Poszukując "ciemnej, smacznej, ale z dodatkami ciekawymi, acz ogólnie niewymagającej" czekolady, najpierw popatrzyłam na te z najkrótszymi datami na liście. Gdy tylko wzrok padł na tę, uśmiechnęłam się. Dobrze mieć takie sprawdzone marki jak Cachet. Dzisiaj przedstawiana wydała mi się interesująca nie tylko przez wzgląd na dodatki (te mi jakoś od razu przypomniały Zottera Pina Colada). Pochodziła z linii, z którą do czynienia jeszcze nie miałam, a której opakowania bardzo przypadły mi do gustu (w dotyku są aksamitne). Dopiero, gdy już ją na degustację upatrzyłam, pomyślałam, że w sumie ostatnio sporo kokosowych mi się skumulowało (kończyłam jeszcze Marabou Co-Co, a wisiały nade mną Heidi, strasząc zbliżającym się terminem i Wedel, samym swoim istnieniem). Ta była o tyle ciekawsza, że wyprodukowano ją z kakao z ciekawego regionu - Tanzanii. Dziwne, że o wiele więcej stamtąd robią plantacyjnych z dodatkami, niż czystych plantacyjnych (albo ja tak trafiam).
Cachet Bio Organic 57 % Dark Chocolate Pineapple & Coconut to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z Tanzanii z kokosem i ananasem.
Gdy tylko rozerwałam sreberko, obezwładniła mnie soczystość. W dużej mierze należała do bardzo słodkiego, naturalnego ananasa, ale również do świeżo-"aromatowego" kokosa i wreszcie do soczyście-zawilgoconej czekoladowej bazy. Ta skojarzyła mi się z paloną kawą, "kawowymi fusami". Między kawą, a kokosem plątał się orzechowy wątek, zespajający ten bukiet zapachów, ogólnie kojarzący się trochę z likierem.
W dotyku tabliczka wydawała mi się pyliście-tłusta, ale przy łamaniu wydawała trzask idealny. Taki trochę chrupki z racji dodatków, wynikający z pożądanej twardości, nie przesadnie silnej.
Dodatków już na oko w przekroju było sporo i naprawdę ciężko o kęs bez nich.
Kremowa czekolada okazała się gładka i dość tłusta. Co za tym idzie, rozpływała się łatwo i w odpowiednim tempie, stopniowo odsłaniając dodatki.
Wiórki wyszły prażono-chrupiąco, acz z mocnym elementem świeżości, wręcz soczystości. Początkowo chrupkie, po przeżuwaniu wypuszczały soczystość i coraz bardziej jedynie trzeszczały. Nie memłały się, nie irytowały. To kokosa sypnięto zdecydowanie więcej.
Ananasa było malutko, a i jego wielkość też licha. Wyszedł jako szybko mięknące drobinki.
Szybko zaznaczyły się nuty słodkiego ananasa i kokosa. Wyszły smacznie, ale to ewidentnie aromaty, co jednak przełożyło się na skojarzenie... z likierem.
Słodycz na szczęście miała palony wydźwięk, który od początku współgrał z narastającą, paloną gorzkością. Oto palone ziarna kawy i zaparzona kawa, a więc rozgrzewający, ciepły klimat. Pierwsza połowa zdecydowanie należała do kawy! Nagle gorzkość zrobiła się zaskakująco silna (jak na tę zawartość), a ja poczułam nie tylko kawę, ale i charakterny słód. Osnuwał je dym.
Słód wydobył z dymu orzechy. Zaczęły zaskarbiać sobie coraz więcej miejsca. Zrobiło się jedynie gorzkawo, słodycz też zaczęła rosnąć. Całe to ciepło podkreśliło jej karmelowy wydźwięk. Do kawy dołączyła śmietanka.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ananas z posmaku zrobił się zdecydowanym smakiem, zespojonym ze słodyczą. Wmieszał się swoją kwaskowato-słodką soczystością w słodycz i gorzkawość. Nienachalnie podkręcił soczystość. Wydawało mi się, że za ananasem stoją jeszcze inne słodkie owoce egzotyczne. Słód i aromat skierowały ananasa ku jakiemuś drinkowi (pina colada czy coś tego typu).
Pobrzmiewający od początku kokos trafiwszy na orzechy, uczepił się ich. Jego smak zaczął wyraźnie się umacniać, gdy językiem trafiałam na wiórki. Z racji silnej słodyczy, i palono-rozgrzanego klimatu, wydały mi się lekko karmelizowane, kokos trochę... drinkowy ("malibu")? Ale także bardzo świeży i soczysty. Karmelizowano-świeży i "orzechowawy", dochodzący z wielu stron, a jednak nienachalny. Podkreślił śmietankowość, która zaczęła mi się kojarzyć z orzeźwiającą pina coladą albo lodami o jej smaku (w sumie nie jem / nie piję takich rzeczy, a to są wyobrażenia).
Na koniec kompozycja łagodniała. Zrobiło się bardzo rześko-soczyście, ale wciąż to czekolada odgrywała wiodącą rolę. Zaczęła mi się jednak z gorzkawej widzieć jako niemal śmietankowa. Podtrzymana paloność, kawowa gorzkawość i dodatki kokosa i ananasa podszeptywały likier.
Gdy bliżej końca zajęłam się rozgryzaniem dodatków, dużą część w ogóle zostawiając na moment, aż czekolada prawie zupełnie zniknie, ich smak okazał się bardzo wyrazisty i naturalny. Kokos wyszedł silniej od ananasa, bo ten to jedynie czynnik podkreślający rześko-soczyste owoce. Zespojony z orzechami, a jednak też "aromatowy". Ananas poniekąd wydawał się wypływać z czekolady.
Po zjedzeniu został posmak podkręconego ananasa i kokosa, które wchodziły w mocno słodką ciemną czekoladę z sugestiami soczystych, egzotycznych owoców. Wydawało się to oprószone suchawym kakao; orzechy pobrzmiewały i przy nim, i przy kokosie, nakręcając autentyczność.
Czekolada wyszła bardzo słodko, łagodnie, ale z charakterem "dla dorosłych". Dodatki to jedynie dodatki, pozwoliły samej czekoladzie zaprezentować się z jak najlepszej strony. Oprócz śmietanki napędzanej przez tłustawość i kokosa, czułam w niej cudowne, kawowo-palone i alkoholowe nuty. Wydawała się egzotycznie owocowa, abstrahując od ananasa, który w sumie chyba odegrał znikomą rolę. Kokos podkreślił orzechowość czekolady. Świetnie do niej pasował. Nuty aromatów wydobyły z kolei alkoholowość, same w sobie aż tak bardzo się nie narzucając. Były jednak wyraźne, choć to jakby... naturalne aromaty.
Moim jedynym większym zarzutem jest konsystencja: czekolada trochę za tłusta, a ananasa o wiele za mało (idzie go przeoczyć). Przynajmniej kokos świetny.
Wyszła kawowo-orzechowo-alkoholowo z owocową egzotyką jak Domori Morogoro Tanzania 70 %, Original Beans Cru Udzungwa 70 % with nibs (z tą nawet słodowość ją połączyła!) czy Pralus Tanzanie Forastero 75 %. Wprawdzie w Cachet owoce to tylko nuta, ale... to już może kwestia kakao i tłuszczu w proporcjach do cukru.
Bardzo mi smakowała, mimo że słodycz graniczyła między "do przyjęcia", a "za silna". Ogólny wydźwięk przypadł mi do gustu, lecz dodatku ananasa bardzo mi żal, bo jego struktura była przyjazna. Podoba mi się rozwiązanie, że mimo wyraźnego wyczuwania dodatków, rządzi i tak naprawdę dobra czekolada.
ocena: 8/10
kupiłam: Carrefour
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 542 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś tam mogłabym (tanio stacjonarnie znalazła?)
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, tarty kokos 5%, kawałki suszonego ananasa 1 %, lecytyna sojowa, naturalny aromat ananasowy, naturalny kokosowy aromat, aromaty naturalne
Nie wiem czemu, ale połączenie ananasa i kokosa zawsze wywoływalo we mnie mdłości. Osobno bardzo je lubię, ale jeśli wypiłam jakiś sok czy zjadłam deser o smaku kokosa i ananasa (lub mango), to aż mi się niedobrze robiło :( dobrze, że tu kokosa jest silniejszy, bo z tych dwóch smaków wole właśnie kokosa, ale boję się że nawet taka lekka nutka ananasa zepsulaby dla mnie całą tabliczkę.
OdpowiedzUsuńBle, gdy pomyślę o takim soku czy deserze (takim "jogurtowym" w sensie, że ze wsadem itp.) to... po prostu nie chciałabym czegoś takiego, ale to ogólnie nie mój typ przekąsek.
UsuńNiee, myślę, że czekolada lepiej to łączy. To przyjemne połączenie, acz musi być dobrze wykonane.
Będę musiał zajrzeć w moim Carrefour na półki z czekoladami, czyli w miejsce, które od dawna omijam :)
OdpowiedzUsuńNiesłusznie! W dodatku wiesz, że ta carrefourowa bio ciemna jest obłędna? Byłam przy niej prawie w takim szoku co przy Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 % z Aldiego... Ta to w ogóle rzuciła mnie na kolana, stając się jedną z moich ulubionych, na równi z kilkoma Idilio, Akesson's itd.
UsuńZ Malibu to bym zjadła czekoladę nadziewaną. Mogłaby być albo z drinkiem Pina Colada, albo samo Malibu z mlekiem. Pokruszone dodatki to jak zwykle nie moja bajka. Znacznie bardziej jednak w tej chwili mam ochotę na czystą ciemną czekoladę o bogatym smaku orzechów, acz bez dodatków. Nawet gdyby mieli sypnąć aromaty, mnie to nie razi.
OdpowiedzUsuńMnie z kolei jakoś nadziewane ostatnio nie idą. Denerwuje mnie, jak się kostki rozwalają w gębie i jak to się wszystko memła. Dodatki takie... zaburzają mi rozpływanie się czekolady, na jęzorze zostają, gryźć trzeba... Ostatnio to bym same czyste najchętniej jadła.
UsuńPo alkoholowych nadziewańcach Weinrich wiem, że większość słodkich miękkich, alkoholowych nadzień jest u mnie skazana na porażkę.