowość podbiła też słodycz. Wanilia mieszała się z cukrem. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wzrost słodyczy miał moment kulminacyjny, a potem zaczął raczej rozchodzić się na boki, słabnąć.

Przemknęły mi karmelizowane orzechy, co słodyczy nadało poważniejszego tonu. Ta paloność sama w sobie przełożyła się na jej częściowe poskromienie.

Kwasek śliwek przywołał cytrynę. Ją jednak hamował wątek palony. Wyobraziłam sobie karmelizowaną, prażoną w palonym cukrze cytrynę. Oprócz kwaśności czuć tu więc było mocno palony wątek i sporo słodyczy. Kwaśność zdawała się właśnie nieco powstrzymywana. Zrobiła się dość niska, acz wyrazista.

Karmelizowane orzechy przedstawiły się jako orzechy laskowe i pekan. Mieszały się w karmelizowanym wątku wraz z cytryną, dodatkowo pilnując, by nie było ani za kwaśno, ani za słodko. Z tą słodyczą jednak... szło im trochę trudno, bo wanilia mieszając się z cukrem raz po raz wybijała na wierzch. Wtedy słodycz wydawała się nieco zbyt dosadna.

Gdy słodycz przybrała ten bardziej palono-karmelowy, może wręcz goryczkowato-karmelizowany wydźwięk, gorzkość wróciła z nową mocą. Ziemia tym razem wystąpiła w asyście ziół. Gorzko-cierpkie zioła rosły swobodnie na czarnej, żyznej ziemi.

Po zjedzeniu został ziołowo-ziemisty posmak i sporo słodyczy waniliowo-cukrowo-karmelizowanej, łączącej cytrynę, orzechy i kwaśne śliwki zatopione w nieco zbyt słodkim, czekoladowym cieście.

Czekolada była bardzo smaczna i ciekawa, a zarazem niezbyt skomplikowana. Pewna dobitność słodyczy spowodowała, że nad oceną się zawahałam, ale jak pomyślałam o cenie, uznałam, że trudno byłoby w takiej znaleźć równie dobrą. Wyrazista gorzkość mieszała się z nie za mocną kwaśnością, słodycz pokazała, co potrafi, ale nie przeholowała. Wanilia i motyw karmelizowania dobrze ukryły cukrowość. Karmelizowana cytryna i trochę orzechów zacnie połączyły się z odrobiną owoców leśnych i czekoladowo-śliwkowym ciastem. Wszystko to stanowiło pasujące towarzystwo dla ziemi, węgla i czegoś wilgotnego, zagaszonego, ziół. Paloność miała tu ciekawy - ten zagaszony, zawilgocony - ton.

Odlegle skojarzyła mi się z czymś... wydała mi się znajoma. Sprawdziłam, że wyprodukowano ją we Włoszech, a wtedy mnie tknęło, że trochę przypominała (Vanini) Tesco finest Peruvian 70 % Dark Chocolate.


ocena: 10/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 591 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy

sobota, 26 kwietnia 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto E Menta / Czekolada Deserowa o Smaku Miętowym ciemna 47 % miętowa / z miętą

Z Siwego Zwornika miałam przejść na zielony szlak, a potem na Bystrą, ale trochę się pogubiłam, bałam się, że zmrok zastanie mnie na szlaku i zaplanowaną trasę trochę okroiłam - wróciłam się kawałek tą samą drogą (szlakiem czerwonym), a potem obrałam niebieski (już na pewno) na Bystrą. Po niej czekało mnie zejście Bystrą Doliną, ale zanim to, przyszła pora na czekoladę. W domu coś tak czułam po (Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto com Pepitas de Framboesas / Czekolada Deserowa z Liofilizowanymi Malinami, że to będzie najlepsza tabliczka podczas tej wycieczki, jednak... po E. Wedel Plus Magnez Koncentracja Baton z Czekolady Gorzkiej z OrzechamiCarla Chocolate 70 % Horka Cokolada s Konopnymi Seminky naszła mnie myśl, że poprzeczka została ustanowiona wysoko.

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto E Menta - Aroma Natural De Menta / Czekolada Deserowa o Smaku Miętowym - Naturalny aromat miętowy to ciemna czekolada o zawartości 47% kakao z miętą; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach olejku miętowego, który zdominował czekoladową bazę. Skupiła się ona głównie na cukrowej słodyczy, co z tą miętą szło trochę w kierunku kojarzącym się z cukierkami Mentos. Lekka cierpkość kakao podporządkowała się goryczce olejowej mięty.

Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę tłusta, ale była twarda i głośno trzaskała przy łamaniu.
W ustach rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. Była tłusta i miękła ochoczo, stając się jakby śmietankowym, mazistym kremem o luźnej, niezbitej konsystencji. Jej tłustość nasilała się i końcowo wydała mi się zbyt ulepkowata jak na ciemną. Choć teoretycznie gładka, miała w sobie odrobinę chropowatości.

W smaku pierwsze pojawiły się mocna mięta i niemal równie mocna słodycz.

Mięta nasilała się i nie miała zamiaru przestać. Dała się poznać z olejkowej, chłodnej strony. Wydawało się, że wręcz mrozi język.

Tak silna, chłodna mięta osłabiała poczucie słodyczy, ale i ta nie dawała o sobie zapomnieć. Tym bardziej, że gorzkość w zasadzie zupełnie zrezygnowała z walki. Pojawiła się jedynie drobna gorzkawość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyobraziłam sobie przesłodzone lody miętowo-kakaowe i babeczki kakaowe z niepotrzebnie schłodzonym, mocno miętowym, lukrowatym kremem na bazie śmietanki na wierzchu. Słodycz była podporządkowana mięcie, acz z tego, co czuć, nie wydawała się czysto cukrowa. Czyżbym i wanilii się doszukała?

Mięta cały czas zajmowała pierwszy i chyba też drugi plan. Olejkowość nie słaba ani na chwilę, a w pewnym momencie przemknął mi nawet lekki kwasek. Z tego miętowego kremu śmietankowego?

Mięta orzeźwiała, ochładzała i tak cały czas bardzo rosnąc w parze ze słodyczą, z czasem wydała mi się wręcz cukierkowa, a dokładniej mentosowa.

Po zjedzeniu został posmak olejku miętowego z lekkim kwaskiem i chyba też cierpkością kakao. Takiego jakby z jakiś słodkości, np. babeczek kakaowo-miętowych. Słodycz czułam znaczącą, ale w sumie nie męczyła. Osobliwe wydawało się za to wręcz wychłodzenie ust, orzeźwienie, chłód jak po jakiś mocnych cukierkach miętowych.

Czekolada nie była zła, ale mam sporo zastrzeżeń. Czuć zadowalającą, tylko za mało gorzką, bazę, ale niestety zdominowaną przez mrożący olejek miętowy. Był za mocny do tak niskiej gorzkości, a silnej słodyczy. Nie przemawia do mnie skojarzenie z Mentosami, acz na szczęście nie było to jedyne, co w czekoladzie czuć. Przesłodzona, miętowo-kakaowa babeczka też nie wyszła porywająco, ale już jak było, można to zjeść bez emocji. W górach jako tako, bo tego dnia akurat było dość chłodno i to mrożenie mi przeszkadzało, ale też poszło. Gdy wzięłam się za weryfikację odczuć w warunkach domowych było mi za zimno-miętowo i słodko, ale wciąż do zjedzenia.

Nie był to jeszcze poziom napastliwości mięty Wizarding World Harry Potter Slytherin Mint Flavoured Dark Chocolate, ale i tak nie była czekoladą miętową marzeń - najbardziej w dzisiaj przedstawianej przeszkadzało mi to przemrażanie języka. Przegrała zdecydowanie z J.D. Gross Czekolada Deserowa Mięta 56% Cacao.


ocena: 6/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 517 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy 5,5%, emulgator: lecytyny, ekstrakt z wanilii, naturalny aromat miętowy

sobota, 19 kwietnia 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto com Pepitas de Framboesas / Czekolada Deserowa z Liofilizowanymi Malinami ciemna 55 %

Przy tej czekoladzie trochę żałowałam, że nie przyszedł mi do głowy żaden tematyczny szczyt jak w przypadku BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80% z Czarnymi Malinami, którą otworzyłam koło Malinowskiej Skały, ale i tej wymyśliłam coś fajnego. Wzięłam ją na szlak ze Starego Smokovca na Sławkowski Szczyt. Cały czas szłam niebieskim, a pogoda mnie szokowała, bo choć był to już październik, a raptem dwa dni wcześniej na Siwym Wierchu dopadła mnie przedwczesna zima, słońce przygrzało tak, że nic z zimowego ubioru mi się nie przydało. Jak założyłam jeszcze w domu, czekoladę otworzyłam na punkcie widokowym Maksymilianka, nazwanym na cześć Maximiliana Weisza, który to wyznaczył szlak na Sławkowski Szczyt w zeszłym stuleciu. Miejsce to jednak wcale nie zrobiło na mnie kolosalnego wrażenia. Metalowa barierka psuła widoki, a wcale nie było tam aż takiej przepaści... Potem zaś co i raz wychodziłam na punkty, w których naprawdę było bardzo widokowo i w sumie trochę żałowałam, że czekolada już obfotografowana, ale z drugiej strony... Miałam ją sobie na wejście, a jak sens byłoby otwierać np. tuż pod samym szczytem, by zaraz brać się za kolejną, nie zdążywszy wsmakować się w tę?
Kupno jej komuś zleciłam, razem z innymi marki własnej Leclerc, od razu myśląc o górach. A gdy już poznałam (Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Republique Dominicaine Noir 70 % Cacao, wiedziałam, że tej nie ma się co bać.

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto com Pepitas de Framboesas / Czekolada Deserowa z Liofilizowanymi Malinami to ciemna czekolada o zawartości 55% kakao z kawałkami malin liofilizowanych; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach cukierkowo-landrynkowych malin, ryzykownie chylący się w sztucznym i denerwującym kierunku. Całość była słodka trochę cukrowo, więc to jeszcze podkręcało cukierkowość. Na szczęście jednak czuć też palono-cierpkawą czekoladę - z tym, że za malinami. W nich o głos walczyły też kwaskawe liofilizowana, ale tych to w ogóle trzeba było się doszukiwać.

Tabliczka w dotyku wydała mi się nieco tłusta, ale była twarda i przy łamaniu głośno trzaskała. Na spodzie widać liczne wypukłości, zaznaczone kawałki malin, a przekrój potwierdził, że dodano do niej dużo różnej wielkości kawałków malin liofilizowanych. Dominowały kawałki duże i średnie. Przy podziale i próbie wydłubania kawałka maliny, dodatek okazał się kruchy i kuszący się, rozpadający. Duże kawałki były więc napowietrzone i czasem jakby pustawe w środku. 
W ustach czekolada rozpływała się w tempie wolno-średnim. Była mazista i z łatwością miękła, zmieniając się w jakby śmietankowo tłusty, aksamitny krem. Tłustość jednak nie męczyła, bo przełamała ją soczystość, rozchodząca się z czasem od dodatków. Kawałki malin długo się jej trzymały, acz na języku zaznaczały się po paru chwilach. Czułam ich naprawdę sporo, ale to wciąż cały czas była czekolada z dodatkami, a nie zlep dodatków. W dodatku tak je rozlokowali, że trudno zrobić kęs, by o maliny nie zahaczyć. Częściowo jednak jakby rozpuszczały się wraz z nią.
Gdy na próbę pogryzłam je raz obok, były kruche i niby chrupiące... bardziej trzeszcząco-skrzypiące. 
Wolałam dodatki zostawiać na sam koniec, po zniknięciu czekolady.
Gdy czekolada zniknęła, ilość malin, jaka zostawała w ustach trochę zaskakiwała. Było ich mniej niż się wcześniej wydawało. Zostawały małe, farfoclowate kawałeczki, trzymające się pojedynczych, lekko strzelających pestek. Tych nie było na szczęście za wiele, a i nie irytowały (nawet mnie, która pestek malin nie cierpi).

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz, mocno dopingowana cukierkowymi malinami. Je czuć od razu i cały czas. Słodycz przedstawiła się jako trochę cukrowa, ale nie czysto i nie bardzo jawnie, a na zasadzie kontrastu weszła soczystość. 

Nie musiałam gryźć kawałków malin, by wkroczyły do gry. A robiły to szybko i zdecydowanie. Rozgoniły cukierkowość, spychając ją na bardzo daleki plan, a same roztoczyły kwaskawo-słodki i bardzo soczysty motyw. 

Sama baza okazała się łagodnie gorzka, ale jej cierpkość była do odnotowania. Maliny chyba nawet trochę ją podkreśliły. Co więcej, rosnąca słodycz postarała się o nieco szlachetniejszy wydźwięk.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa i tak delikatną gorzkość zaczęła łagodzić... Maślaność? Czekolada zrobiła aluzję do śmietankowości, choć jakby trochę wodnistej. Zaraz jednak znów wróciła na na pewno ciemny tor. Słodki i łagodny, ale jednak. Przynajmniej coraz wyraźniej trochę szlachetniejszy za sprawą wanilii.

