Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem: orzechy nerkowca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem: orzechy nerkowca. Pokaż wszystkie posty

sobota, 12 lipca 2025

krem Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec

Markę Ruda Kita widziałam w internecie już dawno i tylko zarejestrowałam fakt istnienia, szybko przeglądając ofertę. Zapisało mi się w głowie, że może kiedyś popróbuję jakiś ich czystych past, bo choć zainteresowały mnie czekoladowe, to gdy sprawdziłam składy, uznałam, że odpadają przez prawie na pewno za wysoką dla mnie słodycz. Minęło wiele miesięcy i jakoś przewinęli mi się na Instagramie z nowością. Uznałam, że chyba nadszedł na nich czas. Kupując, wybrałam też oczywiście pastę, która wcześniej rzuciła mi się w oczy. Połączenie nerkowców i pistacji od razu wydało mi się kuszące, jednak zasmucił mnie skład. Po co to dosładzać?! Mimo lekkiego sceptycyzmu, czułam też zaintrygowanie. Zwłaszcza, że miałam już Olini Masło z nerkowców i pistacji.
Nie jestem ani za dodawaniem soli, ani za bezsensownym słodzeniem past orzechowych, ale skoro ta bazowała na migdałach i pistacjach, które w takiej formie lubią iść w wytrawna stronę, może miało się to wszystko ładnie wyważyć? 

Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec to krem z prażonych migdałów, pistacji i orzechów nerkowca; słodzony.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu poczułam intensywny zapach migdałów i pistacji w tłuszczu o grzybowym charakterze. Od razu przyszły mi do głowy "chlebki borowikowe" (Bruschette Maretti smak grzyby w śmietanie - dawno temu latami uwielbiane przez Mamę) oraz borowikowa oliwa z oliwek. Słodycz też była obecna i najpierw wydała mi się bardzo wycofana. Trochę odważyła się po zlaniu oleju, a te wytrawniejsze motywy z kolei się uspokoiły. Nerkowce niemal zupełnie się ukrywały.
Zapach niezbyt mi się podobał, zwłaszcza, że w odniesieniu do nazwy odczuwałam dysonans.

Na wierzchu wydzieliło się bardzo malutko oleju - starałam się zlać wszystko, bo lekko płynna, tłusta pasta ewidentnie go nie potrzebowała. I tak było to nawet nie pół łyżeczki - coś na czubeczku dosłownie. Mieszając krem, trafiłam na miękkość i półpłynność, mimo że nie był strasznie rzadki. Gęsty jednak też nie. Widać w nim kropeczki, ale nawet nie drobinki, a także tłustość. Krem trochę się ciągnął.
W trakcie jedzenia potwierdziła się wysoka, trochę oleista tłustość kremu. Był miękki i lepki, a rozpływał się w tempie umiarkowanym. Cechowała go raczej pewna chropowatość, ale nie miazgowość. Czuć w nim nie tyle orzechowe kawałeczki, co proszkowość i punkciki, które jak się potem okazało, były w dużej mierze drobniutkimi kryształkami cukru i kropeczkami orzechów. Miał rzadkawe skłonności, jednak nie był bardzo rzadki. Najlepiej jego strukturę oddaje chyba słowo "luźna", a do  tego trochę gumiasta i żujna. Wyszedł nawet do pewnego stopnia dość konkretnie, acz nie ciężko. Gdy gryzłam masę, lekko trzeszczała.
Drobinki były w większości kryształkami cukru rozpuszczającymi się wraz z masą, więc w ustach po tym, jak krem zniknął, w sumie nic nie zostawało. Dało się na siłę wyłuskać jakąś orzechową, skórkową drobinkę, ale to element marginalny.

W smaku pierwsza rozbrzmiała wysoka słodycz. Miała wręcz rześki, ale jednocześnie karmelowy charakter. Splatał się z łatwością z... nerkowcami? Wycofanymi i nieśmiałymi, a dopiero nabierającymi mocy. Nerkowce już po chwili czułam wyraźnie. Wciąż wpisywały się w słodycz i... wraz z nią utworzyły obraz karmelowo-maślanej białej czekolady.

Słodycz rosła, idąc częściowo w orzechowym kierunku. Do nerkowców dołączyły pistacje. One też zaczynały od delikatnego poziomu, ale nasilały się o wiele prędzej od nerkowców. Na chwilę podsunęły mi wizję pistacjowego marcepanu.

Rześkawa słodycz... i w sumie część słodyczy ogółem, nagle zdawała się przechodzić jakby na bok. Pistacje pokazały się bowiem z wytrawniejszej strony i przywołały borowikową nutę wspomnianych już "chlebków grzybowych" i grzybowej oliwy. Przed tym słodycz czmychnęła, ale nie słabła, a po prostu... trwała obok. Wytrawność ta nie była wprawdzie silna, ale dziwnie odstawała i gryzła się ze słodyczą.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wytrawność pistacji wyraźnie podbiły migdały, które wkradły się poprzez marcepanowy ton. Ogół jawił się jako średnio mocno prażony, a migdały przez pewien czas starały się zapewnić harmonię między słodyczą a wytrawnością, ale w końcu zrezygnowały. Wróciły wyraźniejsze pistacje, a ja wyobraziłam sobie pistacjowy marcepan w maślanej, białej czekoladzie.

Migdały pokazały się jako prażone i sporadycznie lekko solone, chyba w solonym karmelu. Zagrały na siebie, a że były intensywne, niemal zupełnie przygłuszyły nerkowce. Te w zasadzie przeszły do roli jedynie maślanego echa. Pistacjom łatwiej szło doklejenie się do migdałów, ale też nie były już tak intensywne, a jakby nieco rozmyte. Czasem przy migdałach subtelnie zaznaczały się ich skórki. Dzięki nim końcowo raz jeszcze przebiła się silniejsza wytrawność, po czym...

Karmelizowane i solone migdały z pistacjowo-grzybowym echem okryły się bardzo, aż niewiarygodnie wysoką i zasładzającą (przez kontrast?) słodyczą. Ta utrzymała karmelowo-rześki charakter, dzięki czemu nie było ciężko ani za jej sprawą, ani za sprawą tych konkretnych nut.

Po zjedzeniu został posmak pistacji, osnutych mało słodką, maślaną białą czekoladą o jakby nerkowcowym charakterze, a także prażono-karmelizowanych migdałów ze szczyptą soli (w posmaku słoność wydawała mi się aż nieadekwatnie do smaku wysoka). Słodycz była wysoka i rześkawa, ale czułam też echo jakby oliwy pistacjowo-borowikowej, wytrawnego wypieczenia, wyprażenia ni "chlebkowego", ni migdałowego. Nerkowce nieśmiało próbowały się przebić.

Krem nie podszedł mi, ale zjadłam - w porywach nawet udało mi się czerpać z tego przyjemność, acz nie wielką. Pistacje idące w wytrawnym, wręcz oliwowo-grzybowym kierunku i migdały prażone jakby karmelizowane i lekko solone dziwacznie wyszły z tą wysoką, karmelowo-rześką i zarazem biało czekoladową słodyczą tuż obok nich. To nie była "słodka pistacja", a "pistacja oraz słodycz". Ten rozdźwięk mi nie pasował kompletnie. Wolałabym, by nerkowce z migdałami zamieniły się miejscami. Podobnie półpłynna, trochę miękko-oleista konsystencja i kryształki zamiast miazgowości mi nie pasowały - wolałabym coś znacznie gęstszego i miazgowego. Wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby dano więcej pistacji, a zrezygnowano zupełnie z soli i może części migdałów. Wtedy było by bardziej harmonijnie słodko, tak czuję. Czasem niektóre składniki, gdy doda się ich za mało, w czymś, jakiejś większej całości potrafią iść w dziwne nuty - mam wrażenie, że to właśnie stało się z pistacjami tutaj. Dobrze, że sól nie pozwoliła sobie na więcej (ale jej groźba cały czas gdzieś tam wisiała).

