Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: 71% - 89 %. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: 71% - 89 %. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 września 2025

Soar 78 % Dominicana Republic Dark Chocolate / Темний шоколад ciemna z Dominikany

Jakiś czas po jakoś mało dominikańskiej Cokoladovna Lana RAW BIO 73 % zaczął chodzić za mną ten region. Na liście posiadanych czekolad mój wzrok zatrzymał się na dziś przedstawianej. Miałam krótką przerwę od czekolad tej ukraińskiej marki, a nie chciałam, by za długo leżały, bo producent zapisał na nich datę produkcji, nie ważności. Dopiero już w trakcie degustacji tknęło mnie, że ze względu na stosowany przez Soar cukier kokosowy, samo kakao mogło wyjść trochę inaczej niż typowo dominikańsko. Nie miałam żadnego wyobrażenia - byłam po prostu ciekawa. 

Soar 78 % Dominicana Republic Dark Chocolate / Темний шоколад to ciemna czekolada o 78% zawartości kakao z Republiki Dominikany; słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu zagrzmiał zapach drzew, popiołu i wręcz sadzy. Sady z karmelem? Karmelowej sadzy (abstrakcyjne wyobrażenie)? Popiołu po naturalnych kwiatowych kadzidłach? Karmel dał się poznać jako mocno palony, wręcz trochę melasowy. Do głowy przyszedł mi też tytoń i trudny do uchwycenia, smrodliwy akcent dymu papierosowego. Z nim w oddali mieszała się też jakby wręcz ukryta kwaśna śmietanko-śmietana. Jakby bały się podejść do wyraźniejszego palonego motywu, w którym bliżej pierwszego planu pokazały się jeszcze palone ziarna kawy. Kwasek śmietany trochę chował się też w owocach: soczyście-wędzonych śliwkach i całym podwędzanym suszu na kompot. Odnotowałam tam też jakiś świeższy kwasek - kiwi? I nieśmiałą słodycz gruszek.

Bardzo twarda tabliczka trzaskała w adekwatnie głośny sposób, a część zaokrągleń (?) odpryskiwała przy tym.
W ustach czekolada rozpływała się maziście wolno, wykazując lekką lepkość. Była tłusta w maślany sposób, a jednocześnie soczysta, więc nie ciężka. Odnotowałam lekką pylistość, a końcowo drobne ściągnięcie. Zostawiała po sobie też trochę suche wrażenie.

W smaku pierwsza pojawiła się średnio wysoka słodycz karmelu. Zaleciał mi też gorzki, trochę papierosowy dym, który zaraz zbudował palony wątek i zmienił się w popiół oraz sadzę.

Karmel pod wpływem paloności zahaczył o melasę, jednak pot chwili jednak utwierdził się w swej karmelowości.

Przemknął owocowy kwasek. Chyba średnio dojrzałe kiwi...? A za nim kwaskawa ni brzoskwinia, ni nektarynka? Słodycz trochę wzrosła, więc wyparło je kiwi dojrzałe. Od kwasku owoców odbiegł kwasek śmietany.

Splot śmietany i trochę łagodniejszej słodkiej śmietanki złagodził karmel. Starały się ukryć jego paloność, on zaś robił, co mógł, by zatrzymać ją za wszelką cenę. Trochę więc tej paloności jednak się ostało. Nie był to karmel jednoznacznie śmietankowy, ale karmel mieszający się ze śmietaną.

Na przekór temu łagodnieniu wyszła nagle mocniejsza gorzkość. Wciąż trzymała się palonego klimatu. Czułam cierpkawe, palone ziarna kawy i jeszcze więcej sadzy. Zbierał się gęsty dym - też trochę kwaskawo-cierpki? Ziołowy?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gdy tylko śmietana już znacząco otuliła karmel, owoce to wykorzystały. Przejęły część słodyczy i przeplotły ją kwaśnością. Dominowało zielone, w tym momencie już na pewno dojrzałe kiwi, a tuż obok pojawiła się nektarynka i coś cytrusowego. Chyba limonka. Przejęła kwasek od kiwi i nektarynek, które zaczęły zmierzać w słodszym kierunku.

Słodycz mieszała się z kwaskiem, a to słabnąc, a to trochę rosnąć. Na chwilę wyłoniło się coś świeższego - soczyste, dojrzałe gruszki? Palony, melasowy karmel próbował się przebić zza śmietany i sobie znaleźć miejsce, ale średnio mu to szło. Wychylał się epizodycznie. Pojawiły się wędzone gruszki i śliwki - cały lekko cierpkawy, ciężko słodki susz na kompot. Słodycz zrobiła się ciężka, a kwasek wyraźnie cierpki.
Świeższe owoce zmieniły się w... świeżość kwiatów? Te podprowadziły do słodyczy dym - jakby unoszący się znad palonych kwiatów.

Dopasowało to kwasek i owocowe tony bardzo spójnie do palonego, wyrazistej gorzkości. W tej wciąż dominowała sadza, ale i ziarna kawy miały sporo do powiedzenia. Na moment do kompozycji zawitała jakby... czarna kawa z kwaśną śmietaną, po czym zniknęła kwaśność. Została kawa czarna... mocna, ale dosłodzona... melasą?

Kwaśność zupełnie zniknęła, a śmietanko-śmietana zmieniła się w łagodniejszą maślaność. Wrócił też bardziej palony, wyraźnie melasowy karmel. Na zasadzie kontrastu kiwi i nektarynki, wędzone owoce wytoczyły cierpkość - na końcówce w głowie miałam samą niezbyt dojrzałą cierpkawość (nie zupełnie niedojrzałość) owoców niż owoce.

Po zjedzeniu został posmak sadzy i dymu oraz mocnej kawy zaparzonej na palono-kwaskawych ziarnach. Wyłonił się palony karmel, wręcz melasa, która pozbyła się maślano-śmietanowej otoczki i sporo cierpkich owoców: kiwi i susz owoców podwędzanych, z dużą ilością śliwek. W tle pojawił się kwasek limonki i śmietany.

Czekolada była smaczna i dosadna, choć tak palona słodycz niespecjalnie mi tu pasowała. Samo kakao poszło w wyrazistą paloność sadzy, dymu, tytoniu i palonej kawy. Słodycz już trochę z palonością melasy przesadziła. Do wyczuwalnych owoców - kiwi, nektarynek, wędzonych śliwek i suszu na kompot - widziałabym jakąś lżejszą. Akcenty śmietanko-śmietany dodawały wytrawności i jakby pod nią podłączyły owoce. Dosadna słodycz wydawała się stać trochę z boku.

Aż mi się przypomniała maślano-palona Zdrowa Sowa Czekolada 80 % Dominikana pełna nut kiwi, wędzone śliwki, likier kawowy. Różniła się co prawda od dziś przedstawianej, ale i wiele w nich podobieństw. Na tyle, by stwierdzić, że cukier trzcinowy lepiej dopasowuje się do takich dominikańskich smaków.


ocena: 8/10
cena: 5€ (około 21 zł; za 80g)
kaloryczność: 534 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy

czwartek, 28 sierpnia 2025

Moka Origins Ghana Dark Chocolate 72 % Single Origin ciemna z Ghany

Na myśl o tej tabliczce, uśmiechałam się z rozkoszą. Zamawiając 2 różne jeszcze nie wiedziałam, jak pyszna będzie Moka Origins Tanzania Dark Chocolate 85% Single Origin Kokoa Kamili. Podlinkowana sprawiła, że zaczęłam bardzo ciepło myśleć o tej amerykańskiej marce. Dodatkowy plus należy im się za to, że sporo podają o zakupionym kakao. To np. Amelando i Trinitario pochodzące od producenta ABOCFA Cooperative, a partnerem zaopatrzeniowym jest Uncommon Cacao. Podali też, jakie ziarna mają certyfikaty (USDA Organic, Non-GMO, Kosher, Fair Trade) i... na jakiej elewacji rosną (610 stóp).

Moka Origins Ghana Dark Chocolate 72% Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Trinitario Amelonado z Ghany.

Po otwarciu uderzył mnie zapach czekoladowo-nerkowcowego mousse'u. Naturalnie słodkawe nerkowce mieszały się z wiórkami kokosowymi i także słodkawymi fistaszkami. Wręcz zmielonymi na gładki, delikatny krem. W tle, w czekoladowym napowietrzonym deserze kryła się drobna ziemistość. Słodycz stała na wysokim, ale łagodnym, nienachalnym poziomie. Zapewnił ją nie tylko mousse, ale też jakby orzechowe, nerkowcowe krówki, a w oddali znikoma, słodka soczystość. Trochę... daktylowo-dymna?

Gładka tabliczka wydawała się masywna i kremowa, a przy łamaniu trzaskała jak delikatne gałązki, trochę krucho, nie za głośno, ale masywnie.
W ustach rozpływała się wolno, wręcz leniwie, ale chętnie. Długo zachowywała zbity kształt, choć powierzchownie miękła. Dała się poznać jako kremowo-kleista i gładka. Robiła się coraz bardziej mazista, a z czasem - choć wciąż utrzymywała kształt - maziście-luźna.

W smaku najpierw poczułam wręcz uroczo słodką krówkę. Zawahała się, po czym umocniła się, acz bez wyraźnego wzrostu słodyczy. Krówkę coś spróbowało przełamać... a mi nagle do głowy przyszła krówka orzechowa - chyba nerkowcowa.

Wkroczyły bardzo łagodne orzechy i maślaność. Wyraźnie dominowały orzechy nerkowca, choć za nimi kręcił się jeszcze jakieś.

Krówka osłabła, a gdzieś w oddali przemknęły bardzo, bardzo słodkie rodzynki oraz daktyle, utwierdzające je w słodyczy. Słodkie do potęgi, ale jednak wplatające choć namiastkę soczystości. Jednocześnie daktyle miały w sobie coś dymnego.

Przy nerkowcach pokazały się fistaszki. Podobnie jak nerkowce wyszły naturalnie słodkawo, musiały być surowe albo prawie surowe. Do głowy przyszedł mi naturalny krem arachidowo-kokosowy, acz nie zagrzał miejsca na długo. Arachidowe echo zaprosiło bowiem do gry kakao, które roztoczyło gorzkość i to ona skupiła na sobie uwagę. Gorzkość początkowo była niska, ale odważnie rosnąca.

Słodycz nasilała się znacznie wolniej i słabiej. Wplatała się w łagodność i była w pełni integralna z nerkowcami, które po paru chwilach pokazały się jako czekoladowo-nerkowcowy mousse. Zdominował wszystko i był niewiarygodnie jednoznaczny, obrazowy. Do głowy przyszły mi też czekoladowe wegańskie lody na bazie nerkowców (przecież to smak rodem z Syrenka smak Podwójna Czekolada!).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w nerkowcowo-czekoladowym, szlachetnie gorzkim i zarazem urokliwie naturalnie słodkim mousse'ie pojawiła się ziemia. Sprawiła, że gorzkość zabrzmiała trochę dosadniej, trochę niemal... truflowo?

Znów przemknęły rodzynki. Niesoczyste, ale jednak jakoś tam owocowe. Mieszały się z... figami? Figami w czekoladzie? Ponownie odnotowałam specyficznie lekko piekące daktyle, teraz jednak podobnie jak figi, w czekoladzie ciemnej, podkreślającej dymny wydźwięk.

Nagle przy ziemi przemknął olej kokosowy i na pierwszy plan wkroczył kokos. Olej zmienił się w miazgę kokosową, a potem wątek ten nasilił się jako wiórki kokosowe. Zwieńczyły czekoladowo-nerkowcowy mousse i splotły się w harmonii z nerkowcami. Razem zajęły pierwszy plan. Łagodność kokosa i nerkowców, choć dominowała i trochę okręciła sobie wokół palca (wiórka?) gorzkość, to nie obniżyła jej.

Suszone owoce zaczęły układać się w jakiś czekoladowy deser z nimi, a potem w bardzo jednoznaczną wizję zdrowych batonów. Na pewno czułam figowo-kokosowego, prasowanego batona wypełnionymi wiórkami. Być może też kawałkami orzechów - nerkowca i pojedynczymi arachidów? Fistaszki zmieniły się w krem, miazgę.

Końcowo słodycz zagrała trochę mocniej, a mi do głowy przyszły batony opierające się na miazdze z daktyli, które w ustach zmieniają się w słodką papkę. Papkę z czekoladą, bo i ta wizja szlachetnej słodyczy jakiś deserów utrzymywała się do końca.

Po zjedzeniu na bardzo długo został posmak zdrowego batona nerkowcowo-kokosowego słodkiego od suszonych owoców, acz już nie było takie oczywiste, jakich dokładniej. Czułam też wyraźnie echo ziemi i goryczkę, podkręcającą słodycz, wręcz słodziuteńkość nerkowców i wiórków kokosowych.

Czekolada zachwyciła mnie w sposób trochę niespodziewany. Mimo gorzkości i lekko ziemistego akcenty, wyszła przede wszystkim łagodnie. Ale! Nie za łagodnie, jak to często w moim przypadku bywa, a łagodnie w sposób pożądany. Ten występ nerkowców i kokosa był przecudowny. Akcent krówki, mousse'u czekoladowo-nerkowcowego, pojedyncze przebłyski słodkich fistaszków i sporo suszonych owoców świetnie to wykończyły. Wizja zdrowych, prasowanych batonów też jak najbardziej pasowała. Kompozycja bez szaleństw i ogromu nut, a ciesząca jednoznacznością i spokojnym przekazem.


ocena: 10/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $10.00 (za 68g; około 38 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 22 sierpnia 2025

Kasama Chocolate 88 % Costa Esmeraldas Ecuador ciemna z Ekwadoru

Kasama to kolejna, kompletnie nieznana mi marka. W 2015 założyła ją grupa przyjaciół z Vancouver: Stefan, Dom, Oliver i Vince. Do dziś właśnie tam (w Kanadzie) robią ręcznie czekolady. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od tego, jak tata jednego z nich wysłał zdjęcie, jak trzyma wielki owoc na wycieczce po Filipinach. Myślał, że to mango, a był to... kabos kakaowca. Przyjaciele spotkali się i stwierdzili, że fajnie byłoby poznać, co na tamtej filipińskiej rodzimej farmie hodują. Spróbowali więc działać z ziarnami kakao i... przepadli w tym. Obecnie są sowicie nagradzani. A markę nazwali słowem, oznaczającym przyjaźń, koleżeństwo i współpracę.

Kasama Chocolate 88 % Costa Esmeraldas Ecuador to ciemna czekolada o zawartości 88% kakao z Ekwadoru, z prowincji Esmeraldas.
Po otwarciu poczułam rządzący motyw ogólnie prażono orzechowy z migdałami na czele. To one zdawały się rozdawać karty kompozycji. Mieszały się ze złożoną słodyczą kwiatów i bardzo słodkich, niemal czarnych winogron granatowych. Tak słodkich, że mimo kwasku i cierpkości, przywodziły na myśl dżem lub amerykańskie "jelly" (dżemową galaretkę), zrobione z miodem. Miodem mocno kwiatowym. Słodyczy dołożył też karmel, robiący aluzje do rumu - goryczkowatego, soczystego w ciężki sposób, ale nie jakoś szczególnie alkoholowego. W oddali zaznaczyła się palona kawa, a ja wyobraziłam sobie jakieś lody (deser?) kawowo-rumowy, nie rum sam w sobie.

