środa, 28 lutego 2018

baton Bombus Raw Energy Coconut & Cocoa

Baton Bombus Cocoa & Cocoa Beans był tak udany, że postanowiłam go kupić znowu. Obok dostrzegłam inny smak. Najpierw się zawahałam, bo ostatnio słabiej ciągnie mnie do kokosowych klimatów, ale pamiętając, jak smakowało mi połączenie fig i kokosa w figowym Zdrowie w Tobie, zapragnęłam spróbować duetu kokos + daktyle. Tym bardziej, że sprawdzonej marki.


Bombus Raw Energy Coconut & Cocoa to surowy "baton owocowy" na bazie daktyli i kokosa z kakao.

Po otwarciu poczułam po prostu mocny, naturalny zapach kokosa (oleju i wiórków - z przewagą tego pierwszego) oraz soczystych daktyli. Tyle wystarczyło, bym uznała go za niezwykle smakowity, a do tego jeszcze dochodziła delikatniutka nutka kakao.

Batonik może wyglądał okropnie, ale jego zwarta, nie za twarda ani nie za miękka struktura i to, że nie tłuścił rąk i kartki (na której robiłam zdjęcia), sprawiło, że bardzo zyskał w moich oczach. Po przełamanio-przerwaniu nie widziałam żadnych wiórków - dały o sobie znać dopiero przy przeżuwaniu.
W ustach baton cudownie chrzęścił (za sprawą miękko-soczystych świeżych wiórków), częściowo rozpływał się. Odebrałam go jako soczyście-tłustawego, ani trochę nie ciężkiego.

Smakował przede wszystkim słodko za sprawą daktyli, którym odrobinka kakao nadała lekko czekoladowego charakteru.
Do tego bardzo szybko dołączał kokos. Złożył się na niego smak świeżych wiórków, a więc naturalny i delikatny oraz oleju kokosowego, który wnosił lekką kwasko-goryczkę. Wydawało mi się, że schodziła się z kakao. Obie kokosowe nuty były dość... wyrównane, ale dzięki silnej słodyczy i kakao, bardziej zwracałam uwagę na wiórki, niż na olej.

Cały czas wzrastająca słodycz po połączeniu z olejem kokosowym pod koniec aż drapały w gardle (daktyle są u mnie na specjalnych prawach i to jedna z nielicznych rzeczy, których takie drapanie lubię).

Całość wyszła mocno daktylowo i mocno kokosowo. Kakao... to tylko "doprawienie", samo w sobie niewyczuwalne, ale nadające batonowi trochę czekoladowy klimat.
To takie... pozytywne zasłodzenie w dobrym stylu. Może nie zakochałam się, ale baton mnie usatysfakcjonował w kwestii daktyli i kokosa.


ocena: 8/10
kupiłam: Tesco
cena: 4,99 zł (za 50 g)
kaloryczność: 406 kcal / 100 g; sztuka 50 g - 203 kcal
czy znów kupię: może

Skład: daktyle 68%, kokos 26%, kakao 6%

poniedziałek, 26 lutego 2018

A.Morin Colombie Sua Noir 70 % ciemna z Kolumbii

Zupełnie przypadkiem wyszło, że nadarzyła się okazja zestawienia czekolad z Kolumbii dwóch ubóstwianych marek. Niedługo po Original Beans Arhuaco Businchari 82 % naszła mnie bowiem ochota na Morina, spojrzałam na listę posiadanych, a tu proszę - miałam przecież względną nowość.

A. Morin Colombie Sua Noir 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z północno-wschodniej Kolumbii, z regionu Santander.

Po otwarciu, zapach wydał mi się przede wszystkim wędzony. Oprócz tego bardzo odymiony, dość konkretny. Może troszeczkę drzewny, raczej w suchym kontekście, z tym że... tu i wilgoć była. Najtrafniej oddają to chyba trufle - takie sucho-mokre. Słodycz wpisała się w wilgoć i wydała mi się zgaszonym połączeniem kwiatów i przypraw.

Ciemna tabliczka o niemal głęboko fioletowym kolorze głośno trzaskała; łamałam ją z trudem ze względu na twardość.

Rozpuszczała się w wilgotnie-mazisty sposób, jednak towarzyszyło temu poczucie suchej pylistości. Kojarzyła się z niegładkimi i nietłustymi truflami.

W pierwszej sekundzie poczułam niemal słodziutki smaczek, mignęła mi wizja jakiegoś wypieczonego z wierzchu i mokrego w środku sufletu kakaowego w towarzystwie jędrnych, wędzonych śliwek kalifornijskich.

Szybko jednak kakao przejęło ster, a gorzkość zdominowała powyższe. Wędzono-podpieczony smak poszedł w kierunku gęstego dymu oraz skórzano-drewnianych mebli. Ta dymna gorzkawość stanowiła jak gdyby bazę tej czekolady.

Właśnie z nią bardzo smakowicie łączyła się soczysta cierpkość czarnych porzeczek i jagodowa słodycz, które momentami podkradały się wręcz pod wino.

Cierpkawe owoce atakowały dym i suflet z każdej możliwej strony, podrzucając też i mgliste, niewyraźne skojarzenia z rodzynkami i grejpfrutami. Za ich sprawą pod koniec zaznaczał się i subtelny, odległy kwasek przywodzący na myśl... jakiś zacny wyrób cukierniczy (ciastko / deser) bananowo-cytrynowy, z odrobinką gorzkawych skórek i bliżej nieokreślonych, słodkich przypraw (goździki i wanilia?).

