Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: śmietanka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: śmietanka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 28 lutego 2025

Henry Lambertz Eierlikor Dark Chocolate with eggnog truffle filling ciemna 50 % z kremem truflowym z likierem jajecznym

Choć u nas w domu to Mama, nie ja, ma hopla na punkcie słodyczy adwokatowych, zabajone itd., to gdy dostałam serię 3 tabliczek Henry Lambertz z nadzieniami alkoholowymi, założyłam, że dziś przedstawiana będzie najlepsza. Stąd decyzja o zostawieniu jej na koniec. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to nie moja bajka i większość i tak trafi do Mamy. Trzymałam tylko kciuki, by okazała się na tyle adwokatowo zadowalająca, by jej posmakowała. I może przy okazji, ciekawostkowo, także trochę dla mnie?

Henry Lambertz Eierlikor Zartbitter Schokolade mit Eierlikor Truffelfullung / Dark Chocolate with eggnog truffle filling to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z (35%) truflowym nadzieniem na bazie likieru jajecznego / advocata.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach adwokata, zasładzającego w ciężki sposób, mieszającego się z przecukrzoną ciemną czekoladą. Dominował, ale jej nie zagłuszył zupełnie. Ułożyły się ze sobą tak, że czuć, iż zarówno sam advocat, jak i czekolada zostały przesłodzone. Zwłaszcza przy podziale i już w trakcie jedzenia, odważyła się nutka śmietankowa, osadzona w likierowej słodyczy.

Tabliczka w dotyku wydała mi się polewowa. Przy łamaniu też kojarzyła się z twardą polewą, średnio głośno, ale bardzo chrupko trzaskając. Kostki wyglądały na zrobione z warstwowej, chrupkiej polewy. Nadziano je średnio-małą ilością mazistego i lepkiego kremu, wykazującego plastyczność. Nie dość, że warstwa czekolady była bardzo gruba, to na dnie każdej kostki tworzyła wypukłość. Przy odgryzaniu kawałka łamała się i wgniatała w miękkie nadzienie.
W ustach czekolada rozpływała się maziście i tłusto w maślany sposób. Wydała mi się ulepkowa, prawie trochę oporna, acz jednocześnie kremowo-gęsta. Rozpuszczała się szybkawo, po chwili ujawniając nadzienie.
Wnętrze dopasowało się do niej. Też rozpływało się dość szybko i było maziste, ale inaczej. Odznaczało się wyższą tłustością. Zmieniało się w maślano-śmietankową, trochę maślaną zawiesinę. Odebrałam je jako trochę śliskawo-gładkie, mimo że znalazła się w nim też lekka pylistość.

W smaku pierwszą poczułam wysoką słodycz ciemnej czekolady, która kojarzyła się z likierem i syropem kakaowym. Krem niemal błyskawicznie zdradził swoją obecność. W czekoladzie z czasem pojawiła się śmietankowa sugestia, a ja zarejestrowałam, że lekko przesiąkła nadzieniem nawet w miejscach, gdzie go nie dotykało. Gorzkość o palonym zabarwieniu odezwała się po chwili. Mimo drobnej cierpkości, całość jawiła się jako bardzo cukrowa.

Nadzienie rozbrzmiało się już po chwili, umacniając likierowy wydźwięk czekolady, ale dokładając do niego likier jajeczny, którego alkoholowość była już realna. Kiedy rozlało się po ustach, wychodziło na pierwszy plan. Advocat dominował; alkoholowość była wyrazista, ale nie uderzała do głowy. Advocatowy krem był bardzo słodki w zrozumiały sposób. Zarysował się na śmietankowym tle, a po chwili w słodyczy przemknęła lekka sztucznawość. Zaraz jednak zniknęła na rzecz wszechobecnej jajecznej alkoholowości.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz i alkohol rozgrzewały w gardle. Likier jajeczny sprawił, że sama czekolada wydała mi się nieco bardziej cierpka i gorzkawa. Może kawowa? A zarazem polewowa, ale o dziwo nie gryzło się to z likierem jajecznym.

Alkohol z czasem słabł, ale nie znikał, a ja w nadzieniu odnotowałam maślaność i bardziej zwróciłam uwagę na jego śmietankowy aspekt. Jego silna słodycz wciąż jednak wydawała się zrozumiała. Mimo że nie było mocno, chamsko alkoholowe, im nadzienie bardziej znikało, tym mocniej spłycona wydawała się czekolada - właśnie chyba przez alkoholowość. Końcowo przypominała cukrową, trochę gorzkawo kakaową i maślaną polewę.

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkiego, śmietankowego ajerkoniaka i ogólne przesłodzenie. Czułam cukrowość, wzmocnioną alkoholem w gardle. Nutka czekolady niby wyszła cierpko-gorzkawo, palono, ale w sposób polewowy i trochę tandetny. Także ona dołożyła się do przesłodzenia.

Tabliczka byłaby w zasadzie dobra, ale mam zastrzeżenia. Kremu pożałowano, a sama czekolada była mocno średnio-kiepskawa. Nadzienie było intensywne, że jeszcze ją spłyciło, ale samo w sobie też wydawało się przytłoczone. Dobrze oddawało advocata, ale to za mało, bym miała tę czekoladę ogólnie chwalić. Ogół był przesłodzony. O ile słodycz wnętrza rozumiem, tak czekolady nie, tak samo jak jej polewowość. W sumie... Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że akurat takiemu nadzieniu nie przeszkadzała i całkiem nieźle to współgrało, jednak i tak wolałabym lepszą czekoladę. Do likieru jajecznego warto byłoby dać coś stonowanego. Nie lubię wystawiać połówek, ale tu musiałam, bo choć tabliczka wyszła lepiej od Henry Lambertz Cream Liqueur Dark Chocolate with cream liqueur with Irish whiskey, to jednak nie czuję tej 7, którą najpierw chciałam jej wystawić. Henry Lambertz Piña Colada Milk Chocolate with Pina Colada truffle filling dostała 7, bo ogólnie patrzyłam na nią przychylniej z tego powodu, że zaoferowała coś ciekawego, łącząc pina coladę z mleczną czekoladą (a nie jak zawsze wszyscy z białą).

Połowa to było moje maksimum, resztę z przyjemnością oddałam Mamie. Jej opinia trochę mnie zaskoczyła: "Mi w ogóle ta czekolada nie smakowała. Napaliłam się na to nadzienie, a ono było takie trochę bez wyrazu. Niby ajerkoniakowe, ale jakieś mdłe nawet jak same wyjadałam. Bo czekolada to taka jak denko w czekoladkach, kiepsko ciemno-polewowa".


ocena: 6,5/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie znam
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, 17,5% likier jajeczny (zawiera barwnik: beta-karoten), tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, mleko w proszku odtłuszczone, syrop glukozowy, emulgator: lecytyny z soi; substancja żelująca: agar; naturalny aromat

piątek, 21 lutego 2025

Cote D'Or Melk BonBonBloc Vanille & Crispy Cacao mleczna z nadzieniem waniliowym z kawałkami karmelizowanego kakao / nibsami

Ta czekolada wydaje się tak nie moja, że wciąż się dziwię, że w ogóle tu trafiła. Dostałam ją od ojca, ale zamiast od razu mu ją zwrócić czy oddać Mamie, przyjęłam ją, myśląc, że w sumie mogę spróbować. Pomyślałam o niej jako o tabliczce ni cookies&cream, ni stracciatella i się zastanowiłam, czy coś takiego jako czekolada w ogóle mogłoby się udać. Tknęło mnie, że już w sumie może się to okazać bardziej funkcjonalne niż lody czy jogurty w tym wariancie, w których kawałki czekolady zazwyczaj wychodzą jak blaszki bez smaku (zazwyczaj? tu z kolei zastanowiłam się, kiedy coś takiego ostatnio jadłam... że już nawet nie pamiętam, a od wielu osób słyszałam, że w tych wariantach czekoladowe kawałki wychodzą smacznie). A jednak mimo wyglądu, to nie miała być tabliczka stracciatella, a z nibsami, o czym dowiedziałam się, już ją mając. Nibsów nie lubię nawet w ciemnych, a białe z nimi lepiej nie wychodzą. Na co więc się porwałam? Sama nie wiedziałam. Obstawiałam, że spróbuję, a reszta pójdzie do Mamy.