Niemal czarna, lekko pylista w dotyku tabliczka wydawała się bardzo masywna. Przy łamaniu trzaskała średnio głośno i krucho - z kolei wręcz sugerując delikatność.
W ustach rozpływała się powoli. Początkowo była zbito-gęsta i lekko mazista, a potem coraz bardziej miękła i stawała się luźno-maziście zawiesinowa. Cechowała ją gładkość i średnia tłustość trochę jakby śmietankowo-mleczna. Końcowo nieco cierpko ściągała.

W smaku najpierw poczułam średnio wysoką, a aspirującą do wysokiej, słodycz kwiatów, którym wtórowały soczyste i niemal zasładzające winogrona granatowe o wręcz czarnym odcieniu. Przy nich już po chwili zaznaczyła się bardziej cierpka skórka, przełamująca słodycz.

Ciemne winogrona obiecały kwasek, acz nie wprowadziły go tak od razu. Wisiał w powietrzu niczym burzowe powietrze, które jasno mówi, że zaraz się zacznie... Przy cierpkości ujawniła się delikatna gorzkość o nieco palonym charakterze. Może nawet z sugestią ziemi? Powoli rosła.

Swoją obecność zaznaczyła maślaność, acz potem jakby się wstrzymała i stanęła gdzieś z boku. Wtedy do słodyczy dołączył karmel. Lekko wzrosła, ale i częściowo zmieniła wydźwięk. Przerobiła część winogron na bardzo słodki dżem i amerykańską, dżemową galaretkę "jelly". Drobna kwaśność się w tym zaplątała, ale bała się pokazać bardziej. Kwiaty pod wpływem karmelu trochę się rozmyły, zaczęły spoglądać ku mocno kwiatowemu i jakby karmelizowanemu miodowi. Miodowi, który zdradzał kwasek.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość osiągnęła średnio-wysokawy poziom. Była palona, trochę palono-cierpka. Odpowiadała za tło, nie mając aspiracji do wystąpienia jako gwiazda kompozycji. Jeszcze dalej za nią, przemknęła mi maślaność.

Winogrona przez moment trzymały się jeszcze dżemowego wydźwięku i zaczęły się mieszać z kremem 100% z migdałów. Kremem lekko prażonym, lekko gorzkawo-wytrawnym... który w końcu zmienił się w prażone migdały po prostu.

Od migdałów rozeszła się bardziej prażona nuta i ogólna orzechowość, której migdały w skórkach przewodziły. Raz po raz bliżej końca zahaczały o przeprażenie.

Gdy zrobiło się poważniej i wytrawniej, winogrona wróciły do bardziej świeżo-surowej wersji siebie i zdecydowały się na kwaśność. Pomyślałam o niezbyt dojrzałych winogronach granatowych, wręcz cierpkich. To wykorzystał jakby lekko zbuzowany sok z ciemnych owoców... winogron i porzeczek? Mieszanki porzeczek z przewagą czarnych. Cierpki kwasek tej mieszanki podbił gorzkość i jednocześnie maślaność. Potem owoce zaczęły łagodnieć, a ja wychwyciłam wśród nich jeszcze trochę słodkich śliwek (ni świeżych, ni suszonych?).

Maślaność i niezachwiana niczym słodycz wygłaskały kwaśność i osłabiły cierpkość, coraz bardziej i bardziej tonując owocowy motyw.

Karmel wszedł w nieco rumowe klimaty. Czułam specyficzną ciężkość i goryczkę, pewną soczystość a'la kwasek, ale niekoniecznie mocny alkohol. Gorzkość nasiliła się, przedstawiając mi palone ziarna kawy, które końcowo zmieniły się w czarną kawę, chyba espresso nieco podkręcone rumem właśnie. Słodycz nagle jakby przygasła i w tym samym momencie poczułam maślane wykończenie.

Po zjedzeniu został posmak cierpkich ciemnych winogron, ze wskazaniem na ich skórki i niezbyt dojrzałych (ale też nie zupełnie niedojrzałych) czarnych porzeczek. Trochę osłodziły je kwiaty i karmel jakby nasączony rumem, acz bez mocnej alkoholowości. Pojawiła się też gorzkość mocno palonej kawy i trochę przeprażone migdały.

Czekolada wydała mi się bardzo, bardzo ciekawa. Nuty winogron z cierpkimi skórkami, zbuzowany sok porzeczkowy pojawiały się po debiucie bardzo słodkich winogron ciemnych i wręcz dżemu winogronowego. Kwiaty, potem karmel i miód, a końcowo rumowy karmel czy leciutki krem migdałowy, migdały i orzechy, a końcowo przeprażone migdały odpowiadały za dynamikę. Szkoda tylko, że kawa stanowiła króciutki epizod - z nią to wszystko w ogóle mogłoby zachwycić i rozkochać w sobie, a tak było po prostu bardzo smacznie - czegoś jednak takiego jak więcej kawy mi trochę brakowało.
Kwasek niski, gorzkość niby nie jakoś szczególnie wysoka, ale kompozycja i tak wyszła charakternie i poważnie. Słodycz z kolei niby była wysoka, ale właśnie wcale tak specjalnie na przód się nie pchała.
Ciekawe, trochę nieczęste wydanie, bardziej cierpko-poważne, Ekwadoru.


ocena: 9/10
cena: £8.95 (za 55g; około 45 zł)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 15 sierpnia 2025

Lila Cokolada 75 % Tmava Cokolada Indie Idukki ciemna z Indii

Choć czeska marka Lílá Čokoláda powstała około walentynek 2016 roku, ja zobaczyłam ją po raz pierwszy niedawno. Postanowiłam zamówić tabliczkę na próbę i trochę o niej poczytałam na krótko przed degustacją. Swoją przygodę z czekoladą twórcy marki zaczęli w 2009, kiedy to mieszkali w Anglii. Na początek zamówili ziarna z Indii i wszystko robili sami, od zera, co im się bardzo spodobało. Mnie z kolei bardzo się spodobało, że traf chciał, że ja kupiłam ich czekoladę właśnie z indyjskiego kakao. Obstawiam, że może być ona wręcz popisową. Wracając do ich historii: po powrocie do ojczyzny uznali, że i tu zajmą się czekoladą. Mieli jednak ponoć prawdziwy "cyrk" z rozpoczęciem sprzedaży, bo nikt ich nie znał. A jednak... Stworzyli markę i pomalutku, powolutku... Markę sobie wyrobili, jak to się mówi, bo degustatorski świat ich docenił. Miłe, że producent sporo zdradził w opisie, np. że fermentacja trwała 5 dni w drewnianych skrzyniach wykonanych z drewna dzikiego chlebowca, przykrytych workami jutowymi, a kakao było suszone na stołach pod zadaszeniem, pod stałym nadzorem i regularnie obracane.

Lílá Čokoláda 75 % Tmava Cokolada Indie Idukki to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao z Indii, ze stanu Idukki.

Po otwarciu poczułam soczyste słodko-kwaskawe jabłka i chyba śliwki. Szły trochę w kierunku białego słodkiego wina pozbawionego jednak alkoholowości. Pewne ciepło, rozgrzewanie sobie zostawiło. Wkradły się poprzez to goryczkowate przyprawy: kardamon i pieprz. Wyszły trochę ciężkawo, co kontynuował też wyczuwalny, goryczkowaty mak. Mak z wciąż soczystymi, kwaskawymi owocami suszonymi - niekoniecznie jako masa makowa, ale po prostu z owocami i orzechami. Mak pozbawiony słodyczy, mimo że słodycz obok się zarysowała. Bardziej jednak jako ciasto ucierane... też z owocami - jabłkami? I... niezwykle jednoznaczny, kwaskawy sernik z rodzynkami. W zasadzie czułam bardziej rodzynki z sernika, niż sernik z rodzynkami. Zapach wydał mi się przytulnie ciastowy i niezwykle soczysty.