Pod koniec nuty te pochłaniał dym, robiło się trochę bardziej truflowo; pomyślałam też o zawilgoconym drewnie. Ciągle przypominały o sobie także charakterne owoce.
Właśnie one, soczystość porzeczek i jagód, owocowa, cierpkawa słodycz i dym o niemal alkoholowym wydźwięku pozostawały w posmaku.

Muszę przyznać, że ta czekolada mnie zaskoczyła. Wyszła o wiele mniej słodko, niż się spodziewałam, wychwyciłam nuty tak konkretne (alkoholowo-dymne), że w życiu nie powiedziałabym, że tak harmonijnie wyjdą z tymi wszystkimi owocami. Nie była tak dynamiczna i pełna wielu nut jak Original Beans, Morin okazała się raczej dosadna i malarska. Gdyby była krajem byłaby Kubą (wiecie: cygara, surowy ustrój). Wyróżnia się na tle innych jedzonych kolumbijskich, (wyszła wyjątkowo "moja") i to do tego stopnia, że nie umiem jej do nich porównać.
Producent opisał ją jako owocową... no tak, była bardzo owocowa, ale to nie owoce stanowiły bazę.


ocena: 10/10
cena: 23,99 zł (za 100 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

niedziela, 25 lutego 2018

Zotter Almond Nougat + Tonkas to mleczna 50 % z kremem z migdałów, białej czekolady, mleka, miodu i fasoli tonka oraz nugatem migdałowym z kawałkami ciemnej czekolady

Nigdy nie spotkałam się z tonkowcem zwyczajnym, zwanym też fasolą / nasionami tonka itp. Przeczytałam jednak, że miewa to nuty migdałów, lukrecji, marcepanu, karmelu, wanilii (to akurat przykłady przytoczone przez Zottera), ludzie opisywali smak... właściwie na wszystkie możliwe sposoby: jedni pisali, że tonka są słodkie, inni, że gorzkie... Co człowiek, to opinia, więc zaciekawiły mnie. Czekolada z nimi? No jak nie, jak tak!


Zotter Almond Nougat + Tonkas to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana białym kremem z migdałów, białej czekolady, mleka, miodu i fasoli tonka oraz nugatem migdałowym z kawałkami ciemnej czekolady.

Od razu po otwarciu poczułam wyrazisty zapach migdałów wkomponowanych w naturalnie orzechową mlecznoczekoladowość. Miało to ciepło-korzenny, bardzo cynamonowy wydźwięk, jednak wciąż zachowany został klimat nugatu za sprawą waniliowo-śmietankowej słodyczy. Wzbogacona została o lekko chłodzącą, wyraźną nutkę a'la lukrecja.

Przy łamaniu tabliczka okazała się twarda, z paroma "ciemnymi grudkami" (naszła mnie absurdalna myśl, że to kawałki tonka), ze "strasznie nierówną i pofalowaną warstwą czekolady". Jak się okazało w trakcie degustacji, pod mleczną były płatki ciemnej - chwilami bardzo grube, a chwilami nieobecne. Najwięcej było ich "na środku", bardziej niż "pod mleczną" to po prostu w nadzieniu. Myślałam, że ostatnio stosowane przez Zottera cienkie warstwy czekolady pod tą właściwą były dziwne; te kawałki czekolady przebił wszystko inne (to tak dziwne, że aż trudno powiedzieć, czy pozytywnie czy nie).

Biały krem okazał się bardzo plastyczny i wilgotny, lekko śliski.
Czysty nugat migdałowy wydał mi się kontrastowo wręcz lekko suchy, zbity.
Gdy rozpłynęła się cudowna, kremowa czekolada nadzienia łączyły się i razem wydawały mi się plastelinowe, ale o dziwo łatwo do tego przywyknąć w trakcie jedzenia.

W smaku już sama czekolada mleczna okazała się orzechowa, do czego od razu dołączały świeże migdały. Po chwili (przy prawie każdym kęsie z zaskoczeniem) odnotowywałam wyrazistsze kakao, więc od smaku mleka moja uwaga była odciągana.

Dopiero krem wydał mi się głównie mleczno-słodki. Początkowo jego smak był łagodny, bo nugatowy. Fuzja mleka, migdałów i wanilii próbowana osobno wydawała się wręcz lekko mdła, ale nabierała wyrazistości, gdy przegryzałam się przez całość. Miód niemal drapał w gardle (leciutko), wanilia łączyła się z orzeźwiającą lukrecją / anyżem (co skojarzyło mi się z pyszną Labooko Soy White).
Cienka warstwa czystego migdałowego nugatu wyraźnie nakręcała cynamon i coś ostrzejszego, wręcz pieprznego.

Migdałowy nugat wydał mi się naturalnie korzenny, po prostu ciepły. Był mocno migdałowy, leciutko prażony (chwilami nawet odrobinkę słonawy), ale mimo mlecznej słodyczy, nie odebrałam go jako tak typowo nugatowego.
To pewnie dlatego, że w całości znalazło się całkiem sporo elementów odciągających uwagę od słodyczy. Był to lukrecjowy chłodek oraz korzenność, chwilami wręcz ostrawość, słonawość.
Mimo dominacji waniliowo-miodowej słodyczy, na końcówce nie miałam wrażenia przesłodzenia, choć było mi trochę za słodko, a tym samym już trochę za mdło (bo migdały odchodziły w niepamięć).
Pojawiała się jednak orzechowo-czekoladowa nuta i pozostawiała w sumie miłe wspomnienie.