Krem trochę skojarzył mi się z Basia Basia Dolce Kita Krem z orzechów włoskich Orzech włoski + nerkowiec + daktyl - coś teoretycznie słodkiego, ale jednak nie zupełnie, a ze zgrzytem.


ocena: 6,5/10
kupiłam: rudakita.pl
cena: 38 zł (za 200g)
kaloryczność: 562,8 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: migdały prażone 56%, pistacje prażone 20%, nerkowce prażone 12%, cukier kokosowy, sól

niedziela, 6 lipca 2025

Olini Masło z nerkowców i pistacji

Wybierając kremy tej marki, dziś przedstawiany uznałam za priorytetowy. Pistacjowe kremy przeważnie bowiem idą w wytrawność, a jak mają być na słodko, to dodają białą czekoladę... A tu... Może nerkowce nadają im naturalnej słodyczy? Od razu zaciekawiło mnie też, jak wypadnie w stosunku do Olini Masło orzechowe MIX

Olini Masło z nerkowców i pistacji to krem z orzechów nerkowca i pistacji "delikatnie podprażonych w piecu". 

Po otwarciu poczułam intensywną nutę złudnie słonawych, lekko prażonych pistacji zarysowanych wyraźnie na głębokiej, słodko-maślanej, wręcz trochę mlecznej nerkowcowej bazie. Oba wątki czuć bardzo mocno, ale zdecydowanie to nerkowce dominowały. Z tym że pistacje miały jakby większą łatwość w przyciąganiu uwagi.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się bardzo mało oleju, co aż mnie trochę zdziwiło. Zlałam, ile się dało, a więc niecałą łyżeczkę. Krem nie wyglądał na wyschnięty; wręcz przeciwnie - sam zdradzał oleistą tłustość. Podczas mieszania miałam wrażenie, że odrobinka oleju wciąż się jeszcze jakby wydziela z masy. A ta była dość gęsta - na dole tylko odrobinę bardziej, ale nawet tam nie sucha. Ogólnie wydawała się ciągnąca. W kremie widać sporo drobinek orzechów i czarnych kawałeczków oraz mikroskopijnych kropeczek. 
Jedząc, masa wciąż była dość gęsta, ale w delikatny, nie ciężki czy masywny sposób. Dała się poznać jako tłusto-oleista, ale jednocześnie w miarę syta. Rozpływała się w tempie średnio-wolnym, usta zalepiając tylko początkowo na moment. Po paru chwilach łatwo rzedła, przedstawiając się jako miękko-kremowa, choć nie gładka. Wyraźnie czułam bowiem miazgowość kawałeczków i drobinek niewymagających gryzienia, a jedynie subtelnie urozmaicających konsystencję.
Drobinek na koniec trochę zostawało i choć nie wymagały gryzienia, często to robiłam. Trochę  jakby miękkiej chrupkawości więc uświadczyłam. Czarne kawałeczki były twardsze, a gdy tak to razem gryzłam, czasem wydawało się to dość trzeszczące. W drobinkach bardziej wyróżniały się pistacje.

W smaku pierwsza rozbrzmiała delikatna maślaność, przepleciona równie delikatną słodyczą. Ta druga jednak szybko jakby zbadała grunt i wzrosła porządnie. Rosła i rosła, umacniając też swój charakter, a nie tylko moc - wydawała się bardzo dosadna. Należała w pełni do nerkowców, tak samo zresztą jak maślaność.

Po paru chwilach pistacje zaczęły się lekko wtrącać. Startowały od przebłysków, wpisujących się w delikatny wątek oraz słodycz. Potem nabrały nieco pewności siebie, choć też w naturalnie słodkim kontekście.

Prażony akord ogólnie był bardzo delikatny - zaskarbiły go sobie pistacje. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach prawie zrównały się z nerkowcami, ale nawet nie próbowały się z nimi mierzyć. Po prostu miały swój wyraźniejszy epizod, a tak to się zza nerkowców odzywały.

Nerkowce od początku trzymały się pewnie tego maślanego, słodkiego wydźwięku. Pomyślałam o mleczno-maślanej pralinie, która wysokim poziomem słodyczy aż trochę ryzykuje.

Końcowo, na tym słodziuteńkim tle, pistacje wydały mi się nieco wytrawniejszo-prażone, zdarzało im się robić pewne aluzje do migdałów, po czym zatonęły w mleczno-maślanej, już nie tak wysoce słodkiej, nerkowcowości.

Kiedy gryzłam drobinki, ich smak wydawał się delikatną kontynuacją pasty, ale w ich przypadku o wiele wyraźniej wyszły pistacje. Zazwyczaj były słodko-delikatne, acz niektóre okazały się tak prażone, że kojarzyły mi się z jakimś smażonym, wytrawnych daniem.

Po zjedzeniu został posmak maślano-nerkowcowy, przepleciony wyraźnym splotem słodyczy i wytrawności podprażonych pistacji. Było słodko w sposób jakby mocno podkręcony kontrastem, mimo że w zasadzie ta wytrawno-prażona nutka wcale nie była silna.

Krem bez dyskusji mi smakował. 100% z pistacji nie należą do moich ulubionych, za to z nerkowców - owszem. Ten wyszedł jak taki do potęgi nerkowcowy krem, urozmaicony pistacjami. Nie były nachalne, ale wyraźnie wyczuwalne i istotne. To trochę jak z obrazem i płótnem - bez płótna obraz by nie istniał. Tu płótnem były nerkowce, budujące ten krem. A jednak to pistacje były tym, co tam ciągle przyciągało uwagę. Podobało mi się osłodzenie ich właśnie nerkowcowością, która chwilami szła w aż pralinowym kierunku.
Gęstawa, miazgowa konsystencja przyjemna, choć mogłaby być ciutkę mniej oleista, a gęstszo-konkretniejsza.
Co prawda do pełni zachwytu trochę zabrakło, ale i tak jestem pełna uznania. To, co przeważyło o ocenie to kwestia bardzo subiektywna - po prostu nie było to połączenie smaków, które wbiłoby mnie w fotel tak, bym mogła wystawić maksymalną ocenę. I patrzę na to przez pryzmat wysokiej ceny.