Tabliczka wyglądała na kremową i jednocześnie masywną. Taki odbiór zapewniła jej grubość i związana z nią twardość. W dotyku wydawała się potencjalnie lepkawa (mimo że nie rozpuszczała się w dłoniach ani nic z tych rzeczy), a trzaskała średnio głośno, ale konkretnie, jakby była bardzo gęsta.
W ustach czekolada rozpływała się istotnie bardzo kremowo i gęsto-maziście. Była średnio tłusta i zalepiająca. Rozpływała się powoli, ochoczo mięknąc. Końcowo sprawiała wręcz suchawe wrażenie.

W smaku przywitała mnie jako pierwsza wysoka słodycz jasnego miodu. Przywołała masę makową, za którą pojawiło się bardziej palone echo karmelu. Przez myśl przemknęła mi też pszenna bułeczka polana miodem. Bułeczka drożdżowo-pszenna?

Miód zaczął odpuszczać, ustępując miejsca owocom suszonym. Te połączyły już słodycz z kwaśnością. Bułka z kolei zaczęła przeistaczać się ewidentnie w słodki wypiek. Właśnie z owocami... i makiem?

Słodycz nieco osłabła, zmieniając wydźwięk. Przemknęło mi przez myśl ciasto ucierane z miodem... po chwili już może nawet nie z miodem, a zwyklejsze, ale na pewno z owocami. To był wręcz jakiś placek wilgotny od mnóstwa owoców: jabłek, paru śliwek. Jabłka przedstawiły się jako słodko-kwaśne i przez chwilę bardziej świeże, surowe; kwaśniejsze.

Swoją obecność zgłosiła gorzkość. Najpierw niska, ale już w ciągu kolejnych chwil bardzo znacząca. Wiązało się z nią ciepło, przywodzące na myśl charakterniejsze korzenne przyprawy. Kardamon? Trochę pieprzu?

Pod wpływem ciepła przypraw, jabłka odbiły w stronę prażonych z cynamonem, trochę karmelizujących się w swoim soku.

Suszone owoce mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa roztoczyły więcej kwasku i nawet cierpkości. Pomyślałam o suszonej żurawinie i kwaśno-soczystych suszonych śliwkach, a także rodzynkach... Rodzynkach prosto z sernika. Dały się poznać jako słodko-kwaśne, ale też z echem tego twarogowo kwaskawego ciasta. Przy tym wszystkim nawet jabłka zrobiły ukłon suszoności, a mi do głowy przyszły gąbczaste, suszone plastry jabłek.

Sernik i ciasto ucierane mieszały się z lekko orzechowym akcentem. Był niedookreślony, nieco splatający się z goryczką, więc do głowy przyszły mi orzechy włoskie i laskowe koniecznie w skórkach. Także wspomniane przyprawy weszły w ciasta, dodając im korzennego klimatu.

Mak nie odpuszczał, obfitując w wizję serowo-makowego ciasta z wyraźną kwaśnością twarogu. Także on podpiął się pod lekką gorzkość. Lekką, bo po nagłym wzroście zdążyła już osłabnąć i ustąpić sporo miejsca słodyczy.

Kwasek zdawał się krążyć, bez prób zdobycia pierwszego planu. Owoce suszone trochę się zgubiły, a jabłka odłączyły się od ciastowych realiów. Śliwki i jabłka wyszły świeżo-surowo i słodko, po czym pojawił się przy nich malinowy krem do ciasta, budyń. Zawrócił owoce ku słodkim wypiekom.

A wypieki na dobre związały się  już z kardamonem i pieprzem. Wyobraziłam sobie bardzo słodkie, jakby trochę przyprawione, białe wino o soczyście-ciężkim smaku. W nim osiadły jabłka i śliwki, wraz z kwaskiem. Ale... jakby bez alkoholu.

Po zjedzeniu został posmak ciężko słodkiego, ale jakby nie alkoholowego białego wina, mieszającego się z miodowym ciastem ucieranym i kwaśnymi rodzynkami prosto z sernika. Czułam też sporo ciężkich ciepło-goryczkowatych przypraw; "pieprznych" (niekoniecznie samego i tylko pieprzu), acz już niejednoznacznych.

Czekolada była bardzo ciekawa i obrazowa. Mak z suszonymi owocami i orzechami, rodzynki z sernika i ciasto twarogowo-makowe, mieszające się z jabłkami i śliwkami, które epizodycznie były a to jak z ciasta ucieranego, a to z wina, a to surowe. Trochę orzechów i gorzkich przypraw dodało charakteru, pazurków tej słodkiej kompozycji. Słodycz bowiem nie próżnowała - wszak był tu jeszcze i miód, i echo karmelu, oprócz ogólnej ciastowości. Mimo wielu owocowych nut, kompozycja nie wyszła bardzo owocowo. Kwasek był dodatkiem, acz bardzo istotnym. Wydało mi się to dynamiczne i zgrane, jakby przemyślane. Konsystencja błogo gęsta i konkretna.

Ta wysoka słodycz została tu ciekawie ograna, co przełożyło się na to, że smakowała mi bardziej niż np. za delikatnie ciasteczkowa, maślano-puddingowa Millesime Chocolat Inde Terroir de Kaithapara Forastero Noir 74 % o nutach miodu i fig. Podobało mi się też, że wyszła tak poważniej, a nie np. jak Sirene Chocolate Limited Edition Idukki, India 73 % Dark Chocolate z gorzkością hamowaną maślanością i nutami korzennego toffi.


ocena: 9/10
kupiłam: cokobanka.cz
cena: €3,55 (15 zł; za 50g)
kaloryczność: 586,8 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier trzcinowy

wtorek, 12 sierpnia 2025

Cokoladovna Lana RAW BIO 73 % ciemna surowa z Republiki Dominikany

Bardzo żałuję, że aż dwa opakowania czeskich czekolad Lana trafiły do mnie rozerwane, przez co nie mogłam ich sobie rozłożyć w czasie, w kolejności jakiej by mi się podobało. A dziś przedstawianą z ogromną ochotą zostawiłabym na koniec ze względu na wysokie oczekiwania, jakie wobec niej miałam. Z drugiej jednak strony, dawno nie jadłam surowej czekolady, więc może nie tak źle, że kolejna otwierana Lana to właśnie ta? Swoją drogą, miło, że postawili na kakao z Dominikany, a nie jak producenci przeważnie jak robią surową czekoladę, to z przeznaczają na to kakao z Peru.


Čokoládovna Lana RAW BIO 73 % to ciemna czekolada o zawartości 73% surowego kakao z z Republiki Dominikany.

Po otwarciu poczułam kwaśny zapach cytrusów z cytryną na czele oraz ziemi - też jakby kwasowatej, mieszającej się z różnymi, goryczkowato-kwaskawymi, świeżymi ziołami. Słodycz wystąpiła jako połączenie miodu i syropu. Przejawiała mocno palony wydźwięk. Podszepnęła cytrusom trochę miodowo-cytrynowych landrynek / tabletek na gardło. Za nią rozchodziły się strączki - powiedziałabym, że pieczone np. ciecierzyca, fasola, których wytrawność łagodziły niedookreślone orzechy. Z kolei co kwaśniejsze zapędy cytrusów łagodziły morele i ogólny, przemieszany, niejednoznaczny owocowy wątek. W oddali przemknęła jeszcze łagodna, rześka maślanka.

