Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cachet. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cachet. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 6 marca 2025

Cachet Dark Chocolate Ginger & Blackberry ciemna 57 % jeżynowa z imbirem; zmieniona 2023/24

Droga przy Litworowym i Zmarzłym Stawie pod Polskim Grzebieniem była przyjemna, a za nimi zaczęło się konkretniejsze podejście. Nawet jednak nie zauważyłam, a znalazłam się na przełęczy Polski Grzebień. Byłam tam już kiedyś, ale nie miałam widoków. Tym razem wręcz przeciwnie, więc uznałam, że to świetny moment na czekoladę. A tej się trochę obawiałam, bo zmiany w składzie budziły wielkie wątpliwości. Czekolada jeżynowa bez jeżyn? No brawo... Cachet Blackberry & Ginger z 2017 mi smakowała, ale coś czułam, że ta będzie zupełnie czymś innym. Zrobiło mi się z tego powodu smutno jeszcze przed otwarciem.

Cachet Dark Chocolate Ginger & Blackberry / Chocolat Noir Gingembre & Saveur Mure to ciemna czekolada o zawartości 57% kakao o smaku jeżyn / z aromatem jeżynowym i kawałkami imbiru; nowa / po zmianach 2023/24.

Po otwarciu poczułam intensywny, cukierkowy zapach jeżyn w wydaniu bardzo słodkich landrynek. Mimo to, cukrowość nie była aż tak jednoznaczna. Ten zapach dominował zupełnie, jednak czuć też paloną, gorzką czekoladę. Miała w sobie coś... Owocowego? Jakby próbowała się ciemnymi owocami leśnymi  dopasować do owocowej nuty. Imbir nawet po podziale specjalnie się nie ujawnił. 

Twarda tabliczka wyglądała na suchą, a przy łamaniu trzaskała głośno w chrupki sposób. Przekrój ujawnił sporo drobnych kawałków imbiru.
W ustach rozpływała się wolno i maziście-kremowo. Bazowo była raczej gładka, choć z domniemaniem pylistości. Z czasem na języku zaznaczały się drobne kawałki dodatku, a czekolada wydała mi się trochę sucha, mimo maślanej tłustości.
Kawałki imbiru, które wypadały z czekolady po dłuższym czasie, trochę cukrowo stukały o zęby. Inne zaś trzymały się kurczowo czekoladowej mazi.
Kawałki zostawiałam na koniec. W większości do końca były sucho-kruche, pod naporem zębów rozpadające się na proszkowo-pylista miazgę. Raz po raz trafiłam na włóknisty efekt. Nieliczne na sam koniec były nieco bardziej miękkie i właśnie jakby ciutkę włókniste.
Tylko przy dwóch-trzech kęsach pogryzłam je na spróbowanie obok czekolady. Wtedy jawiły się jako jeszcze bardziej suche.

W smaku pierwsza wystartowała słodycz, która szybko przybrała wydźwięk owocowo cukierkowej. Pomyślałam o landrynkach w wariancie jeżynowym i chyba owoców leśnych. Przez nie słodycz wyszła denerwująco, mimo że od razu nie była bardzo wysoka.

Zaraz poczułam słabą gorzkość palonej... kawy? W kęsach z mniejszą ilością imbiru zdarzyło na moment wyłonić się kakao w proszku. Gorzkość ogólnie wydawała się bardzo wycofana. A w dodatku łagodziła ją drobna maślaność.

Słodycz za to rosła, rozkręcała się. Cukrowy charakter nakręcał się z landrynkowymi jeżynami. 
Niegryziony imbir w zasadzie ukrywał się bardzo długo.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do landrynkowej jeżyny dołączyło soczyste echo... Nieco bardziej naturalne. Czekolada jakby próbowała przydać jeżynom trochę bardziej naturalny wydźwięk, ale kiepsko jej szło.

Palona gorzkość za to trochę się nasiliła. Wydała mi się... Ciepła? Jakby palono-pieczona... Pomyślałam o bardzo maślanych truflach (może leciutko kawowych?) obtaczanych w kakao w proszku, acz zaraz umknęły.

Imbirowi raz po raz zdarzało się trochę nieśmiało pobrzmiewać, ale daleko w tle. Jego ciężka kandyzowana cukrowość na moment skierowała bazę w kierunku sosu/syropu kakaowo-jeżynowego.

Gdy kawałki długo już nasiąkały, podwyższały słodycz w cukrowym kontekście. Ewidentnie rozchodził się od nich motyw kandyzowania, a z czasem podchwycały ciepło. Gdy baza prawie znikała, wkraczał imbir, acz wciąż dokładający słodyczy. 
Końcowo kawałki imbiru nawet nie gryzione tchnęły niską, ciepłą ostrość. Zaznaczyły się jako pieczenie na języku i ociepliły trochę gardło. Słodycz chyba też miała w tym udział.
Gryzione kawałki wpierw wciąż serwowały cukrowo-kandyzowaną słodycz, ale nie brakowało im ostrości i smaku imbiru. Połączyły jakby docukrzony imbir-przyprawę oraz ewidentnie podsuszony korzeń. Wpisało się to w trochę korzenna słodycz. 
Gdy na próbę pogryzłam parę kawałków obok czekolady, przygłuszyły jej czekoladowość, a zostawiły landrynkowe jeżyny. Same zaś smakowały cukrem, kandyzowaniem i ostrością słodko-korzenną. 

Po zjedzeniu został posmak cukierkowy landrynek jeżynowych i może ciemno owocowych ogólnie. Czułam też lekką, korzenną ostrość imbiru, zmieszaną z kandyzowaniem. Czekolada w zasadzie odpadła.