Jednak wszystko to, w tym rosnąca słodycz czekolady, liczyły się coraz mniej, ponieważ smak malin liofilizowanych rósł w siłę. Przenikał bazę i podporządkowywał ją sobie, nie zabijając czekoladowości. Kwaskawo-słodkie owoce liofilizowane rządziły, ale z głową.
Wyszło to na dobre tabliczce - wiem to, bo spróbowałam kawałek samej czekolady zgryźć, spiłować. Była bardzo łagodna, nawet nieszczególnie przesiąknięta malinami, ale bez ich towarzystwa na jaw wyszedł trochę tandetny ton zbyt delikatnej gorzkości. Maliny świetnie to ukryły.

Gdy zaś na próbę raz czy dwa pogryzłam maliny obok czekolady, ta wydała mi się jakoś metalicznie-maślana, wodnista i plastikowa. Nie mocno, ale wystarczająco, by poczuć.

Ogólnie motyw malin był niby kwaskawy, ale jednocześnie bardzo słodki. To ewidentnie owoce liofilizowane. 

Końcowo robiło się coraz bardziej słodko i słodko, ale dzięki malinowości, nie muląco. W ostatnich sekundach jednak na wyżyny wspięła się i wyłoniła cierpkość. Im czekolady było mniej, a w ustach zostawały głównie kawałki malin, serwowały soczystą kwaśność.

Maliny pozostałe na koniec nie były jakoś szczególnie wybitne, a po prostu ok. To bowiem W większości pestki, smakujące jak to one, i odrobinka kwaśnego miąższu. Czuć, że to maliny liofilizowane.

Po zjedzeniu został jednak dziwny posmak - maliny przełożyły się na jakiś niesmak. Czułam przecukrzenie i niedookreśloną cukierkowość - trochę malinową, ale nawet nie tak bardzo. Zaznaczyła się jednak też kakaowa cierpkość, acz z maślanym echem.

Czekoladę uważam za udaną - takie liofilizowane maliny świetnie się sprawdziły i ukryły wady bazy, tak, że i ona wyszła w ogólnym rozrachunku spoko. Wolałabym jednak, by cukierkowość wcale nie wystąpiła, ale jak widać nie można mieć wszystkiego. Gorzkość wyższa też to już pewnie za duże wymagania, ech... Szkoda, bo gdyby to dopracować, ocena mogłaby być maksymalna. 
W całej jej malinowości i z porządnie ciemnoczekoladową strukturą, nie czuć, że miała aż tyle mniej % kakao od Guylian Tablets Raspberry 72 % Cocoa Dark Chocolate with Real Fruit. Wyszły równie przyjemnie.


ocena: 8/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, 2% liofilizowane maliny, emulgator: lecytyny, ekstrakt z wanilii, naturalny aromat

piątek, 14 marca 2025

(Leclerc) Marque Repere Equador Collection inspiree Republique Dominicaine Noir 70 % Cacao ciemna z Dominikany

Leclerc to jeden z tych sklepów, których asortyment trochę mnie ciekawi, bo nie mam go u siebie. Stąd pomysł, by kogoś poprosić o przysługę, by mi kilka czekolad stamtąd przywiózł. Tak więc marka własna marketu stała się w moich oczach bardzo interesująca. Trochę nie rozumiem co prawda, dlaczego zdecydowali się nazwać linię Equateur marki własnej Marque Repère, skoro mają tabliczki z kakao z różnych państw, ale cóż... To znaczy - co jest inspirowanego Ekwadorem w plantacyjnych czekoladach? Na plus, że mieli z określonych krajów - trzymałam kciuki, aby to nie był pic na wodę, a naprawdę coś ciekawego. Uważam bowiem, że i takie zwykłe, sklepowe czekolady mogą zaskoczyć pozytywnie (np. DM Bio Schokolade Single Origin 72 % Kakao Sierra Leone Feine Bitter).

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Republique Dominicaine Noir 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z Republiki Dominikany; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam słodki zapach bananów i amerykańskich, wielkich muffinów z kwaskawymi morelami. Może też twarogiem? Takich, których wierzch popękał, choć ciasto jest wilgotne i masywne, wręcz gliniaste. Obok pojawił się tort kawowy, który poprzez słodycz wplótł gorzkość. Pojawiły się w nim pojedyncze, bardziej palone ziarna kawy. Za nimi przewinęła się jakby ciężkawa soczystość... pomyślałam o odzieży skórzanej i nieco uładzonym grejpfrucie. Obiecywał jednak kwaśność wraz z czymś innym czerwonym... czerwonymi śliwkami? Całość, mimo że nie czysto słodka, miała w sobie pewną słodką duszność, ciężkość, za którą stała wanilia. Odnotowałam też kwiaty - chyba trochę w opozycji do ciężkości.

