Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Wyspy Solomona. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Wyspy Solomona. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 marca 2024

Orfeve Matepono 90 % Noir de Noir / Extra Fine Recolte 2021 Variete Amelonado & Trinitario Matepono River, Guadalcanal Solomon Islands ciemna z Wysp Solomona

To miała być moja pierwsza tabliczka tej marki o tak wysokiej zawartości, a zarazem ostatnia posiadana. Orfeve może i wyglądało obiecująco, ale rozczarowało mnie. Liczyłam, że przynajmniej ta tabliczka zostawi dobre wspomnienie po marce. Jak zwykle, producent podał wiele szczegółów odnośnie kakao, z którego tabliczkę wykonano. Prażono je przez 53 minuty w 109°C, a całość konszowała 20 godzin. Niedaleko Papui Nowej Gwinei jest wyspiarski kraj, Wyspy Solomona - na jednej z tych wysp niewielką, rodzinną plantację ma David Junior Kebu. Mieści się ona na północy wyspy Guadalcanal. Przywiązują ogromną wagę do jakości kakao, fermentacji i suszenia, którymi też się zajmują. Jego kakao zdobyło nawet złoto w 2015 w International Cocoa Awards in 2015. Co ciekawe, kiedyś w miejscu jego farmy, była plantacja palm olejowych. 

Orfeve Matepono 90% Noir de Noir / Extra Fine Recolte 2021 Variete Amelonado & Trinitario Matepono River, Guadalcanal Solomon Islands to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao Amelonado  i trinitario (blend) z wyspy Guadalcanal z Wysp Solomona, z okolic rzeki Matepono, miasta Honiara; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam stateczny, wyrazisty zapach drzew, lekko podkreślonych gorzkim dymem oraz wiśni i czarnych porzeczek, wkomponowanych w słodko-ciężki marcepan. Wokół zatańczyły słodko-kwaśne jagody leśne, dodając soczystości. I tak jednak owoce miały w sobie coś ciężkawego. Ciężkość podszepnął wątek rozgrzanej słońcem czarnej skóry (odzieży / obicia). W tle przewinęły się przyprawy, głównie kardamon i chłodno-ostra lukrecja. Tam też osadziła się słodycz kwiatów i jakby kwiatowego nektaru. Była wycofana, acz wyraźna.

Tabliczka wyglądała na sucho-kremową i masywną. Była straszliwie twarda, a przy łamaniu głośno trzaskała. Liniami podziału się nie przejmowała.
W ustach rozpływała się wolno, początkowo nawet wręcz nieco niechętnie. Kształt zachowywała niemal do końca, acz miękła z ochotą. Była dość tłusta w śmietankowo-kremowy sposób, choć i oleista sugestia się pojawiła. Pod koniec poczułam w niej chropowatość.

W smaku pierwsza dała o sobie znać delikatna kwaśność wiśni. Wiśnie zaczęły powoli się osładzać i przechodzić w zdecydowanie słodsze jagody. Także one jednak nie porzuciły kwaśności zupełnie. Ta przypieczętowała soczystość.

Zaraz zaczęła rozchodzić się też gorzkość. Najpierw wyobraziłam sobie dym osnuwający jagody, lecz potem rozrzedził się i odkryłam w nim drzewa. Drzewa wyszły na pierwszy plan. Była to nuta stateczna i dominująca. Pojawił się palony motyw, zmieniając je częściowo w drewno palone. Mimo tego zasnucia dymem, soczystość drobnych, ciemnych owoców mknęła niewzruszona.

Przy palonym drewnie odnotowałam nutę cygar i dymu z nich. A także jakby... z kwiatów palonych jako kadzidło? "Kwiatowych cygar" (wyobrażenie abstrakcyjne)? 

Jagody w tym czasie na zasadzie kontrastu zrobiły się wręcz cukierkowe. Bardzo słodkie, a jednak też z lekkim kwaskiem. Miał niecodziennie uroczy charakter. Dołączyła do nich śmietanka i truskawki. Przemknęła myśl o truskawkowo-śmietankowych lizakach, po czym owocowa kwaśność przegnała cukierkowość.

Wyobraziłam sobie kwaśne, niezbyt dojrzałe truskawki i jagody podane ze śmietaną, częściowo rozciśnięte, częściowo po prostu pokrojone. Ich kwaśność epizodycznie wyłaniała się bardzo dosadnie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaczęły przechodzić w wiśniowy marcepan. Ciężkawo-słodki, ewidentnie migdałowy, a jednak też bardzo soczysty od kwaśnych wiśni.