Zdecydowanie lepiej zrobione niż Olini Masło orzechowe MIX - przez inny stopień prażenia nie zgadłabym, że to ten sam producent.


ocena: 9/10
kupiłam: olini.pl
cena: 55,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 636 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 75% orzechy nerkowca, 25% pistacje

poniedziałek, 19 maja 2025

Olini Orzeszek z kamczacką / Krem z nerkowców z jagodami kamczackimi

Olini Masło orzechowe mix wspominam jako w porządku, ale nie ukrywam, że zamawiając 4 różne kremy tej firmy, liczyłam na większy zachwyt. Jeden z zamówionych wydał mi się trochę ryzykowny, ale z potencjałem - właśnie dziś przedstawiany. Im więcej jadłam kremów orzechowych z owocami, tym bardziej utwierdzałam się, że to nie moja bajka, jednak... akurat połączenie nerkowców z jagodami wydało mi się... obiecujące. Tym bardziej, że producent nie dodał białej czekolady, na którą jakoś często trafiam w przypadku owocowych kompozycji - pojęcia nie mam, dlaczego. Nadal nie byłam hurraoptymistyczna, ale cóż... Uznałam, że pasta ta pójdzie jako druga w kolejności. Opis producenta co prawda trochę żenował ("Bajkowe misie miały swój magiczny sok, dzięki którym mogły wysoko skakać, a Twój maluch może mieć Orzeszek z jagodą. To masełko orzechowe z owocami jagody kamczackiej..."), no ale postanowiłam nie zwracać uwagi na pewne kwestie (nienawidzę zdrobnień i dedykowania pewnych produktów dla dzieci - a co to, już nikt inny nie może po nie sięgnąć?), ale zaciekawiła mnie jagoda kamczacka. Coś ciekawego, czy chwyt? O tym, że to coś kompletnie innego niż zwykłe jagody dowiedziałam się dopiero dzięki czekoladzie Zotter Honeysuckle + Lavender / Maibeeren + Lavendel. To zupełnie inny owoc! Wiciokrzew jadalny - a że też myślałam, że różnica tkwi tylko w pochodzeniu (np. jak "jabłka grójeckie").

Olini Orzeszek z kamczacką / Krem z nerkowców z jagodami kamczackimi to krem / pasta ze zmielonych lekko prażonych orzechów nerkowca z liofilizowanymi jagodami kamczackimi.

przed i po zlaniu oleju
Po otwarciu poczułam soczystą, intensywną kwaśność jagód, mieszającą się z orzechami. Te mimo maślaności zahaczały o... palono-pieczoną goryczkę? Nerkowcowość pobrzmiewała - nie walczyła o pierwszy plan. Za orzechowością stanęło echo maślanej, cierpkawej i soczystej czekolady. Pewnie jagody też ją podszeptywały. Słodycz jednak też nie próżnowała. Wyobraziłam sobie posłodzony miodem, czekoladowy twarożek z jagodami.

Na wierzchu wydzieliło się niewiele oleju, bo dosłownie pół łyżeczki. Zlałam je, ponieważ krem nie potrzebował tego wcale.
Mieszając, trafiłam na masę tłustawo-ciągnącą. Nie wyglądała na bardzo gęstą, a jedynie gęstawą. Wydawała się miękka i wilgotna. Widać sporo zarówno drobinek orzechów, jak i jeszcze drobniejszych, kawałeczków owoców.
W trakcie jedzenia krem w pierwszych sekundach jawił się jako przepotężnie lepiszczy. Zalepiał usta na długo i rozpływał się najpierw niby powoli, potem nieco szybciej (wciąż lepko), ale ogólnie wolno-umiarkowanie. Okazał się nieco gęstszy niż się wydawało, ale wciąż nie mocno gęsty. Był pełnotłusty, konkretny i syty, ale jednocześnie soczysty. Na pewno nie ciężki, choć na zasadzie kontrastu na tłustość zwróciłam uwagę bardziej niż zwykle w przypadku innych kremów nerkowcowych. Czuć w nim wysoką miazgowość, niektóre drobinki to wręcz małe kawałeczki do pociamkania na końcu, ale także czuć podmielone jagody. W miazgowość wpisały się też drobne, subtelne pesteczki. Soczystość rosła, że krem na koniec odpuszczał i rozpuszczał się z łatwością. Część kawałków jagód częściowo się rozpuszczała.
Kiedy wcześniej, obok rozpływającej się bazy, gryzłam parę kawałków jagód na próbę, trzeszcząco rozpadały się na pyłek.
Trochę drobinek orzechów zostało - dodały niewymagającego, chrupkawego efektu, mimo że były delikatne, wręcz miękkawe. Mieszały się z nieco twardszymi od nich pesteczkami jagód (z wyglądu da się też je rozróżnić - pesteczki były ciemniejsze, różowawo-beżowe).

W smaku pierwsza zaznaczyła się orzechowa słodycz. Przemknęły jednak też wręcz kwiaty i dopiero jednoznacznie przedstawiły się nerkowce. Wydawały się nieco pieczono-goryczkowate, aż dziwnie wytrawniejsze.

Słodycz wzrosła w miodowym kierunku, że przeszło mi przez myśl mocno miodowe, orzechowe ciasto.

I nagle wszystko przecięła kwaśność. Była wysoka i imperatywna, że z łatwością wkroczyła na pierwszy plan. Jagody rozgościły się tam w najlepsze. Pomyślałam o drobnych, ciemnych słodko-cierpkich i kwaśnych jagodach, które... mieszały się z malinami i porzeczkami. Wyszły zaskakująco świeżo. Przywodziły na myśl takie tylko co pozrywane, w których większość była jeszcze niezbyt dojrzałe.

Słodycz pozostawała w tyle, trzymała się w oddali i nie płynęła z owoców. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach, choć kwaśność wciąż dominowała, kwaśne jagody jakby na czele całej mieszanki kwaśnych owoców leśnych, czerwono-ciemnych, wpuściły odrobinkę orzechowości i słodyczy.

Wydawało się, iż do nerkowców dołączyły jeszcze migdały w skórkach. Orzechowość bowiem przy jagodach wyszła zaskakująco wytrawniej. Soczyste owoce podsunęły tu jeszcze myśl o soczystej, cierpkawej czekoladzie. Ułożyło się to w migdałowo-nerkowcowe, miodowe ciasto czekoladowe i kwaskawy twarożek czekoladowy z jagodami. Przemykająca goryczka trzymała się jagód - jakby jednak nie pochodziła od orzechów?

Czułam jakby twarożek... wegański, z orzechów nerkowca? Końcowo chyliły się ku mleczności. Słodycz zaś sugerowała leśne kwiaty. Spokojniejsze już jagody, wciąż wyraźnie kwaśne, do głosu dopuściły też orzechową i niby maślano-mleczną słodycz.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawych jagód, jakby podkręconych innymi owocami, w tym mieszanymi porzeczkami, i mocno maślanej, palonej czekolady, jaką podszeptywały pieczono-palone orzechy. Nerkowce czuć jednoznacznie, ale nie pierwszoplanowo. Soczystość na zasadzie kontrastu podkręciła wytrawność, ale i tak to właśnie soczysta kwaśność dominowała.

Krem zaskoczył mnie kwaśnością (może powinnam przed zakupem dokładniej przeczytać długi opis na stronie o tym, że to ich najkwaśniejszy krem?). A potem także wytrawniejszym motywem. Słodycz jednak też wystąpiła. Krem wyszedł bardzo intensywny w każdym z tych wątków. Nerkowce czuć dobrze, ale nie pierwszoplanowo. Czuć pieczono-prażono-palony motyw, który z kolei podszepnął czekoladę. Twarożkowo-ciastowy klimat dobrze pasował do połączenia orzechów i jagód. Jestem jednak nieprzekonana do tak wysokiej kwaśności. Jakoś niezbyt mi pasowała do orzechowego kremu.
Konsystencja w porządku, chociaż przez wysoką soczystość tłustość bardziej dawała się we znaki. Nie jakoś bardzo, ale odczuwalnie. Dobrze, że pesteczki wpisały się w miazgowość, bo normalnie pestek nie lubię. To, że także kawałeczki owoców wystąpiły, też uważam za plus (bo producent pisał, że inne kremy ma z owocami idealnie zmielonymi na pył). Jako ciekawostkę, skoro się kupiło, można zjeść, ale trochę zakupu żałuję.


ocena: 7/10
kupiłam: olini.pl
cena: 59,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 601 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy nerkowca 90%, liofilizowana jagoda kamczacka 10%

środa, 19 lutego 2025

krem Grizly Brownie by Grizly

Lubię kremy czekoladowo-orzechowe, ale tylko te mało słodkie, ciemnoczekoladowe i wręcz gorzkie od kakao, więc wiem, że jestem w mniejszości. Mam wrażenie, że większość świata preferuje słodkie, miękko-lejące, w których z kolei mnie wiecznie coś nie pasuje. Niedziwne, że wkręciłam się w kremy inspirowane brownie, skoro brownie to jedno z nielicznych ciast, jakie lubię (drugie to sękacz i na tym koniec). Nie ma jednak ich jakoś specjalnie dużo. A już na pewno dobrych oddających brownie. Po wycofanym rewelacyjnym MixIt Mixitella Brownie był jeszcze co prawda NUTREND Denuts Cream Brownie flavour, ale mam wrażenie, że już lata świetlne nie jadłam dobrego kremu tego typu. Ucieszyłam się więc ogromnie, że taki krem pojawił się w ofercie jednej z moich ulubionych marek od kremów orzechowych. Mały sceptycyzm budziło, że krem wyglądał trochę jak z linii jakiejś influencerki MamaDomisha, z którą Grizly czasem współpracuje. Acz pocieszający był fakt, że na słoiku nigdzie nie było o niej mowy.

Grizly Brownie by Grizly to krem czekoladowy z orzechów laskowych i nerkowca z ciastkami kakaowymi, stylizowany na ciasto brownie.

Po odkręceniu słoika poczułam intensywny splot orzechów laskowych z nerkowcami. Przeważały te pierwsze. Zapewniły prażony motyw i naturalną słodycz, do której dołączyła mleczna czekolada o lekko karmelowym odcieniu słodyczy i czekoladowa masa na ciastka lub ciasto. Miała w sobie nieco truflowe zacięcie, ale właśnie mleczność była ogólnie bardzo istotna. Przewinęła się też ogólna maślaność, a ja pomyślałam o jakiś bułeczkach czy chałce z kremem czekoladowo-orzechowym. Gdy uporałam się z olejem i już w trakcie jedzenia, przemykała myśl o brownie, ale właśnie takim bardziej mlecznoczekoladowym i dopiero za masą na ciasto (możliwe, że autosugestia, w końcu wiedziałam, że jem krem stylizowany na brownie). W trakcie jedzenia raz po raz wyłaniał się też akcent kakaowych ciastek.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju, z czego zlałam 2,5 łyżeczki. Część zabarwiła się na brąz i mieszała z bardziej ruchomą częścią kremu na wierzchu, więc to - na oko łyżeczka? - już przemieszałam.
Krem mieszał się łatwo, mimo że był konkretny i masywny. Gęstość jednak uważam za średnią. Czynności towarzyszył cukrowy chrzęst, a choć łatwo uzyskać jednolitość bazy, na pewno nie był to krem gładki. Widać w nim pełno drobinek i chyba kryształków, a łyżeczka skrobała o ciastka. Co i raz trafiałam na sporo małych kawałków ciastek kakaowych. Krem wyglądał trochę zawiesiniwo, acz ciągnął się i trochę lepił, tak jak i te kawałki mocno oblepiał.
W ustach jakby nieco gęstniał i zalepiał je, acz nie na długo. Czuć w nim czekoladowe zagęszczenie. Krem rozpływał się średnio powoli, kojarząc się trochę z maziście-masywną masą ni truflową, ni ciastową. Szybko zaczął wykazywać proszkowość, przechodzącą w ziarnistość i lekką kryształkowość. Nie był gładki, a drobnica zaznaczająca się na języku to raczej kryształki i proszek - zepchnęły miazgowość na dalszy plan. Ta była znikoma. Kryształki rozpuszczały się częściowo, rozrzedzając bazę, która przechodziła w proszkową zawiesinę. Bardzo często trafiałam na średnie i małe kawałki ciasteczek, które do końca zachowywały twardość i suchość. Okazało się, że w kremie były też zmielone ciastka, nie tylko jako kawałki i kawałeczki - to one odpowiadały za ziarnistość.
Ciastka zostawiałam sobie na koniec, tylko trochę gryząc na próbę, obok masy. 
Kawałki ciastek okazały się twarde i sucho-chrupiące. W większych czuć nawet pylistość. Niektóre miały nieco ostre brzegi, a po długim czasie, na sam koniec nie tyle rozpuszczały się, co rozchodziły na piaszczyste drobinki i kawałki. Rzęziły i chrupały do końca.
Sporadycznie zaplątały się przy nich mikroskopijne drobinki miękkich orzechów - raczej nerkowca, które w sumie nikły w tym wszystkim. Już więcej, acz w sumie też niewiele, na koniec czasem zostawało kryształków. W kontakcie z zębami dziwnie trzeszcząco-miękkawych.

W smaku pierwszą poczułam niby stonowaną, ale intensywną słodycz o lekko karmelowym zabarwieniu, mieszającą się ze słodyczą prażonych orzechów laskowych. Te okazały się bardzo wyraziste.

Już po chwili do orzechów laskowych dołączyła nutka kakao, nawet pewna gorzkość. Poprzez nią polało się tsunami kakaowości - to ją bardziej niż ciemną czekoladę czuć. Gorzkość uderzyła, a przez moment nawet orzechy trochę ją podchwyciły, acz zaraz przybrała bardziej truflowy charakter.

Orzechy laskowe rozgościły się na pierwszym planie, lecz odezwały się też łagodniejsze nerkowce. To spowodowało osłabienie gorzkości. Wycofała się trochę na tyły, a nerkowce otworzyły drogę maślaności. Za orzechami podążała zwykła, nieorzechowa, maślaność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach rozbrzmiała mleczna czekolada, podnosząca słodycz. Mleczność przemieszała się z nutą maślaną i łagodnie orzechową, a mi do głowy przyszła chałka wysmarowana kremem kakaowo-czekoladowo-orzechowym i podana do mleka. Poprzez bułeczkowatość w kompozycję wkradła się ciastowość i ciasteczkowość.

Orzechy laskowe, wciąż grające wiodącą rolę, i nerkowce ustanowiły obraz czekoladowego ciasta zrobionego z mąk orzechowych, wróciła truflowość, a ja pomyślałam o masie na ciastka czekoladowe i brownie. Wtłoczyły kakaową cierpkość. Czasem, zwłaszcza gry zagarnęłam kawałek ciasteczka, także wręcz nutkę prawie spalenizny. Ją zapewniły kawałki, zaznaczające się na języku i wyłaniające z masy. Im bardziej wyłaniały się kawałki, tym bardziej kakaowo ciasteczkowo, nie ciastowo się robiło.
Ogólnie jednak krem też sam w sobie zawarł trochę motywu ciasteczek (ze względu na zmielone ciastka). Brownie, czekoladowa masa na ciasto nie były jakoś bardzo jednoznaczne - dużo przewijało się tu bowiem i gorzkości, i mlecznej czekolady i ciastkowości. 