Muszę przyznać, że jak na taką kumulację słodkich elementów, wcale nie wyszła tak słodko - co się chwali. Owszem, była słodka, ale w dobry sposób (środek widzę jako ideał "mlecznego kremu", który często w czekoladach jest po prostu białą grudą). Pochwalić należy wyraziście waniliowo-mleczny smak, również wyraziste migdały i cynamonowo-korzenny klimat zestawiony z odrobinką "ochłodzenia".
Smakowała mi, choć parę rzeczy bym zmieniła. Nie rozumiem zamieszania z czekoladami, skoro mleczność mlecznej i tak jakoś uciekała przez jeszcze bardziej mleczny krem... mogli spokojnie po prostu dać ciemną, tak samo jak np. szczyptę chili (rozumiem, że wyczuwalna odrobinka pikanterii pochodziła naturalnie od tonka, ale skoro - ponoć przypominającą wanilię - słodycz tej fasoli Zotter i tak podkręcił wanilią i miodem, mógł i pikanterię podkręcić albo np. w ogóle niczego nie podkręcać, a dać więcej migdałów i w nugatach).


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, migdały, pełne mleko w proszku, mleko, miód, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, masło, pełny cukier trzcinowy, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, lecytyna sojowa, sól, wanilia, fasola tonka, płatki róż, cynamon, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

sobota, 24 lutego 2018

Lifefood 80 % Cacao ciemna surowa

Czekoladami Lifefood zainteresowałam się po tym, jak zobaczyłam zdjęcie na insta i na pytanie o skład przeczytałam "gdyby był zły, nie kupiłabym". No to kupiłam od razu trzy, nie sprawdzając ich (patrząc, ale jakoś nie zauważając szwindla z kakao - czyżby było niepodane? nie pamiętam)... I nadszedł dzień, w którym z ogromnym strachem i niechęcią sięgałam po surową czekoladę 80 %. Brzmię jak nie ja? Nie, zapomniałam dodać, że ta tabliczka nie zawiera miazgi... Smutne.

Lifefood 80 % Cacao to surowa "ciemna czekolada" o zawartości 80 % składników kakaowych (tłuszcz + proszek), słodzona syropem z agawy.

Po otwarciu folii zdziwiłam się jednak, bo zapachniało całkiem nieźle, a dokładniej truflowo-daktylowo, dość rześko, ale jak słodki syrop (pewnie za sprawą tego z agawy, ja raz i drugi kupiłam tylko klonowy).

Niemal czarna tabliczka tłuściła ręce, a przy łamaniu lekko trzaskała, ujawniając przekrój pełen lśniących kryształków.
Gdy tylko kawałek spoczął na języku, zaczęłam postrzegać ją jako miękką i niegładką, rozwodnioną plastelinę.

Już przy pierwszym kęsie odnotowałam dziwną nutę jakby gorzkawego oleju i/lub stęchłych orzechów, kryjąca się w smaku kakao, oraz wyrobu czekoladopodobnego, ale niby wyższej jakości. To taki "smak tłuszczu orzechów", poniekąd maślany... taka tłusta mdłość - aż trudno to nazwać.

Kakaowa gorzkawość była bardzo zgaszona. Skojarzyło mi się to z jakimś kakaowym kremem, do którego ktoś pożałował kakao. Czuć je, nawet z dymno-ziemistą nutą, ale bez głębi i wyrazistszego smaku.

Była za to rześka słodycz czegoś ewidentnie chłodzącego. Przy stęchło-maślanej kakaowości pojawiała się jednak i wanilia. Słodzidła te wpisały się w tłuszczowość i skutecznie obrzydziły mi całość.

Potem pozostawał jeszcze posmak gorzkawego dymu, dziwny wodniście-słodkawy chłodek i wrażenie tłustości, oleju.

Dałam radę tylko trzem kwadracikom (naprawdę malutkim, nawet nie jak paznokieć). Całość była strasznie tłusto-wodnista i to także - a nawet głównie - w smaku. Było też słodko, choć dziwnie "lekko", co nie zasładzało, ale nadawało temu "oślizgłego" wydźwięku. Gorzkawość dymnego kakao przy tym wyszła jednak zupełnie niewystarczająco nawet jako jakikolwiek punkt zaczepienia do tego, by dalej to jeść.

Punkt przyznaję za zapach i za to, że w sumie chyba dali dobre kakao w proszku - z czymś takim jednak nie do tabliczki, a do paczki i na sprzedaż po prostu jako kakao w proszku (i takie przyjemnie można by sobie zrobić na ciepło czy coś).


 ocena: 2/10
cena: 16,40 zł (za 70 g)
kaloryczność: 591 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy tłuszcz kakaowy 49%, surowe kakao w proszku, surowy syrop z agawy, wanilia w proszku

czwartek, 22 lutego 2018

Idilio Origins 4rto Carenero Urrutia Superior ciemna 70 % z Wenezueli

Pewne regiony uprawy kakao ciekawią mnie mniej, inne bardziej. Tabliczki pewnych marek ciekawią mnie wszystkie, niezależnie od regionu. Gdy zaś mam sięgnąć po czekoladę takiej marki z regionu co najmniej tajemniczego... Dawna ja czułaby się onieśmielona. Obecnie zauważyłam, że to się zmieniło w jakąś... satysfakcjo-"ruszajmypoprzygodę". Tym razem do regionu Urrutia w Barlovento, skąd pochodzi kakao Carenero Superior, czyli zacna odmiana trinitario zawdzięczająca swą nazwę portowi, z którego je eksportowano ("oryginalny" pomysł).