W pewnym momencie słodycz nagle się cofnęła, przez parę sekund była wręcz skąpa. Zaraz jednak uderzyła z nową mocą. Przeszyła wszystko, wkraczając niemal na pierwszy plan. Pomyślałam o słodyczy kwiatów i kwiatowego nektaru. Może kwiatowego syropu, co zasugerował marcepan? Kwiatów tu i ówdzie sporo się w kompozycji pokazało.

Kwiaty z czasem zrobiły się cierpkie. Pomyślałam o opadłych płatkach kwiatów. Cierpkość kwiatowa mieszała się z ciemnymi owocami. Jagody i czarne porzeczki właśnie sporo cierpkości mi zaserwowały. A ich kwaśność wydała mi się wtedy nieco podkręcona cytryną.

Dym znów zrobił się gęstszy - on też był cierpki. Ażeby jednak nie zrobiło się za cierpko, czuwały spokojne drzewa i palone drewno. Do niego podkradło się trochę przypraw - głównie goryczkowato-rześkiego kardamonu i lukrecji, nieco szczypiącej w język.

Po zjedzeniu został posmak śmietankowo-truskawkowy, bardzo wyważony w kwestii słodyczy i kwaśności - oba smaki były bardzo intensywne. Truskawki jawiły się jako niedojrzałe. Czułam też jagody i czarne porzeczki z soczystą cytryną w tle. Zarysowały się na drewniano-dymnej bazie, przywodzącej na myśl cygara w drewnianej skrzyneczce i palone.

Całość smakowała mi, choć parę elementów bym zmieniła. Nie podobało mi się, jak leśne owoce na pewien czas robią się cukierkowe. A jednak ogólnie wiśnie, wiśniowy marcepan, jagody i porzeczki, truskawki ze śmietaną wyszły przyjemnie. Słodko-kwaśno, z kwaśnością podkręconą cytryną. A jednak drewno palone i drzewa, dym i cygara do nich pasowały średnio... wydawały się raczej "obok", ale były zacne. Bardzo nie pasowały do cukierkowości, ale jej na szczęście za wiele ogólnie nie było. Tak jak i słodyczy ogólnie za dużo nie czułam, więc to na pewno plus. Gorzkość wyszła tu statecznie, podczas gdy kwaśność dynamicznie.

Gorzkość, dym, kwiaty (ale i tak jakoś mało) typowe dla Papui Nowej Gwinei, ale owoce nie - to ciekawe.


ocena: 8/10
cena: 66 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 626 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

wtorek, 12 września 2023

Firetree Solomon Islands Makira Island 75 % Cocoa Single-Estate ciemna z Wysp Solomona, z Makiry

Firetree wspominam na tyle negatywnie, że myślałam, iż nic więcej tej marki nie kupię. A jednak... są pewne czynniki, które potrafią w moim postrzeganiu czegoś jako wartego zakupu coś tam pozmieniać. Otóż możliwość nabycia miniaturki z miejsca, z którego nigdy dotąd czekolady nie jadłam, wydała mi się całkiem miła i na pewno warta wykorzystania. Nawet gdyby miała być niesmaczna, to byłby mały problem.
Wyspy Solomona - cóż to za region? Przede wszystkim, bardzo rzadki gdy chodzi o czekolady, do jakich mam dostęp. Zastanawiałam się, co jest powodem. Może żadne ciekawe nuty? Małe plantacje kakao czy trudna uprawa? To wydawało się mało prawdopodobne, gdy doczytałam, że wyspa Makira (wysunięta na wschód archipelagu Solomona) ma bardzo bogatą, wulkaniczną glebę. Uprawa powinna być więc łatwa, a nuty... w moim guście? Zazwyczaj bowiem smakują mi czekolady z kakao z wulkanicznych terenów. Tę czekoladę zrobiono dokładnie z wyspy Makira - to ponoć odległa, ostatnia warta uwagi wyspa we wschodnim regionie archipelagu Salomona - właśnie z bogatą wulkaniczną glebą.

Firetree Solomon Islands Makira Island 75 % Cocoa Single-Estate to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Wysp Solomona, z wyspy Makira.

Po otwarciu poczułam mocno maślany, delikatny, minimalnie palony karmel oraz subtelną owocową, acz niewątpliwie słodko-soczystą, sugestię w tle. Jakiś żółtych owoców? Były łagodzone mlecznym, znaczącym wątkiem. Chwilami owocowa słodycz wydawała się przybierać nieco pudrowy charakter. Czułam także sporo gorzkości przejawiającej się jako ziemia, dym i ognisko. Wyłapałam lekko wędzoną nutkę. One podszepnęły owocom grejpfruta, acz nie był odosobniony. Za nim chyba chowały się żółte, delikatne rodzynki Golden. Owoce wydawały się wkomponowane w jogurt lub jakiś deser śmietankowy. W wariancie brzoskwiniowym?