Gdy po ciastku zagarnęłam samą masę, wydawała się nieco bardziej słodko-mleczna, choć wciąż z echem kakaowych ciastek. Stały jednak obok siebie, kontrastowe.

Słodycz cały czas trzymała się średniego poziomu, ale była intensywna. Od ciasteczek też się trochę rozchodziła. Gryzione "obok" masy, podkręcały kakaowo-cierpką nutę ciasteczkową, acz ja wolałam nacieszyć się bardziej truflowo-ciastowym, orzechowym smakiem bazy, a ciastka gryźć na koniec, gdy zniknęła.

Końcowo ciastka okazały się mało słodkie, a przede wszystkim gorzko kakaowe za sprawą zwykłego kakao w proszku, choć chwilami zahaczały o spaleniznę, jak to takie niemal czarne kakaowe ciastka.
Wśród tych mniejszych kawałków, kawałeczków i dosłownie ziarenek ciastek pokruszonych i częściowo zmielonych raz po raz zaplątywały się drobinki orzechów (raczej tylko nerkowca) - były delikatne, w zasadzie nic nie wnosiły.

Posmak zależał od tego, czy akurat trafiło się ciastko, czy nie. Gdy się trafiło, dominowało swoim goryczkowatym smakiem kakaowych ciastek o lekkiej, ale jawnie cukrowej słodyczy. Kiedy akurat zagarnęłam masę bez kawałków, kakaowa ciasteczkowość stawała się echem, a posmak należał do orzechów laskowych i nerkowca, ale zatopionych w realiach masy czekoladowej na ciasto / ciastka i mlecznej czekolady. Słodycz podbiła ją znacząco.

Krem był dobry, ale mam sporo zastrzeżeń. Na pewno ucieszyło mnie, że tak dobrze czuć samą orzechową bazę. Przeważały laskowce, ale i nerkowce się nie ukryły. Całość miała ciekawy wydźwięk mlecznoczekoladowej masy na ciastka i ciasta, była trochę truflowa i kakaowo gorzka, a jednocześnie też słodka. Nie za mocno jednak, co jest niepodważalnym plusem. Jakoś jednak nie do końca przekonały mnie te ciastka. Były za sucho-twarde i trochę przesadzono z ich ilością. Jakbym już tu coś dodała, to bardziej ciastowe kawałki, coś jak w lodach, co rozpuszczało by się w ustach. A takie mocno chrupiące kawałki i ziarnistość spychająca na margines potencjalną miazgowość mnie nie chwyciły. Krem połączył kakaowość z mleczną czekoladą, nie wyszedł ciemno czekoladowo, ku mojemu zaskoczeniu. Z brownie kojarzył się odlegle, był bardziej kakaowo ciasteczkowo-ciastowy. Przyjemny, nie żałuję kupna, ale nie by znów kupić, to pewne. Nie dorównał kremom wspomnianym we wstępie.


ocena: 8/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 34,99 zł za 250g
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone blanszowane orzechy laskowe 27,3 %; prażone orzechy nerkowca 22,7 %; czekolada mleczna 9,25 % (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), ciemna czekolada 9,25 % (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), odtłuszczone mleko w proszku, kawałki bezglutenowych ciastek kakaowych (cukier, oleje i tłuszcze roślinne: rafinowany olej kokosowy, olej słonecznikowy, słonecznikowy o wysokiej zawartości kwasu oleinowego; kakao, mąka ryżowa, odtłuszczone mleko w proszku, kakao w proszku, pełne mleko, syrop glukozowy, naturalny ekstrakt z oliwek), kakao w proszku, cukier kokosowy 4,5 %, masło ghee

poniedziałek, 7 października 2024

Basia Basia Dolce Kita Krem z orzechów włoskich Orzech włoski + nerkowiec + daktyl

Nie jestem wielką fanką marki Basia Basia. Ich kremy nie wychodzą tak, jak lubię, jednak nie mogę powiedzieć, że cierpią na brak kreatywności. Dzisiaj przedstawiany krem zaciekawił mnie szczerze, ale długo się wahałam, czy kupić. Orzechy włoskie i nerkowca to moje najukochańsze, ale byłam sceptyczna do daktyli. Wolałabym czysty krem, bez nich, bo kremy słodzone daktylami mi nie podchodzą. No, ale jednak w końcu wygrała ciekawość. I jednak miłość do tych orzechów. Z kolei jeszcze nakręcająca ciekawość, bo ich połączenia nigdy nie widziałam. A czy pasowały do siebie? Miałam trochę mieszane uczucia. Osobiście nigdy ich nie łączyłam (ale ja ogólnie orzechów nie łączę).

Basia Basia Dolce Kita Krem z orzechów włoskich Orzech włoski + nerkowiec + daktyl to krem orzechowy, zrobiony z orzechów włoskich i nerkowca, słodzony daktylami z dodatkiem soli, który produkuje Alpi Hummus / Alpi Smaki.

Po otwarciu rozbrzmiały intensywne orzechy włoskie o poważnym charakterze, przeplatające się z prażonymi nerkowcami. Te postawiły właśnie na prażony aspekt orzechowości. Włoskie miały imperatywne zapędy i rządziły się, ale duet nieco się wyrównał po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia (choć to i tak włoskie były trochę intensywniejsze). Niska słodycz wydawała się naturalnie orzechowa, bo daktyle za bardzo nie zdradzały swojej obecności. W tle doszukałam się za to sugestii soli (przed spróbowaniem założyłabym się, że pochodzi z samego prażenia i jest iluzoryczna).

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju. Zlałam około 6 łyżeczek, a wymieszałam 1 łyżeczkę. Masa na dole była podeschnięta, ale nieznacznie i mieszała się łatwo, z ochotą pochłaniając tę mniejszą część oleju. Nie potrzebowała go za wiele, bo była wilgotnie-tłusta i ruchoma, a jej gęstość wydała mi się średnia, ale masywna. Widać w niej mniejsze i większe drobinki orzechów i czarne kropki (nie wiem, czy to skórki, czy sproszkowane daktyle).
W trakcie jedzenia krem dał się poznać jako syty i dość ciężki, gęsty. Wydał mi się zwięzły i ciągnąco-lepki. Zaklejał usta chwilowo na konkretnie i rozpływał się w umiarkowanym tempie. Uraczył mnie znaczącym, miazgowo-drobinkowym efektem. Co więcej, odnotowałam w tym lekką kryształkowość (soli). Po chwili krem odpuszczał, ale kremową sytość utrzymał. Był średnio tłusty i kojarzył się odlegle z ciężkim ciastem. Wykazywał miękkość, chyląc się trochę - dosłownie odrobinkę - w kierunku papkowatej masy (pewnie ze względu na daktyle), jednak kremowość cały czas stała na zacnym poziomie. Gdy z ciekawości raz czy drugi pogryzłam masę, okazała się trzeszcząco-skrzypiąca, z echem kryształkowości.
Drobinki w zasadzie nie wymagały porządnego gryzienia, ale na koniec, gdy wszystko się rozpłynęło, było na czym od niechcenia zawiesić ząb. Ogólnie wprowadziły chrupkość. Część była bardziej chrupko-twarda, część bardziej skrzypiąca lub miękkawa. Wśród drobinek orzechów czasem zaplątały się małe kryształki soli (co bardzo mi się nie podobało).