Tabliczka w dotyku wydała mi się aksamitna i mięciutko-pyłkowa, ale przy łamaniu dała się poznać jako bardzo, bardzo twarda. Trzaskała głośno i chrupko, niczym grube, suche gałęzie.
W ustach rozpływała się powoli i kremowo. Była tłusta i mazista, kojarzyła się trochę z masłem, ale w którym znalazła się aksamitna pyłkowość.

W smaku pierwsza rozbrzmiała słodka, tłusto-gliniasta amerykańska muffinka waniliowa. Słodycz poprzez nią odważnie rosła. Pomyślałam o przypieczonym, popękanym wierzchu, który zdobi maślana kruszonka, lecz ciastowość nieco rozgoniły kwiaty.

Też były słodkie, ale inaczej: bardziej rześko. Słodycz cały czas więc rosła, ale była łagodna. Pomyślałam o jasnych liliach ogrodowych i innych, zadbanych, słodko pachnących kwiatach.

Muffinka okazała się muffiną morelową - musiano dodać do niej farfoclowe, maziste kawałki kwaskawych moreli, nakręcające soczystość. Pomyślałam o wilgotnym cieście z twarogiem, może nawet maślanką. Wkradła się drobna maślaność i oleistość takich amerykańskich wypieków.

Słodycz na tym nie poprzestała, pokazując mi jeszcze tort kawowy z warstwą owocową... z czarnych porzeczek? Wprowadził gorzkość, ale też właśnie poprzez słodycz. Wyobraziłam sobie ciastowe warstwy nasączone kawą i warstwę z dżemu z porzeczek (może jednak mieszanych?) oraz wierzch... przyozdobiony charakterniejszymi ziarnami kawy? Wplotły cierpkość i mocniej paloną nutę.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz zdecydowała się trzymać soczystości. Ciastowość oddaliła się, a ja poczułam dojrzałe, soczyste i słodkie banany. Morele nieco się zagubiły, ale wciąż obiecywały lekki kwasek. Ten wzrósł w tle dzięki grejpfrutowi. Najpierw wydał mi się nieco złagodzony, ale potem już popłynęła jego kwaskawo-goryczkowata soczystość.

W oddali, gdzie ulokowała się ciastowa słodycz, majaczyło jeszcze coś soczystego, kwaskawego, dbającego o kwasek. Śliwki czerwone? Próbowały zwalczyć słodycz i... dodały owocom cierpkości? Cierpkość i chyba słodycz troszeczkę zapiekły język.

Końcowo jednak znów wyłamała się ta maślaność i złagodziła i kwasek, i i tak niską gorzkość, sprowadzając ją prawie do zera. Wróciła myśl o wilgotnej muffinie waniliowej i właśnie poprzez wanilię słodycz zrobiła się trochę duszna. Kwiaty nieśmiało pobrzmiewały, jednak walcząc o rześkość.

Wtedy gorzkość, cierpkość i soczystość z racji ciężkości pokazały się jako specyficznie ciężko soczysta odzież skórzana. Może przesiąknięta dobrymi, cytrusowymi perfumami? Wszelkie wypieki zaś nagle wydawały się skrywać piekący w język rum.

Po zjedzeniu został posmak kojarzący się odlegle ze skórą oraz splotu niejednoznacznych owoców. Może grejpfrut z jakimiś czerwonymi, do których dolatywały morele ze słodkiego wypieku. Kontrastowo do niego kwaśne. Słodycz skupiła się na wanilii i muffinie. Pobrzmiewała też lekka gorzkość kawy, wzbogacona o... kawową soczystość?

Czekolada była smaczna i ciekawa. Mimo że słodycz tak uparcie co i raz wracała do ciężkości wanilii i muffiny, kompozycja nie wyszła tak mocno przesłodzona. Słodycz trzymała się jeszcze znośnego poziomu, mimo że z czasem trochę dawała się we znaki. Na szczęście przeplotła ją kwaśność i soczystość. Ogrodowe lilie, morelowo-twarogowa muffina, trochę grejpfruta i czerwonych śliwek sprawdziły się zacnie. Kawowy tort mógł wprawdzie zapewnić więcej gorzkości, ale w sumie nie było z nią aż tak kiepsko. Bardzo podobało mi się końcowe skojarzenie ze skórą, tak kontrastowo charakterne do tego, co czuć przez większość czasu.


ocena: 8/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 597 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy