Przy Beskid Chocolate Czekolada Gorzka 70 % Peru Maranon wspomniałam, że Beskid wydał taką miniserię z Peru, która nie weszła do oferty sklepu internetowego, a była u nich tylko stacjonarnie. Skąd więc tabliczki wzięły się u mnie? Dzisiaj prezentowaną zobaczyłam na instagramie. Wtedy natychmiast napisałam do pana Jana, właściciela Beskidu, który powiedział mi, że to seria i pokierował do pani Kasi, u której przez maila je zakupiłam. Właśnie dziś prezentowaną więc wypatrzyłam - o dwóch pozostałych dowiedziałam się dopiero próbując ją zdobyć (w zasadzie trzech - z tym że jednej już nie mieli). I jaka cudowna seria porównawcza mi dzięki temu wyszła! Tu więc Sisa zaplusowała u mnie już na starcie. A czym właściwie jest? Czekoladą zrobioną z ziaren Sisa, które pochodzą z dystryktu San Martin w prowincji El Dorado w północnym Peru. To mieszanka lokalnych odmian z Criollo i Trinitario.
Beskid Chocolate Czekolada Gorzka 70 % Peru Sisa to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Sisa z Peru, z prowincji El Dorado; mikropartia / edycja limitowana 2024.
Po otwarciu poczułam kwaśno-cierpki, goryczkowaty zapach jakby wędzonej limonki, mieszającej się z motywem marynowano-kiszonkowym. Soczyście-zawędzana limonka przeplatała się z mocnym, wytrawnym czerwonym winem (też z podwędzanymi zapędami?) oraz syropem żurawinowym. Ten był kwaskawy i soczysty, ale przede wszystkim bardzo słodki. Syrop ten musiano doprawić jeszcze jakimś mocniejszym alkoholem. O rześkość walczyły czerwone porzeczki, acz nie przebiły się z nią specjalnie, bo tytoń i dym także optowały za cięższym wydźwiękiem. W oddali przemknęło mi za to echo mleka i śmietanki, które sugerowały, że w smaku też mogą próbować coś ugrać.
W ustach rozpływała się wolno. Mimo lepkości i mazistości, zbity kształt zachowywała niemal do końca. Była średnio tłusta w śliskawo-maślany sposób, a także średnio, ale znacząco soczysta. Cechowała ją kremowość i aksamitność.
W smaku pierwszą poczułam słodycz kwiatów. Startowała z wysokiego poziomu i mimo nieco drapiących zapędów, poszła w rześkim kierunku. Mignął i trochę się wycofał kwasek, a słodycz częściowo zaczęła robić się owocowa za sprawą jabłek.
W tle przemknęły mi niedookreślone wędzone owoce (wędzono-kiszonkowe?) i nieco goryczkowata nuta dymu i... tabaki?
Pierwszoplanowe jabłka podkręciła limonka (to ona mignęła na początku!) i zaraz je stamtąd wypchnęła. Zaczęła dominować w soczystej strefie, wtrącając lekką cierpkość, a jabłka pokierowała w kwaśnym kierunku. Dym podszepnął jej jednak jakby... lekkie podwędzenie? Przemknęła mi przez myśl jakaś trochę okrojona (z mięty?) wersja Mojito.
Mimo wszystko jednak kwaśność wcale nie była wysoka - z kwaśnych jabłek musiano zrobić słodką szarlotkę. Słodycz bowiem nie wystraszyła się pozostałych elementów, a rosła nieprzerwanie. Wyobraziłam sobie szarlotkę lekko doprawioną rumem i podaną ze śmietanką. Tu i ówdzie pojawiał się bowiem lekko mleczny akcent.
Dym i tabaka wydobyły z oddali trochę ziemi. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość się umocniła, lecz i tak nie była wysoka. Nie rządziła się, a pozwalała działać reszcie. Była jednak niczym rama w obrazie w galerii sztuki - niezwykle istotna.
Kwiatom nie udało odnaleźć się w słodyczy, a ich rześkość zmieniła się w... aloes? Albo już pełną wersję Mojito? Soczystość słabła - odpływająca limonka wydała mi się rozbiegać na dwa tory: alkoholowy i podwędzono-marynowany...? Przez to się rozmywała. Lub... tonęła, duszona w rumie?
Do soczystej strefy wlał się syrop żurawinowy. Był soczysty w cięższy sposób. Kwasek znalazł się w nim na zasadzie domniemania, a słodycz wręcz trochę drapała. Po chwili wzmocniła go... nalewka z czerwonych porzeczek?
Za żurawiną jabłka spróbowały pokazać się z jeszcze innej strony - wróciły jako przecier. Tym razem z jabłek zdecydowanie słodkich. Słodycz owoców rosła i rosła, aż z soczystego oceanu wyskoczyły czerwone porzeczki, zgłaszające sprzeciw na to. Po nich pojawiło się jeszcze czerwone wytrawne wino i częściowo słodycz zgasiło swą... mocarnością? Dosadnością?
Zaczęły zbierać się różne alkohole - piwo? Trochę jasnego rumu? Na pewno słodka, mocna whisky o podwędzanym charakterze. Za nią przewinęło się trochę skóry i dymu. Hen, daleko wychwyciłam jeszcze czarną ziemię. Limonka znalazła się wśród alkoholi - jakby trochę z przypadku i... wpisała się w wędzenie?
Po zjedzeniu został posmak szarlotki podkręconej limonką i rumem oraz syropu żurawinowego z whisky. W głowie siedziało mi czerwone wytrawne wino z dymnym tłem. Tam też przewijało się wędzenie i... skóra? Na pewno osiadła lekka ziemistość.
Czekolada bardzo, bardzo mi smakowała, mimo że słodycz mogłaby być odrobinkę niższa. Ogrom owoców - limonki, jabłek, syropu żurawinowego, czerwonych porzeczek, owocowej nalewki - idealnie wpasował się w mocniejsze realia dymno-wędzone. Wytrawność wina, whisky i ogólna ciężka alkoholowość mimo mocarności, były gotowe na sojusz z nimi, co dało bardzo głęboki efekt. Nie było zbyt kwaśno, gorzko w sumie też nie, ale... szlachetnie dosadnie i poważnie. W dodatku sporo było w niej subtelnych sugestii, niepewności trzymającej w napięciu, co wraz z tak bogatą gamą nut, zacnie wyszło. Pyszna, niecodzienna kompozycja.
Była zupełnie inna niż Beskid Chocolate Czekolada Gorzka 70 % Peru Maranon o nutach brzoskwini z wanilią, słodzonych kwiatowo-ziołowych naparów, ziołowego wina, wiśni, malin, truskawek i fioletowego agrestu z chili. Ona była słodka i soczysta w beztrosko-letni sposób. Sisa to powaga i klasa.
ocena: 10/10
kupiłam: Beskid Chocolate (przez maila)
cena: 20 zł (za 40 g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić
Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.