(Côte d'Or) Cote D'Or Melk BonBonBloc Vanille & Crispy Cacao to mleczna czekolada z (39%) nadzieniem waniliowym z (4%) kawałkami karmelizowanego kakao / nibsami; produkowana przez Mondelez.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach wanilii, wpisanej jednoznacznie w lody śmietankowe o smaku waniliowym. Wysoka słodycz tego splotu mieszała się z cukrowością samej czekolady, która stanęła tuż za nimi. Chyliła się trochę ku plastikowi.
Po podziale na znaczeniu jeszcze przybrały lody waniliowo-śmietankowe, ujawniając mocno wanilinowe skłonności. Czekolady jednak nie zagłuszyły,

Wielka i gruba tabliczka w dotyku wydała mi się bardzo tłusta. Była masywna ze względu na grubość, ale nie twarda. Nie trzaskała i wydawało się, że najchętniej to by się w ogóle rwała. Cały czas miałam wrażenie, że zaraz zacznie rozpuszczać się w dłoniach (realnie tego nie robiła).
Przekrój ujawnił, że miękkie i plastyczne nadzienie w zasadzie idzie po całości, a nie tylko wypełnia wybrzuszenia kostek. Gdy zaś połamie się czy przegryzie kostkę, widać, że nie pożałowano go. I pokazały się też pojedyncze drobne punkciki kakao. Sama czekolada też stanowiła grubą warstwę - da się ją zdjąć nożem jako tako z kremu ze względu na miękkość, co zrobiłam, by popróbować tych części osobno.
Robiąc kęsa, stykałam się z ogólną miękkością.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w tempie szybko-umiarkowanym. Była kleista i maziście-kremowa, a także bardzo tłusta w śmietankowy sposób. Szybko ujawniała nadzienie, łącząc się z nim spójnie.
Krem był jeszcze tłustszy. I to o znacząco, w śmietankowo-oleisty sposób. Okazał się też o wiele bardziej miękki, a do tego plastyczny. Wydał mi się gładki i lepki. Znikał szybciej niż czekolada. Nibsy zaznaczały się na języku po pewnym czasie, ale nadzienie mocno je otulało, więc łatwo nie zwracać na nie uwagi, aż reszta się rozpłynęła. Od niektórych rozchodziła się pewna wodnistość - obstawiam otoczkę z cukru ("karmelizowanie").
Nibsy gryzłam na koniec, tylko na próbę może ze dwa gryząc wcześniej "obok czekolady" - oddzielenie ich od reszty stanowiło wyzwanie ze względu na bagnistą kleistość całości. Przy tych o wiele bardziej zaznaczała swoją obecność cukrowa otoczka - jakby po prostu były obklejone drobnym cukrem. Przez niego aż trudno było skupić się na samych nibsach.
Gryzłam je więc na koniec, gdy wszystko się rozpłynęło. Były wówczas średnio twarde i krucho-chrupiące; suche. Niektóre jeszcze potrafiły bardziej rzężąco-chrupnąć ze względu na cukier, który zdążył zniknąć tylko częściowo.

W smaku mleczna czekolada przywitała mnie mocno mlecznym smakiem. Już sekunda-dwie później wysoka słodycz wyprzedziła mleko. Cukrowość szybko zaczęła dominować, spłycając smak czekolady do cukrowo-plastikowej polewy, w której mleko nie nadążało.
Spróbowana osobno jakby próbowała udawać Milkę, ale w jeszcze bardziej budżetowej wersji.

Nadzienie jednak trochę podbiło mleczny wątek, umacniając go nie tylko mlekiem, ale też wręcz śmietanką. Ta zabrzmiała  równocześnie z waniliową nutą. Skojarzyło mi się to z lodami o smaku waniliowym na bazie mleka i śmietanki. Wyraźnie "o smaku", bo wanilia zdradzała pochodzenie z aromatu. Słodycz rosła nieubłaganie, a nadzienie w dodatku podyktowało jej ciężki, wręcz wanilinowy charakter.
Na czas debiutu nadzienia czekolada trochę się wycofała. To nadzienie stanowiło o mleczności ogółu.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zrobiło się za słodko i aż drapało w gardle. Powodowała to głównie cukrowa czekolada. Mimo ogólnej cukrowości i tego, że nadzienie choć starało się być po prostu waniliowym, jawiło się jako wanilinowo sztuczne. Wyłaniające się, niegryzione nibsy za sprawą karmelizowania jeszcze podwyższyły cukrowość.
Za nieubłaganą słodyczą cukru i waniliowo-wanilinową ciężkością odnotowałam też mglistą oleistość. Nadzienie zaczęło robić się trochę bardziej mdławe, niby było mleczne, ale jakby mleko i śmietanka osłabły z sił. Wykorzystała to sztuczność waniliny i plastikowość czekolady.

Końcowo czekolada wydała mi się bowiem jeszcze bardziej plastikowa i wręcz czysto cukrowa.

Nibsy gryzione na koniec jeszcze pamiętały cukrowość otoczki - przy niektórych zaplątały się drobne kryształki białego cukru, który wyraźnie czuć. Nibsy same w sobie okazały się palone i gorzkie, nawet sporadycznie lekko kawowe. Po kumulacji słodyczy i ciężko-plastikowym echu, wyszły jednak zgaszone, bardzo delikatne. Trochę tonowały słodycz, ale tylko tę smakową - w gardle drapało i tak.
Gryzione obok czekolady w zasadzie prawie nic nie wniosły. Otoczenie bardzo je stłamsiło, zgubił się smak nibsów, za to bardzo dobrze czuć po prostu cukier.
Wolałam więc zostawiać je na koniec.

Po zjedzeniu został posmak cukru i sztucznej wanilii, przywodzącej na myśl lody śmietankowo-waniliowe, ale rozrzedzone wodą. Czułam też leciuteńką goryczkę nibsów oraz cukrową, lekko mleczną plastikową polewę, która udaje czekoladę.

Całość była mocno kiepska - nie tylko dlatego, że nie w moim typie. Cukrową, tandetną czekoladę wypełniało przesłodzone, oleiste nadzienie. Oddawało tanie lody waniliowe na śmietance i mleku. Tak, było mocno waniliowe, ale wyszło dość sztucznie, wanilinowo. Mimo że krem napędzał mleczność, była to mleczność stłamszona słodyczą, z tandetną naleciałością. Nibsy wyszły zaskakująco niewyraźnie. Mimo że gorzkawe, to zagubione. Dodano ich chyba za mało i za bardzo je podrobiono, by mogły pomóc reszcie. A w ogóle ich "karmelizowanie", czyli jakieś oklejenie cukrem uważam za kpinę. Po co?
Zjadłam kostkę, a resztę oddałam Mamie. Opisała: "No strasznie słodka całościowo była. Ta czekolada na wierzchu taka polewowa trochę, a nadzienie niezbyt waniliowe. Powiedziałabym, że śmietankowe. Najfajniejsze to w niej były takie kawałki chrupiące. Karmel? Bo chrupały fajnie i przebijały resztę. To były karmelizowane nibsy?! Nie zgadłabym, ale ja się nie znam. Taka tania, ale zwyczajna".


