środa, 1 stycznia 2025

Beskid Chocolate Czekolada Gorzka 70 % Peru Paytiti ciemna

Tę tabliczkę nie bez powodu zostawiłam na koniec przygody z mikropartiami, trochę eksperymentalnymi limitkami, z Peru. Właściciel, pan Jan, właśnie szczególnie tę chwalił - jak rozumiem, z jej efektów był najbardziej dumny. Bardzo mnie to zaciekawiło! Co też mnie czekało w tej czekoladzie z ziaren Paytiti Chuncho z regionu Cuzco? Dobrze pamiętałam, że ten właśnie region dane mi było świetnie poznać dzięki m.in. marce Marana.

Beskid Chocolate Czekolada Gorzka 70 % Peru Paytiti to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Paytiti Chuncho z Peru, z regionu Cuzco; mikropartia / edycja limitowana 2024.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach grzybów wpisanych w pieczarkowo-orzechowy sos z ciężką, soczystą wiśnią i żurawiną. Pomyślałam o tych czerwonych owocach zmienionych w jakąś masę do pieczeni, serów itp. W tle doszukałam się jednak też truskawek, acz w zupełnie innym tonie - wręcz uroczo słodziutkich. Słodycz miała niemal drapiący charakter, na co złożył się niewyrazisty miód i kwiaty. Za nimi stanęło coś cięższego - karmel z cukru trzcinowego? Bardzo mocno palony i wręcz jakby... okopcony... Mieszający się z wędzonym echem? Wprowadził też whisky - acz jakby trochę zwietrzałą z alkoholowości. Podszepnęła za to wiśniom i żurawinie wino (acz też nie mocno alkoholowe). Obok jednak tych wręcz ciężkich motywów, pojawiła się... świeża, zielona roślinność? Podszeptująca niemal nieuchwytną limonkę?

Niestety trafiła mi się roztemperowana czekolada... Nie wpłynęło to jednak jakoś bardzo na odbiór. Tabliczka wydała mi się twarda w nieco kruchy sposób, a także bardzo masywna. Trzaskała dość głośno.
W ustach rozpływała się powoli i długo zachowywała zwarty kształt. Wykazywała kremowość, trochę maziście zalepiała, a z czasem raczyła soczystością. W porywach wydawała się śliskawa niczym żelowaty sos owocowy, ale mieszało się to z lekką tłustością. Czuć lekką grudkowatość wynikającą z roztemperowania, ale na szczęście nie było tragedii.

W smaku pierwszy przemknął lekki kwasek... chyba limonki, ale od razu związanej z rześką słodyczą. Do głowy przyszedł mi jakiś naturalny słodzik albo... syrop miętowy? Może też... limonkowy drink z cukrem trzcinowym?

Słodycz nasiliła się za sprawą kwiatów i miodu... Miodu bardziej rześkiego? Albo syropu z agawy? Miejsce limonki prawie całkowicie przejął syrop żurawinowo-wiśniowy na bazie... no właśnie chyba miodu lub mieszanki miodu z syropem z agawy.

Jednocześnie z syropem, swoją obecność zaznaczyła gorzkość. Była poważna, mocna, ale ugodowa i bez aspiracji do rządzenia.

Rześkość podszepnęła też... lody? Opierające się na śmietance, ale owocowe, np. truskawkowe? Niezbyt jednoznaczne...

Zaraz bowiem skupił na sobie uwagę wytrawny sos grzybowy. A dokładniej pieczarkowo-orzechowy, posypany w dodatku mnóstwem orzechów... nerkowca i arachidowych? Pod nim było czuć coś wytrawniejszego... i ciężką soczystość, może nawet podwędzenie. Jakieś wytrawne danie na pewno.

