wtorek, 31 marca 2020

Cachet Extra Dark 85 % ciemna

Niedługo po Cachet 85 % Organic Tanzanie postanowiłam sięgnąć po bliźniaczą tabliczkę tej marki, o tej samej zawartości kakao. Czyżby miała być wersją bardziej "plebejską"? Sama nie wiem. Wiem za to, że była na długo przed pojawieniem się linii Organic. Wcale nie używam słowa "plebejska" negatywnie. Wręcz przeciwnie! Bardzo podobała mi się możliwość takiego zestawienia. Obie tabliczki postrzegałam trochę tak... jak szachy? Starcie czerni i bieli, w którym żadne nie jest ważniejsze / lepsze. Każda z czekolad mogła okazać się smaczniejsza (bo że wolę czarne, milusie w dotyku opakowania to pewne, ale liczy się wnętrze), tym bardziej, że ta prawdopodobnie jest blendem (region nieokreślony), a blendy właśnie jakoś do mnie przemawiają. Pozwalają na pokazanie, co producent potrafi, na wyodrębnienie tego, co z danego regionu najlepsze... Albo po prostu na podarowanie konsumentom czegoś... czekoladowo-czekoladowego (czyt. smacznego). Ewentualnie pójście na łatwiznę. Możliwości było wiele, więc najlepiej po prostu spróbować.

Cachet Extra Dark Chocolate 85 % Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao.

Gdy tylko zabrałam się za sreberko, poczułam wyrazisty zapach migdałowo-strączkowy. Strączki, głównie fasolę, podpięłabym pod surowe fistaszki, ale właśnie... wydźwięk nie był do końca surowo orzechowy. Sporo w nim nut palonych, ale tym surowo-gliniastym nie udało się ukryć. To trochę tak, jakby paloność, też aż taka gliniasta, szła swoją drogą, a surowość "strączkowych" orzechów i migdały swoją. Poczucie to wzmocniła słodycz wanilii...iowata. Nie naturalnie waniliowa, a jak.... lepiszczy budyń waniliowy.

Przy łamaniu bardzo ciemna tabliczka głośno trzaskała. Odebrałam ją jako suchawą i twardą jak kamień. Nie łamała się po liniach podziału, ale do kruchości jej daleko. Ziarnisty przekrój zapowiadał zupełnie co innego, niż działo się w ustach. 
Otóż rozpływała się bardzo leniwie i aksamitnie. Raczej gładko, choć z poczuciem, że zaraz to się zmieni. Wydała mi się lekko zwarto-ulepkowata, ponieważ potrzebowała sporo czasu, by zmienić się w zalepiającą masę przypominającą gęsty budyń. Nie była przy tym zbyt sucha, a tłusta. Mimo ciężkości, nie wydawała mi się przytłaczająca.

W smaku, wgryzając się w kostkę, poczułam cierpkość, mocno palony smak i przerysowaną wanilię.

Gorzkość szybko okazała się złożona. Bardziej cierpka pomknęła jako pierwsza, serwując sporo suszono-opalanych ziół. Nieco łagodniejsza leniwie podążała za nią, będąc bardziej konsekwentną. Była palona i orzechowa, ale nie jak palone / prażone orzechy. Orzechy wystąpiły pod postacią miazgi z mieszanki różnych, dając efekt orzechowej bomby. To jakby... orzechowa, zawilgocona warstwa ciasta, którą zrobiono na bazie orzechów laskowych, ale też z migdałów, orzechów włoskich i pekan oraz fistaszków. Takich surowawych i... wkomponowanych w mocno przypieczone, kakaowe ciasto. Paloność chwilami wydawała mi się aż ciężko-dymna, ale ani przez moment nie kojarzyła się ze spalenizną. Zdominowało to ziołowość, którą także słodycz starała się zwalczyć.

W udany sposób paloność łączyła się ze słodyczą właśnie. Ciężkie, dymne nuty idealnie odnalazły się w parze z dosadną wanilią. Tej zabrakło naturalności świeżej, zalatywała za to goryczką aromatu. Kojarzyła się z mało słodkim waniliowym budyniem i taką jego... "mączną roślinnością"? (Nie jadam budyniów, takich z torebek nie jadłam... nigdy? Więc to raczej wyobrażenie.) Pomyślałam też o drzewach albo właściwie jakimś syropie / nalewce z drzew / kory, ale nie wiem (nigdy nie próbowałam tych jakiś "syropów brzozowych", ale tak mi się skojarzyło); znów wyłoniła się ziołowość. Waniliowy budyń podrzucił też pospolicie słodki smak, jednak jego natężenie było słabe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na dość długo dominował ten łagodny smak budyniu o znaczącej, ale wyważonej słodyczy.