W smaku pierwsza pojawiła się niejasna, ale znacząca słodycz. Miała nieco poważniejszy charakter, jawiąc się jako... karmelowo-miodowa? Melasowa? Daktyle lekko się zaznaczyły, wprowadziły nawet lekko piekący aspekt, ale nie były bardzo jednoznaczne, bo niemal natychmiast do słodyczy dołączyły orzechy. Też dołożyły się do słodyczy, czyniąc ją w dużej mierze naturalnie orzechową.

Duet włoskich i nerkowców szedł w zasadzie w harmonii. Zarówno włoskie, jak i nerkowce czuć bardzo dobrze. Raz po raz w tle przemknęła sól. Włoskie przedstawiły się z łagodniejszej, wręcz słodkawej strony, przywodząc na myśl młode, świeże orzechy z początku sezonu na nie. Rządziły kompozycją, ale jej nie zdominowały.

Nerkowce wniosły prażony akcent, za sprawą którego w połowie rozpływania się porcji w ustach wyrwały się na przód. Wsparła je, zwłaszcza prażony motyw, odrobinka soli. Przez krótki moment to nerkowce dominowały, racząc mnie swoją słodyczą i maślanością. Przemknęły mi przez myśl nerkowce wyprażono-wysmażone w miodzie. Potem doścignęły je orzechy włoskie i otuliły. 

Przy niektórych zagarnięciach łyżeczką sól bardziej dawała się we znaki, przy niektórych trzymała się tyłów, ale była wyczuwalna. Raz czy drugi sól i prażony motyw przełożyły się na mało istotne skojarzenie z precelkami. Wprowadziło to też obrzydliwawe echo.

Włoskie z czasem znów zaczęły rządzić w orzechowej strefie, a słodycz tymczasem lekko wzrosła i zmieniła charakter. Wciąż czułam też tę naturalnie orzechową, ale lekko piekące daktyle bardziej się wyłoniły. Wydała mi się nieco ciężka, daktylowo-melasowa. Trzymała się jednak drugiego planu, pozwalając orzechom grać główną rolę. Mimo to, nie dało się o niej zapomnieć, podobnie jak o soli - nakręcały się nawzajem, idąc w nieco piekący efekt. Końcowo słodycz trochę ukryła sól. Wtedy włoskie i nerkowce znów się zrównały.

Po zjedzeniu został posmak orzechów włoskich - zaskakująco świeżych i surowych - z maślanym, nerkowcowym tłem i słoną nutą. Prażenie wydało mi się minimalne, jakby ukryte w słoności, a słodycz w dużej mierze wpisała się w orzechy. Daktylowość nieco piekła, ale była poskromiona orzechowością właśnie.

Krem wyszedł interesująco i częściowo smacznie. Nie zafundował słodyczy, której się obawiałam, a subtelną, adekwatną słodycz, podporządkowaną orzechom. Orzechy zaskoczyły mnie, jak zgrane wyszły. Włoskie były bardziej wyczuwalne, ale pozwoliły nerkowcom na wiele. Stworzyły naprawdę ciekawy, głęboki duet, nie zaburzony daktylami, które jako one same w zasadzie starały się nie pokazywać. Byłoby idealnie, gdyby nie... Sól. Sporo soli, za dużo jak dla mnie i na pewno kompletnie nieadekwatnej do tej kompozycji. Jeszcze gdyby napisali na etykietce, że to krem z solą, może i 7 bym dała, ale że etykietka jasno sugeruje smarowidło słodkie, no... no nie. Sól miejscami wydawała się wprowadzać element obrzydliwości. Zjadłam (pod koniec słonością już trochę zmęczona), bo już kupione i w ogóle, ale znając efekt, za nic bym nie kupiła. Uwierzę jednak, że innym może smakować - wszak i mnie Basia Basia Krem z prażonych orzechów nerkowca z kokosem i solą, gdy jeszcze nie byłam aż tak wrażliwa na sól, smakowała, ale też jako ciekawostka.
Gęsta, konkretna konsystencja i miazgowy efekt, ale właśnie wciąż kremowość za to bardzo mi się podobały.


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 27,37 zł (za 200 g)
kaloryczność: 612 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy włoskie 52%, orzechy nerkowca 32%, daktyle w proszku, sól

sobota, 28 września 2024

krem Vilgain Sweet Nuts Coconut Almond

Po kremie Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews jakoś przychylniejszym okiem spojrzałam na Vilgain i weszłam na ich stronę by sprawdzić, czy nie mają innych kremów 100%, których jeszcze nie jadłam. Znalazłam migdałowy, a żeby nie zamawiać tylko jednego słoiczka, sprawdziłam, co jeszcze się pojawiło. Ostrożnie wybrałam ten, patrząc na jeszcze przystępną jak dla mnie zawartość cukru i ze trzy razy sprawdzając, czy na pewno zamawiam właśnie wariant Coconut Almond, a nie Almond White Chocolate Ccoconut. Trochę mnie zdziwiło, że to właśnie mój dali do linii Sweet Nuts, bo "w tym cukru" zawirał tylko 12g, podczas gdy Almond White Chocolate Ccoconut z linii proteinowej Cheat Nuts miał 17g.

Vilgain Sweet Nuts Coconut Almond to migdałowo-kokosowy krem z prażonych blanszowanych migdałów i rozdrobnionego kokosa z dodatkiem orzechów nerkowca i mleka kokosowego.

Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo słodki zapach kokosa. Czy może raczej: kokosika. Dominował nad słodkimi, maślanymi nerkowcami oraz nutą biszkoptów i wafelków migdałowych. Akcent migdałów wpisał się w wysoką słodycz. Przywodziło to na myśl pralinki typu Raffaello (recenzja z 2020), może nawet z nutą białej czekolady, ale w wersji bardzo naturalnej, nie ciężkiej. 

Po odkręceniu trochę się zdziwiłam, jako że trafiłam na złudnie podeschnięty wierzch i zero oleju. Wystarczyło jednak lekkie dotknięcie łyżeczką, by okazało się, że na wierzchu utworzyła się bardziej stała, cieniuteńka i delikatna warstewka "kożuch", z łatwością mieszająca się z resztą. Ogół był wręcz lejący, rzadki. Widać w nim sporo małych kawałków wiórków.
W trakcie jedzenia potwierdziła się rzadkość kremu. Chwilowo jakby próbował minimalnie zgęstnieć, ale wciąż był rzadki. Brakowało mu... kremowości. Mimo to, trochę zalepiał. Choć nie był syty, sprawiał wrażenie lepko-przytykającego. Nie trwało to jednak długo, bo rozpływał się dość szybko. Raczył wtedy tłustością mleczka kokosowego i oleju. W dodatku wydał mi się końcowo wodnisty. 
Konsystencję urozmaiciła średnia ilość podrobionych wiórków kokosowych. Nie były zbyt wymagające. Zostawiałam je zawsze już na koniec. Gryzione okazały się krucho-chrupiące i twardawe.

W smaku od początku czułam wysoką słodycz mlecznego kremu. Wiórki kokosowe zaznaczyły swoją obecność, ale przodem puściły mleczność. Pomyślałam o mleku z tubki, mleku słodzonym skondensowanym i do potęgi mlecznym, kokosowym toffi. Słodycz rosła szybko i bez żadnych oporów.

Mleczność nie pozostała w tyle, acz nieco zmieniła wydźwięk, łącząc jakby konwencjonalną z kokosową. Wyraźnie poczułam mleczko kokosowe, które wprowadziło wyraźniejszą kokosowość. Ta zaczęła dominować. Kokos wraz ze słodyczą ułożył się w wizję kremu z pralinek typu Raffaello.

Dobiegła maślana nuta, która umocniła myśl o kremie prosto z takich słodkości. Należała do nerkowców i migdałów, które mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach na pewien czas stały się bazą. Wyszły nawet przed kokosa, jednak po chwili trochę się cofnęły i stanęły obok niego.

Maślane nerkowce nakręcały się nawzajem z jeszcze słodszymi migdałami blanszowanymi. One wtłoczyły wafelkowe echo, pieczoną mgiełkę. To już w ogóle przypieczętowało wizję waflowych kulek wypełnionych kremem i obsypanych wiórkami. Wiórki bowiem też się zaznaczyły. Te nuty próbowały trochę łagodzić słodycz, acz szło im kiepsko.

Słodycz bowiem nie przestawała rosnąć, z czasem aż chwilami trochę drapiąc. Do głowy przyszły mi kokosowo-migdałowe biszkopty, ale pralinki typu Raffaello zajmowały jednak pozycję nadrzędną. Do tego, oprócz całej tej wszechmocnej słodyczy, jakby obok poczułam specyficzną mdławość mleczka kokosowego.

Gryzione wiórki pochwaliły się wyrazistym smakiem. Były naturalnie słodkie i jakby leciutko podprażone. Idealnie zwieńczyły wizję pralinek kokosowych, kryjąc ten bardziej mdławy element.

Po zjedzeniu został posmak mleczka kokosowego, wraz z jego specyficzną tłustością oraz złudny motyw zwykłego mleka. Za tym stanęły naturalnie słodkie, delikatne migdały i nerkowce o maślanym charakterze, podtrzymujące wizję kremu z kokosowych pralinek. 

Na pewno nie podobała mi się taka rzadkość kremu i lejąca konsystencja. Dobrze, że choć kawałki wiórków się pojawiły. Mimo że krem miał tylko 12g "w tym cukry", wyszedł zdecydowanie za słodko, aż drapiąco. Przy tym połączeniu naturalnie słodkich składników, nie musieli tego aż tak słodzić... Kokos, blanszowane migdały i nerkowce same z siebie szły w kierunku pralinek kokosowych typu Raffaello. Leciutko prażona nutka przełożyła się na wafelkowo-biszkoptowy akcent i przebłysk kokosowego toffi. Mleczność wydawała się w dużej mierze konwencjonalna, przypominała mleko z tubki, ale i tę kokosową wyraźnie czuć. Niestety wraz z jego specyficzną tłustością. To bardzo mleczny, i bardzo kokosowy krem. Czuć w nim wszystkie składniki, nic niczego nie zagłuszyło, a to się chwali, jednak brakowało mu tego czegoś. Tym bardziej boli więc tak zmarnowany potencjał.


ocena: 6/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 34,90 zł (za 200 g)
kaloryczność: 648 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: tarty kokos 36%, blanszowane prażone migdały 35%, mleko kokosowe w proszku, prażone orzechy nerkowca 10%, cukier trzcinowy

wtorek, 10 września 2024

krem Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews

Na koniec przygody Vilgain zostawiłam krem orzechowy, po którym nie spodziewałam się niemiłych niespodzianek. Albo inaczej - żyję w przekonaniu, że nie da się tak zepsuć kremu 100% z orzechów nerkowca nieprażonych, by miało to być nie do zjedzenia. Nieprażone orzechy bowiem kocham. Co do zaś aktywowanych... hm, wydaje mi się to jakąś dziwną, nową modą. Latami orzechy świetnie się miały nieaktywowane i żadnych dziwnych zabiegów nie potrzebowały. Ponoć jednak moczenie ich w wodzie sprawia, że wartości odżywcze są lepiej przyswajane. Czytałam jednak też, że o ile w przypadku roślin strączkowych faktycznie dobrze jest je moczyć, tak z orzechami niekoniecznie. Ze strony Vilgain doczytałam jeszcze, że ponoć tak przetworzone orzechy "mają super kremową konsystencję", a do tego "są słodsze i mniej gorzkie niż zwykłe orzechy nerkowca".

Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews to krem 100% z nieprażonych, aktywowanych orzechów nerkowca.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam średnio intensywny zapach surowych, naturalnie słodkawych orzechów nerkowca. Czułam się, jakbym wąchała nie tyle krem, co właśnie same orzechy, obok których zaznaczyła się jakby świeżo-roślinna nutka. Do głowy przyszła mi rosa oraz chłodne mleko nerkowcowe. Wszystko to jednak dopiero daleko w tle za samymi orzechami. W trakcie jedzenia nic się nie zmieniło.

Zdziwiłam się, że na wierzchu olej prawie się nie wydzielił - zlałam niecałą łyżeczkę. 
Od razu widać, że pasta jej nie potrzebowała, bo była miękka, tłusto-wilgotna i ciągnąca. Przy mieszaniu na jaw wyszedł zwięzły charakter tego ciągnięcia się, a także kleistość. Gdy wyjmowałam łyżeczkę ze słoika ciągnął się i w końcu urywał, a potem długo zabawnie stał (?), co doskonale widać na jednym ze zdjęć. Mimo to całość była nie za gęsta. Od razu widać też, że to idealnie gładki krem.
W trakcie jedzenia potwierdziła się i kleistość, i idealna, wręcz dziwnie nierealistyczna gładkość. Krem zalepiał usta na dość długo, ogólnie rozpływając się raczej długawo. Choć w pierwszej chwili nie wydawał się zbyt gęsty, jakby trochę gęstniał. Przypominał oleisty klej, jednak mimo oleistej tłustości, nie brakowało mu masywności i sytości. Krem dał się poznać jako miękki, a do głowy przyszły mi słowa "kleiście-kremowy aksamit".
Na cały słoiczek trafiły się dosłownie 3-4 mięciutkie drobinki.

W smaku pierwsza uderzyła przeogromna słodycz o uroczym charakterze. Pomyślałam o słodziutkim, wegańskim serniku zrobionym z orzechów nerkowca, tzw. nerniku. Słodycz rozeszła się błyskawicznie i jeszcze trochę rosła. Zarysowała wizję nerkowcowego sernika z białą czekoladą.

Obok niej zarysowała się wizja po prostu orzechów nerkowca. Zupełnie jakbym jadła surowe orzechy, a nie krem z nich. Były naturalnie słodkawe, charakterne. Jakby tak ten nerkowcowy sernik posypano orzechami oraz dodano trochę do środka.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji odnotowałam echo wody, rześkość... Na myśl przyszło mi roślinne mleko - a jak, mleko nerkowcowe, ale też orzechy zawilgocone - właśnie w jakimś serniku czy deserze. O dziwo ta wodnistość jakby jeszcze bardziej podbiła nerkowcowy smak, sama będąc trochę obok.

Z czasem choć wciąż było słodko, orzechy nerkowca przedstawiły się ze strony... już nie tak urokliwej, a charakterniejszej. Czuć ich surowość i echo oleistości, która wpisała orzechy jednak w kremowe realia.

Bliżej końca słodycz jeszcze na sekundę czy dwie podskoczyła, przypominając o uroczym nerniku z nutą białej czekolady, ale jakby obok nerkowców właśnie charakterniejszych.

Po zjedzeniu został posmak surowych nerkowców z echem orzechowego oleju. Ten jakby trochę stonował słodycz. I tak orzechowość była jednak wyrazista - orzechy nic sobie nie robiły z oleistości. Pokazały pazurki.

Krem bardzo mi smakował. Nutka wody czy oleju, która się raz po raz zaplątała do kompozycji, nie zagłuszała, a wręcz jakby podkręciła smak nerkowców. Te wyszły częściowo słodziutko niczym nerkowcowy sernik z białą czekoladą, a częściowo jak orzechy po prostu, nie krem z nich. To było ciekawe. Podobało mi się, jak wyraźnie czuć surowość. Niestety jednak tak aż nierealistycznie gładka struktura nie do końca do mnie przemówiła. Biorąc pod uwagę to, jak również wysoką cenę, do zakochania trochę zabrakło.
Wyszedł o wiele lepiej od My Raw Joy Cashew Spread Raw Activated Cashew Cream z bardziej wodnistą nutą, ale także od Foods by Ann Cashew Spread, chylącego się w stronę plastikowo-pieczoną.


ocena: 9/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 37,90 zł (za 200 g)
kaloryczność: 606 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy nerkowca

sobota, 31 sierpnia 2024

Olini Masło orzechowe mix

Lubię marki kremów orzechowych, które mają szeroką ofertę prostych, ale niebanalnych past. Raz na kilka miesięcy staram się znaleźć taką, której mogłabym zamówić kilka różnych opcji, acz przyznaję, że to trochę ryzykowne. Tak wrąbałam się w niesatysfakcjonujące Vilgain. Po nich uznałam, że nie będę na raz zamawiać więcej niż 3-4 małe słoiczki. W przypadku Olini było o tyle łatwiej się ograniczyć, że ich produkty są bardzo drogie; niektóre inne niż pasty orzechowe, wg mnie wręcz absurdalnie drogie. Z kremów wybrałam ciekawe i bezpieczne, by na pewno zjeść smacznie. Na pierwszy ogień poszła pasta interesująca, co do której efektu miałam wyobrażenia chyba całkiem niezłe - obstawiałam, że wyjdzie jak połączenie MixIt Mixitella Almond and Peanut ButterMixIt Mixitella Cashew and Peanut Butter.

Olini Masło orzechowe mix to kremowa pasta / krem 100 % ze zmielonych prażonych orzechów ziemnych, migdałów i orzechów nerkowca.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam intensywny zapach migdałów, które przybrały dziwaczny klimat migdałowych frytek (abstrakcyjne wyobrażenie). Towarzyszyły im prażone fistaszki. Utworzyły wytrawniejszy duet, który wieńczyła lekka słoność. Po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia osłabła, acz utrzymywała się cały czas. Obok tego wszystkiego też całkiem wyraźnie zaprezentowały się nerkowce - kontrastowo dosadniej słodsze, ale suma summarum nie na tyle, bym zapach miała nazwać szczególnie słodkim.

Na wierzchu wydzieliła się znikoma ilość oleju - zlałam dosłownie 0,5 łyżeczki, co nie było takie łatwe z racji tego, jak rzadki i ruchomy był wierzch. 
Gdy zaczęłam mieszać, krem okazał się luźny i lejący, rzadki. Jedynie na dnie nieco gęściejszy, acz nie umiem nazwać go nawet gęstawym. Wymieszałam więc niedokładnie, bo wolałam zmęczyć rzadką część, a potem mieć... mniej rzadką. W kremie widać pojedyncze drobinki i trochę więcej skórek.
W trakcie jedzenia pasta zaskoczyła mnie pewną masywnością, mimo że wciąż była rzadka. Wyszła lekko kleiście i jakby początkowo próbowała trochę przybrać na gęstości, w sumie na moment nawet jakby gęstniała, ale po chwili zrezygnowała i rzedła. Rozpływała się w średnim tempie, wykazując marginalną miazgowość. Tłustość była trochę oleista, ale ogólnie nie wydała mi się wysoka. Było w niej za to coś przytykającego.
Drobinki wystąpiły w niej pojedyncze i niewymagające gryzienia, ale od niechcenia na koniec je czasem trochę pociamkałam. Okazały się twarde i chrupkawe. Skórki nawet bardzo twarde. Stanowiły niewymagające urozmaicenie, które sporo pomogło tej rzadkości.
W słoiczku trafiłam na jedną połówkę fistaszka, ale założę się, że to "wypadek przy pracy" (niemniej jednocześnie całkiem miła niespodzianka).

W smaku od razu rozeszły się wyraziste, prażone orzeszki ziemne, które z łatwością zdobyły pierwszy plan.

Po chwili doleciała do nich słodycz nerkowców. Te kontrastowo do arachidów przedstawiły się jako słodkie i łagodne, bardzo maślane. Zasugerowały wręcz leciutką mleczność. Słodycz zaznaczyła się, po czym cofnęła i zrobiła się nieoczywista. Nerkowce jednak pozostały na pewien czas.

W prażonym wątku przemknęło mi... coś. Orzechowe chrupki? Zarejestrowałam wytrawniejsze echo, poprzez które odezwały się migdały. Te już wydały mi się bardzo wycofane i podległe fistaszkom.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji do nerkowców wróciła słodycz. Wątek ten płynął jakby obok duetu arachidów i migdałów, wydobyty na zasadzie kontrastu. Orzechy nerkowca zahaczyły o pierwszy plan, po czym osłabły. Dalej pobrzmiewały, ale już z tła.

W tym czasie orzechowe chrupki pozwoliły migdałom na zasugerowanie migdałowych frytek. Odnotowałam smażoną nutkę i sugestię soli, po czym migdały jakby trochę sobie odpuściły i schowały się za fistaszkami. Te zaś zmieniły się w chrupki orzechowe z lekko słonym akcentem. Prażony motyw miał w tym spory udział. Były zaskakująco jednoznaczne aż do końca, kiedy to nagle zrównały się z nimi nerkowce. Wówczas słodycz udzieliła się arachidom. Stanęła obok wizji chrupek orzechowych.

Gryzione drobinki stanowiły po prostu przedłużenie orzechowo-migdałowej mieszaniny. Odróżnienie co jest czym w ich przypadku graniczy z cudem. Skórki nie wyróżniały się goryczką ani niczym.

Po zjedzeniu został posmak zmienionych za sprawą nerkowców fistaszków - wciąż czułam prażoną nutkę, ale też wysoką arachidową słodycz, splecioną z łagodnymi i słodkimi nerkowcami. Migdały trochę się wycofały. Prażoność czułam wyraźnie, ale nie wydawała się już taka znacząca.

Krem był niespotykany i całkiem smaczny, jednak nie za bardzo w moim guście. Mimo dominacji fistaszków, był wyraźne nerkowcowy, co akurat na plus. Nerkowce wyszły słodko, lecz fistaszki i migdały bardziej wytrawnie i złudnie słono. Nuta orzechowych chrupek była bardzo zaskakująca i w sumie ciekawa, acz to nie moja bajka. Dziwne, że choć nerkowców było najmniej, z taką łatwością się pokazały - to już miła niespodzianka. Cały punkt odjęłam za rzadką konsystencję.


ocena: 7/10
kupiłam: olini.pl
cena: 45,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 610 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 50% orzechy arachidowe, 30% migdały, 20% orzechy nerkowca