Choć czekolada nie była skrajnie okropna, zostawiła ogromny niesmak i żal. Potwierdziły się moje obawy. Jak oni mogli tak zepsuć przyjemną Cachet Blackberry & Ginger z 2017?! Zamiast cukierkowo-naturalnych jeżyn w formie jeżynowych, całkiem w porządku kawałków, załatwili sprawę aromatem. Okropnie dominował. Imbir nie domagał i... po prostu sobie był. Sama baza przez to wszystko nie miała charakteru. Już lepiej by było, gdyby wcale zrezygnowali z jeżynowości, a zrobili po prostu ciemną z imbirem. Smakowała by pewnie ok i tyle. No, najlepiej, gdyby po prostu dali jeżyny, ale cóż... obecnie jak coś zmieniają, to jak widać przeważnie niestety na gorsze.

Dałam radę połowie - większość w górach od niechcenia, bo alternatywą była kompletnie nie w moim typie, zasładzająca Ritter Sport Knusper-Nuss (a mimo wszystko wolę kiepską ciemną od nawet udanej, ale zacukrzającej mlecznej). Trochę do zweryfikowania w domu i no nie, czekolada w ogóle nie sprawiała mi przyjemności. Jak ktoś nie ma problemu ze sztucznością, to pewnie odbierze ją bez jakichkolwiek emocji. Szkoda, bo Cachet Blackberry & Ginger z 2017 była naprawdę ciekawa.

Połowę oddałam Mamie. Opisała ją: "Niesmaczna. Jeżyn to ja w niej za bardzo nie czułam, ale ogólnie taka... słodka i niesmaczna po prostu, a te kawałki - imbir kandyzowany? - taki sobie. Nie lubię ani imbiru, ani kandyzowanych rzeczy, ale to nie było ani czymś porządnie kandyzowanym, ale wyraźnym imbirem. Jakoś tak kiepsko ten dodatek zrobiony, że zostawał na sam koniec w ustach i wtedy dopiero go czuć, bez zgrania z czekoladą".


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 10,99 zł
kaloryczność: 519 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kawałki imbiru 4%, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, naturalny aromat jeżynowy, lecytyna sojowa

piątek, 5 stycznia 2024

Biedronka Belgijska Czekolada Biała z Kokosem

Przy różnych czekoladach z kokosem, które to Mamie wpadały po mnie, a także głównie po Pure&Good Dark Chocolate with coconut / Czekolada Gorzka z kokosem, w której zetknęłyśmy się z niecodziennie podrobionymi wiórkami, za Mamą zaczęła chodzić Chateau Weisse Kokos / Biała z Kokosem. A jednak Aldiego mamy dość daleko, więc po jedną tabliczkę nie wyruszyłyśmy. Parę dni wcześniej Mama od niechcenia kupiła w promocji w Biedronce czystą mleczną czekoladę z serii belgijskich tabliczek. Nie znalazła bowiem tam niczego innego z w miarę dobrym składem. Jako że czekolada ją zachwyciła, niedługo potem kupiła białą z kokosem właśnie. Tę raz i drugi chciał mi kupić ojciec, ale odmawiałam. W przypływie jednak jakiegoś dziwnego humoru uznałam, że i ja trochę spróbuję. Zaciekawiło mnie bowiem, jak ona się ma do paskudnych kokosowych Merci i do taniej kauflandowej (Ludwig Schokolade) Kaufland Classic Weisse Schokolade. Już jednak biorąc się za nią byłam sceptyczna, czy kokos nie pasuje bardziej właśnie do grubych tabliczek, i to jeszcze z corn flakesami, jak wspomniana Chateau.
Uznałam, że po małym teście owszem, sama napiszę swój tekst, ale w drugiej części oddam głos Mamie. W końcu nie jestem grupą docelową twórców takich czekolad, a przywiodła mnie do niej tylko niezdrowa ciekawość (ciekawskość?).

Biedronka Belgijska Czekolada Biała z Kokosem to biała czekolada z wiórkami kokosowymi, produkowana dla Biedronki.

Po otwarciu poczułam zapach cukru i masła ze śmietanką, jakby nieco przesycone wanilią. Wyszło to duszno, typowo białoczekoladowo. Kokos był wyczuwalny delikatnie, ale wyraźnie. Całość chyliła się w nieco tanim kierunku, jednak nie było źle (zachęcająco i apetycznie też nie).

W dotyku tabliczka była bardzo tłusta, co aż nieco odpychało. Wydała mi się oleista i jakby lada moment miała zacząć się miękko rozpływać. Tego jednak nie robiła. Przy łamaniu też nie była realnie miękka, ale dziwnie sprawiała wrażenie takiej. Okazała się trochę krucha, krusząca się m.in. od - jak się wydawało - sporej ilości wiórków w niej zatopionych.
W ustach czekolada rozpływała się w szybko-umiarkowanym tempie. Była istotnie bardzo tłusta i gęsta, nieco mazista i kremowa. Bazowo gładka, zmieniała się w miękką masę jakby z masła i tłustego mleka. Wiórki szybko zaznaczyły swoją obecność na języku. Czekolada miękła, stając się niekształtnym zlepkiem kokosa.
Wydawało się, że wiórków zatopiono w tabliczce bardzo dużo, acz to tylko wrażenie z racji ich formy.
Wiórki dodano i całe, i sporo posiekanych. Gryzione na koniec wiórki trzeszczały i chrzęściły, niektóre były bardziej twardo-chrupkie, a inne wykazywały lekką soczystość i trochę się memłały.
Na koniec okazało się, iż wrażenie, że tak bogato wypełniono tabliczkę kokosem zostało utworzone przez ich formę, a więc posiekanie sporej ilości.

W smaku od razu poczułam intensywną mieszankę mleka z cukrem. Pomyślałam o tłustym, pełnym mleku zacukrzonym do granic możliwości.

Cukier prędko wyrwał się na przód, lecz jego śladem podążyło echo wanilii. Ich mieszanka przełożyła się na ciężkość, a jednak na moment zrobiła też drobną aluzję do pewnej szlachetności. Nie wyszło to tanio, mimo że bardzo za słodko.

Mleczność i odrobina śmietanki też się odważyły i ruszyły, roztaczając swój wątek po ustach. Wsparła je maślaność, dokładając się do ciężkości. Z czasem zbliżyła się do cukru, spychając mleczność na dalszy plan.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa obecność zgłosił subtelny, słodko-wiórkowy kokos, do czego nie trzeba było nawet wiórków rozgryzać. Wtedy też jednak cukier wzrósł do poziomu dużej przesady. Zajął pierwszy, drugi i chyba trzeci plan, aż drapiąc w gardle.

Cukrowość z masłem wyszły ciężko i aż nieco tandetnie, czemu kokos nie pomógł. Echo wanilii chyba wystraszyło się i uciekło zupełnie. Na koniec czułam głównie słodycz z jakby pobrzmiewającą sugestią taniego kwasku (niedookreślonego, czy z samej czekolady, czy od kokosa, czy kumulacja).

Gdy czekolada zniknęła, zostawiając przesłodzenie i drapanie w gardle, zajęłam się wiórkami kokosowymi. Smakowały wyraziście - cukrowość tego nie zaburzyła. Był to kokos naturalny, delikatny i lekko słodkawy. Jego dość bazowy, czysty smak sprawił, że w ustach tak słodko nie było, ale jednocześnie wspomnienie o samej maślanej czekoladzie wyszło jeszcze bardziej słodko i tanio-tłusto.

Po zjedzeniu został posmak cukru i pełnego mleka, maślany wątek zgrywający się z ciężkością słodyczy, a także wyraźnie motyw wiórków kokosowych. Osłabiony jednak przytłaczającą słodyczą.

Czekolada mi nie smakowała. Odrzucała już tłustością, zapach nie kusił, a smak też niczym się nie popisał. Okropnie przesłodzona i mocno maślano-tłustomleczna wyszła bardzo ciężko. Kokosa czuć wyraźnie, nie pożałowali go, ale nie zgrało się to jakoś przyjemnie. On po prostu sobie był w przeciętnie biało czekoladowej toni.

Na pewno, choć z aluzją do taniości, nie wyszła tak tanio i nieprzyjemnie co Merci (White Coconut Crisp czy White Coconut-Almond). A jednak przy tej ilości kokosa i natłoku tłustości masła, mleka też nie mogę jej szczególnie pochwalić. Już nawet Kaufland Classic Schokolade Weisse Kokos Flakes była lepsza. Zdecydowanie uważam, że białym czekoladom służy sowite napchanie ich dodatkami, że w zasadzie odciągają uwagę od bazy. W przypadku tej biedronkowej - za ciężka baza wyszła przed kokosa i pokazała, co do pokazania miała. A nie było to coś, w co bym miała ochotę się wczuwać.

Mamie podkradłam raptem mały kawałek, nawet nie połowę kostki, a i tak dał radę mnie wymęczyć cukrowością i tłustością. Taka kumulacja, że nie chce się tego jeść. Jako że to czekolada Mamy, jak obiecałam, oddaję jej głos: "Ta czekolada jest bardzo poprawna. Nie czuć w niej żadnych nieprzyjemnych posmaków, niesmaków, a że jest bardzo słodka... No jest, ale białe już takie są. Mocno maślana, ale gdyby była mniej maślana, pewnie by poszła w plastik czy tandetę, więc to mi nie przeszkadzało. Tłustość ogólna w zasadzie też do przyjęcia, ale wiórki mi nie odpowiadały. Posiekali je, podrobili niepotrzebnie i w ogóle ich tak za dużo to nie dodali. Mogłoby być więcej. Czekolada chyba udaje taką z tych lepszych, a jest po prostu w porządku; no, trochę lepsza od takich prawdziwych przeciętniaków. Całościowo to ona mi podobnie smakowała co i kauflandowa czysta (Ludwig Schokolade Kaufland Classic Weisse Schokolade), jeśli chodzi o charakter, wydają się na podobnym nietanim poziomie, ale kokosową z Biedronki odebrałam jako mniej słodką, mimo że cukru ma więcej*. Po prostu wiórki słodycz rozbijały tak, że da się jeść. Zjadłam całą, mimo przesłodzenia, a czysto słodkiej Ludwig z Kauflandu. nie dałabym rady. Od wszystkich tych zdecydowanie wolę Chateau Weisse Kokos / Biała z Kokosem".

Sprawdziłyśmy, bo "w tym cukru" kokosowa ma 56g, a kauflandowa 52.


ocena: 6/10
kupiłam: Mama kupiła w Biedronce
cena: około 5 zł (promocja)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, wiórki kokosowe 8%, serwatka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

poniedziałek, 4 grudnia 2023

Biedronka Belgijska Czekolada Gorzka 85 % Kakao ciemna

Gdy wyczaiłam, że seria belgijskich czekolad z Biedronki to ukryte Cachet, bo produkuje je Kim's, ucieszyłam się. Dobra czekolada w przystępnej cenie i łatwo dostępna? Świetnie! Gdy pojawiła się nowa, oczywiście więc kupiłam, myśląc, że to Cachet Extra Dark 85 % albo coś podobnego do (Cachet) Moser Roth Bio Organic 85% Dark Chocolate / Extra Noir. Czekało mnie jednak zaskoczenie, bo producent na tej nie był podany. Obstawiałam więc, że się zmienił. I z natury będąc sceptyczną, założyłam, że na gorsze.