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie znam
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, oleje roślinne (palmowy, słonecznikowy, rzepakowy), odtłuszczone mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, laktoza, serwatka w proszku, kawałki kakao / nibsy 2%, tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyna sojowa; ekstrakt waniliowy, naturalny aromat

poniedziałek, 10 lutego 2025

Henry Lambertz Cream Liqueur Dark Chocolate with cream liqueur with Irish whiskey ciemna 50 % z kremem truflowym z likierem śmietankowym z whiskey

Kiedyś lubiłam dobre czekolady z alkoholowymi nadzieniami - do takich przyzwyczaił mnie Zotter, ale też nigdy nie gardziłam Lindtami z kostkami, wyglądającymi jak kapsułko-beczułki. Tabliczki Lambertz, gdy moją uwagę na nie zwrócił ojciec, skojarzyły mi się z połączeniem tego. Fakt, gdy doszedł głos rozsądku i wspomnienie kiepskawych Henry Lambertz Lebkuchen Zartbitter; + Henry Lambertz Zimtsterne Vollmilch i to, że obecnie tak mi się gust pozmieniał, poczułam, że te nowe mogą być zwyczajnie nie dla mnie. A jednak pomyślałam, że najwyżej Mama zje - może okażą się dla niej? Ona ciągle ma słabość do alkoholowych słodyczy, mimo że słabość nie łączy się z częstym jedzeniem - też bowiem zauważa pogarszanie się wszystkiego, a sama robi się o wiele bardziej wymagająca. Dziś prezentowana czekolada wydawała mi się bardziej w jej guście, niż moim. Czym jest irish cream, w zasadzie ciągle zapominam i muszę na nowo szukać w Google. Samo irish cream to likier na bazie śmietanki i whisky. Dopiero po dodaniu go do kawy powstaje irish coffee. Hm, no, wciąż to było bardziej w Mamy typie niż moim (choć gdy czekoladę dostałam, myślałam, że wnętrze będzie kawowo-alkoholowe - mój błąd).

Henry Lambertz Cream Liqueur Zartbitter Schokolade mit Sahnelikor mit Irischem Whiskey / Dark Chocolate with cream liqueur with Irish whiskey to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao nadziewana (35%) kremem truflowym z likierem śmietankowym, "uszlachetnionym" irlandzką whiskey.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach likieru śmietankowo-cappuccinowego z nieco poważniejszym echem mocnego alkoholu. Po podziale i w trakcie jedzenia whisky rzeczywiście przychodziła do głowy. Alkohol wpisał się w ciężką, cukrową słodycz. Istotny element stanowiła jednak też sama czekolada o palono-kawowym i nieco likierowo-syropowym wydźwięku oraz palonej gorzkości. Jej splot wraz ze śmietanką robił też pojedyncze aluzje do kawy i kokosa. Ogół jawił się dość czekoladkowo.

Polewowa tabliczka była twarda, acz przy łamaniu trzaskała średnio głośno w chrupki, właśnie w polewowy sposób. Czekolada stanowiła grubą warstwę i przy podziale wgniatała się w znacznie delikatniejsze nadzienie. Każdą kostkę wypełniała średnia ilość kremu o tłusto-mazistej, plastycznej strukturze. Był lepki i zbito-rzadkawy.
W ustach czekolada rozpływała się w średnio-szybkim tempie, wykazując maślaną tłustość i mazistość. Wydała mi się ulepkowata, mimo że kremowa i gęsta.
Nadzienie szybko wyłaniało się spod niej i cały czas wydawało się trochę przytoczone grubą czekoladą. Cechowała je miękkość i rzadkawość, a do tego wysoka, maślano-śmietankowa tłustość i zawiesinowość. Było mazisto-maziające się i wręcz śliskawo gładkie. Łatwo rzedło jeszcze bardziej i znikało znacznie szybciej od masywnej czekolady, która zostawała na koniec.

Występ zaczynała czekolada. W smaku od początku była bardzo słodka i już sama w sobie nieco likierowo-syropowa. Co więcej, ewidentnie przesiąkła nadzieniem, nawet gdy chodzi o części kostek, które go nie dotykały. Ogólnie kryła w sobie śmietankowe echo. Po chwili w ustach rozeszła się też palona gorzkość. Rosła dosadnie, pomagając sobie cierpkością. Nic sobie nie robiła ze słodyczy, która szybko też dosłownie podskoczyła, eksponując cukrowy charakter.

Nadzienie szybko się odezwało jako śmietankowy likier o wysokiej słodyczy. Bardzo śmietankowy. Gdy wycisnęło się spod czekolady, skupiło na sobie sporo uwagi, ale czekolada cały czas miała bardzo dużo do powiedzenia. Na pewien czas jednak oddała spore pole do popisu środka - jakby stojąc na straży tego, co się wyrabia.
Słodycz środka zahaczyła o cukrowość, co wzmocniło echo mocnego alkoholu. Dzięki temu jednak mimo że było bardzo słodko, nie męczyło to przesłodzeniem. Whisky raz po raz faktycznie przychodziła do głowy, acz w moim umyśle powstał obraz likieru śmietankowo-cappuccinowego. Przy czym kawę to raczej sugerowała czekolada z wierzchu. Słodycz czekolady nakręcała się ze środkiem wnętrza.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa alkoholowość wraz ze słodyczą aż nieco rozgrzewała, mimo że alkohol nie był straszliwie mocny. Po prostu miał dosadny charakter. Powaga whisky mieszała się jednak ze słodziutkim likierem coraz bardziej śmietankowym, co wyszło aż mdło-tłusto. Czekolada przy tym kremie robiła aluzje do niewyrazistej kawy.

Wraz z  tym, jak nadzienie znikało, czekolada bardziej wracała do gry aż w końcu dominowała. Mimo to, jego smak pobrzmiewał dość długo. Po jednak tak intensywnym, słodko-alkoholowym kremie, wydawała się spłycona i bardziej polewowa. Obok cukrowej i wysokiej, że końcowo już trochę męczącej słodyczy jednak, na zasadzie kontrastu do bardzo śmietankowego nadzienia, bardziej zaakcentowała się palona gorzkość. Miała jednak bardziej tandetno-czekoladkowy ton. Podszepnęło go echo whisky. 

Po zjedzeniu został posmak słodkiego likieru śmietankowego z aluzją do cappuccino, a na pewno z tłustą śmietanką, wzmocnionego odrobiną whisky oraz palono-cukrowej, polewowej czekolady. Słodycz i mocny alkohol aż zaznaczyły się na języku.

Całość była zrobiona tak sobie, bo dużo grubej czekolady przytłaczało nadzienie, a przez jego intensywny charakter, końcowo czekolada wydawała się gorsza. Sama w sobie była przeciętna i bazowa, więc taka jej ilość to trochę za dużo. Od czekolady z nadzieniem oczekuje się raczej dużo nadzienia. A to... było w sumie oddające tytuł - czuć śmietankowy likier, dużo śmietanki i poważniejszy alkohol, a jednocześnie nic chamskiego i zbyt zacukrzającego, mimo wysokiej słodyczy. Smak nadzienia był dobrze wyważony. Ogół więc wyszedł pozytywnie, ale nie porywająco, bo z wieloma kwestiami do poprawy. A jednak no to zwyczajnie nie moja bajka. Zjadłam połowę, ale potem słodycz, tłusta śmietanka, alkoholowość i forma przestały sprawiać mi jakąkolwiek przyjemność, ale rozumiem, że czekolada komuś może smakować bardziej. Dziś opisywana jednak była nudno-niezła, w momencie gdy Henry Lambertz Piña Colada Milk Chocolate with Pina Colada truffle filling wygrała z nią tym, że była niespotykana.

Połowę oddałam już Mamie, ale jej w ogóle nie podeszła i resztka trafiła do ojca. Opisała ją: "Sama czekolada okropna, taka jak polewa z czekoladek, której nie chce się jeść, co środkowi tylko przeszkadza. Tu jednak i środek mi nie podszedł. W ogóle to go jakoś mało, że aż się gubił. A efekt... jakby takie lekko alkoholowe masło".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie znam
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa,17,5% likier śmietankowy z 0,1% irlandzkiej whiskey ( zawiera mleko), tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, syrop glukozowy, mleko w proszku pełne, mleko w proszku odtłuszczone, emulgator: lecytyny z soi; substancja żelująca: agar; naturalny aromat

środa, 15 stycznia 2025

Henry Lambertz Piña Colada Milk Chocolate with Pina Colada truffle filling mleczna z kremem Pina Colada

Przy Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Type Mango Passion Fruit Hola Amigos wspomniałam, że ojciec raz przywiózł mi całe mnóstwo czekolad. Jedną od razu mu wcisnęłam z powrotem, nawet nie otwierając, ale... coś tam wzięłam nawet lekko zaciekawiona. Z marką dziś przedstawianej tabliczki miałam już do czynienia - kojarzyłam, że Henry Lambertz Lebkuchen Zartbitter i Zimtsterne Vollmilch mi i Mamie niezbyt przypadły do gustu, ale pomyślałam, że nadziewanych alkoholowych ciemnych mogę spróbować, bo dawno żadnych tego typu nie jadłam. Z tym że... wpadła mi też mleczna. Co prawda w nielubianym wariancie pina colada, ale z kolei... o tyle ciekawa, że mleczna, a nie biała (dalej nie rozumiem, dlaczego wszyscy uparli się łączyć kokosa z ananasem właśnie w białej czekoladzie). 

