Przywiązuję ogromną wagę do naczyń, sztućców itp. Tak więc mam swoje tęczowe sztućce, kubek z gejszami do kawy / herbaty, talerzyk a'la ouija do czekolad, zdobiony kieliszek do win i... no, taką tam jakąś szklankę z grubym dnem do trunków. Tak się złożyło, że gdy chodziło za mną coś zasładzająco-mocnego (tak postrzegam whisky), ujrzałam JB ze szklanką w promocji. Musiałam. I tak oto, klasyk, jeden z najbardziej rozpoznawalnych bourbonów, znalazł się u mnie, mimo że nie rozumiem tej mody na niektóre marki. Znawcą nie jestem, ale lubię dobre whisky w rozsądnej cenie. Ogólnie raczej szkoda mi na nią kasy... No i koniec końców rzadko kupuję. Doszłam jednak do wniosku, że z chęcią porównałabym te takie ogólnodostępne i zadowalające smakowo na blogu.
Najpierw warto wytołkować jedno: czym jest bourbon? Whisky produkowaną w USA, która zawiera przynajmniej 51% kukurydzy. Musi leżakować co najmniej 2 lata w nowych, dębowych, opalanych beczkach, używanych się tylko raz (a potem sprzedawanych). Tak też... dochodzimy do przykrego momentu, w którym muszę wyprosić wszystkich, którzy nie ukończyli osiemnastu lat.
Wpis ten przeznaczony jest wyłącznie dla osób dorosłych (+18).
Jim Beam White label to 40letnia, zawierająca 40 % vol. whiskey (whisky) typu bourbon destylowana w Clermont w stanie Kentucky.
Po przelaniu do szklanki doskonale zobaczyłam płyn o pomarańczowo-złotym odcieniu. Na oko wydał mi się nie za gęsty. Pozostawiał leniwie spływające smugo-krople na ściankach.
Pijąc też nie miałam wrażenia, że alkohol jest specjalnie gęsty, a raczej lekki w przyjemny sposób. Mimo to, trochę jakby oblepiał usta.
Zbliżając nos do szklanki czy otwartej butelki czułam silną słodycz. Wydała mi się głównie miodowo-zbożowa, nienachalna. Zupełnie jakby miód był lekko karmelizowany, a ta ewidentnie jasna zbożowość... z czasem mieszała się z wanilią. Rzeczywiście przywodziła na myśl kukurydzę.
Po zrobieniu małego łyka poczułam wysoką słodycz i alkoholowość porządnie rozgrzewającą gardło, ale nie uderzającą. Szybko zaczęła podrapywać, co nakręciło skojarzenie z miodem.
Miodem, który skrywał delikatną pikanterię, charakterek. Pokazał pazurki, przywołał polne kwiaty i suszone figi.
Pomyślałam o gęstym, ciemnozłotym miodzie zlepiającym jakieś... wyidealizowane płatki z jasnego zboża. Była w tym naturalność sianka, jaką często czuję w dobrych mlecznych czekoladach, ale i taki... kukurydziany smaczek. Tym, na co zwróciłam uwagę po chwili, był akcent delikatnie palonego miodu, a więc w sumie karmelu.
Po debiucie słodyczy nadciągała moc procentów, budując pikantny smak.
W rozgrzanym gardle poczułam alkohol i lekką ostrość. To jakby ostry miód i... przyprawy. Niczym ciemna czekolada z gęstym karmelem, słodzona miodem albo z nadzieniem karmelowo-miodowym... Albo jakaś gorąca czekolada z przyprawami i miodem. Wyłapałam subtelną goryczkę.
W posmaku pozostała rześkość zbożowo-kwiatowa, jak zbożowego miodu, ale i kukurydzianość do pary ze słodko-szlachetną alkoholowością. Czułam się trochę jak po karmelowej czekoladzie albo jakbym właśnie najadła się suszonych fig. Wyrazisty posmak nie utrzymywał się jednak bardzo długo, potem już tylko echo bourbona pobrzmiewało.
Smak wydał mi się głównie słodki, mocny, ale... niespecjalnie głęboki. Czuć kukurydzę, wyobraźnia przeniosła mnie na jakieś ciepłe, rozgrzane i złociste pola, co było przyjemne, ale i proste. W zasadzie... to bourbon bezpieczny. Wiadomo, czego się spodziewać, niczym nie szokuje i nie ma w co się zagłębiać. Mi takie coś wystarczy. Stwierdziłam za to, że chyba jednak wolę Jacka. Jim Beam wydaje się taki... "jaśniejszy w wydźwięku". Gdyby te alkohole były czekoladami, Jim byłby ciemną mleczną nadziewaną, Jack zaś słodką ciemną.
ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: w promocji 49,99 zł (za 700ml)
czy kupię znów: nie
-------------------
Dodatek / ciekawostka:
Jako "whisky on the rocks" się to to nie sprawdza. Spróbowałam bez przekonania, ale wtedy jest jakoś słodko-mdło i chłodno, nie dla mnie. Ogólnie nie cierpię jednak zimnego jedzenia i picia, więc to może dlatego.
Mimo że nienawidzę coli, z ciekawości i takiego duetu postanowiłam spróbować. W tym celu kupiłam Pepsi Max i odrobinę spróbowałam... miałam odruch wymiotny i darowałam sobie, nalaną mieszankę wylewając do zlewu, Pepsi oddając Mamie... myśląc sobie, że mieszanie tego to już w ogóle zabijanie choćby częściowego potencjału nawet średniej whisky / bourbona. Czy to barbarzyństwo? Jak ktoś lubi colę to nie wiem, ale wiem, że nie dla mnie i tyle.
Tych prób nie wliczam do oceny, bo... w sumie nie wiem, czy ten bourbon się do takiego łączenia nadaje. Ja po prostu nie cierpię coli, lodu, więc to po prostu nie dla mnie. Jeśli, tak jak ja ich nie lubicie, nie warto takich eksperymentów przeprowadzać.
9 zł za 0,7l ? czy to aby nie pomylka ? ;)
OdpowiedzUsuńHaha, oj, to "myślenie życzeniowe". ;P Oczywiście, że pomyłka, musiałam przy poprawkach usunąć cyfry z początku. Dziękuję za czujność, już poprawione.
UsuńJa też przywiązuję ogromną wagę do naczyń, ale o tym wiesz. I ja też być może będę miała tęczową łyżeczkę ;> <3 Chciałabym się odnieść do recenzji, ale przez problemy z żołądkiem nie poznałam wielu dobrych ("dorosłych") alkoholi. Nawet parę dni temu poprawiałam recenzję alkoholowego Lindta, w której o tym wspomniałam. Ten zapach, mmm, czuję go w wyobraźni. Głębi nigdy w alkoholu nie szukałam. Liczyły się smak, rozgrzanie i kopnięcie. Z akapitem o whisky z colą oczywiście zupeeełnie się nie zgadzam.
OdpowiedzUsuńBędziesz. Tylko przez głupiego koronawirusa w kraju to się na pewno odwlecze jeszcze bardziej.
UsuńJa z kolei kopnięcia nigdy specjalnie nie szukałam. Głębia to nieodłączny element smaku w moim odczuciu.
Wiedziałam, że ten akapit Cię... Mam nadzieję, że chociaż nie zdenerwował. :P