Light Sugar to polska manufaktura robiąca białkowe czekolady bez cukru ("z miłości do sportu i czekolady" - dobre, haha), o której pierwsze słyszę i której ofertą nie mam zamiaru się zainteresować (bo składy mnie przerażają). Z wyjątkiem tej jednej propozycji. Wcześniej jednak wypytywałam o jej słodycz, jak wyszła... Usłyszałam, że "no, słodka jest, bo to biała czekolada, ale wiadomo, zrobiona z tłuszczu kakaowego...". Według mnie jednak, bloczki Light Sugar nie mają nic z czekoladą wspólnego. W internecie funkcjonuje, że robią je na bazie tłuszczu kakaowego (zdjęcie z internetu) - fajnie, że moja nawet tego składnika nie miała (co zauważyłam dopiero przy wyjęciu do zjedzenia.
Light Sugar Chałwowa to "białkowa czekolada chałwowa" zwana też "batonem czekoladowym" (a według mnie chałwowa tabliczka oleju i słodziku), bez cukru.
W dotyku tabliczka wydała mi się tłusto mokra, łatwo się łamała, a w przekroju przypominała trochę chałwę. Trzyma się to w lodówce, więc przed jedzeniem wyjęłam na jakieś 40-45 minut, żeby poleżała w temperaturze pokojowej (nie jem zimnych rzeczy).
Wtedy była wręcz miękka.
W ustach rozchodziła się błyskawicznie, dosłownie w parę sekund, w sposób wodniście-oleisty i straszliwie proszkowy. Proszek ten przyjemnie chrzęścił, a potem oklejał zęby czymś a'la guma rozpuszczalna (odżywka białkowa?) - to już było okropne.
Od razu bowiem dochodził i smaczek sezamu, więc robiło się ewidentnie chałwowo-orzechowo, co przywodziło na myśl gorszą wersję Chiacha od Legal Cakes.
W dzisiejszym tworze bardzo szybko rozwijał się też słodko-mleczny smak. Przez moment czułam się, jakbym jadła jakąś bardzo mleczną chałwę.
Najgorszy był chyba posmak słodziku i sztucznej chałwy, a także jakaś sugestia goryczki i kwasku oleju kokosowego.
Zmogła mnie tłustość tego czegoś - toż to olej w formie tabliczki! - zmógł mnie i słodzikowo-sztuczny smak. Chałwowy... rzeczywiście też czułam, ale było to jedno z najobrzydliwszych wydań chałwowego słodycza, jaki można sobie wyobrazić. To jednak twór ciekawy i wydaje mi się, że mało brakuje, by mógł być "tak obrzydliwy, że aż smaczny", podobny do Chiacha, ale... tutaj jednak ta granica dobrego smaku została przekroczona i poszło w złą stronę.
To, czego nie zjadłam, oddałam Mamie i stwierdziła: "Mogłoby mieć i 10/10, ale nagle mnie taka gorzkość uderzała, że nie mogłam i musiałam wypluć. Obrzydliwe. Obrzydliwe! Gorzkie jakie!". Taak, obie zgodziłyśmy się, że miało to moment, że było smaczne i przyjemne, jednak ją potem wykończył smak oleju kokosowego (według mnie wcale nie aż taki rażący - słodzik w smaku dominował), a mnie smak słodziku i tłustość. "Z miłości do [...] czekolady"... to ja tego czekoladą nie nazwę.
ocena: 2/10
kupiłam: Cakester w Krakowie
cena: 14 zł
kaloryczność: 598 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: masło kakaowe, olej kokosowy, erytrol, odżywka białkowa, serwatka w proszku, tahini 100 %