Tabliczka o kremowym wyglądzie była średnio twarda, ale masywna bez wątpienia. Podczas łamania miło trzaskała średnio głośno w nieco kruchy sposób.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, raczej szybciej niż wolniej, łatwo. Była kremowo tłusta i idealnie gładka. Wydała mi się zwięzła i gibka, bardzo plastyczna. Z czasem tłustość trochę zelżała, pojawiła się minimalna soczystość. Kojarzyło mi się to z jakimś mlecznym koktajlem z tłustego mleka i zmiksowanych owoców, znikającym z ust rzadko i łatwo.

W smaku pierwsze polało się dosłownie mleczne tsunami. Wtórował mu jakby lekki, słodki kwasek. Mleczność wydała mi się aż szokująco jednoznaczna i niemal dominująca.

Słodki kwasek czy raczej kwaseczuszek należał do słodkiego, delikatnego jogurtu brzoskwiniowego. Takiego, który zbyt wiele owoców nie zawiera i ogólnie jest raczej mało charakterny, bardzo lekki. Wydał mi się niemal mleczny. Może to w ogóle jakieś mleko owocowe? 

Do mleczności i słodyczy z opóźnieniem dołączyła gorzkość. Miała nieco dymny charakter. Poczułam też trochę ziemi i ledwo uchwytne, niejednoznaczne orzechy. Stały niemal pod znakiem zapytania, lecz na szczęście ziemia zaczęła budować obraz czarnej, suchej i kamienistej scenerii.

Mimo wszystko kompozycja była jednak bardzo łagodna. Mleczność zmieniła się w mleczno-maślany karmel, za sprawą którego bardzo wzrosła słodycz. Całość wydała mi się znacząco maślana. W tę właśnie maślaność wpisywała się słodycz. Niby lekko palona, a więc karmelowa, ale chwilami tak "urocza", że na myśl przychodziło mi toffi. I to wybijające się ponad wszystko inne, zasładzające.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ta pewna suchość, palenie i słodycz zasugerowały żółte rodzynki Golden. Na moment wymknęły się na przód. Kontynuowały soczysty kwasek, ale i odrobinę goryczki zawarły. To, wraz z żółtymi owocami z opisywanych już jogurtów, mlek zaobfitowało w nieśmiałego grejpfruta. Owocowa kompania nabrała więc nieco charakteru, ale też nie jakoś bardzo. Goryczka rodzynek i grejpfruta połączyły się. Słodyczy jednak nie przełamały. Ta chwilami wydawała się trochę pudrowa.

Gorzkość ogólna nieco wzrosła, acz nie ingerowała w maślano-mleczną i słodką strefę. Płynęła leniwie jako coraz więcej dymu, leciuteńka sugestia wędzenia i czarna, kamienista ziemia. Pomyślałam o miejscu na ognisko, otoczonym kamieniami. Było to suche, z pewnym ciepłem i wspomnieniem palenia. Obok jednak tej suchości, wędzony akcent miał w sobie coś soczystego. Do głowy przyszedł mi wędzony twaróg, a potem dziwne rodzynki bardziej wędzone niż suszone - to jednak luźne i bardzo ulotne skojarzenia.

Mleko i maślaność rządziły kompozycją. Z czasem pomyślałam o jakimś karmelowym deserze na bazie śmietanki z owocami, który zaplątał się wśród owocowych jogurtów. Tu znów prowadził wariant brzoskwiniowy. Za lekką, brzoskwiniową nutą wyłapałam bardzo słodki przecier z jabłek. Odrobinka kwaskawego grejpfruta i rodzynek podkręcała te akcenty i kibicowała śmietankowo-jogurtowym, zagłuszającym te łagodniej mleczne. Owoce pod koniec wydawały się jednak jakieś zgaszone, mimo lekkiego kwasku. Trochę pudrowe? 

Po zjedzeniu został posmak lekkiego cytrusa oraz jego delikatna goryczka. W oddali snuł się grejpfrut, odrobina dymu... Całość była nieco palona, acz raczej delikatnie, gdy chodzi o stopień palenia. Ten łagodził niemal mleczny, maślany karmel. Taki już nieco drapiący.

Całość była w porządku, ale nie chwyciła mnie. Ta mleczno-maślana łagodność, odrobinka nieśmiałych owoców i sporo karmelu, niemal toffi choć nie wyszły strasznie słodko, nie miały charakteru. Kwasek znikomy, odrobina brzoskwiń, grejpfruta i rodzynek Golden leniwie się snuły. Gorzkość ziemi i dymu też była, ale miała raczej ulotny charakter. 


ocena: 7/10
cena: 20 zł (za 25 g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa