poniedziałek, 20 lutego 2023

krem My Raw Joy Cashew Spread Raw Activated Cashew Cream

Zdecydowanie orzechy surowe wygrywają u mnie z prażonymi. Staram się kupować tylko surowe. W przypadku past jednak oczywiście mam do czynienia z orzechami prażonymi - większość jest robiona właśnie z takich. Zawsze w ich przypadku liczę, że trafię na jak najmniej prażone. Uwielbiam takie czyste smaki! Gdy więc tylko zobaczyłam krem z surowych nerkowców, które to w ogóle są moimi orzechami numer jeden, wiedziałam, że muszę go zdobyć. Nie widziało mi się jednak zamawianie jednego małego słoiczka i bulenie za przesyłkę prawie tak drogą jak sam krem - na szczęście z pomocą przyszła mi strona Grizly, której przedstawiciele nie dość, że przyznali mi rabat w ramach współpracy, to jeszcze zgodzili się sprowadzić produkty dostępne tylko na czeską stronę. Właśnie dzisiaj opisywany krem był jednym z nich (ciekawe w sumie, dlaczego). Co zaś się tyczy jeszcze samego kremu, trochę dziwił mnie skład, a dokładniej ten marginalny dodatek innych orzechów. Nie rozumiem, po co. O tym producent nie wspomniał. Rozpisał się mianowicie na temat powstawania. Krem ten robią z wcześniej namoczonych orzechów, by wydobyć z nich pełną gamę wartości. Ponoć użycie aktywowanych tak orzechów sprawia, że stają się one wyjątkowo lekkostrawne. Cały proces jego powstawania odbywa się w temperaturze nieprzekraczającej 42°C (więc też - zero utraty składników odżywczych). Jakoś nie przekonuje mnie "aktywowanie" w wodzie, ale ekspertką nie jestem, więc długo nad tym nie myślałam.

My Raw Joy Cashew Spread Raw Activated Cashew Cream to krem z surowych orzechów nerkowca aktywowanych; 100% orzechów. 

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo wyrazisty zapach delikatnych, słodko-maślanych orzechów nerkowca nieprażonych o nieco suchym charakterze. Zupełnie, jakbym tylko co otworzyła paczkę z nimi i zaciągała się tym, co z niej się rozeszło. W trakcie jedzenia za "suchością" przewijała się też nutka bardziej tłusto-soczysta... trochę jak bardzo tłusty i "soczysty" sernik? (nernik? bo z nerkowców).

Oleju na wierzchu wydzieliło się prawie tyle, co nic - może ledwo pół łyżeczki (albo i to nie), ale to akurat zlałam, bo całość już przy odkręcaniu dała się poznać jako bardzo ciągnąca, gumiasta. Na pewno nie zwarta czy sucha.
Resztę jako tako przemieszałam, ale ogół okazał się jednolity. Krem niby był rzadkawy, ale bardziej ciągnący niż lejący; esencjonalny, jakby pełny w nieco glutowato-kisielowym sensie. Wyglądał na aż nierealistycznie gładki, w trakcie jedzenia znalazłam w nim jedynie parę czarnych kropeczek.
W ustach trochę gęstniał, spowijając je gładkimi smugami natychmiast. Chwilami zdawał się je trzymać jak magnes. Przyklejał się do podniebienia, zębów. Był istotnie gładki, niemal śliski i kremowy. Jego wysoka tłustość kojarzyła mi się trochę ze śmietanką, olejem i mazistymi serkami śmietankowo-topionymi do smarowania. Ogólnie było w nim coś z serka topionego (raczej wyobrażenie, bo nie mam z takimi do czynienia) i... z kisielu, gdy tak lał się, a potem oklejał gładko usta. Tłustego (trochę oleistego) kisielu. Chwilami budynio-kisielu? Cechowała go jednak masywność i... soczystość. Rozpływał się powoli, rozkręcając się w swojej śmietankowej tłustości, coraz bardziej przypominającej rzadki krem orzechowy, jedynie z echem kisielu. Tłustość wydawała się... taka oleiście-zwarta, dziwna i aż nieprzyjemna. Choć bardzo, bardzo tłusty i aż otłuszczający usta, nie był ciężki.* Trochę przytykał jednak mimo to.

W smaku krem najpierw przez ułamek sekundy każdorazowo wydawał się mdły, trochę oleisty, acz od samego początku czuć najdelikatniejsze jak to tylko możliwe orzechy nerkowca. Z tym, że początkowo oleiście mdłe, a dopiero po chwili rozchodził się motyw delikatnego, tłusto-maślanego nugatu.

Bardzo słodkiego nugatu, bo słodycz w ciągu kolejnych chwil mnie spiorunowała. Poczułam przenajnajsłodsze orzechy nerkowca, jakie tylko można sobie wyobrazić. Kojarzyły się z jasnym, słodziutkim miodem.

Miód i nugat nerkowcowe jakoś mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wzmocniły maślaność, ale ta jakby odskoczyła, a na jej miejsce wlała się śmietanka. Bezkres śmietanki i mleka, może jakiegoś kremowo-śmietankowego serka... Wszystko zamknięto w nugatowo-miodowym serniku. Takim zrobionym z "mleczka nerkowcowego" - wyobrażonej analogii do mleczka kokosowego. Niby wyrazistego, a z mdławym echem (ja lubię mleczko kokosowe, acz chyba można je tak odebrać; to luźne skojarzenie).

Miałam wrażenie, że jem śmietankowo-nugatowy sernik z nerkowców, sowicie posłodzony miodem. Był mleczny, łagodniusi i... w pewien sposób soczysty? Na pewno jakby wierzch przyozdobiono delikatnymi i jakże wyrazistymi w tej swojej delikatności, surowymi, świeżutkimi orzechami nerkowca. Z całą paletą swojej soczystej (?) tłustości i słodyczy oraz... wodnistym echem? Nie było mocne, tonęło w słodyczy.

Raz czy dwa orzechy otarły się o lekko wytrawniejszy wątek... Albo jakby jedynie coś spróbowało podać w wątpliwość bezkresną słodycz i mleczność. Wydaje mi się, że to zaakcentowały swoją obecność migdały i laskowce, ale jako one same nie były wyczuwalne.

Bliżej końca słodycz wciąż napierała, acz ta miała już wysunięte pazurki. Pomyślałam o nugacie nieco mniej słodkim, wciąż do granic możliwości nerkowcowym, a miodzie... jakby pochodził z jakiegoś miodowego topionego sera? Z lekko pikantniejszym tłem?

Po zjedzeniu został oczywiście posmak nerkowców w pełnej klasie jako nerkowców wyrazistych, świeżych - jakbym właśnie sporo ich schrupała, lekko zwieńczonych charakterniejszym, nawet pikantniejszym miodem.

Pasta bardzo, bardzo mnie zdziwiła. Przede wszystkim zszokowała mnie struktura, bo smak w zasadzie można było przynajmniej częściowo zgadnąć. Nie ukrywam, że nie podobała mi się taka ślisko-ciągnąco-gumiasta konsystencja kojarząca się z tłustą śmietanką i kisielem. Śmietanka byłaby spoko, ale... kisiel w odniesieniu do pasty orzechowej?! Dzikie skojarzenie. Ta nierealistyczna gładkość - nie lubię. Zapach piękny, a i smak bardzo jednak zacny. Chwilami niestety wydawał się aż nierealistycznie słodki - mam wrażenie, że to przez tę sekundę-dwie, kiedy przy każdej łyżeczce najpierw wydaje się, że będzie mdły. Taki mdławy wątek jakby cały czas gdzieś czyhał. Gdy potem słodycz szarżuje... Jest duży kontrast, acz potem (po pierwszej sekundzie-dwóch) to już nerkowce nieźle działają. W zasadzie, My Raw Joy spokojnie miałaby 9, gdyby nie ta struktura.
Nie zostanie moją ulubioną pastą nerkowcową, ale niezwykle się cieszyłam, że jeszcze przed otwarciem tej, namierzyłam kolejną z surowych nerkowców - będę miała okazję porównać, czy wszystkie z surowych się tak "zachowują", czy to specyfika marki.

*Kwestia tłustości tej pasty jest ciekawa, bo właśnie jak na pastę nerkowcową w tabelce nie ma tak dużo tłuszczu (42,2g/100g w momencie gdy wszystkie trzymają się raczej 48g), a i tak odebrałam ją jako najtłustszą pastę nerkowcową, jaką jadłam. Zastanawiałam się długo, czy niższa zawartośćtłuszczu wiąże się z "aktywowaniem" (nasączaniem wodą?) Nie obstawiałabym samej surowości jako winnej. Wiem na pewno, że na smak o wiele, wiele bardziej wolę ją od nazbyt maślanej (Słodkie Hawo) Planta Food to Grow Cashew Butter Pasta z Nerkowców 100 %. 

Aż odrobinkę (chyba nawet nie pół łyżeczki) dałam Mamie. Zgodziła się, że bardzo dobra, bo "taka nieprażona faktycznie, tylko aż dziwnie, za bardzo słodka", ale pierwsze co, wypunktowała, to to, że: "obok tego wszystkiego tam jest taka mdłość, nawet trudna do nazwania. Nie całkiem olej, nie całkiem woda... ale coś jest". Jej też nie podobała się konsystencja.


ocena: 8/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 47,99 zł za 200g (cena półkowa, bo ja na całe zamówienie dostałam kupon 70 zł, więc u mnie się to nieco "rozeszło")
kaloryczność: 578 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (ale mogłabym wrócić, gdybym np. dostała za darmo)

Skład: nerkowce 99,7%, migdały, orzechy laskowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.