Biedronka Belgijska Czekolada Gorzka 85 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao, produkowana dla Biedronki.

Po rozerwaniu sreberka zagrzmiał zapach soczyście kwaśnych śliwek z charakternym, nibsowo-kawowym i też w pewien sposób cierpko soczystym tłem. Ich goryczka i soczystość mieszała się z wilgotną, czarną ziemią, nieco jednak łagodzoną jakby maślanością orzechów. Mimo wysokiej kwaśności i gorzkości, kompozycji słodyczy nie brakowało. Ta przypominała wanilię ukrytą w dymie, gdzie nieśmiało zaglądał "cukrowawy" karmel.

Twarda tabliczka podczas łamania trzaskała głośno w skalisty sposób. Nie zważała na linie podziału. Wydała mi się krucha, choć nie kruszyła się. W dotyku sugerowała zaś lekką ulepkowatość.
W ustach rozpływała się powoli i gładko-gęsto. Dość długo zachowywała kształt, z którego to kawałka spływały jakby budyniowate, lepkie i maślano tłuste fale. Wyszła konkretnie i masywnie, a do tego dość ciężko. Wykazywała lepką mazistość, pod koniec przechodzącą w oleistość.

W smaku najpierw poczułam gorzkość, za którą tuż-tuż stała soczysta kwaśność.

Gorzkość przedstawiła się jako ziołowa. Były to zioła cierpko-goryczkowate, ale świeże, takie rześko roślinne. Częściowo może suszące się...? Z przemykającym kwaskiem.

Większość kwasku jednak nie było pochodzenia ziołowego, a owocowego. Goryczkę opłynęły cierpko-kwaśne i bardzo soczyste śliwki. Słodycz pojawiła się w nich subtelna. Pomyślałam o drobnych węgierkach.

Słodycz niepewnie zbadała grunt. Wydawała się wycofana, ale niewątpliwie obecna. Była niczym wanilia wyłaniająca się z dymu.

Gorzkość rosła właśnie za jego sprawą. Dymu zebrało się całkiem sporo i wyparł częściowo zioła. Obok wanilii wyłoniła się z niego kawa. Cechowała ją mocno palona nuta. Podłapała cierpkość, do której dołączyły kakaowe nibsy o ziemistym charakterze. Do głowy przyszedł mi też słód.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o czekoladowym piwie, a słód znów wydobył nieco ziołową nutę. Czułam taką... suszono-paloną, cierpkawą roślinność. Oczami wyobraźni patrzyłam też na nibsy i ziarna kawy w polewie kakaowej.

A soczystość w tym czasie bardzo się rozwinęła. W pewnej chwili śliwki węgierki z wyrazistym kwaskiem weszły na pierwszy plan i rozgościły się tam. Podkręciła je odrobinka cytrusa i jakby niedojrzałych, kwaskawych winogron (nawet nie wiem, czy fioletowych, czy zielonych). Śliwki dominowały.

Nasiliła się gorzkość ziołowa. Świeżość i jednak słodycz jakby odymionej wanilii złączyły się w ciężkawy akcent, sugerujący lawendę. Suszoną, zaparzoną jako napar. I lawendę... jakby karmelizowaną? Tu wyłamał się trochę cukier, lecz że ogólnie słodycz była zachowawcza, trzymała się średniego poziomu, ta nuta nie zwróciła na siebie większej uwagi.

Po tym jednak, już bliżej końca, nastało złagodzenie gorzkości. Poczułam bowiem jakby bardzo maślane orzechy włoskie. Surowe, delikatne, świeże - wygładziły dymno-kawowe nuty i uspokoiły cierpkie, ziemiste nibsy. Jedynie pobrzmiewały.

Po zjedzeniu został posmak maślano-orzechowy (nieco rozmyty) oraz cierpka nuta nibsów i kawy o dość wysokiej soczystości, mimo palonego wątku, jakby w polewie kakaowej. Czułam też soczyście kwaśne śliwki węgierki.

Czekoladę uważam za dobrą i tyle. Mocno palona, wyraźnie gorzka i przyjemnie, soczyście kwaśna, a do tego nie za słodka i całkiem złożona. Ziołowo-dymny splot, z czasem ulegający kawie, nibsom z domieszką ziemi świetnie się łączył z nieco waniliową słodyczą i mnóstwem soczystych, kwaśnych węgierek. Roślinna świeżość ziół wydała mi się ciekawa, a łagodzenie orzechami nie za mocne, bo całość do końca miała gorzko-kwaśny charakter. Słodycz białego cukru też się nie narzucała.
Wydała mi się trochę zbyt tłusto-ciężka, ale jeszcze nie tak, bym jakoś szczególnie miała ją krytykować.