Prawie czarna, lśniąca czekolada wyglądała na kremową i tłustą. Przy łamaniu trzaskała średnio głośno, w stłumiony sposób. Wydawała się też kryć coś zawilgoconego. 
W ustach rozpływała się średnio wolno i maziście-kremowo. Mimo chropowatego początku, z czasem zrobiła się gładka i aksamitna. Wykazywała niską tłustość, z czasem łatwo rzednąc. Poczucie tłustości osłabiała łagodna, zawiesinowo-proszkowa mgiełka. Miękła, zachowując zwarty kształt niemal do końca. 

W smaku pierwszą poczułam intensywną i dość ciężką, ale średnio wysoką słodycz palonego karmelu. Wtórowała jej maślanka, pilnując, by nie pozwoliła sobie na za wiele. Przemknęło też coś owocowego, ale bardzo nieokreślonego. Maślanka dała się poznać jako łagodna, ze znikomym kwaskiem. W dodatku orzeźwiła nieco ciężkawe zapędy karmelu.

Słodycz umocniła palony ton. Paloność rosła, a wraz z nią lekko też sam poziom słodyczy. Do karmelu dołączył syrop. Zaczęły się mieszać, a jako że był to intensywny syrop ziołowy, zaraz znacząco przygłuszył karmel.

Za subtelnym kwaskiem maślanki przewinął się sok morelowy i... jakieś cierpkawe owoce, podkradające się do tego syropu. Syropu... ziołowo-wiśniowego? Mimo kwasku i cierpkości, bardzo też słodkiego.

Maślanka na chwilę pochyliła się ku wytrawniejszemu motywowi... sera wędzonego? Do głowy przyszedł mi jakiś niecodziennie niesłony oscypek podany z sosem wiśniowo-morelowym.

Gorzkość przebudziła się i zaczęła rosnąć powoli, trochę wręcz leniwie. Była subtelna i początkowo próbowała wpisywać się w paloność słodyczy, nawet ją trochę na zasadzie kontrastu uwypuklając, ale potem zrezygnowała. Odnotowałam strączki - pieczone? Ciecierzyca i fasola zaczęły się jednak mieszać z surowymi, naturalnie słodkawymi orzechami, odlegle przywodząc na myśl jakieś zdrowe desery, budynie kakaowe właśnie z nich zrobione.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do wytrawniejszej, subtelnej mieszaniny dołączyła ziemia i nadała jej charakteru. Gorzkość zaczęła odważnie prężniej rosnąć. Przy ziemi znalazły się jeszcze pojedyncze zioła. A jednak porządny, siekierowy wzrost uniemożliwiło temu echo masła. Masła z ziołami?

Zioła zdradzały świeżość, rześkość, która trochę rozkręciła kwaśność. Nagle ta subtelna, wręcz mglista kwaskawość maślanki zmieniła się w owoce. Trudno było je połapać i ponazywać. Wyszedł z tego słodko-egzotyczny, multiwitaminowy splot, z którego tylko morele i banany ambitniej dawały o sobie znać. Kwaśność dodatkowo wzmocniły cytrusy z cytryną na czele. A jednak i słodycz się nasiliła. Na moment z czasem przypomniały o sobie wiśnie, wiążąc się w duet z bananem, po czym w głowie znowu zrobił mi się owocowy, raczej egzotyczny mętlik.

Cytryna nasączyła ziemię, nadając jej trochę kwasowego wydźwięku, mimo że kwaśność nie zagościła na długo. Zaraz i zaczęła słabnąć, acz przełożyła się na to, iż w mojej głowie widziałam ziemię bardzo wilgotną. Obok stanęły świeże, też lekko kwaskawe, ale już i bardziej goryczkowate zioła. Zioła te mieszały się z cytryną, zwracając uwagę na jej świeżo startą skórkę.

Karmel zgubił gdzieś palony motyw i zaczął przechodzić w miód. Nie do końca, ale jednak. Pomyślałam o jakimś ziołowym miodzie, a po chwili ziołowym syropie sporządzonym na miodzie. Zioła zdradzały pikanterię - może nie wysoką, ale aż lekko gryzącą w język. Do czego chyba też słodycz próbowała się dołożyć? I nawet lekko zaznaczyła się w gardle.

Maślanka z kolei zmieniła się w masło, a mi do głowy przyszło ziołowe masło z miodem. Końcowo słodycz pokazała się jako ryzykownie, ale jeszcze nie przesadnie, wysoka.

Po zjedzeniu został posmak znacząco słodki, łączący i mieszający w niejednoznaczny splot karmel, miód i syrop oraz motyw ziemi i strączków. Otulały je nieśmiałe zioła i orzechy, a także nasączała lekka, kwaskawo-goryczkowata cytryna. Trzymała się jej niedookreślona owocowość (trochę rozmytych moreli i bananów?); multiwitamina.

Całość prezentowała się naprawdę smacznie i głęboko. Podobało mi się, jak nagle wystrzeliła gorzkość, ziemia, zioła, strączki - cały wytrawniejszy wątek. Ogólna wysoka słodycz karmelu, miodu i syropu sprawiła, że nie była to jednak siekierowa kompozycja. Kwaśność zaskakująco niska jak na surową czekoladę - lekka maślanka, trochę niedookreślonych owoców wpasowały się jednak w resztę kompozycji udanie. Bardzo polubiłam się z łagodnie ziołowym motywem. Cytryna ożywiła niektóre nuty, co też ciekawie wyszło. Strączkowy deser kakaowy - niecodzienne skojarzenie. Ze względu na palony charakter słodyczy, nie zgadłabym, że to czekolada z surowego kakao. Ale może i dominikańskie ziarna się na to przełożyły? Chyba jeszcze nie jadłam surowej tabliczki z Dominikany. Ta jednak trochę ryzykownie wysoka słodycz odciągała uwagę od surowości - to mój jedyny większy zarzut.


Niedookreślony sok, sok marchwiowy, a więc słodki, ale wytrawniejszy, trochę wiśni maślankę i jakiś napar, które czułam w Czarna Czekolada Dominikana Hispaniola 74 % trochę się kojarzyły z niektórymi nutami dzisiejszej. 
Kiwi i banany, duszono-wędzone śliwki i likier kawowy Zdrowej Sowy Czekolada 80 % Dominikana z kolei w ogóle nie kojarzyły się z dzisiejszą. Ogólnie wydała mi się taka... niby dominikańska, ale niekoniecznie.


ocena: 8/10
kupiłam: cokoladovna_lana na Instagramie (dostałam)
cena: 145 Kč (24 zł; za 80g; jak wyżej)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

sobota, 9 sierpnia 2025

Czarna Czekolada Tanzania 80 % ciemna z Tanzanii

Zależało mi na tym, by za dziś przedstawianą czekoladę wziąć się we względnie krótkim odstępie czasu po Czarna Czekolada Tanzania 92 %. Różniły się niby tylko kilkoma procentami zawartości kakao, ale nie raz już czekolady pokazały mi, jak te kilka procent drastycznie może zmienić wydźwięk nut. Uwielbiam takie porównania!

Czarna Czekolada Tanzania 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80% kakao z Tanzanii.

