Zastanawialiście się kiedyś, co łączy olibanum i mirrę? Nie? Jakoś mnie to nie dziwi. Jedno i drugie to wonna żywica. To najpopularniejsze kadzidła używane przez religie monoteistyczne, i o ile mirra od razu kojarzy się z trzema królami i narodzeniem Jezusa (a przecież była także używana jako przyprawa, lekarstwo itp. - samo słowo "mirra" oznacza "gorzki"), tak pewnie zachodzicie w głowę, czym do jasnej Anielki jest olibanum. Prawdziwym kadzidłem, a czym! I to dosłownie, bo właśnie od słów "franc encens", czyli "prawdziwe kadzidło" wzięła się tego angielska nazwa - frankincense. To jest to kadzidło używane w kościołach. Taak, czekolada poszerza wiedzę we wszystkich kierunkach - jako ateistka dopiero przy tej tabliczce o tym wszystkim sobie poczytałam, jednak nawet ja mam tylko jedno skojarzenie, gdy do wspomnianych rzeczy dolatuje jest złoto. Dary trzech króli dla Jezusa ponad dwa tysiące lat temu obrosły w wiele mitów, podobne dary od Kimiko dla Kimiko... zaowocowały recenzją, ponieważ znalazły się w tabliczce niezwykłej czekolady.
Rococo Gold Frankincense & Myrrh Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 65 % kakao z pomarańczą, kadzidłem, mirrą i złotem.
Po otwarciu pięknego opakowania poczułam przede wszystkim zapach pomarańczy (na granicy naturalnego, a takiego "galaretkowego") oraz słodkiej czekolady. Kadzidlano-kadzidełkowe nuty może gdzieś w tle nieśmiało się zaznaczały, ale ogólnie zapach wydał mi się zwyczajny, wręcz przeciętny.
Tabliczka bardzo spodobała mi się z wyglądu, zarówno jeśli chodzi o podział na rządki, jak i intensywny, głęboki ciemny kolor. Płatek jadalnego złota był mi jednak obojętny.
Przy łamaniu czekolada trochę trzaskała, ale mimo twardości była dość uległa. W ustach rozpływała się idealnie gładko, kremowo, raczej tłusto, ale i tak pozostawiała lekko wysuszający efekt.
W smaku czułam nieco bardziej rozwinięte nuty zapachu.
Zaraz po zrobieniu kęsa czułam bowiem silną słodycz i głównie pomarańczę. Ta pierwsza natychmiast kojarzyła mi się z wytrawnym, ciemnoczekoladowym sosem. Wraz z kolejnymi kęsami opisałabym to jako takowy sos zrobiony z dużą ilością miodu i kakao w proszku (nie chodzi mi o to przemysłowe, odtłuszczone).
Na szczęście wszystko to było podbudowane dość silną, lecz wciąż raczej o subtelnym charakterze, gorzkością. Łączyła w sobie kakao o orzechowym wyrazie, pewną korzenność i smaczek skórki pomarańczowej. Ta skórka nie była czystą skórką-skórką, bo ogólnie pomarańcza w tej czekoladzie wydała mi się bardziej galaretkowata. O dziwo nie był to minus, smaczek ten wyszedł w miarę naturalnie (jak na coś, co trochę przypomina).
Cały czas właśnie pomarańcza dominowała - do pary z przesadzoną słodyczą o nieco miodowym wydźwięku. Mimo przesłodzenia, gorzkość stała tu na dość wysokim poziomie - czyżby to zasługa mirry? Kadzidła jako takiego nie czułam, ewentualnie taką lekką korzenność, ale o "smaku zapachu kościoła" nie ma mowy. Jeśli jakiś był, skutecznie zagłuszyła go pomarańczowość.
Kadzidlana nuta o wiele lepiej wyszła w Zotter Sacramental Wine and Frankincense / Messwein und Weihrauch - tam, choć też za delikatnie, była wyczuwalna; w Rococo prawie w ogóle.
Dodatek jadalnego złota był oczywiście tylko dla oka, bo nawet nie zauważyłam, kiedy zniknęło - tak cieniutkie było (a tak swoją drogą, kiedyś widziałam wódkę z jadalnym złotem - ona to dopiero fajnie wyglądała, bo przez szkło te kawałki wyglądały na ogromne). Otrzymałam więc przesłodzoną pomarańczową czekoladę z nieśmiałymi, całkiem przyjemnymi nutkami. Nie żałuję, że spróbowałam, ale nie polecam.
ocena: 6/10
kupiłam: zamówienie przez e-mail
cena: 28,50 zł (za 70 g)
kaloryczność: 534 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku, olejek ze słodkich pomarańczy (sweet orange oil), lecytyna sojowa, olejek kadzidłowy, olejek mirrowy, płatek 22-karatowego złota