Henry Lambertz Piña Colada Vollmilch Schokolade mit Pina Colada Truffelfullung / Milk Chocolate with Pina Colada truffle filling to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao nadziewana (35%) kremem truflowym z likierem o smaku Pina Colada.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach pina colady: ananas i kokos splatały się na likierowej scenie. Alkohol zaznaczył się wyraźnie, lecz choć miał dość ciężkawy charakter, nie napastliwie, a wręcz subtelnie. Mieszał się ze sporą ilością cukru i mleczną czekoladą. Czuć ją bardzo dobrze zza drinka, z którym to poprzez śmietankowo-mleczny ton i słodycz bardzo spójnie się połączyła. Był to przyjemny, mimo że przesłodzony, zapach.

W dotyku czekolada była dość tłusta i już sugestywnie lepkawa. Nie topiła się, ale ciągle miałam wrażenie, że zaraz zacznie. Nie była specjalnie masywna, ale delikatna w sumie też nie. Przy łamaniu wykazywała kruchość, ale nie trzaskała.
Nadzienie wyglądające jak grudkowaty, lepki i dość gęsty żel całkiem porządnie wypełniało wszystkie beczółko-kapsułki. Czekolada jednak stanowiła większość, to pewne, bo robiła za bardzo grubą warstwę.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, trochę lepiąco i miękko. Początkowo próbowała zachować kształt, ale zaraz odpuszczała. Była tłusta w śmietankowo-maślany sposób, a także niegładko-chropowata ze względu na proszkowość.
Nadzienie wyłaniało się z niej po pewnym czasie. Wyszło lekko grudkowato, trochę jak połączenie budyniu z kisielem. Jednocześnie robiła słabe aluzje do marcepanu, ale z kolei bez realnych grudek czy drobinek. Wnętrze cały czas wykazywało pewną lepkość. Było średnio gęste i zupełnie nie zbite, ale też nie rzadkie. To gęstawy, trochę śmietankowy żel. Chwilami było w nim coś śliskawego. Znikał szybciej niż czekolada. Ta na koniec niby traciła gęstość i znikała rzadko, ale do końca czuć jej masywność. 
Rzednące i znikające nadzienie wydawało się trochę przytłoczone czekoladą, acz w zasadzie zgrane z nią. Gdy tak miękły razem, trochę przytykały.

W smaku czekolada przywitała cukrową słodyczą, do której szybko doleciało intensywne mleko. I tak jednak wydawało się nieco spłycone... Prze słodycz i przez echo nadzienia, którym znacząco przesiąkła. Mleczność poszła w śmietankowym kierunku, ale nie pomogło to ogółowi przez wątek aromatu kokosowego, za którym jak cień pobrzmiewał aromat ananasa. Przez to czekolada chyliła się ku tandecie, ale jeszcze udało jej się jakoś obronić. Była wyczuwalna w zasadzie cały czas, choć w punkcie kulminacyjnym, gdy nadzienie rozbrzmiało pełnią smaku, bardzo w tle.

Nadzienie samo w sobie dało o sobie znać prędko. Krem także był bardzo słodki, ale nie w tak czysto cukrowy sposób, a bardziej likierowo. Pierwszy pokazał się lekko soczysty ananas, a zaraz potem mocno likierowy, słodki kokos. Bardzo łatwo o myśl o pina coladzie. Ananas próbował pokazać się z naturalniejszej strony jako sok anansowy, ale czuć wyraźnie, że jego likierowy charakter podkręcono aromatem (choć to nie była napastliwa sztuczność). Owocowość nadzienia trochę rozmyła śmietanka, a alkohol dodał temu nieco powagi, nawet ciężkości, ale nie narzucał się. Ananas i kokos były bardzo wyważone.
Czekolada trzymała się z tyłu.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz - kumulacja czekolady i wnętrza - drapała w gardle. Ananas poszedł w nieco cukierkowym kierunku - przy tym poziomie cukrowości, krem robił się troszeczkę bardziej sztuczny, ale wciąż nie jakoś rażąco. Tu wszedł kokosowy likier, raz czy drugi wychylający się nawet przed ananasa, przygłuszając jego cukierkowość.
Alkohol choć nie był chamski, wydał mi się dosadny, a przez to jak rozgrzewał gardło, słodycz wydawała się jeszcze bardziej mocarna.

Z czasem nadzienie zaczęło tonąć w cukrowo-mlecznej, czekoladowej toni. Echo likieru ananasowo-kokosowego i pewna cukierkowość ostały się, ale dopiero za cukrowo-plastikowawą czekoladą. Końcowo czekolada jawiła się jako dosłownie czysty cukier z mlekiem. Zrobiła się plastikowa - chyba alkohol ją tak trochę spłycił.

Po zjedzeniu został posmak cukrowo słodkiej czekolady wraz z drapaniem w gardle i cukierkowość związana z nadzieniem. Dołożył się do tego alkohol - ewidentnie likier. To za jego sprawą czuć i ananasa, i kokosa. Były czysto likierowe. Za likierem pojawiły się aromaty, cukierkowość.

Czekoladę uważam za w miarę dobrze zrobioną, mimo że nie była zbyt w moim typie. 4 kostki jako ciekawostkę zjadłam (przy 4 poczułam, że jeszcze trochę, a to już zmęczy, bo i tak czułam się trochę zbyt przysłodzona). Połączenie mlecznej czekolady i pina colady pasowało - mleczność czekolady dobrze współgrała ze śmietankowym wnętrzem. Kokos i ananas były dobrze wyczuwalne, procenty też się odnalazły - a jednocześnie nic z tego nie było zbyt napastliwe. Pochwalić muszę to, jak zgrane i harmonijne wyszły. Niestety, wszystko było okrutnie słodkie. I z wkradającą się sztucznawą cukierkowością. Kolejnym moim zarzutem jest to, że jednak czekolada - ciężka i gruba - przytłoczyła jedynie gęstawe nadzienie. Jak się robi czekoladę nadziewaną, to co jak co, ale nadzienia żałować nie można (tym bardziej, że czekolada była cukrowa i dodatkowo spłycona przez alkohol, to nie było to coś, co chciało by się czuć na 1. planie).

Resztę oddałam Mamie, która powiedziała: "No, ta czekolada jest dokładne tym, czym ma być! Co prawda nadzienia w niej mało, ale w sumie nie wiem, czy było aż tak pyszne, bym pragnęła go więcej. Z drugiej strony sama czekolada też taka po prostu ok. Na pewno jednak właśnie mleczna bardzo pasuje do kremu pina colada. Faktycznie, można zjeść jako ciekawostkę, bo już samo to, że jest, czym ma być i niezły skład, to w dzisiejszych czasach rzadkość".


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie znam
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, 17,5% likier śmietankowy o smaku Piña Colada (zawiera mleko), mleko w proszku pełne, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, syrop glukozowy, mleko w proszku odtłuszczone, emulgator: lecytyny z soi; substancja żelująca: agar; naturalny aromat

poniedziałek, 13 maja 2024

J.D. Gross Creme Brulee Flavour Filled Milk Chocolate mleczna z kremem śmietankowym z karmelem

W 2020r. była J.D. Gross Mousse au Lait Creme Brulee, a zimą 2023/24 w Lidlach pojawił się ten sam wariant smakowy, acz w innym wydaniu i ze zmienionym składem. O ile mi ta tabliczka była zupełnie obojętna, tak mojej Mamie nie. Trochę trwało, nim na nią trafiła, ale w końcu jej się udało, a ja przez moje zboczenie blogowe i ciekawość po prostu musiałam spróbować, jak już pojawiło się to u nas w domu. Co ciekawe, na tej był ujawniony producent - to rzadkość, bo ogólnie na Grossach raczej się nie pojawia. Dawno, dawno temu, czyli w 2017 znalazłam informację przy okazji  J.D. Gross Amazonas 60 %, że czekolady J.D. Gross robi firma Raush, a na opakowaniu dzisiaj prezentowanej napisali, że tę zrobiła firma JR Die Schokoladenfabrik GmbH, mieszcząca się na ulicy Wilhelma Rauscha.