Po otwarciu poczułam cytrusy wymykające się ze znacznie słodszych owoców: moreli, brzoskwiń, truskawek. Do głowy przyszedł mi też gęsty sok marchwiowo-malinowo-brzoskwiniowy. Także cytrusy wystąpiły jako łączące kwaśność ze słodyczą - na pewno czułam limonki i mandarynki. Kwaśność stonował karmel i karmelowe cappuccino z lekko palonym akcentem. Przewinął się jeszcze dżem wiśniowy; czerwono owocowy i wiśnie w likierze oraz... jako składnik mieszanki studenckiej? Suszone wiśnie mieszały się z podprażonymi arachidami, odlegle zerkającymi ku drzewom. Drzewom kwitnącym, ukwieconym?

Czekolada była twarda jak kamień i masywna. Przy łamaniu trzaskała głośno jak suche, grube konary. 
W ustach rozpływała się wolno i kremowo. Była gładka i maziście tłusta. Potwierdziła się jej masywność, mimo że rzedła w soczysty, taninowy sposób. 

W smaku pierwsza uderzyła intensywna, ale nie bardzo wysoka słodycz truskawek. Podbiły je również słodkie, delikatne kwiaty i toporniejszy palony karmel o słodyczy nieco przygaszonej.

Słodycz zaserwował też sok malinowo-marchwiowy... chyba jeszcze z brzoskwiniami, w który powoli zaczęły przeistaczać się truskawki. Brzoskwinie zarysowały się też jako one same, a już po chwili dołączyły morele. Te wprowadziły lekki kwasek, przedstawiając się jako świeże, średnio dojrzałe owoce. Kwasek nie rozwinął się jednak w pełni, bo tuż obok moreli zaznaczyły swoją obecność słodkie, dojrzałe banany i jabłka. Jakiś mus bananowo-jabłkowy?

Słodycz owoców mieszała się z kwiatami, przywodząc na myśl gruszki (nashi?) i podrzucając nieco rześko-egzotyczny ton. Nie na długo jednak, bo z czasem jednak nieco się oddaliły. Karmel utrzymywał się za to bardzo wyraźnie, mimo tej rosnącej z każdej strony owocowości. Razem z owocami zapewnił znaczący wzrost słodyczy. Mimo jego wyraźnie palonego charakteru, z czasem odbił w trochę kajmakowym, mlecznym kierunku.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa paloność karmelu wydobyła z oddali prażone orzechy. Wyobraziłam sobie mieszankę studencką z dominującymi arachidami i dodanymi suszonymi wiśniami, stanowiącymi kwaskawe kontrapunkty.

Za orzechami przemknęły... drzewa? Odnotowałam kawę... w zasadzie leciutko gorzko-palone, karmelowe cappuccino z wyraźnie zaznaczonym spienionym mlekiem. Dzięki niej drzewa zagrały wyraźniej, acz.. chwilowo wpisywały się też w słodycz, ciepło? Ogólna gorzkość wydała mi się niska i nawet bez aspiracji do wzrostu, choć niewątpliwie obecna. Drzewny motyw nasilił się.

Kwaskawe wiśnie przywołały trochę... dżemów z czerwonych owoców? Nalewki wiśniowej, zamykającej te cięższe owoce jakby w skondensowanej słodyczy o poważniejszym wydźwięku? Wróciły kwiaty, ale tym razem słodko-cięższe, jakby... te dżemy i nalewki nimi doprawiono? Wyobraziłam sobie jakiś syrop kwiatowo-wiśniowy.

Karmel nie odpuszczał, osładzając wszelkie kwaśniejsze wątki. Zza wiśni wyłoniły się cytrusy - głównie słodkie mandarynki, ale i trochę limonek. Karmelowa słodycz przerobiła je na sorbet czy cytrusowy mousse na śmietance i maśle. A drzewna nuta podszepnęła... whisky? Whisky jabłkową czy cytrusową? Maślaność jednak szybko ukryła alkoholowy aspekt tego.

Po zjedzeniu został posmak słodkich czerwonych owoców - soku, dżemu, nalewki - oraz mieszanki studenckiej, składającej się z prażonych różnych orzechów i suszonych wiśni. Bardzo wyraźnie czułam palony karmel oraz alkoholowy syrop: likier - karmelowo-kwiatowy? Podrasowany mocniejszą whisky?

Sporo było tu dość ciężkiej słodyczy dżemów, nalewek, syropu, ale i owoców lżejszych świeżych czy jako sok z marchwią. Truskawki, maliny, brzoskwinie i morele, trochę gruszek nadały lekkości reszcie. A ta była złożona: wszak sporo czułam też karmelu, prażonych orzechów i kwiatów. Wyrównało się, że nie było ani ciężko, ani specjalnie lekko. Niska gorzkość, a kwasek tylko jako pojedyncze nuty sprawiły, że kompozycja wyszła spójnie i przystępnie. Dla mnie trochę za delikatnie.

Czekolada podeszła mi jednak bardziej niż Czarna Czekolada Tanzania 92 %, bo nie była tak maślano-śmietanowa. Acz to w dzisiaj przedstawianej jakby zastąpiła słodycz. Niestety była też jeszcze mniej gorzka. Jej kwaśność w jedno zgrała się z bardzo wysoką słodyczą, więc i ta wydawała się subtelniej zaserwowana. Jednak naprawdę dobrze to wyszło! Nuty suszonej wiśni, czerwonych owoców, słodkich owoców, w tym moreli, cappuccino i sorbet limonkowy z karmelową nutą przypominały to, co czułam we wspomnianej, ale nie 1:1. We wspomnianej owoce wyszły kwaśniej, trochę już kwachowato. Słodkawe, prażone orzechy z dzisiejszej tam przedstawiły się jako kadzidełkowe drewno sandałowe. 


ocena: 9/10
cena: 29 zł (za podawane 68g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

niedziela, 3 sierpnia 2025

Chapon Chuao Cacao Rare ciemna 74 % z Wenezueli; po zmianach 2024

Chuao od Chapon teoretycznie jadłam jako Chapon Chuao Origine Venezuela w 2023. Zmieniło się jednak opakowanie, przez co zwróciła moją uwagę na stronie producenta. Postanowiłam ją sobie przypomnieć, bo w międzyczasie, producent zmienił też używany cukier na nielubiany przeze mnie biały. Czego nie wiedziałam w momencie zamawiania. Bardzo zmarkotniałam, gdy to odkryłam, lecz gdy przyszło do testów, zmienione tabliczki sprawiły mi niemałą niespodziankę. Producent dobrze sobie poradził z białym cukrem. Byłam ciekawa, czy i ta tabliczka nie wyda mi się gorsza. 

Chapon Chuao Cacao Rare to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao z Wenezueli, z wioski Chuao; wersja od 2024.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach soczystych, słodkich żółtych owoców, na równych prawach mieszających się z ziemią. Ziemia była to czarna i charakterna, ogrzewana ciepłem słońca. Kojarzyło mi się to z latem, które niesie wiele wysokiej słodyczy kwiatów i owoców. Kwiaty i miód przechodziły w jakiś nektar, może też suszone figi, zapewniające spójność z bananami, serkiem brzoskwiniowym i mango, a także lekkim cytrusowym mousse'em. Wyobraziłam sobie mousse i ciasto cytrusowo-orzechowe, bo i prażone orzechy laskowe wyraźnie się zaznaczyły. Za nimi stanęła odrobinka drzew. Drzewek cytrusowych?
Zapach był znajomy z Chapon Chuao Origine Venezuela z 2023 , acz wydawał się słodszy.

Tabliczka była twarda i konkretna i przy łamaniu głośno trzaskała. Wydawała się obiecywać kremowość, ale też skalistość.
W ustach przez sekundę czy dwie sprawiała wrażenie trochę suchej, ale potem gdy rozpływała się wolno, robiła się coraz bardziej kremowa i zalepiała. Była bardzo gęsta i choć zbita, miękka i przystępna. Miała w sobie coś z mieszanki masła i śmietany, a także aksamitu. Z czasem doszła jeszcze soczystość. Końcowo trochę ściągała.