Idilio Origins 4rto Carenero Urrutia Superior to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao zwanego Carenero z regionu Barlovento z Wenezueli.

Od razu po otwarciu poczułam bardzo intensywny zapach o słodziutkim charakterze. Pomyślałam o czymś (pewnie nieistniejącym) w stylu "kwiatowy lukier lub karmel". Później (w trakcie degustacji) "kwiaty" zmieniły się w jakieś wodniste owoce oraz pomarańcze (a przynajmniej jakieś żółte owoce). To wszystko tonował palony akcent dymu i pumpernikla z wręcz sojowo-roślinną nutą.

Ciemna (choć na sposób tych bardzo ciemnych śmietankowych) tabliczka wydała pełny trzask, a przekrój wydał mi się lekko (ale i tak zaskakująco) ziarnisty. Co w tym było dziwnego? A bo rozpływała się, jak trzaskała, czyli w pełny sposób, niczym gładki krem lub lekko lepiąca pełnomleczna czekolada.

W smaku od pierwszej chwili czułam słodycz.

Jej nieco bardziej soczysta strona przywodziła na myśl sok pomarańczowy zagęszczony marchwią i bananami.

Spod tego wypływała niemal dziecinna słodycz jasnego miodu i mleka z takim miodem lub waniliowego. Tu jednak szybko angażowała się lekko roślinna, owocowa nuta. Zmieniała to w wizję "daktylowego mleka", a potem (przez delikatnie palone nutki z tła) w wypiek... być może jakiś chlebek daktylowy lub daktylowy spód czegoś bardziej kremowo-mlecznego. Przez leciutko opalano-gorzkawe niuanse pomyślałam o takowym nasączonym w kawie, przyprawionym słodziutkim cynamonem, a przez owoce (które po debiucie dopiero po czasie znów zaczynały grać odważniej, ale o nich za moment) do głowy przyszły mi jakieś "zdrowe pączki z marmoladą".

Była to na pewno nie za słodka, gładka i wodnista marmolada. Z jakiś żółtych owoców (i znów jakby akcent pomarańczy). Ta wodnistość sugerowała mi pewną egzotykę - melony? Na innych blogach wszyscy piszą o lychee - to chyba będzie trafne (mi do głowy nie przyszło, bo już nawet nie pamiętam, kiedy je ostatnio jadłam).

Końcówka była bardziej "ciastowa", słodko wypieczona i z nieco konkretniejszymi nutami przypraw (cynamon, goździki), przez co zaczęłam myśleć też o takich owocach "z konkretniejszym wnętrzem" - jak jakieś papaje czy coś. To one i "przypieczona roślinność" pozostawały w posmaku.

Całość wyszła bardzo słodko, ale to taka nieprzesłodzona, a naturalna słodycz. Nie brak jej głębi, choć ciężko w jej przypadku mówić o jakiejkolwiek gorzkości czy kwasku.
Niezwykle łagodna, wręcz dziecinnie. Kupiła mnie wszelkimi daktylowymi akcentami i ciekawymi egzotycznymi owocami.

Zdziwiło mnie, jak wiele nut pokryło się z Franceschi 60 % Carenero (mleko, wanilia, cynamon, goździki i egzotyka). Egzotyczne owoce miały podobny, lekki charakter, jednak Idilio była o wiele poziomów głębsza, wyrazistsza. Przy Franceschi kombinowałam z jakimiś "egzotycznymi gruszkami", "może mango", a tutaj... taka soczysta esencja - słodziutko, ale w ambitny, bogaty sposób.


ocena: 9/10
cena: 26,99 zł (za 80 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 21 lutego 2018

miód gryczany Tesco

Moja Mama odkryła ostatnio połączenie miodu i masła orzechowego na tostach, a jako że nie mamy już dostępu do miodów swojskich, wiadomo - kupuje sobie, jakie są. Po nasłuchaniu się wychwalania jej ostatniego zakupu, postanowiłam trochę uszczknąć i spróbować. Cenię sobie bowiem niektóre produkty z Tesco, więc nie byłam zbyt podejrzliwa w kwestii miodu.
Tesco Miód nektarowy gryczany to miód pszczeli nektarowy gryczany. Słoik 500 g.

Od razu po odkręceniu słoika poczułam zapach kwiatów gryki, a więc pewną "słodką goryczkowatość" i taką prostą, po prostu miodową słodycz.

Miód wydał mi się dość jasny, jak na gryczany; ten nie był scukrzony ani trochę. (Mama szybko przejada taki słoik, więc to nie dziwne. Normalnie jednak ten z Tesco po pewnym czasie ulega scukrzeniu.) Ładnie się lał... ogólnie wszystko ok, więc spróbowałam.

W smaku najpierw dominowała miodowa słodycz, a specyficzny smaczek kwiatów gryki rozchodził się dopiero po chwili. Położyłabym nacisk na "kwiatów", nie "gryki". Wydał mi się ewidentnie słodszy od tego z Bartnika Mazurskiego i jakby bardziej... kwiatowy? Ale wciąż z takim "goryczkowatym posmakiem" zboża (gryki). Nie różnił się jakoś bardzo, ale do głowy przyszło mi coś takiego: gdyby te miody były kaszą, to Bartnik Mazurski byłby taką średnio wypłukaną, z goryczką (ja lubię ten posmak), Tesco zaś "wypłukany na cacy", słodszy, ale wciąż ewidentnie gryczany.

Muszę mu przyznać, że jak na "miód z Tesco" w przystępnej cenie jest zaskakująco dobry. Można śmiało kupować!

ocena: 9/10 (nuty smakowe, jakość)
kupiłam: Mama kupiła w Tesco
cena: 14,99 zł
kaloryczność: 319 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

---------------
Aktualizacja z dnia: 10.08.2019 r.
Na parę dni przed zamknięciem naszego Tesco, z Mamą postanowiłyśmy zrobić małe zapasy naszych produktów, jednak okazało się, że m.in. ulubiony, smaczny i tani, miód zmienił opakowanie i minimalnie wartości. Co ze smakiem?

Ten nowy wydał mi się jakiś bardziej kwiatowy i minimalnie bardziej drapiący w gardle, zarówno od słodyczy, jak i goryczki gryki. Nie przełożyło się to jednak na gryczaną wyrazistość, o nie. Wręcz go minimalnie... spłyciło.
I tak jednak uważam go za najlepszy z tego przedziału cenowego spośród naturalnych miodów z marketów, ale... ten jest gorszy, niż kiedyś. Jakby minimalnie bardziej "masówkowy".

ocena: 8,5/10 (nuty smakowe, jakość)
kupiłam: Mama kupiła w Tesco
cena: 14,99 zł
kaloryczność: 324 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

wtorek, 20 lutego 2018

(Naive) Mulate Sea Salt ciemna 70 % z solą morską

Po Mulate Peanut wiedziałam już, że to czekolady tej marki są dobre, ale nie zaliczyłabym ich do takich "degustacyjnych", dla których organizuję sobie całą poranną degustację itp. Raczej po prostu dobre czekolady - w czym utwierdziło mnie to, że nawet ich ciemne nie mają określonego regionu itp.

Mulate Sea Salt dark chocolate with sea salt crystals to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z kryształkami soli morskiej, produkowana przez Naive.

Po otwarciu poczułam smakowicie soczyście-czekoladowy zapach. Czuć słodycz, ale i wytrawność. Na efekt taki złożyły się ziemisto-cytrusowe akcenty, rześkość i dopiero na końcu motyw dymu czy prażenia.

Bardzo ciemna tabliczka trzaskała przyjemnie, a w ustach rozpływała się w błogo kremowy, idealnie gładki i nieco lepiący sposób, leniwie odsłaniając całe kryształki soli.

W smaku od pierwszej chwili czułam słodycz, prażenie, ale i zdecydowaną soczystość wbijającą się między nie.
O ile prażono-kakaowe motywy w połączeniu z nią kojarzyły mi się z odymioną, mokrą ziemią, tak słodycz... zyskała pewien cytrusowo-kwaskowaty motyw nie będący jednak kwaskiem jako takim. Skojarzyło mi się to ze smakiem suszonych fig o niemal czarnym kolorze, które są takie wręcz kwaskowate, ale wciąż słodkie.

Od tego odchodziła niemalże roślinność... taka świeża i rześka. Nawet się nie zorientowałam, w którym momencie pojawiał się "soczysty" smaczek soli. Odrobinka, podkreślająca wyżej opisane smaki, ale jednak. Pojawiała się raz po raz, jako subtelnie słonawe ukłucia.

Gdy przy kolejnych kęsach natrafiłam na kolejne kryształki, także prażenie wydało mi się silniejsze. Z czasem za sprawą dymnych nut zaczęło mi się jawić jako palona kawa i przypalone, obłędnie czekoladowe, ciasto. Niewątpliwie napędzała to sól.

W posmaku pozostawało prażenie, czekoladowość, może lekko odymiono-pyliste kakao oraz ta niby-kwaskowata, ale nie kwaśna, soczystość (coś jak "cytrusowa suszona figa"), bez poczucia "przesolenia".
Bardzo dobra czekolada o silnym smaku. Sól ewidentnie uwydatniła pewne jej walory, nie była tak mocna w smaku, by miała kogoś wystraszyć, choć było jej całkiem sporo i nie dało się jej przeoczyć. Dwa charakterki nieźle się tu dobrały, nie zabijając się wzajemnie, a nakręcając. Może ogół nie był niewiarygodnie złożony, głęboki, ale to smakowita i harmonijna tabliczka.


ocena: 8/10
cena: 19,99 zł (za 80 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sól morska (1%), lecytyna słonecznikowa

poniedziałek, 19 lutego 2018

Zotter Arabic Dates with Mint ciemna mleczna 60 % z kremem daktylowym oraz miętowo-czekoladowym z brandy

Chyba śmiało można powiedzieć, że nie ma dwóch takich samych nadziewanych czekolad Zottera. Poszczególne egzemplarze trochę się różnią, bo wiadomo, są ręcznie robione. Oferta ciągle jest zmieniana i aktualizowana, wchodzą sezonowe nowości - to również zrozumiane. Niektóre tabliczki są jednak zmieniane... jeśli chodzi o skład (recepturę), proporcje - mają tę samą nazwę, ale są inne niż dawniej. Zotter na pewno uważa, że je poprawia, ale jak to w rzeczywistości wygląda? Dopiero miałam się przekonać przy tej i Chilli Bird's Eye. Składy zmieniły się bowiem diametralnie, tu np. daktyle wskoczyły na pierwsze miejsce. Arabian Dates with Mint bardzo mi smakowała, ale widziałam w niej wiele niedociągnięć, więc zastanawiałam się, czy Arabic ją przebije.