Orzechowo-palone wątki pod koniec jednak znów wróciły - nie były już jednak specjalnie ciastowe, a skupiające się na tej paloności, orzechach i jakby sowicie oprószone kakao. Orzechy znów wyszły przed szereg, tylko że teraz z worem smakowitego, cierpkawego kakao.

W posmaku pozostało palone kakao, ziołowość i dziwna orzecho-drzewność: drzewo-zioła, chciałoby się napisać. Wyszło to cierpko i smakowicie.

Czekolada smakowała mi dzięki swojej prostej dosadności. Mimo że nie aż tak bogata, to o ciekawych nutach, znacząco gorzka i mało słodka i... w zasadzie nic poza tym. Moc orzechów długo stała na pierwszym miejscu, zacnie podkreślona ziołami i drzewami. Niska słodycz, skojarzenie z budyniem też się tu dobrze sprawdziło. Do tego dobra cierpkość i paloność, ale na szczęście brak spalenizny. Kwasów czy owoców też nie uświadczyłam.
Była równie orzechowa co Organic Tanzanie 85 %, tamta jako masło orzechowe, ta bardziej po prostu orzechowa i jak warstwa ciasta. Podlinkowana była ambitniejsza i poważniejsza, bo bardziej węgielna, kawowo-nibsowa i owocowa (śliwkowa), choć mi obie smakowały.
Cachet na pewno bije na głowę niesmacznego Lindta 85 %, "spaloną" Luximo 85 %, takie sobie J.D. Gross 81 % czy Blanxart 85 % Reserva, ale już ani Tesco finest Swiss 85 % ani Tesco finest Dominican Republic 85 % nie dorównała.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,49 zł
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

8 komentarzy:

  1. Nie pierwszy raz porównujesz strączki do surowych fistaszków. Ciekawe skojarzenie. Mączna roślinność? Heh. Ostatnio nabrałam superochoty na waniliowy budyń i kupiłam starą, acz odnowioną Słodką Chwilę. Muszę dorwać jeszcze śmietankową, skoro zmieniła się cała seria. Wydaje mi się, że właśnie z uwagi na niewiele nut zaprezentowana czekolada jest dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie kompletnie surowe fistaszki, wybrane z łupinek zawsze mi się trochę z fasolą kojarzyły, ale oczywiście nie twierdzę, że smakują jak strączki jeden do jednego. Tylko że mają coś ze strączkowości. A w czekoladach to ani 100 % zwykłego fistaszka, ani 100 % strączków-strączków.

      Dla Ciebie, albo i nie... bo jeszcze za nudną byś uznała. :>

      PS A jakaś linia z cukrem trzcinowym bodajże? Też masz?

      Usuń
    2. Nie kupuję suszków innych niż instant, więc nołp.

      Usuń
    3. Pół życia... no ok, nie, bo w sumie wcale o tym nie myślę, ale... myślałam, że budynie są instant.

      Usuń
    4. Instant oznacza natychmiastowy. Według mnie (!) instant to to, co zalewasz wrzątkiem, mieszasz i git. Zupka chińska, kisiel, budyń błyskawiczny. Tradycyjny budyń, galaretka - nie.

      Usuń
    5. Wiem, że natychmiastowy, więc myślałam, że budynie takie są. Tradycyjnych w takim razie nie znam, są mi obce. Wygooglałam i... chodzi o takie dziwnie robione w garnku? Yyy... nigdy nie robiło się u mnie w domu czegoś takiego.

      Usuń
    6. Dokładnie. Tradycyjne budynie zalewasz zimnym mlekiem w garnku, gotujesz, potem przelewasz do miseczek, studzisz. Masa zabawy.

      Usuń
    7. Oj, to niee... takich to bym w ogóle pod uwagę do zjedzenia nie brała, bo roboty dużo, a to w sumie i tak dziwo z proszku / torebki, ble.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.