Zupełnie inna niż orzechowo-strączkowa, pełna różnych orzechów i dziwnie "roślinnie mączna", palona i słodka jak budyń waniliowy Cachet Extra Dark 85 %. Tylko pewną "roślinność" można skojarzyć, ale też nie jakoś szczególnie bardzo. Nie przypominała też Moser o nutach karmelu, orzechowych cukierków czekoladowych, kwaśnego ananasa, cytryny. Inne nuty, inna słodycz, inna soczystość. Jedynie stopień prażenia wydał mi się podobny. Ogólnie jakościowo wyszła bardzo podobnie (więc nawet jak producent się zmienił, to na szczęście na tym tabliczka nie straciła).
Słód, nibsy i kawa przypomniały mi za to (Cachet) Biedronka Czekolada Belgijska Gorzka 70 % Kakao, jednak wspomniała była oczywiście słodsza rodzynkowo-miodowo i dodatkowo miała nutę piernika. 


ocena: 8/10
kupiłam: Biedronka
cena: 6,99 zł
kaloryczność: 605 kcal / 100 g
czy kupię znów: może w promocji

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat waniliowy, lecytyna sojowa

środa, 20 września 2023

Cachet Dark Chocolate / Chocolat Noir 70 % ciemna z Tanzanii

Nie lubię wielkich tabliczek. Zarówno gdy chodzi o wydłużanie ich, jak i pogrubianie. Pierwsze potem nie mieszczą się w szafce czy szufladzie, jednak prawdziwy kłopot mam z drugimi. Te niemiłosiernie grube po prostu z trudem się czasem łamie, trzeba się namęczyć. Stąd względnie nowa tabliczka Cachet cieszyła mnie tylko częściowo. Przy niej też sobie pomyślałam, że nowe propozycje marki, niektóre zmiany budziły we mnie... chyba prawie smutek. Coraz mniej widziałam w ich ofercie czekolad dla siebie.

Cachet Dark Chocolate / Chocolat Noir 70% Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tanzanii, z okolic miasta Mbeya.

Po otwarciu poczułam mocno prażony zapach. Należał do pasty 100% z właśnie mocno prażonych, dość wytrawnych migdałów i zwyklejszego masła orzechowego typu amerykańskiego. Całość zawarła pewną duszność, w którą wpisała się też słodycz. Choć nie bardzo wysoka, to jednak o ewidentnym charakterze białego cukru. Czułam również lekki, jakby sosnowy kwasek i trochę owoców. Na pewno cytrynę, trochę mniej śliwki... Łączyły się z wiecznie zielonymi drzewami, które zarysowały wizję całego lasu i jego mniejszych elementów, a więc kory drzew, szyszek.

Gruba tabliczka, choć twarda i masywna, okazała się zaskakująco (jak na tę wielkość i grubość) nietwarda. Wyglądała na lekko pylistą z racji matowości, acz w dotyku czułam zapowiedź kremowości.
Gdy ją łamałam, trzaskała średnio głośno. Była w miarę przystępnie łamliwa.
W ustach rozpływała się powoli i kremowo. Najpierw wydawało się, że będzie stawiać choć minimalny opór, ale nie. Szybko okazała się mięknąco-lepkawa, ponieważ swoistą mazią wypełniała usta. Była bowiem częściowo mazista, acz jakby bazowo cały czas zbito-gęsto tłusta. Z czasem zupełnie zmieniała się w gęsty krem, wciąż minimalnie zachowując pierwotny kształt kęsa. Przejawiała też subtelną soczystość. Czułam w niej lekko aksamitnie-pyłkowy efekt.

W smaku pierwszą poczułam słodycz cukru pudru, a po chwili do głowy przyszło mi posłodzone właśnie cukrem pudrem masło orzechowe amerykańskiego typu, a więc "peanut butter". Łagodne, akurat jednak nie słone, a mocno maślane i słodkie.

Maślany wątek od początku był istotny, bo zaraz obok pojawiły się maślane, mocno przypieczone ciastka kakaowe. Cierpkie kakao zaznaczyło swoją obecność, a więc m.in. zaczęło szykować miejsce pod mocniejszą gorzkość. Wydało mi się nieco wzmocnione dymem, wyłapałam kakao w proszku i lekki kwasek...

Kwasek owoców? Ledwo uchwytny, ale jednak. Wpisywał się w coś bardzo słodkiego... Dżem z borówek amerykańskich? I w ogóle borówki amerykańskie - przede wszystkim jednak słodkie, nie kwaśne. Do tego słodka konfitura z drobnych ciemnych śliwek. Podkreślona innymi owocami? Pomyślałam o jakiś ciemnych... i odrobinie soku cytryny?

W tym czasie wzrosła też gorzkość. Miała mocno prażony charakter, ale kryła też pewną... soczystość? Soczystość orzechów i ziemi. Dym... pobrzmiewał w oddali. Jakby trochę próbował umocnić gorzkość, a trochę się bał.

Orzechy wyszły bardziej dynamicznie. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa prażona nuta przedstawiła mi prażone migdały. Mocno prażone, dość wytrawne. Z czasem jednak echo łagodniejsze, maślano-słodkie zasugerowało krem z takowych.

Ziemia wydała mi się bardziej nieśmiała, acz z łatwością wplotła obraz lasu iglastego. Był świeżo-kwaskawy, specyficzny. Temu leciutkiemu kwaskowi blisko było do wątku owoców, bardzo spójnie to wyszło. Las jednak zaserwował mi także sporo cierpkości drzew, a więc też kory i szyszek. Mieszały się z motywem kwaskawych zielonych igieł. Wszystkie te leśne detale nakręcały się wzajemnie.

Słodycz rosła cały czas. Była znacząca, ale nie szczególnie intensywna czy wysoka. Cały czas trzymało się jej skojarzenie z cukrem pudrem, na szczęście z czasem niemal zupełnie się schowało. Na pewno jednak czuć właśnie ciężkość - nawet pewną duszność - cukru białego.