Zotter Arabic Dates with Mint ciemna mleczna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana kremem z daktyli (27%) oraz kremem miętowo-czekoladowym na bazie ciemnej i mlecznej czekolady z brandy.

Od razu po otwarciu poczułam charakterny duet mięty i ciemnej czekolady, ale i akcent świeżo daktylowej słodyczy, do czego po przełamaniu doszedł alkohol.

Tabliczka wydała mi się konkretna, a nadzienia plastyczne, mimo że były bardzo gęste, zbite i konkretne.
Krem daktylowy to prawie zmielone daktyle (z paroma większymi włóknami). Rozchodził się w ustach na specyficzną, daktylową papkę, która raz po raz pochwaliła się i prawie-chrupiącym efektem uzyskanym dzięki twardawym skórkom. Nie zabrakło też odrobinki soczystości.
Krem czekoladowy okazał się zbitą masą, której tłustawość zminimalizowało poczucie szorstkości (kakao i jakby scukrzone brandy? - jak środek cukierków typu trufle).
Całość rozpływała się bardzo powoli, w cudownie maziście-oblepiający sposób.
Spodobała mi się ta konkretna, ale nie tłusta struktura.
Łatwo podzielić tabliczkę na warstwy i muszę przyznać, że zarówno gdy przegryzałam się przez całość, jak i przy dzieleniu smakowało mi.

Sama czekolada nasiąkła i miętą, i alkoholem, ale i ją trochę czuć. Oczywiście była mocno kakaowa, nie za słodka i z mleczną nutką, która nasilała się w trakcie, przy nadzieniach.

Od samego początku bardzo wyraźnie poczułam miętę i alkohol, podsycające się nawzajem. Gdy gorzkawa nutka kakao nabierała na znaczeniu, kompozycja ta wydała mi się wręcz alkoholowo-słodowa, ziemista, a potem niczym jakaś nalewka.

Takie skojarzenia cały czas się przewijały, jednak wyraźnym punktem kulminacyjnym degustacji był moment, w którym w pełni do głosu dochodziło nadzienie daktylowe.

Lekka mleczność otwierała drogę słodyczy, a potem wchodziły daktyle. Po prostu. Przebijały się przez wszystko - jakbym je po prostu jadła.
Cały czas obecne w tle kakao nadało im wytrawniejszego wyrazu, takiego niemal... dymnego, ziemiście soczystego.
Bardzo spójnie osnuwała je całkiem wyraźna, mocna, lecz nie nachalna mięta. Skojarzyło mi się to z batonem Quin Bite Choco Mint.

Kiedy daktyle nieco rozeszły się po ustach, ciemny krem przypominał o sobie. Wracały skojarzenia z miętową, słodką, ale i lekko ziołową, nalewką, której gorzkawość nakręcało kakao.

To właśnie wyraziste kakao, mięta i alkohol kończyły degustację i pozostawały w posmaku, co wyszło smakowicie miętowo-ciemnoczekoladowo, poważnie, choć i poczucie wszamania daktyli pozostawało.

Bardzo, bardzo mi ta czekolada smakowała, jednak... Było w niej coś, co nie pozwoliło mi się w niej zakochać. Uwielbiam alkoholowe Zottery, ale tu chyba mi tej brandy odrobinkę za dużo było. Może gdyby dodać odrobinkę miętowej nalewki, a nie zwykłej brandy, byłoby lepiej. Nie pogardziłabym też całymi daktylowymi farfoclami (niby kilka włókien i drobinek było, ale wolałabym większe, jak w przypadku starej wersji).
O ile Arabian była bardzo łagodna, subtelna, tak Arabic jest charakterna, wyrazista i poważna. To zmiana o 180 stopni, ale nie na lepsze czy gorsze. Ta wersja po prostu bardziej mi smakowała, ale bo "bardziej moja", a nie lepiej zrobiona. Biorąc pod uwagę to, jak mało jest czekolad z daktylami, Zotter powinien mieć w ofercie i jedną, i drugą (do tamtej też bym z chęcią wróciła).


ocena: 9,5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 473 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym

Skład: daktyle, miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, mleko, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, brandy z trzciny cukrowej, sól, wanilia, lecytyna sojowa, olejek miętowy

niedziela, 18 lutego 2018

Franceschi 70 % Venezuela Choroni ciemna z Wenezueli

Nie mogę powiedzieć, by czekolady Franceschi były jakieś okropne, ale i tak bardzo się do nich zniechęciłam. Nie spełniły moich oczekiwań, wyszły słodko i nie w moim stylu, toteż po ostatnią tabliczkę sięgałam z poczuciem "nareszcie koniec". Wciąż jednak pozostawał i element ciekawości, bo tym razem miała to być propozycja z nadbrzeżnego regionu Choroni. Tamtejsze kakao zostało przez Franceschi Chocolate ocalone i właśnie regionowi zawdzięcza nazwę.

Franceschi Chocolate 70 % Venezuela Choroni to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo choroni z Wenezueli, ze stanu Aragua, z regionu Choroni.

Po otwarciu poczułam wyraźnie słodki zapach w ciepłej, prażonej tonacji rozgrzanych w słońcu drzew, kojarzący się też ze złocistym miodem, ale i z rześką nutą... róż - suszonych płatków?

