Czasem, gdy nie mam ochoty na nic konkretnego, lubię przy wyborze wspomóc się po prostu datami. Z czekoladami tej marki miałam problem, bo wszystko były niezbyt długie i... zupełnie takie same. Na szczęście pojawiła się kwestia tego, że chyba niezbyt miałam ochotę na czekoladę z dodatkami (jakoś za dużo mi się ich ostatnio skumulowało), a chciałam coś porządnie czekoladowego. Co prawda martwił mnie opis producenta, że ta "klasyczna to kwintesencja smaku łagodnej ciemnej czekolady", ale trudno. Zerknęłam też wreszcie (zanim np. przed zakupem), cóż to za marka. Powstała w północnoniemieckiej Bremie w XIX jako rodzinny interes Josepha Emila Hachez, który pomysłami ponoć wyprzedzał swoją epokę. Uśmiechnęłam się przy tym, bo już jednego "Josefa od ciekawych czekolad", znamy, prawda? (Mam na myśli Zottera, jak by ktoś nie wiedział. Oczywiście żart, bo marki wyglądają mi na "zupełnie inne bajki".)
Hachez Cocoa D'Arriba 77 % Classic to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao Arriba z Ekwadoru.
Gdy tylko rozchyliłam sreberko poczułam mocno palony zapach, podszyty owocową nutą śliwek. Również wydały mi się podpieczone, jak z jakiegoś przypalonego placka (typu te amerykańskie "pie") śliwkowego, albo bardziej jak powidła. Wszystko to niemal uskrzydliła wanilia. Dosłodziła sowicie i nadała zwiewny charakter. Gdy zamknęłam oczy, "widziałam" też kwiaty wanilii.
Przy łamaniu tabliczka okazała się twarda, ale w pożądany sposób. Głośny trzask podpowiadał, że jest idealnie wyważona pomiędzy gęstą tłustością, a suchością.
W ustach kawałek potrzebował chwili, by zacząć się rozpływać w sumie łatwo, ale... w bardzo tłusto-zbity sposób. Robił to powoli, zachowując kształt i formę, choć również mięknąc. Jak chłodne, ocieplające się masło (to tylko wyobrażenie, bo nie mam do czynienia z masłem). Mimo kremowości, czekolada specjalnie nie zalepiała, a w tle pobrzmiewała pewna suchawość. Wyraźniej wyszła na koniec.
W smaku od samego początku gorzkość i słodycz okazały się równouprawnioną parą. W pierwszej chwili gorzkość, mimo że nie mocna, mignęła mi chamstwem. Pomyślałam o suchym asfalcie.
W tym czasie jednak po ustach rozchodziła się silna słodycz. Pod przewodnictwem wanilii toczyła się zbitka cukru i kwiatów. Wyszło to dość dosadnie... Słodycz okazała się znacząco wyeksponowana, mimo że nie dominowała. Wanilia i kwiaty skutecznie tchnęły tu lekkość, tak jakoś jednak, że cukier to chyba jak wata cukrowa wyszedł ("chmurka do zjedzenia?"; jakby co, u mnie ma to negatywny wydźwięk).
Gorzkość szybko się zreflektowała i, trafiwszy na słodycz, złagodniała. Mimo pobrzmiewającej po bokach cierpkości, od asfaltowej suchości rozszedł się mocno palony smak. Lekkość słodyczy zmieniła asfalt w dym. Wanilia złapała maślaną nutę, po czym podkreśliła ją. Maślany motyw stał się w tej kompozycji bardzo znaczącym, ale na szczęście nie jedynym.
Mniej więcej od połowy gorzkawość skupiła się na palonych, prażonych i pieczonych nutach. Cierpkawość podszeptywała nieco stęchłe orzechy, ale osnuł je dym. Po chwili spróbowała ponownie, tym razem bardziej jako owocowa nutka wpisana w lekkość / rześkość.
Paloność z ogromem maślaności i wanilią zasugerowała delikatną kawę z pianką. Tu pieczony motyw nagle podrzucił jednoznaczny smak pszenicznych precelków i orzechów (całego miksu). Pieczoność przedstawiająca jakiś wypiek umożliwiła przebicie się wątłej nucie śliwek i jeżyn. Odrobinka cierpkiego kwasku tych owoców została podbita dymem.
Pod koniec mimo tych charakterniejszych nutek, także maślaność miała się świetnie. Nic nie dawało rady jej ruszyć. Wymieszana ze słodyczą wanilii, upodobała sobie gorzkość bardziej suchą. Palona cierpkawość na koniec i sugestia owoców sprawiły, że nie była strasznie ciężka.
Po zjedzeniu zostałam ze ściągnięciem i lekkim poczuciem suchości w ustach, a tłuszczu na ustach. Czułam cierpkawość kojarzącą się z dymem, asfaltem i owocami (śliwka, jeżyna). Myślę, że nie wyszło by to głębiej, a ordynarniej (tanio?), gdyby nie maślaność. Tej czułam całe mnóstwo, ale z racji pieczonego wydźwięku, wchodziła raczej w sferę wypieków, więc nawet dla mnie (nienawidzę masła), była do przyjęcia. Także wanilia i "waniliowa kwiatowość" się ostały, spajając wszystko w kompozycję "miłą".
Czekolada rzeczywiście wyszła łagodnie. Niby ciężko-maślana, a jednak pod tym względem nie było tragedii (a ja jestem na to czuła). Słodycz wanilii wprowadziła lekkość, a palono-prażono-pieczony smak dodał kawowo-precelkowo-wypiekowe nuty. Zwłaszcza te precelki wydały mi się ciekawe. Namiastka owoców też soczystości trochę dodała i trzeba przyznać, ze na wyjątkowo pasujące padło (do wypieków - śliwki; zaskarbiające cierpkość - jeżyny).
Mimo że bez szału, wyszła smacznie, bezpiecznie. Nie gorzko, ale i nie za słodko. Nazbyt maślanie, ale nie że aż męcząco czy mdląco. Nudnawa, spokojna, ale podrzucająca i coś ciekawszego. Osobiście wolałabym, by te ciekawe nutki bardziej się rozwinęły, ale echo ordynarności mi podpowiadało, że gdyby nie maślaność, mogłoby wyjść sucho-tanio.
Smakowała mi bardziej niż Mango-Chili, bo po prostu egzotyka (czy cukierkowa, czy po prostu mango) gryzła mi się z maślanością, a chili w takim łagodnym otoczeniu wychodzi dziwnie.
Z czekolad (pewnie przez zawartość i pojedyncze nuty) skojarzyła mi się z CocoaCara 77 % Terravity - podobne śliwki i paloność; kawę czułam, ale Hachez wyszła ambitniej (nie tak tanio). Również bardziej maślanie (nawet bardziej "tłuszczowo", przy czym uratowała ją jakość, bo Terravita tylko z nutą margaryny, a Hachez była bardzo maślana). Hachez jednak zjadłam z przyjemnością.
ocena: 7/10
kupiłam: internet
cena: 13 zł (za 100g)
kaloryczność: 604 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z wanilii bourbońskiej, wanilia bourbon