Słodycz też zrobiła się cięższa i do tego drapiąca - słodzikowe akcenty wyraźnie przygłuszył cukier trzcinowy, a ja wyobraziłam sobie Mojito, w którym to z cukrem trochę przesadzono. W tle raz po raz mignęła limonka - acz ja wyobraziłam sobie jej plaster sowicie posypany cukrem trzcinowym.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pod wpływem sosu grzybowego, w którym też pojawiła się drobna śmietankowość, słodycz zmieniała się na... poważniejszą. Poczułam karmel palony wręcz do goryczki, a potem łagodnie przechodzący w whisky, choć z wyciętymi procentami. Może to jakaś whisky-marynata, z odparowaną alkoholowością?

Wrócił chłód i pewna rześkość. Już jednak nie w głowie mi były słodziki, a bardziej mięta i inne słodko-rześkie zioła... Słodycz podpowiedziała syrop z nich wykonany. Pojawiła się odrobinka lukrecji i pieprzu, ale ugłaskanych jakby... motywem zielonych roślin, trawy mokrej od drobnego deszczu.

Chłód wyciągnął z oddali śmietankowość lodów i tym razem zaserwował ją jako schłodzony drink: wymieszana z mlekiem whisky?

Za sprawą whisky syrop wiśniowo-żurawinowy zmienił się w wino. Wino wytrawne i słodszy likier? Płynęły jakby obok. Do wiśni dołączyły słodsze maliny, truskawki, aż w końcu cała ta czerwono owocowa mieszanka straciła na jednoznaczności. Wyszła jako po prostu masa, sos owocowy - tak połączyła słodycz z ciężkością, cierpkawością, że mógł być zarówno do lodów, jak i wytrawnego dania.

Pojawił się nawet cytrusowy (limonkowy?) akcent, ale nie wysoka kwaśność.

Wytrawne danie, grzybowo-orzechowy sos poszły końcowo w ziemistym kierunku. W ziemi zaś kryły się pojedyncze, podpieczone orzechy. Za sprawą ziemi pomyślałam też o herbacie czerwonej z syropem z czerwonych owoców i wkrojoną limonką.

Po zjedzeniu został posmak podwędzono-odymionego sosu pieczarkowo-orzechowego ze śmietaną, który jednak dość szybko zniknął, dając pole do popisu reszcie, a więc słodyczy kwiatów i słodzikowo-miodowej oraz ziemi. W tle czułam syrop z czerwonych owoców oraz - najdłużej - limonkę z cukrem trzcinowym - możliwe, że wszystko to z odrobinką, odrobineczką alkoholu, który wraz z chłodem ziół i przypraw lekko zaznaczył się na języku.

Czekolada była bardzo, bardzo ciekawa. Z jednej strony bardzo słodka, ale jednocześnie wytrawna. Nie czuć w niej mocnej gorzkości, kwaśność w ogóle pojawiała się tylko jako akcenty, ale i tak nie ma mowy o przesłodzeniu. Kwiatowo-miodowo-słodzikowe, syropowe tony mimo drapiących skłonności, nie drapały. Niezwykle wyszedł sos grzybowo-orzechowy - zbudował wytrawność, ale dziwnie nie odwiódł kompozycji od czekoladowości, co się chwali. Splot wiśni, żurawin, truskawek wchodzących w lody mieszał się z alkoholowymi nutami, ale z jakby wyciętą alkoholowością: winem, whisky. Odrobinka likieru kokosowego ze śmietanką, ziemia i orzechy wprowadziły to wszystko w poważniejsze realia.

Zupełnie inna niż bardziej lekka, owocowa Maranon, ale też inna niż ciężko-alkoholowa Sisa. Paytiti wyszła wytrawniej, mimo że słodko na jednym poziomie. Była tak niecodzienna, nietypowa, że mimo iż smakowała mi nieco mniej niż Sisa, zastanawiałam się, czy by nie wystawić 10 obu. Tu jednak zadałam sobie pytanie - czy do Paytiti chciałabym wrócić? Miło by było, ale nie będzie mi się śnić po nocach. Za to Sisa marzy mi się w stałej ofercie Beskidu.


ocena: 9,5/10
kupiłam: Beskid Chocolate (przez maila)
cena: 20 zł (za 40 g; zwrócono mi za roztemperowanie)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.