W smaku pierwszą poczułam łagodną, mleczną nutę. Zawahała się, po czym schowała za bardzo wysoką słodyczą owoców. Ta pojawiła się nagle jako banany, a potem... przypomniała sobie o mleku, przekładając się na mleko bananowe. Do głowy przyszedł mi też serek z żółtymi owocami; serek brzoskwiniowy.

Gorzkość nie próżnowała. Zaznaczyła swoją obecność, a ziemistość zaczęła przysposabiać sobie pierwszy plan. Zawitała tam też jednak słodycz - zaczęły go więc budować razem.

Gorzkość wydawała się jakby nieco ocieplona... słońcem letniego popołudnia? Przyprawami? Przez moment wydawały się też wchodzić w słodycz, ale owoce zaprotestowały.

W żółtych obok bananów wyróżniłabym jeszcze mango i lżejsze, bardzo słodkie gruszki. Wtórowała im słodycz kwiatów i miodu. Ogólna słodycz cały czas była bardzo wysoka. Owoce z czasem zapomniały o mlecznych akcentach - jawiły się jako świeże i surowe, bardzo dojrzałe. Miodowi raz po raz podszeptywały suszone figi (z krążka!).

W tym czasie przyprawy zmieniły się w prażone, może bardziej pieczone, orzechy laskowe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość nieco się wycofała, ale nie osłabła za bardzo, a prażone orzechy zaprosiły motyw drzew i jakiegoś ciasta, deseru - z orzechowym spodem i orzechowo-cynamonową kruszonką, na pewno z mnóstwem owoców. Wyobraziłam sobie tartę, w której pojawiła się odrobina kwasku. W cieście mogły kryć się pojedyncze rodzynki.

Kontrastowo do tych ciepło-pieczonych nut, orzechy zdecydowały się na łagodność słodkiej praliny, nugatu orzechowego. Może z miodem? Tę wizję pielęgnowały słodkie, suszone figi.

Kwiaty i miód, chyba też figi, cofnęły się, a obok bananowo-brzoskwiniowego splotu pojawiły się subtelne cytrusy. Jakiś cytrusowy mousse? Albo amerykańskie ciasto lemon bar z kruchym spodem, biorąc pod uwagę ciepły akcent. Wypieczoną nutę?

Ziemia wróciła z impetem. Wydobyła kwiatowość, po czym zmieniła kwiaty w zioła. W tym znów trochę wzrosła goryczka, cierpkość. Przesądziły o tym, że kruszonka jawiła się jako lekko ciepło cynamonowa. Przy orzechach wyraźniej wyłoniły się drzewa.

Wysoka słodycz soczystych owoców zwróciła uwagę na liście drzew, szumiące na letnim wietrze. To przełożyło się na pewną lekkość.

Cierpkość ziół i drzewa przemieszały się z soczystymi, kwaskawymi owocami, a ja oczami wyobraźni zobaczyłam słodki, cytrynowy mousse przyprószony kakao oraz mandarynki.

Po zjedzeniu został posmak kwiatów, żółtych owoców bazujących na bananach, przeplecionych słodko cytrusową nutką oraz ziemia. Oprócz tego czułam ciepło lata i cynamonowo-mlecznej praliny orzechowej, a także rześkość takiego ciepłego dnia, spędzonego w cieniu drzew... drzewek owocowych?

Czekolada bardzo mi smakowała, jak i Chapon Chuao Origine Venezuela z 2023. Wydawała się bardzo podobna, ale słodsza. Słodycz w niej była bardziej imperatywna i współzawodniczyła z gorzkością. W dziś przedstawianej przy tym intensywnym duecie trafiłam na jakby mniej mleczności, a karmel nawet jako sugestia się nie pojawił. Podlinkowana była jakby... łagodniejsza i bardziej w tej łagodności harmonijna? Więcej w niej motywów np. mleka, serków brzoskwiniowych i bananowych, bananów liofilizowanych niż jak w dziś przedstawianej świeżych. W Chapon Chuao Origine Venezuela z 2023 na końcówce cytrusy poszły w bardziej pomarańczowo-grejpfrutowym kierunku, a w dzisiaj przedstawianej mandarynkowym (słodszym). W dziś przedstawianej te same nuty jakby zagrały na trochę kontrastu. To jednak tak znikome różnice, że nijak nie przekładają się na ocenę. Obie pyszne, choć ciutkę-odrobinkę inaczej.


ocena: 9/10
cena: €10,20 (51 zł; za 75g)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 28 lipca 2025

Feletti Le Tavolette Cioccolato Extra Fondente / Extra Dark Chocolate 73 %ciemna

Choć jadłam tylko jedną czekoladę włoskiej marki Feletti (Feletti Le Tavolette Monorigine Uganda 80 % Cacao Cioccolato Extra Fondente), zapisała się w mojej pamięci jako dobra i kiedy zobaczyłam jakieś stacjonarnie, od razu sięgnęłam. I tak jednak w komodzie trochę poleżała, bez żadnego większego powodu. Przeczucie mówiło, że będzie dobrze, choć słodko. Szkoda, że w Polsce Feletti pojawiają się tylko tak pojedynczo i rzadko, bo chciałabym poznać różne, z różnych krajów tej marki. 

Feletti Le Tavolette Cioccolato Extra Fondente / Extra Dark Chocolate 73 % to ciemna czekolada o zawartości 73% kakao.

Po otwarciu poczułam dominujący aromat waniliowy, który wybijał się przed owoce z miętą i jakby starał się od nich odciągnąć uwagę. A jednak i tak mieszanka słodko-kwaskawych truskawek i wiśni pokazała się wyraźnie - jako jakiś dość słodki napój z miętą? Przewinęła się też myśl o słodkich, czerwonych jabłkach i soku jabłkowym. Do tego pojawiła się subtelna goryczka i jeszcze żywe, świeżo ścięte drewno. Przy nim zaznaczyła się żywica, łącząca je w harmonii ze słodyczą.

Twarda tabliczka trzaskała głośno i głucho niczym cienkie, suche gałązki. W dotyku wydawała się gładko kremowa i jednocześnie trochę skalista. 
W ustach rozpływała się powoli, zmieniając się w gęsty, tłusto maślany krem. Niby zachowywała kształt, ale w sposób plastyczny, a do tego trochę kojarzyła się z maślanym budyniem. Ogólnie była gładka, a z czasem skąpo soczysta. Końcowo trochę ni ściągała, ni wysuszała.

W smaku pierwszą poczułam wysoką słodycz wanilii czy raczej, jak się już po chwili okazało, aromatu waniliowego, który maskował cukier. Ten zdawał się czaić w tle, daleko za nią. Słodycz nie rosła, ale też nie słabła. Trwała niestrudzenie na tym prawie nadrzędnym poziomie.

Gorzkość, która wyłoniła się obok, była z kolei niska, bardzo delikatna i jakby trochę onieśmielona. Wspierała ją odrobinka... drzew?

Słodycz poszła w kierunku lekko owocowym, zmieniając trochę jedynie wydźwięk, nie siłę. Pomyślałam o słodzonym napoju - wiśniowym z wanilią? Aromat waniliowy zaczął się trochę gubić, wiśnia zaś kręcić z... truskawką?

Lekka goryczka wytoczyła nieco ziołowy akcent. Świeże zioła przechodziły w ziołowy napar. Nie był silny, ale wreszcie jakby trochę zruszył siłę słodyczy. Może był to początek do jej słabnięcia? Trochę złagodzić spróbowało ją też maślane echo - niestety stopowało też gorzkość.