Ta duszność należała też do masła orzechowego. Głównie fistaszkowego, z mocno prażonych orzechów, a jednak jednocześnie dość maślanego... Z czasem fistaszki i migdały, najpierw płynące jakby niezależnie od siebie, zaczęły się mieszać w jeden krem... Maślany i bardzo słodki... Nie tyle już "masłoorzechowy", co nugatowy. Wyraźnie sowicie dosłodzony, przez co całość z czasem zbliżała się niebezpiecznie do granicy przesady. Mimo że orzechy przybrały właśnie mocno nugatowy wydźwięk, prażenie nie odpuszczało ani na moment.

Prażona nuta połączyła cierpkość kakao i drzew, kryjąc trochę to, że to kakao w proszku.

Pomogły też owoce, z których wyklarowały się śliwki, jakby z cytrynowym echem. Śliwki... już nie konfiturowo-dżemowate, ale też nie powiedziałabym, że jednoznacznie świeżo-surowe. Połączenie ciemnych owoców i soku cytryny zaobfitowało w... Jeżyny! Pomogła im cierpkość. Ogólna soczystość dzięki temu wzrosła, przełamując słodycz.

Właśnie śliwki i jeżyny, odrobina cytryny zostały w posmaku w towarzystwie kwaskawego lasu iglastego. Ogrom drzew, kory podkreśliła ziemia. Wraz z mocnym prażeniem kakao w proszku wyszło jako ciastka kakaowe. Orzechowo-migdałowy wątek na koniec się jakoś rozlał zupełnie. Posmak był bardziej jakby wręcz maślany... jakby maślaność próbowała złagodzić cierpkość.

Całość była smaczna, dość ciekawa. Prażone migdały, fistaszkowe masło orzechowe układające się w nugat oraz las iglasty z kwaskiem, który łączył się z odrobiną owoców (śliwki, cytryna, jeżyny, borówki amerykańskie) to bardzo zacne nuty, jednak nie podobał mi się wydźwięk słodyczy białego cukru i jakby cukru pudru. Choć tabliczki nie przesłodzono, to denerwowało. Wolałabym więcej gorzkości, bo ta czekolada była mocno prażona i maślana, cierpka od kakao w proszku, a właśnie nie tak głęboko gorzka, jak mogłaby być.

Drzewa i drewno, masło orzechowe i śliwki (ale wędzone) przypominały mi Cachet Tanzania 72 % Extra Dark, która jednak była właśnie bardziej gorzka od kawy i dymu. Co więcej, miała ambitniejszą słodycz - karmelowo-miodową. Ta to trochę... tańsza wersja podlinkowanej, jednak wciąż warta uwagi. Nuty samej miazgi przyjemnie zaadoptowały kakao w proszku - zupełnie odmiennie jak to miało miejsce w La Suissa Cioccolato Fondente / Dark Chocolate 72 %.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 11,89 zł (za 180g)
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku, lecytyna sojowa

niedziela, 2 lipca 2023

Cachet Tanzania 72 % Extra Dark Chocolate ciemna z Tanzanii

Cachetów przejadłam już dość sporo, lubię je, a marka kojarzy mi się właśnie z tanzańskim kakao. Co ciekawe jednak, czystą z kakao z Tanzanii jadłam jedynie Cachet Bio Organic 85 % Extra Dark Chocolate, a tak to z dodatkami. Natomiast czyste Cachety, w tym biedronkowe (np. Biedronka Czekolada Belgijska Gorzka 70 % Kakao), nie miały określonego kakao. Gdy więc wreszcie zdobyłam w miarę bazową czekoladę tej marki, byłam ciekawa, czy mnie czymś zaskoczy. 

Cachet Tanzania 72 % Extra Dark Chocolate to ciemna czekolada 72% kakao z Tanzanii.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach palonego, wręcz spalonego drewna i słodko-słonawego masła orzechowego, których charakter podkreśliły poważniejsze nuty kawy i słodu z tła. Odnotowałam trochę dymu - nic dziwnego, skoro ogólny stopień palenia był tak mocny. W słodyczy przejawiał się jako palony cukier. Całość wygłaskiwała trochę maślaność, poniekąd też orzechowa. Pewną lekkość, rześkość tchnęły nieśmiałe owoce. Może coś cytrusowego, np. powidła śliwkowe podkręcone cytrusami, może też... słodkiego i ledwo uchwytnego jak mieszanka lychee i pitai (smoczego owocu). Zapach, choć słodki, wydał mi się poważny i na pewno ciężki.

Twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała bardzo głośno, łącząc przy tym brzmienie łamanych gałęzi z odrobiną kruchości.
W ustach rozpływała się powoli, mięknąc po paru chwilach. Oblepiała usta, przybierając na kremowości i plastyczności. Nie wydawała się mocno tłusta, acz miała w sobie coś z masywnego, maślano miękkiego nugatu z aksamitnie-pylistym efektem.

W smaku pierwsza wypłynęła dość wysoka, acz o lekkim charakterze, słodycz. Reprezentowała nieznaczne, bardzo słodkie owoce, a dokładniej lychee i pitaję. Towarzyszyła im prostsza słodycz cukru. Owoce, same nieco się oddalające, uprosiły go jednak, by pochylił się w bardziej miodowym, karmelowo-miodowym kierunku.

Zaraz rozlała się też maślaność... słodka i orzechowa? Wyłapałam masło orzechowe, takie typowe "peanut butter", a więc typu amerykańskiego - trochę dosłodzone, lekko słonawe. Wprowadziło prażono-palony motyw, acz same arachidy poszły raczej w kierunku maślanej pasty orzechowej, słodkawej i maślanej naturalnie. Jako jednak że ogólna słodycz rosła, zaraz pomyślałam o nugacie.

