środa, 11 grudnia 2024

Wizarding World Harry Potter Slytherin Mint Flavoured Dark Chocolate ciemna 53 % miętowa / z miętą pieprzową

Jeden aspekt wizyty w londyńskim Warner Bros Harry Potter Studio mnie przerażał. Były tam bowiem 3 różne sklepy z potterowymi rzeczami. Pozwoliłam sobie na małą rozpustę, jednak powtarzałam sobie ciągle, by kompletnie nie zwariować i nie zbankrutować. Tak więc prowadząc ze sobą negocjacje, zamiast rzucić się na wszystkie 4 tabliczki inspirowane poszczególnymi domami Hogwartu, wybrałam tylko tę, która autentycznie mogła mi smakować... chociaż trochę. Że też padło na Slytherin... Czy to sugestia, że właśnie to mój dom? Cóż... Prawda była taka, że tylko ta była ciemna, a nie sądziłam, by mleczne mogły mi posmakować i... no nie chciałam za wiele właśnie czekolad w Wielkiej Brytanii nakupować (zwłaszcza, że byłam już po spróbowaniu Jelly Belly Butterbeer Bar). I dopiero w domu na rachunku odkryłam, że ta była w promocji.

Wizarding World Harry Potter Slytherin Mint Flavoured Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 53 % kakao z olejkiem z mięty pieprzowej; wyprodukowana w UK na zlecenie Warner Bros Studio.

Już w trakcie otwierania uderzył mnie zapach mięty, wzmocnionej miętą i poganianej przez miętę. Miała intensywny, olejkowy charakter. Z drobnym akcentem cierpkiej, cukrowo słodkiej czekolady przywodziła na myśl raczej czekoladki z białym, mocno miętowym nadzieniem. A do tego szkliste cukierki "miętusy". Czekoladowość aż się w tej imperatywnej miętowości gubiła. 

Tabliczka w dotyku wydała mi się tłustawo-ulepkowata. Przy łamaniu była twardo-twardawa i masywna, a także krucho-krusząca się. Trzaskała... w zasadzie bardziej pykała. Gdy odgryzałam kęs, z kolei pyliście trzeszczała / skrzypiała. 
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnim, dając się poznać jako tłusto-mazista. Ochoczo miękła w nieco ulepkowaty sposób. Jej tłustość wydała mi się maślana, co przełożyło się na jakby odśrodkową zbitość. Zrzucała z siebie coraz to kolejne, zawiesinowo-lepkawe, lekko pyliste fale. Z czasem nawet nieco przytykała. Znikała trochę oleiście-rzadko.

W smaku pierwsza popłynęła mięta na lukrowo-cukrowej słodyczy. Obie od razu startowały z wysokiego poziomu, a mięta jeszcze nie zdradzała zbyt władczego charakteru.

Przemknęła palona nuta kakao i nawet lekka goryczka, ale zaraz w obliczu nasilającej się miętowości trochę tchórzyła. Wydała mi się ziołowa i poniekąd wpisała się w miętę. Zrobiła jednak drobniusieńką aluzję do... ziołowego kwasku? Który jednak zatonął w słodyczy i mięcie.

Słodycz, mimo tak dosadnej mięty, spróbowała przybrać nieco szlachetniejszy niż cukrowy charakter - trochę waniliowy?

Mięta to była głównie słodka i wyraźnie olejkowa. Zahaczyła wręcz o pewną ostrość, coś jak lukrecja. Chłodziła, orzeźwiała i wręcz... mroziła? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dominowała zupełnie. Czułam olejkową miętę i jeszcze raz miętę. Na myśl przyszła nawet pasta do zębów.

Nawet wysoka, głównie, ale nie tylko cukrowa (a nieco szlachetniejsza?), słodycz poddała się mięcie. Z czasem jednak ta zezwoliła słodko-kakaowemu splotowi przedstawić mi czekoladki z nadzieniem miętowym. Bardzo miętowym i jeszcze wzmocnionym miętówkami / szklistymi cukierkami miętowymi.

Mocno palona nuta kakao nieporadnie walczyła o siebie. Chyba przez to, że trzymała się jej maślaność. Mocna mięta jakoś spłycała czekoladę, kierując ją właśnie w maślanym kierunku, a przez to sama była jeszcze mocarniejsza.

Końcowo czułam miętę właśnie jakby rodem z jakiś słodkości. Była wręcz olejkowo napastliwa, przenikliwa i mrożąco-ostrawa. Podporządkowała sobie słodycz, ale i ta na wiele sobie pozwoliła i prawie drapała.

Po zjedzeniu w ustach czułam chłód, a w posmaku został olejek miętowy z mocnym, chłodnym orzeźwieniem, idący aż nieco w kwasowym kierunku. W głowie siedziały mi mocno miętowe czekoladki, a słodycz wydawała się cukrowa i jak miętowy lukier. Lekka cierpkość olejku dopuściła do siebie cierpkawość ciemnej czekolady.

Czekolada okazała się kiepska, ale taka ot, do zjedzenia, jak już jest i... w sumie w dużej mierze dlatego, że miała tak intensywny posmak, że trudno myśleć o zagryzieniu jej czymkolwiek innym. W zasadzie sama czekoladowa baza wydawała się tylko nośnikiem pod olejkową miętę. Czekolada prawie się pod nią zgubiła, więc dla mnie trochę mija się z celem taka czekolada i średnio przyjemnie mi się ją jadło. I to tak mroźno-przenikliwą (o tyle dobrze, że jadłam ją pod koniec upalnego czerwca) i tłustą. Całość była słodka, ale w zasadzie nawet cukrowość przegrała z miętą. To można by uznać za plus, gdyby kakao lepiej się wyeksponowało, ale niestety nie.
Czekolada jak na rzeczy markowane Potterem, jak na brytyjskie zarobki w sumie nie jest nawet taka droga, ale z kolei tu pojawia się kwestia taka, że mi robi się smutno, że pod logiem takiej zacnej serii wydają coś tak... przeciętnego.
Zjadłam większość, ale już ostatnie 4 kostki mnie zmogły i poszły do Mamy. Nie dała im rady, wyjaśniając: "Bardzo mi nie pasowała, bo czuć w niej tylko miętę z dodatkiem czekolady. Jakbym pastę do zębów jadła. Za mocna o wiele ta mięta, że aż mi dziwnie". Reszta trafiła do ojca.


ocena: 4/10
kupiłam: Harry Potter Warner Bros Studio pod Londynem
cena: £3,46 (w promocji - około 18 zł; normalna cena to £4,95 za 80g)
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyny w tym sojowa; naturalny aromat waniliowy), olejek z mięty pieprzowej 0,5%

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.