Czekolada, jak wszystkie Franceschi wydała mi się niemal "umleczniona", jeśli o kolor chodzi, ale jej przekrój odbiegał od reszty, bo był pełen bąbelków powietrza.
Przy łamaniu twarda tabliczka  trzaskała bardzo głośno, jednak w ustach szybko miękła. Stawała się lepiąca i "niegładka", kojarzyła mi się z jakimś lukrem lub trochę cukierkowo. Odsłaniała też drobinki kakao, zupełnie tam niepasujące. Nie podobała mi się ta struktura.

W smaku czekolada od pierwszej sekundy wydała mi się cukierkowo-lukrowo słodka, jednak na szczęście miało to nieco owocowy klimat, aspirujący do egzotycznego "słodkiego kwasku". Pomyślałam o mango i brzoskwiniach, ale o takich w wydaniu bardzo mglistym.

O wiele szybciej rozwijała się jednak prażona, drzewna nuta. Roztaczała wokół swe ciepło, zachowując pewien "żywy" wydźwięk (nie była palona). Przez moment zarejestrowałam nawet coś jakby... "nie do końca ususzone płatki róż" (zawilgocone?), co raz skojarzyło mi się wręcz z sokiem z czarnych porzeczek.
To niemal drzewno-ziemista soczystość sprawnie tonowała słodycz, nadawała jej przyjemnego wyrazu.

Raz po raz wśród rozgrzanych, drzewnych smaków przewijały się skojarzenia ze złotym miodem, jednak wciąż także soczystość nie dawała o sobie zapomnieć. Wreszcie stała się niezwykle jednoznaczna - oto mango lassi. O tak, bardzo dużo słodkiego mango, coś pełnomlecznego w tle, a także cieplutkie przyprawy - kardamon? cynamon?

Prażenie oraz akcent przypraw z utrzymującą się egzotyczną rześkością na długo pozostawały jako posmak, także z leciutkim poczuciem ściągnięcia.

O, i ta czekolada bardzo mi smakowała! Może wyszło słodko, dość łagodnie, ale nuta mango lassi wyszła ciekawie. Drzewa, miód, trochę przypraw - może nic szczególnego, ale jednak fajnie tu zagrały. Szkoda, że pomniejsze nutki bardziej się nie rozkręciły.
Nie pasowało mi to, jak przywitała mnie słodycz, ale potem na szczęście uległa zmianie. Dobrze, że zostawiłam tę czekoladę na koniec, bo okazało się najlepszą Franceschi, co też czuję się zobowiązana wyróżnić oceną, choć to jest taka... dziewiątka słabsza od innych 9-tek ("dziewiątka z dwoma minusami").


ocena: 9/10
cena: 24,99 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy znów kupię: może i mogłabym

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier

piątek, 16 lutego 2018

Original Beans Arhuaco Businchari 82 % ciemna z Kolumbii

Uwielbiam, gdy ulubieni producenci wypuszczają na rynek nowości. Gdy mogę takową zakupić i tym samym wrócić do marki, z którą przygodę zakończyłam (tzn. spróbowałam wszystkie tabliczki z oferty) jakiś czas temu... no nie, po prostu nawet nie znajduję słów, by tę radość i podekscytowanie opisać.
Z tą czekoladą wiąże się pewna ciekawa historia. Otóż kakao do niej pochodzi od rdzennego plemienia Arhuacos, doglądającego kakao, które rośnie prawie dzikona wybrzeżu Morza Karaibskiego. Nazwano je "Businchari", co znaczy "nowy początek" i tu dochodzimy do puenty - kakao to niegdyś prawie wyginęło, bo widząc biały kolor, kolonializatorzy myśleli, że jest zainfekowane i je wycinali. A tu proszę, białe ziarna obecnie są najbardziej pożądane.

Original Beans Arhuaco Businchari 82 % to ciemna czekolada o zawartości 82 % kakao z Kolumbii.

Po otwarciu poczułam soczyście owocowy zapach, "przegląd" cytrusów, porzeczek i grejpfrutów, które (te ostatnie) wchodziły we wręcz gorzkawy motyw prażonego / palonego słodu. Tutaj pomyślałam o drzewach, ziemi i... wbitych w nią słodkich porzeczko-jagódkach z lekkością... kwiatów? perfum?

Ciemna tabliczka zaintrygowała mnie kolorem, bo mimo chłodnych przebłysków, było w niej też coś bordowego. Lekki trzask przywodził na myśl nieco tłustsze czekolady, jednak kawałek w ustach rozpływał się cudownie, zalepiająco-kremowo i gładko. Wydawał się bardzo gęsty i esencjonalny, a pod koniec odrobinkę ściągał.

Jako pierwsze swoją obecność zaznaczało zdecydowane prażenie, gorzkawo-dymna słodowa nutka.
Zaraz jednak zalewała je soczystość i kwaski owoców, oczywiście z naturalną słodyczą.

Najpierw do głowy przyszła mi suszona żurawina, do której z czasem dołączyły dojrzałe czerwone porzeczki i... może nie tylko czerwone, bo później wyraźnie czułam porzeczkowo-jagódkową słodycz. Od samego początku niosły rześkość i chłodek, co najpierw przywodziło na myśl lody (owocowe, ale i nieco mleczne), a potem efekt mięty (nie ją samą w sobie).