Palono-prażone nuty zaraz wywołały też gorzkość. Nie była imperatywna, ale wyraźna i odważna. Zasugerowała i kremowi fistaszkowemu, i nugatowi kawowy wariant. Mocne palenie rosło i rosło, więc i kawa robiła się wyrazistsza.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do kawy dołączyły drzewa, fistaszki trochę się oddaliły, a do głowy przyszła mi cierpkość drzew i drewna iglastego. Paloność poniekąd zaczęła się oddzielać od drzew. Z jednej strony czułam drzewa cierpkie i żywsze, z lekkim kwaskiem roślin iglastych, a z drugiej...

...Z drugiej drewno palone. W tle mieszało się z pewnym ciepłem palenia, paleniska i odrobiną dymu. Pojawiła się tu wyraźniejsza cierpkość kakao i słodu. Słodycz oplotła te nuty jako karmel zrobiony z miodu. Jakby... palony karmel zalał te drzewa. Mimo tego palenia, okazał się też wyraźnie maślany. Przywrócił tym samym fistaszkowe masło orzechowe amerykańskie - jego słodycz wyciągając na wręcz karmelową. O tak, wariant karmelowy - to było to.

W tle ten kwasek lasu iglastego z kolei podkreślił subtelne owoce. Cierpkość zasugerowała słodko-gorzkawego grejpfruta, a dym podszepnął wędzoną śliwkę. Przeciągnęła nieznaczną cytrusowość w niemal nieuchwytne, słodsze owoce, a więc lychee i pitaję, przysłonięte słodyczą prostszą, wręcz cukrową, ale... ciepłą, wciąż paloną? Tu chyba jeszcze wyłapałam powidła śliwkowe. Dość mocno posłodzone.

Po zjedzeniu został posmak mocno palonego drewna i cukru, czyli w sumie karmelu, ale też cierpkość kawy. Słodycz choć o nieco lżejszym charakterze, była bardzo silna. Niby karmelowo-miodowa, ale też ciepła, palono-cukrowa. Wiązała się z fistaszkami, tym razem bardziej nugatowymi.

Całość była smaczna i interesująca. Wydała mi się spokojna, a wyrazista w smak. Nie była jednak siekierą, z żadnej ze stron. Ani szczególnie gorzka, ani też nazbyt słodka (acz słodka znacząco). Dużo kremu fistaszkowego, zarówno naturalniejszego, amerykańskiego PB, jak i nugatu mieszało się z drewnem i drzewami. Paloność mieszała się z rześkością jako dym, drewno palone i karmel, podkreślone odrobiną kawy, z miodowymi akcentami, owocami "lżejszymi". Tu jednak żałuję, że tak ciekawej nuty jak duet lychee i pitai cały czas trzymał się cukier. Na szczęście w dużej mierze zyskał ciepło palony-charakter. Bo właśnie bardzo mocno palona była całość.

Przypominała trochę też bardzo "masło orzechową" Cachet Bio Organic 85 % Extra Dark Chocolate, która też z czasem odsłaniała śliwki. Podlinkowana jednak całe mnóstwo śliwek, ponieważ ogólnie była soczystsza. Dużo w niej też kawy, słodu. Dzisiaj opisywana oparła się na maślaności, fistaszkowości i słodyczy. 
Przywołała też wspomnienie Cachet Bio Organic 72 % Extra Dark Chocolate Sea Salt, w której jednak sól sporo zmieniła. Acz wydaje mi się, że i samo kakao nutami obracało... nieco inaczej.


ocena: 9/10
kupiłam: Auchan
cena: 11,89 zł
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy kupię znów: może

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 25 stycznia 2023

Cachet Milk Chocolate Brownie & Pretzel mleczna z Tanzanii z brownie i preclami z solą

Czasem zdarza się jeszcze, ale już bardzo, bardzo rzadko, że ktoś mnie w coś właduje... zupełnie nie mojego, a ja mimo wszystko zdecyduję się dany produkt spróbować. Nie zważając, że nie ma szans mnie cieszyć. Czasem jednak jeszcze w porywach bywam ciekawa pewnych rzeczy. Lubię markę Cachet, a i całkiem miło wspominałam czekoladę z precelkami Chateau Salzbrezel. Po Halloren Cookie Dough Half-Baked Brownie z kolei też sobie pomyślałam, że warto zerknąć, jak brownie innej marki w kawałkach się w tabliczce spisuje. Znając jednak suche, twarde "krówki" z Cachet Milk Chocolate 40% with Banana & Fudge, obawiałam się, że tu trafię na przeciętne ciasteczka, a nie kawałki ciacha. Ale... kto wie? Stąd postanowiłam przyjąć tablicę od ojca, bo jak to mówią: "darowanemu koniowi (choć tu raczej żyrafie) nie zagląda się w zęby". Tak, podczas wspólnych zakupów w Auchan chciał mi kupić całą serię, ale do pseudo ciemnych z solą nie chciałam się zbliżać (a mleczną mogli bez problemu jakby co przygarnąć rodzice).
Kakao pochodzi z rodzinnych plantacji z okolic miast Kyela, Rungwe i Busokelo. Dobrze to wiedzieć, ale niedobre, co odkryłam już w trakcie degustacji (wtedy to w zasadzie były domysły, sprawdziłam po napisaniu recenzji). Otóż Cachet zdecydował się uciąć zawartość kakao w bazie. Szkoda. Cięcia kosztów... Smutne.

Cachet Milk Chocolate Brownie & Pretzel to mleczna czekolada o zawartości 31 % kakao z Tanzanii, z dystryktu Mbeya, z kawałkami brownie i solonymi preclami, produkowana przez Kim's Chocolate.