 J.D. Gross Creme Brulee Flavour Filled Milk Chocolate to czekolada mleczna o zawartości 32 % kakao nadziewana (31%) kremem śmietankowym z karmelem (5 %; "karmelizowanym cukrem"); edycja limitowana na zimę 2023/24; produkowana przez JR Die Schokoladenfabrik GmbH dla Lidla.

Po rozerwaniu sreberka poczułam zapach mocno cukrowej, choć prawie tak samo mocno mlecznej czekolady, za którą zaznaczył się też cukier palony. Zasugerował słonawość - chyba na zasadzie kontrastu do przesłodzonej czekolady, która przez słodycz wydała mi się lekko plastikowa. Tę próbowało uszlachetnić echo wanilii, ale tonęło w cukrze.

Tłustawo-polewowa już w dotyku tabliczka była konkretna. Przy łamaniu trzaskała. Przy odgryzaniu kawałka kostka pękała, a gruba warstwa czekolady nie wgniatała się w miękkawo-tłuste nadzienie. Czekolada z łatwością od niego odskakiwała. Była twarda i polewowa, a do tego bardzo gruba. W zwartym, konkretnym nadzieniu widać mnóstwo malutkich i znacznie mniej średnich jasnych kawałków karmelu.
W ustach czekolada rozpływała się gęsto i kremowo. Była maślano-mlecznie tłusta i mazista. Zostawiała smugi, znikając umiarkowanie-szybko i prędko odsłaniając nadzienie.
Ono również było tłuste, ale w bardziej śmietankowo-oleisty sposób. Wydało mi się trochę zawiesinowe, ale też maziste. Rozpływało się w tempie umiarkowanie szybkim. Było niby gładkie, ale z sugestią pylistości. W rozpływaniu się, czekolada towarzyszyła mu do końca.
Z czasem z wnętrza wyłaniały się kawałki karmelu. Trochę się rozpuszczał, ale i tak zostawał na koniec. Wówczas delikatnie chrupał w szklisty sposób. Był nienachalny, tylko trochę urozmaicał konsystencję. Wydawało się, że jest go o wiele więcej niż te 5%.

W smaku czekolada przywitała mnie mleczno-maślanym splotem, od którego szybko zaczęła odciągać uwagę przesadzona, cukrowa słodycz.

Mleko jednak całkiem nieźle utrzymało swoją wyrazistość. Było naturalne i wręcz śmietankowe, jednak jego potencjał nikł w coraz bardziej chamskiej cukrowości.
Z czasem czekolada zaczęła robić się coraz bardziej maślana, ale jako że rosła też słodycz, otarła się o plastik. Wydaje mi się jednak, że przesiąkła leciutko karmelkowym wnętrzem.

Nadzienie najpierw jednak podkręciło mleczność i śmietankowość samej czekolady. Okazało się mocno śmietankowe, ale też mocno, mocarnie słodkie. Aż mnie zamuliło, zaczęło drapać w gardle od bezlitosnego cukru. Nadzienie kojarzyło mi się z zacukrzonymi śmietankowymi lodami.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dołączyła do tego nieśmiała nuta kawałków karmelu. W całości jawił się jako delikatny, karmelkowy. To oczywiście jeszcze więcej słodyczy, ale już nie tak jawnej. Kawałki zatopione w mlecznej toni sprawiły, że kompozycja kojarzyła mi się trochę z toffi-karmelowym budyniem, w którym z czasem wyłamał się oleisty motyw.

Z czasem jednak słodycz i tak wręcz mordowała, spłycając smak zupełnie. Czekolada końcowo wydała mi się jeszcze bardziej plastikowa. Była wyczuwalna cały czas, w zasadzie w dużej mierze na równi z nadzieniem.

Kawałki gryzione okazały się leciutko palone. Przedstawiły się jako słodkie karmelki, a nie palony karmel. W porywach, gdy zebrało się ich więcej ta paloność niby bardziej się wybijała, ale i tak była lekka.

Po zjedzeniu już małej ilości zostało przecukrzenie zupełne i drapanie w gardle. Czułam też mleczność, śmietankę i płytką, bo zacukrzoną czekoladowość oraz leciutki oleisty akcent, zaznaczający się na języku. 

Zrobiło mi się smutno przy tej czekoladzie, bo potencjał w niej czuć, a zabito go zupełnie cukrowością. Za gruba, za masywna czekolada trochę przytłaczała środek. Przez poziom cukrowości zmierzała do plastikowego wydźwięku. Nadzienie jednak też nie było jakieś szczególnie dobre. Cukier w nim szalał. Mleczność została spłycona nie tylko nim, ale też oleistością, a zamiast charakternego, palonego karmelu w kremie zatopiono karmelki. To taka zwykła, nadziewana czekolada niewarta uwagi. Cukrowość mnie zmęczyła przy niecałej kostce - aż się jeść odechciewa. Ta czekolada pozostawiała wiele do życzenia, a wydaje mi się, że w 2020 r. w J.D. Gross Mousse au Lait Creme Brulee. wszystko było lepiej wyważone.

Jako że to Mama kupiła sobie tę czekoladę, całą resztę zjadła ona. Powiedziała: "Zjadłam całą, ale żałuję, bo umieram od tej ilości cukru. Żadnych jednak nieprzyjemnych posmaków od np. oleju palmowego nie czułam, a tylko przesłodzenie. Bardzo słodka ta czekolada już od początku. Sama czekolada na wierzchu za słodka i taka mleczno-maślana niby, a bez charakteru. Przytłaczała trochę nadzienie, bo była jak takie za grube denka czekoladek. Nadzienie delikatne, ale też bardzo, bardzo słodkie. Było chyba właśnie dokładnie tym, czym miało być. Śmietankowym kremem z karmelem creme brulee. Całość niczego nie udawała. A w dzisiejszych czasach, że czekolada smakuje tym, co obiecuje, to już plus, bo to rzadko się zdarza. Na pewno ona ponad przeciętna, ale nie tak zachwycająca jak kiedyś. Myślę, że jak ktoś lubi słodkie, nadziewane czekolady, to ona mu bardzo posmakuje. Obecnie ja jednak już aż takiej słodyczy nie lubię". Mama wywalczyła u mnie ocenę 7, bo ja pierwotnie chciałam wystawić 6. W końcu jednak uznałam, że na pewno nie jestem odbiorczynią docelową, więc nie mogę ze zbyt subiektywnych względów oceną tabliczki krzywdzić.


ocena: 7/10
kupiłam: Mama kupiła w Lidlu
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy 20%, mleko w proszku pełne, tłuszcz palmowy, miazga kakaowa, mleko w proszku odtłuszczone, laktoza, śmietanka w proszku 3%, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, ekstrakt z laski wanilii, masło, naturalny aromat, sól

wtorek, 23 maja 2023

Zotter "Kulfi" Pistachios, Almonds and Cardamom / Kulfi Pistazien, Mandeln und Kardamom ciemna mleczna 50 % z kremem z białej czekolady, bitej śmietanki i miodu z kardamonem i szafranem oraz migdałowym nugatem z kawałkami migdałów i pistacji

Prawie co tydzień chodzę do jednej indyjskiej restauracji, a Mama czasem mi towarzyszy. Kiedyś bardzo, bardzo zainteresowały ją tradycyjne lody indyjskie kulfi, jednak niestety na nie jakoś nie mogłyśmy trafić. Choć ja bym ich sobie nie zamówiła, czekolada nimi zainspirowana jakoś mnie zaciekawiła. Kulfi to tradycyjny lodowy deser, który robi się na bazie śmietanki i przyprawia indyjskimi przyprawami, głównie kardamonem i szafranem. Podaje się już dość topiący się.


Zotter "Kulfi" Pistachios, Almonds and Cardamom / Kulfi Pistazien, Mandeln und Kardamom to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (36%) kremem z białej czekolady, bitej śmietanki i miodu z kardamonem i szafranem oraz (18%) migdałowym nugatem / praliną z kawałkami prażonych (3%) migdałów i (3%) pistacji.