Wraz z motywami osłabiającymi soczystość i owocowość, wyłoniło się i coś słodszego... Jakby wręcz karmelowo-krówkowego, w czym upust znalazły prażone nuty (na pewien czas zupełnie znikające ze sceny). Przedstawiały orzechy - młodziutkie i świeżutkie, wręcz słodkie laskowce i... coś karmelowo-palonego... jakby sezamki? a może także laskowce w takim wydaniu? Przywodziło to na myśl też cynamonowo-korzenne klimaty (prażone, karmelizowane itp. orzechy laskowe czasami tak mi się kojarzą).
Gdy to te klimaty obejmowały dowodzenie, zaczęły o sobie przypominać cytrusowe kwaski.
Tym razem jednak pomyślałam o jakimś cytrynowo-jabłkowym sorbecie lub soku... tak rześkim, że chyba również chociaż przyozdobionym miętą. Przy tych nutach, prażenie i czerwony duet porzeczek i żurawiny sprawiły, że w końcu i grejpfruta chyba uchwyciłam, ale... sama nie wiem.

Końcówka zrobiła się bardziej cynamonowo-palona, gorzkawa, ale i niemal kwiatowo-perfumowo słodka... Nie była już tak mocno owocowa, ale soczystość zachowała, choć ta była złączona i z tą mniej owocową rześkością.

Czekolada wyszła bardzo smakowicie. Smaki płynęły leniwie, ale były bardzo bogate i głębokie. Porzeczki, czerwone owoce, z motywem cytrusowo-jabłkowym zestawione ze słodkimi orzechami oraz dość dosadnie palonymi akcentami wyszły harmonijnie i rześko. Wszystko się zeszło, mimo zjawiska "paraboli smaku" (kwasek-słodycz-kwasek-słodycz na gorzkawej bazie).
To łagodna 82 % (powiedziałabym, że ma mniej, a przecież nie zapchali tłuszczem), jednak to taka charakterna łagodność, że... mniam! Powinna posmakować każdemu.

Z kolumbijskich bardziej smakowała mi chyba tylko Domori Teyuna Colombia 70 %, jednak OB miała "to coś" (może była dosadniej kakaowa?), co przeważyło, że ocenę wystawiam wyższą, choć nie wciągam jej listę tych naj-najukochańszych tabliczek.


ocena: 10/10
kupiłam: Smakowe Inspiracje
cena: 28 zł (70g)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy

-----------
Aktualizacja z dnia: 28.09.2019
Są marki, za których nowości jestem gotowa zapłacić prawie każdą cenę. Gdy sklep Smakowe Inspiracje zniknął, zaczęłam ze smutkiem wspominać Original Beans. Do tylu chciałam wrócić! I wtedy właśnie pojawiły się w Sekretach Czekolady. Nie powstrzymałam się - nawet nie próbowałam - i wróciłam do jednej z moich ulubionych czekolad. Podczas kompletnie niewymagającej degustacji, bez notatek itp. wyłapałam parę nowych nut, parę nowych skojarzeń pojawiło mi się w głowie, toteż i małą aktualizację pozwoliłam sobie skrobnąć.

I tym razem zapach wydał mi się bardzo owocowo-kwiatowo-perfumowy, co zespoiło lekkość i pewną ciężkość. Obok porzeczek i grejpfrutów doniuchałam się też lekko wiśniowej sugestii, skrytej w mocnym paleniu.

W smaku dymno-palona gorzkość przechodząca w ziemię i mieszająca się z mnóstwem kwaskawych owoców (a więc znów żurawiny, grejpfruta, porzeczko-jagódkami) wydała mi się lekko alkoholowa. Taka... podkreślona pewną ostrością. Chłodzący efekt mięty i późniejsze cynamonowe nuty, wraz z tą pikanterią teraz wydały mi się nieco lukrecjowe. To właśnie / "efekt mięty" sprawił, że wydźwięk mimo raczej ciepłych nut, był rześko-chłodny.
W gorzkości orzechów i drzew tym razem doszukałam się też ziemistych / kawowo-ziemistych zapędów. Po chwili jednak ponownie trafiłam na palony, gorzkawy sezam. Ten świetnie do nich przeniknął dzięki palono-karmelowej, takiej karmelizowanej, słodyczy (którą i ostatnio się zachwycałam). Tej tu nie brakowało, głęboka i nienachalna, była trafiona doskonale i w punkt, i w nuty.
Sezam i drzewa zdawały się być pełne życia dzięki kwiatom, a od nich było blisko do soczystości, za którą szedł kwasek i cierpkość. Druga połowa, jak poprzednio, wydała mi się bardzo cytrusowa - teraz nazwałam to kwiato-cytryną, znów i jabłka czułam... Jabłka czerwone... niemal winne? I wiśnie? Podkreślone paloną gorzkością i lekką pikanterią, że aż nieco alkoholowe. Tu jednak karmelowa słodycz sugerowała coś słodkiego, przystępnego.
Pozostawiła soczyście-ziemisty, podprażony posmak na dość długo.

O tak, znów czekolada wydała mi się wielopłaszczyznową pysznością! Od kwiatowo-owocowej lekkości, przez chłodek po pikanterię i alkoholowe klimaty. Cudna gorzkość samych smakowitych rzeczy i intrygująca nuta sezamu - no coś pięknego.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że mimo iż to dość lekka smakowo 82 %, to zasłużona 10. Tylko teraz konsystencja wydała mi się rzeczywiście wskazująca na te 82 %, nie wykluczam że właśnie za sprawą tłuszczu.