Nagle poczułam się, jakbym napiła się słodkiego, lekko kwaskawego napoju wiśniowo-truskawkowego z miętą. Konkretniej pieprzową, której nie pożałowano. Napój ten niósł ogrom rześkości i dopiero soczystość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mięta pobudziła drzewny motyw. Gorzkość i cierpkość wzrosły, a ja odnotowałam nutę kakao w proszku, acz zaraz ukryła się właśnie w drzewach. Myśli krążyły wokół drzew ścinanych, drewna jeszcze żywego, zwieńczonego słodko-ciężkawą, cierpkawą żywicą.

Za duetem wiśni i truskawek przemknęła obietnica intensywniejszego, soczystego kwasku - coś wręcz musująco cytrynowego, jakaś podgazowana lemoniada, ale... zniknęła. Na obietnicy silniejszej kwaśności się skończyło. Pojawiło się za to jabłko - jakby tak robiło za bazę napoju wiśniowo-truskawkowego? Ewidentnie poczułam sok jabłkowy.

Słodycz przez moment zawahała się, po czym nagle zrobiła się bardzo ciężka. Nie, że jeszcze się nasiliła, ale po prostu aromat waniliowy po tych wszystkich żywszych ziołowo-drzewnych i owocowych partiach wydał mi się bardziej toporny. I stał się wręcz nachalny.

Słodko-drzewna żywica starała się to jakoś przełamać, acz średnio jej szło. Znów też zdradził swoją obecność przyczajony cukier, ale w sumie nie miał szans mocniej zagrać.

Po zjedzeniu został posmak drzew i aromatu waniliowego z ziołowo-miętowym echem. Bardzo w oddali majaczyła soczystość i świeżość napoju czerwono owocowego z miętą.

Czekolada była smaczna, ale sporo w niej zepsuło za dużo aromatu waniliowego, który wyszedł zdecydowanie za ciężko. Niby maskował cukier, ale też najlepiej nie wyszedł. Motyw napoju truskawkowo-wiśniowego z miętą, trochę ziołowe tony i mnóstwo świeżo ciętego drewna to przyjemnie nuty i wolałabym, by ich aż tak nie "przyozdabiał". Nie było bardzo gorzko ani też bardzo kwaśno, ale czuć to wszystko na całkiem niezłym, zadowalającym poziomie. Nie została przesłodzona. Problemem była tylko ciężkość aromatu waniliowego - gdyby nie to, spokojnie miałaby 9.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 14,79 zł
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

sobota, 19 lipca 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Superior / Czekolada Gorzka 85 % ciemna

Jako kolejną tabliczkę marki własnej Leclerc z linii o niezrozumiałej genezie (dlaczego inspirowane akurat Ekwadorem?), wybrałam tę bez większego powodu. Chyba tylko dlatego, że szukałam jakiejś, że tak napiszę "pojedynczej", nie do porównywania. Może też podświadomie myślałam, że może być najmniej udana? Wszak im więcej kakao, tym lepiej czuć, jak je potraktowano, a to w przypadku czekolad nie z tej najwyższej, degustacyjnej półki, to często loteria. 

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Superior / Czekolada Gorzka 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85% kakao; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam bardzo mocno palony, wręcz spalony zapach. Spaleniznę podbiła czarna, sucha i rozgrzana ziemia. Obok rozchodziła się waniliowa słodycz i motyw palonego masła. Przeplotły gorzkość całkiem integralnie. W tle przepływał jeszcze budyń waniliowy, zrobiony na mleku, dodatkowo nieco łagodzący zapędy gorzkości. Odnotowałam też wyraźnie zaznaczone kakao w proszku. Przy nim zamajaczyła sugestia kwasku - nawet nie wiem, czy odtłuszczonego kakao, czy niby soczystego.

W dotyku twarda tabliczka wydawała się zdradzać kremowość, ale też lekką pylistość. Przy łamaniu trzaskała głośno, donośnie, łącząc dźwięk łamanych gałęzi ze skalistym pogłosem.
W ustach w pierwszych chwilach czekolada była niechętna, ale potem już rozpływała się normalnie, choć powoli. Długo zachowywała kształt. Kawałek robił się jednak dość plastyczny, jakby zwięzły. Była znacząco tłusta, ale też trochę pylista, co tłustość trochę równoważyło. Wydała mi się niegładka, a lekko chropowata.

W smaku pierwsza pojawiła się niska słodycz o wyraźnie waniliowym charakterze. Miała sporo do powiedzenia, przy czym czuć, że to raczej motyw "o smaku waniliowym" niż prawdziwa wanilia.

W oddali za nią zaznaczyła się palona cierpkość i przemknęło odtłuszczone kakao w proszku. Jeszcze dalej zaznaczyła się rozgrzana, czarna ziemia.

Motyw waniliowy nic sobie jednak z tego nie robił. Pokazał się jako waniliowy budyń na mleku, z którego aromat wtapiał się w mleko i... maślaność? Wyobraziłam sobie budyń-pudding, ale nie samemu robiony, a jako deser z lodówki, posypany kakao w proszku. Maślaność stała się jakby nośnikiem pod słodycz, ale też strażnikiem gorzkości. Słodycz cały czas stała mniej więcej na równym, średnio wysokim poziomie.

Gorzkość wyraźnie wzrosła w konsekwentnie palonym, wręcz spalonym kierunku. Ziemia umknęła, spalenizna zaś otarła się o jakby spalone, goryczowate orzechy włoskie - takie prawie zupełnie czarne po wyłuskaniu. Pomyślałam o spaleniźnie oprószonej kakao w proszku - ono bowiem też nie próżnowało.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa spalony motyw spójnie połączył się z maślanością, przekładając się na myśl o palonym maśle. Maśle także przypalonym? Ogólnie maślaność i mleczne zapędy w harmonii przeplatały gorzkość. Orzechowość przeszła na nieco mniej spalony tor.

Średnia słodycz cały czas utrzymywała waniliowy ton, choć chwilami, gdy rosła gorzkość i cierpkość, zdradzał się też jej prosty, bardziej cukrowy charakter. Ogólnie jednak i tak była średnia, średnio-niska.

Motyw spalenizny wydał mi się w pewnym sensie... smolisty? Kakao w proszku wraz z nim robiło drobne aluzje do kwasku. Ziemia raz po raz przemykała, acz trudno było ją uchwycić.

Na zasadzie kontrastu z czasem nasiliła się mleczność. Złagodziła gorzko-cierpkie tony i splotła się z wanilią. Ta wystrzeliła do przodu jeszcze bardziej, była bardzo wyrazista, acz wciąż z aromatu. Nie przełożyła się jednak na wzrost słodyczy. Maślaność trochę wtopiła się w mleko.

Po zjedzeniu został posmak spalenizny z zaznaczonym kakao w proszku, ale też maślanym wygładzeniem. Słodycz stanęła dziwnie obok, jakby trochę oderwana od reszty - wciąż czuć w niej motyw aromatu "o smaku wanilii".

Czekolada była mocno średnia. Przypalona gorzkość i kakao w proszku mieszały się z aromatem waniliowym w zgodzie, przekładając się na kompozycję prostą, taniawą i nudną. Pojedyncze akcenty ziemi, spalonych orzechów i waniliowego budyniu na mleku czy nawet palone masło nie porwały mnie. Jednocześnie nie było to niesmaczne. Średnio-niska słodycz, gorzkość wyraźna, ale nie siekierowa i maślane złagodzenie - kompozycja przystępna, niewywołująca emocji. Taka, co to można zjeść w zasadzie nawet jako tako ze smakiem, skoro się już kupiło.


ocena: 6/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, ekstrakt waniliowy