Po otwarciu uderzył wyrazisty zapach mleka oraz słodycz złożona z miodu, wanilii, białej czekolady i migdałów ewidentnie nugatowych. Odnotowałam też maślaność, a także ciepło przypraw. Zwłaszcza spód pachniał ciepło-migdałowo. Wierzch serwował nieco więcej mocno maślanej białej czekolady i miodu.
Ciepłu przypraw daleko do korzenności, nawet po przełamaniu. Wtedy wciąż było słodko, kompozycja miała delikatny charakter, w którym dowodziła śmietanka z miodem i słodkie migdały.

Tabliczka w dłoniach wydawała się masywna, dość konkretna i twarda, ale nie trzaskała. Nadzienia były konkretne, zwarte i tłuste, ale zupełnie nie twarde. Białoczekoladowy krem wyglądał na mazisty i bardzo lepki, gęsty i tłusto-wilgotny. Przypominał budyń, w którym dostrzec można kropeczki przypraw.
Nugat wydawał się masywny i suchawy, wypełniało go sporo kawałków różnej wielkości.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i gęsto, lepko. Była tłusta w śmietankowy sposób i aksamitnie gładka.
Nadzienia zaraz się pod nią podłączały, idealnie dopasowywały się i do niej, i do siebie wzajemnie.  Rozpływały się mniej więcej równocześnie, w tempie umiarkowanym.
Białoczekoladowy krem okazał się faktycznie bardzo gęsty, ale w sposób budyniowy. Był niemal śliskawy, mazisty i bardzo tłusty. Czuć w nim pewną czekoladowość, a także pełnię śmietanki... śmietany powiedziałabym. Rozpływał się gumiasto, mimo maziania się, zachowując zwarty, gibki kształt. W ustach utrzymywał się dłużej od nugatu.
Nugat okazał się zupełnie nie suchy, a też bardzo tłusty. Bardziej jednak masywny, zwarty i konkretny, nieco twardawy. Czułam w nim lekką pylistość.
Wszystko to miękło, zmieniając się w gęstą papkowatą zawiesinę. Kawałki migdałów i pistacji wyłaniały się z czasem, troszeczkę przełamując za wysoką tłustość. Zostawiałam je na koniec, gdy nawet czekolada - utrzymująca się w ustach najdłużej - zniknęła.
Dodano ich równo. Były zarówno duże, jak i malutkie, w większości miękkawe. Mała część chrupnęła bardziej twardawo (ale nie twardo).

W smaku sama czekolada przywitała mnie wysoką słodyczą palonego karmelu i orzechowością. Częściowo płynącą z nią, a częściowo chyba od nadzień. Gorzki akcent kakao tonął w mocno mleczno-śmietankowej toni, a mimo to czuć go.

Słodycz szybko wzrosła za sprawą nadzień. Odzywały się mniej więcej równocześnie, lecz choć uzupełniały się, nietrudno je rozróżnić.

Biało czekoladowy krem nieco wyraźniej i dynamiczniej podbijał słodycz miodem i wanilią. Błyskawicznie pomyślałam o biało czekoladowym budyniu z miodem, zrobionym na śmietance. W biało czekoladowości czuć też sporo maślaności. Raz po raz przewinęło się ciepło... Mleczne tsunami zasładzało i rozgrzewało. Po chwili okazało się, iż to rozgrzanie to nie tylko słodycz, a także przyprawy, choć jeszcze nie korzenność. Lekko ostre, goryczkowate. Z czasem wyraźnie poczułam kardamon i nutkę cynamonu, a także coś... słodko-gorzkawo-pikantnego i specyficznie jakby rześko kwiatowego (ponoć tak smakuje szafran). Słodycz kremu została nimi w miarę nieźle przełamana.

Nugat też wpisał się w śmietankowość i zasładzanie. W jego przypadku jednak trudniej było o coś przełamującego. Mimo to, słodka migdałowość w nim królowała. Mleko wymieszane z cukrem nie zagłuszyło migdałów, acz w gardle zadrapało. Nugat wpisał się w ciepły klimat poprzez lekką prażoność. Ta sprawiła, że cała kompozycja wydała się nieco już właśnie korzenna. Sam w sobie pobrzmiewał chyba trochę cynamonem. Wydaje mi się, że w pewnym momencie wyłapałam też coś kwiatowego - różanego? - płynącego z niego. 

Lekko prażona nutka przebijała słodycz i budyniową śmietankowość mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, wraz z wyłanianiem się kawałków. Nie musiałam ich rozgryzać, by zarejestrować migdały i pistacje. Były delikatne i słodkie, acz dość wyraziste w tym. Obudziły też "orzechowawą", goryczkowatą czekoladę z tła, która pod naporem słodyczy niemal odchodziła w zapomnienie.

Po tym nadzienia wydały mi się jeszcze słodsze, aż drapiące w gardle. A jednak i jakąś soczystość wyłapałam. Nugat zniknął nieco szybciej, więc krem białoczekoladowy ponownie zaszarżował maślano-śmietankowym budyniem zasłodzonym miodem i wanilią. Cała ta miodowość i biało czekoladowość tak się mieszały, że w końcu robiły się nijakie. Słodki, jasny miód opływał wszystko, jednak i tak słodycz w pewnym momencie wydała mi się w dużej mierze aż po prostu cukrowa. Mimo to, utrzymał lekko kwiatowy charakter.

Przyprawy też lekko drapały i gdy nadzienia już zniknęły, ciepłe przypraw podkreśliły mleczną, jakby jeszcze bardziej gorzką czekoladę. Roztaczała orzechowość, po której gryzione kawałki wydały mi się zacnie przejrzyste.

Migdały smakowały... lekko prażonymi sobą. Słodkawo, nieco wytrawniej, a pistacje trochę bardziej słodkawo-maślanie.

Po zjedzeniu czułam się przesłodzona, nieco cukrowo, ale przede wszystkim miodowo. Oprócz tego bardzo wyraźnie ostała się goryczkowata czekolada mleczna i migdały. Na pewno czułam lekko ostro- goryczkowatą korzenność, która choć smakowo nieco słodycz hamowała, drapania w gardle nie powstrzymała. Czułam też, jakbym zjadła bardzo tłusty budyń biało czekoladowo-śmietankowy, który otłuścił mi usta.

Całość rozczarowała mnie, mimo że i tak na wiele nie liczyłam. Budyniowość w sumie była ciekawa, ale za dużo mi tu słodyczy białej czekolady, nugatu i w ogóle. Miód to miły dodatek, ale tego wszystkiego było po prostu za dużo. Myślałam, że wyjdzie to bardziej korzennie, a niestety - przyprawy jakoś się mało wykazały. Prażone migdały i pistacje wyszły na plus, bo nieco przełamały i tłustość, i słodycz.
Mnie całość męczyła słodycz, i osobliwą strukturą. Bardzo tłusty budyń zmieniający się w gumkę i tłusty nugat, sporo do gryzienia to nie moja bajka (po 1/4 oddałam Mamie, nie mając już ochoty na więcej). A jednak w swym zasładzaniu było dość niecodzienne.
Mama nie umiała o tej tabliczce za wiele powiedzieć, jak tylko: "Smakowała mi, taka słodka, mleczny krem, jakieś orzechy do pochrupania, ale z tego co ja tam niby miałam czuć, to chyba nic albo nie wiem, że to to, tak namieszane. Dużo jak mówisz wszystkiego, a wyszła zwykła".


ocena: 6/10
kupiłam:  dostałam od zotter.pl
cena: 17,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, migdały, pełne mleko w proszku, syrop skrobiowy, pistacje, odtłuszczone mleko w proszku, mleko, śmietanka, masło, słodka serwatka w proszku, miód, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, sól, kardamon, cynamon, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku z cytryny, skrobia kukurydziana, cukier), szafran

poniedziałek, 24 października 2022

Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Jim Beam ciemna 45 % z nadzieniem karmelowo-śmietankowym z whisky Jim Beam

Po smakowo taniawej Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Remy Martin potrzebowałam trochę przerwy. Obstawiałam, że dzisiaj przedstawiana będzie bardziej w moim typie, ale tamta rozczarowała mnie po prostu jakością. Tanio zajeżdżające nadzienie i cukrowość, forma brudząca i niewygodna do jedzenia - wszystko takie, że i w bliźniaczej się już tego spodziewałam. A o dziwo sam fakt, że nadziewana, że alkoholowa, we wspominanej mi nie przeszkadzał. Stąd za tę zabrałam się ze smutkiem. Już wiedziałam, że nie będzie to udana degustacja. Czyżby więc zmarnowany potencjał i Jima Beama, którego nie darzę jakąś szczególną sympatią, ale przynajmniej jest whisky, nie koniakiem, i również całkiem spoko marki Anthon Berg? Bo co, uznali, że nie można mieć wszystkiego? A może powinnam wyciszyć swój wrodzony pesymizm? Może miałam się pozytywnie zdziwić?

Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Jim Beam to ciemna czekolada o zawartości 46 % kakao z (32%) nadzieniem karmelowo-śmietankowym z whisky typu bourbon Jim Beam.

Otworzywszy, trafiłam na wyrazisty zapach alkoholowego, śmietankowego karmelu z echem gorzkawo-cukrowej czekolady. Miała nieco truflowe zacięcie. Po podziale, przy jedzeniu (kiedy kostka odsłaniała wnętrze), nasilał się motyw śmietankowego, karmelu, podbitego śmietankowo-maślanym toffi i sztuczną nutą. Zdarzyło się temu zalecieć taniością, acz nie wiązała się ona z alkoholem. Ten, choć mocny, jawił się jako szlachetniejszy.

Gruba i polewowa, tłusta już w dotyku tabliczka mimo grubości i pewnej masywności, wydawała się jakaś delikatna (łamliwa?).
Kiedy ją łamałam, trzaskała i pękała jak krucha skorupko-polewa. W każdej kostce znalazło się sporo nadzienia, które powoli się wylewało. Odznaczało się gęstawością i lepkością. Do pewnego stopnia trzymało się kostki, ale i tak płynęło, co przełożyło się na niekomfortowe, brudnawe jedzenie. Przynajmniej nie ciągnęło.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, minimalnie proszkowo. Przede wszystkim jednak tłusto-maziście, nieco polewowo, a jednak całkiem przystępnie.
Po paru chwilach przybierała na gęstości i bardziej zaklejała usta. Wypuszczała wtedy ze swych objęć nadzienie, które okazało się raczej rzadkie. Mnie skojarzyło się ze śliskawo-gładkim sosem do lodów albo tłustym i klejąco-zagęszczonym (?) mlekiem. Znikało szybciej od czekolady, która jakoś dziwnie je przytłaczała.
Czekolada została najdłużej i końcowo wydała mi się jeszcze bardziej polewowa, plastikowo-ulepkowata.

W smaku czekolada zaszarżowała cukrem, może z niby waniliową naleciałością. Roztoczyła maślano-truflowy wątek. Skojarzyła mi się z nieco cierpkawymi truflami belgijskimi, przejawiała likierowe skłonności. Czuć w niej karmelkowo-alkoholowy motyw nawet, gdy spróbowałam ją osobno (musiała mocno przesiąknąć nadzieniem). Z czasem, pod cukrowością, pojawiła się nawet delikatna gorzkawość palonej kawy.

Zaraz dołączyło nadzienie jako mleczność, wysoce słodki, mocny alkohol i... sugestia gumy balonowej. Alkohol podpłynął pod kawowo-paloną nutę, mignęła wizja irish coffee (kawa z whisky i śmietanką). Ją jednak spłyciła i przygłuszyła intensywna, sztuczna słodycz cukierkowo-karmelkowa. Z nią mieszała się mleczność, maślaność i... cukierkowo-owocowy wątek. Miał ordynarny charakter (kiedy spróbowałam samego nadzienia, wychodził niemal na przód). To nieprzyjemna i tania słodka sztuczność (syropu glukozowego?). Oddzieliło się to od toffi, po czym ukryło się w ogólnej cukrowości i alkoholu. Te zadrapały w gardle, ogrzały je. Procenty i alkohol z czasem przysłoniły nieco taniość.

Obok słodyczy pojawił się słodki, też aż nieco cukrowy alkohol. Nasiliła się karmelowość i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kompozycja zrobiła się nieco poważniejsza, truflowo-likierowa. Niby wciąż cukrowo-karmelowo... czy raczej karmelkowo, ale czuć, że to jakiś "lepszy alkohol". Chwilami nawet ewidentnie, że whisky. Mocno alkoholowo-słodkie nadzienie zrównało się z czekoladą, a whisky zapiekła w język, po czym zaczęła słabnąć.

Analogicznie rósł wątek śmietankowo-karmelkowy i wróciło cukierkowo-owocowawe echo. Znów wyłamała się taniość i tłuszczowe echo, zupełnie nie pasujące do dobrego, pobrzmiewającego coraz słabiej - acz wciąż ogólnie dość wyrazistego - alkoholu. 

W gardle piekło od cukru i alkoholu, wkomponowanego w czekoladę. Pomyślałam o jakiś truflo-pralinkach z whisky i alkoholowo-kawowych czekoladkach, bo właśnie sama czekolada na końcówce rozmyła się. Była tylko tyle że cukrowa, z lichą cierpkością, a bez gorzkości. Wyszła maślanie i kiepsko, ale nie jakoś szczególnie źle (o dziwo).

Po zjedzeniu ostał się posmak nieprzyjemnie cukrowo-karmelkowego, śmietankowego karmelo-toffi, podszytego tanimi cukierkami owocowymi oraz wymieszanego z mocnym alkoholem. Czuć, że ten akurat był dobry, Czekolada wysiliła się na lekką gorzkawość, cierpkość o palonym charakterze, ale wszystko to było dopiero za cukrem. Miałam wrażenie, że sztuczna słodycz, wsparta procentami, wgryza mi się w język. Bardzo mi ona przeszkadzała.

Całość wyszła gorzej od wersji z koniakiem Remy Martin ze względu na dodany alkohol. Dziwna soczystość podlinkowanej nie pasowała do tego niemal toffi zasładzacza, ale że koniak potrafi mieć owocową nutę, jakoś ta cukierkowa owocowość przynajmniej częściowo się kryła. Whisky nadała nadzieniu charakteru, jednocześnie bardzo się gryząc z tą cukierkowością, która to w ogóle jakąś gumą balonową zajeżdżała. Nie dała sobie rady ze sztucznością i cukrem.
Ogół po prostu mnie odrzucał - gdy tylko odnotowałam tę owocową nutę, nie miałam ochoty na więcej. Kiedy wraz z rozpływaniem się, przewijała przez resztę, męczyła, utwierdzałam się w tym. To było odpychające. W dodatku forma taka, że zupełnie nie widzę sensu jedzenia tego. Jakościowo i w ogóle nie różni się jakoś specjalnie od Remy Martin, tu po prostu ten zgrzyt się uwidocznił. Na plus jednak, że czuć różnice w alkoholach.
Mama, pamiętając Remy Martin, z tej postanowiła nadzienie wyjeść i wesoła zasiadła do niej, uzbrojona w łyżeczkę. Niestety, czekolada szybko pokrzyżowała jej plany, bo całościowo okazała się nie do zjedzenia. Mama uznała: "sama czekolada niesmaczna, ale to nadzienie jeszcze gorsze. Okropne, nie wiadomo czym, jakimś sztucznym - miętowym?! - cukierkowym czymś walił". Nie pojadła za wiele.


ocena: 4/10
kupiłam: Auchan (ojciec kupił)
cena: 12,99 zł (za 90g; acz jak wyżej)
kaloryczność: 476 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, syrop glukozowy, tłuszcz kakaowy, mleko skondensowane, tłuszcz roślinny w nadzieniu (palmowy, shea), whisky 1,4% (Jim Beam), stabilizator (syrop sorbitolowy), lecytyna, naturalny aromat, sól, syrop, środek zagęszczający (pektyna)

wtorek, 4 października 2022

Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Remy Martin ciemna 45 % z nadzieniem karmelowo-śmietankowym z koniakiem Remy Martin

W zasadzie trudno mi powiedzieć, dlaczego skusiłam się na te tabliczki (z tej serii mam jeszcze jedną). Nadziewane, alkoholowe przeszły mi - to wiem. Tu niby płacił ojciec podczas wspólnych zakupów w Auchanie, ale i tak. Po co mi one? Markę Anthon Berg uważam za niezłą, ale nic alkoholowego ich nie jadłam. A to chyba właśnie bardziej w alkoholowych propozycjach się specjalizują? Z internetu kojarzyłam jakieś czekoladki-buteleczki. Sama nie wiem, koniec końców. Czyżbym nie chciała pozostać w tyle z tym, co pojawia się na rynku? Nie... Dziwne to, ale w końcu stanęłam przed perspektywą otwarcia.

Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Rémy Martin to ciemna czekolada o zawartości 45 % kakao z nadzieniem karmelowo-śmietankowym z koniakiem Remy Martin.

Po otwarciu poczułam mocno alkoholowo-śmietankowy zapach karmelo-toffi z dość wyraźnym, palono-gorzkawym tłem. Całość cechowała cukrowość, ale z racji dosadnego alkoholu, nie odpychała. Czuć lekką cierpkawość, truflowość. Po przełamaniu, podziale kostek nasilił się śmietankowo-karmelowy, słodki, aż sztucznawy wątek. Wprowadził już lekką taniość.

W dotyku tabliczka wydała mi się średnio masywna, tłustawo-polewowa. Mimo grubości, miała w sobie coś z delikatności.
Przy łamaniu gruba czekolada trzaskała, pękając. Okazało się, iż skrywała sporo niezbyt gęstawego nadzienia. Z przegryzionej kostki wylewało się powoli, może nie zupełnie, ale denerwująco (a wielkie kostki nie zachęcają, by pchać całą do ust - jedną tak zjadłam i choć było to niekomfortowe, to chyba to wbrew pozorom najlepsza opcja, zapewniająca spójność całości i czystą degustację). Jakoś tam się kostki trzymało. Było lepkie, ale nie ciągnęło się.
W ustach sama czekolada rozpływała się powoli, w miarę ochoczo. Była minimalnie, jakby prawie złudnie pyliście-proszkowa, tłusto-mazista, nieco polewowo-czekoladkowa, ale całkiem w porządku. Gęstniała, oblepiała usta, by dość szybko wycisnęło, wyległo spod niej nadzienie. W ustach dało się poznać jako rzadkie (jak gęstawy sos do lodów?). Ilościowo ciężkawa czekolada zdawała się nieco je przytłaczać.
Wnętrze to minimalnie gęstawy, ale rzednąco rozpuszczający się śliskawo-gładki krem o półpłynnej konsystencji. Przypominał bardziej tłustawe i klejące zagęszczone mleko. Znikał szybciej od czekolady.
Czekolada na sam koniec wydała mi się niestety bardziej plastikowa, ulepkowata.

W smaku sama czekolada uderzyła słodyczą cukrową, może lekko "waniliowatą". Na pewno szybko zdecydowała się na maślaność. Miała także likierowo-truflowe, karmelkowo-alkoholowe echo (nawet spróbowana osobno) - obstawiam, że przesiąkła nadzieniem (acz nie wykluczam, że to aromat). Przytoczyła w tym lekką, ledwo uchwytną goryczkę, cierpkość o palonym charakterze, kojarząc się z kawą.

Nadzienie szybko dało o sobie znać jako mocno słodki alkohol. Płynął ze sztucznie słodkiej, cukierkowo-karmelkowej toni. Doszedł do tego mleczno-maślany smak leciuteńko palonego karmelu... wręcz toffi. Podkręconego procentami o soczystym echu. Odnotowałam lekką soczystość "rodzynkowato-winogronowatą", podsycającą niestety sztuczność (powiedziałabym, że syrop glukozowy czuć wyraźnie). Koniak przyszedł mi do głowy, był mocny i na pewno nie chamski. Gdy nadzienie porządnie wyległo spod czekolady, nieco zapiekło w język i zdecydowało się na śmietankową, coraz bardziej tanio karmelkowo-toffi słodycz. W sztuczność wpisał się też właśnie tłuszczowo-kiepski motyw. Nie pasowało to do cały czas wyczuwalnego alkoholu. Wszystko to ani przez moment nie wyszło przed czekoladę, a jedynie zrównało się z nią.

Gardło zostało rozgrzane już w połowie rozpływania się kęsa głównie cukrem i słodyczą osobliwie sztuczną. Alkohol nie zdominował reszty, a tylko dołączył do niej, więc kolejne fali mazi spływającej do niego, rozgrzewanie to rozszerzyły na alkohowość. Całość, kiedy nadzienie przemieszało się porządnie z lekko kawową czekoladą, skojarzyła mi się z "irish coffee" (kawą z alkoholem i śmietanką po prostu).

Sama czekolada po tym wszystkim wydała mi się bardziej maślano-rozmyta. Wciąż za to intensywnie i irytująco cukrowa, mimo że z cierpkawym echem.

Po zjedzeniu został posmak sztucznego, cukrowo-słodziaśnego, śmietankowego toffi oraz mocnego alkoholu, pewna niesprecyzowana soczystość i wątek cukrowo-maślanej czekolady. Niby ciemnej, ale słabo. Kojarzyła mi się z kawą z dużą ilością śmietanki, ale właśnie też całkiem niezłym koniakiem. Czułam się jakaś zaklejona słodyczą.

Całość uważam za średnio dobrze zrobioną nadziewaną czekoladę z alkoholem. Gruba, trzaskająco-skorupkowa warstwa czekolady przytłaczała nadzienie, do jedzenia było to problematyczne. Ciężka czekolada niezbyt pasowała do takiego kremu. Gęsty krem nie wylewał się w sekundę, ale jednak i... mam ogromne zastrzeżenia co do jego jakości. Karmelowa toffiowatość przesłodziła kompozycję. Było w tym przez to coś z Pawełka Toffi, ale w ciemnoczekoladowej wersji, z alkoholem nieco lepszym. Co jednak z tego, skoro słodycz zawaliła sprawę. Śmietankowość całości zaskoczyła. Wydaje mi się, że przez to sam koniak stracił. Lindt Cognac zdecydowanie wygrał jakością, "szkiełkiem" i... mimo wszystko wyszedł mniej zasładzająco-odpychająco. W Bergu bowiem i sama czekolada, choć ciemna, to do tego zasładzania się dołożyła. Niestety, to zasładzanie najgorszego typu, bo syropu. Takie dość... czekoladkowe to. Niby coś lepszego, a jednak na taniej bazie.
Po dwóch i kawałku (rozwalonej do zdjęcia) kostkach nie miałam ochoty na więcej. Słodkie i takie jakieś "krzykliwe". Utwierdziłam się - choć doprawdy, nie wiem, po co wciąż mi te utwierdzanie się potrzebne - że mnie to już nie kręci. I po prostu chyba koniaku nie lubię (inaczej: samego w sobie na pewno nie lubię, a w czekoladach...?). Nie dla mnie takie niewygodne do jedzenia zacukrzacze. Gdy jednak pomyślę ogólnie o nadziewanych alkoholowych czekoladach z jakimi miałam do czynienia, trudno się jej jakoś szczególnie czepiać.
Mama zjadła kostkę i powiedziała: "to nadzienie bardzo smaczne, kojarzyło mi się trochę z Pawełkiem, ale taki dobry alkohol czuć, za to ta czekolada zupełnie nie; ciemna, a cukrowa, a w dodatku za dużo jej w stosunku do tego nadzienia. Już byłabym gotowa jakoś tylko je powyjadać, ale za leniwa jestem, więc reszty po prostu nie chcę." Pół żartem, pół serio dodała, że jak jej to nadzienie powybieram łyżeczką, to z ochotą zje, ale podpowiedziałam, że przy tym składzie nie warto, więc reszta trafiła do ojca.


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan (ojciec kupił)
cena: 12,99 zł (za 90g; acz jak wyżej)
kaloryczność: 476 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, syrop glukozowy, tłuszcz kakaowy, mleko skondensowane, tłuszcz roślinny w nadzieniu (palmowy, shea), koniak 1,3% (Remy Martin), stabilizator (syrop sorbitolowy), lecytyna sojowa, naturalny aromat, sól, syrop, zagęszczacz (pektyna)