Po otwarciu poczułam bardzo wysoką, cukrowo-waniliową słodycz wymieszaną z ogromem głębokiego, wyrazistego mleka, wręcz śmietanką. Chwilami, zwłaszcza gdy nachylałam się nad wierzchem, starała się objąć dowodzenie. Zaznaczyły się też drobne nutki pieczonych precelków oraz kakaowo-gorzkawa ciastek kakaowych. Czuć to zwłaszcza po przełamaniu i w trakcie jedzenia.

Tłusta w dotyku tabliczka wciąż była twarda, jednak nie trzaskała przy łamaniu. Wydawała się bardzo gęsta. Przekrój miała proszkowy i pełen dodatków: brązowych kwadracików (brownie) i precli. Niektóre łamały się wraz z nią (to domena w większości brownie), inne zostawały (raczej precle) w danej części. Większość znalazła się na spodzie, acz któremuś kawałkowi brownie zdarzyło się też ostać w "wierzchu" kostki.
Precle były chyba w zasadzie typowymi małymi precelkami: lekkie, krucho-twarde i pustawe wewnątrz; trochę posolone. Kawałki raczej spore, ale bez przesady.
Brownie okazały się tworem ciekawym. Kojarzyły mi się z nieco rozmiękłymi (albo dopiero rozmiękającymi), a jednocześnie trochę stwardniałymi okruchami wypieku (np. brzegów lub wierzchu). Mocno trzymały się czekolady i same w sobie miękkawo (?) łamały się, więc trudno wydobyć "kwadracik" w całości.
Dodatki rozmieszczono średnio równomiernie, w ilości satysfakcjonującej, na bogato, ale jednak wciąż bez przesady.
W ustach czekolada rozpływała się maślano tłusto, wręcz trochę śliskawo i gęsto, w tempie średnim. Była gładka, wysoce kremowa. Z ochotą odsłaniała kawałki dodatków. Niektóre nadgryzałam i podsysałam trochę obok czekolady, ale większość zostawiłam już na koniec.
Precle poniekąd nasiąkały, nawet łatwo z racji napowietrzenia, jednak i tak długo zachowywały chrupką kruchość i były delikatniejsze. Znalazło się przy nich trochę soli integralnej z resztą - rozpuszczała się, a w trakcie gryzienia ukrywała wśród chrupaczy.
Brownie  na pewno nie były zwykłymi ciasteczkami. Wydawały się... opornie wilgotniejące niczym twarde, ale zawilgocone okruchy. Zwarte i masywne, trochę chrupiąco-pyliste. Po nadgryzieniu rozpuszczały się na proszkowo-grudkową papkę "jakby ciasto".
Wszystko było bardzo zgrane. Czekolada rozpływała się swobodnie, ukazując dodatki i wciąż je gęsto opływając - wszystko to dzięki temu, że nie napchali jej przesadnie i bez sensu (a w większości spód).

W ustach pierwsza niczym błyskawica smagnęła wysoka, cukrowo-waniliowa słodycz. Po chwili cukier zadrapał w gardle, mimo że nawet schylił się w nieco bardziej karmelowym kierunku, wanilia cały czas starała się temu nadać szlachetności.

Zaraz rozszedł się intensywny smak mleka, zgrywającego się nieźle z wanilią. Próbowało nieco poskromić przesadzoną słodycz. Dodatki długo nie dawały o sobie znać, acz gdy akurat o któryś zębem zahaczyłam, już w tym momencie się pojawiał, nieco osłabiając słodycz. Ta jednak i tak zaznaczyła swoją obecność w gardle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa czekoladowa baza wydała mi się mocno maślana. Maślaność zrównała się z mlekiem, a pomogła sobie jakby ciepłą nutką... czy to prażenia, karmelu... Także osadzonej w słodyczy.

Wyłaniające się z masy dodatki wnosiły nie za wiele, lecz wydaje mi się, że to właśnie precelki podkreśliły maślaność. Brownie przez długi czas z kretesem przegrywały z otoczeniem.

Precelki wnosiły więcej, bo niektóre czasem przekłuwały wszystko szczyptą soli, choć jak na twór tego typu były chyba słone bardzo delikatnie. Wprowadzały swój specyficzny pieczono-precelkowo-paluszkowy akcent, podkreślając w czekoladzie nutkę prażonych orzechów.
Odnotowałam gorzką, ciasteczkowo-kakaową nutkę, rozchodzącą się od kwadracików brownie. Przełamała troszeczkę słodycz goryczką i zmieszała się z mlekiem.

Wszystko to rozgrywało się na przesłodzonym, cukrowo-waniliowym, ale jednocześnie wciąż także mlecznym tle. Z czasem wyrazista mleczność wypłynęła na nowo; słodycz jednak coraz bardziej odciągała od niej uwagę. Nic sobie nie robiła z ich obecności "obok". Niemiłosiernie drapała też w gardle.

Gryzione, ciamkane już po czekoladzie dodatki okazały się wyraziste w smaku. Kawałków brownie ilościowo było więcej, stąd ogólnie cały czas w miarę je czuć. Konfrontację w ustach, w kęsach gdzie znalazły się razem, smakiem wygrywały precle. Mocniejszych albo raczej bardziej wyróżniającym się.

Precelki były dobrze wypieczone, raczej łagodne, ale ewidentnie paluszkowo-precelkowe, wytrawniejsze. Zwieńczone solą w punkt, niektóre nawet nie. Smakowo bardzo intensywne.

Brownie okazały się mniej intensywnie, acz zauważalnie goryczkowate. Choć też lekko słodkie, dostarczyły sporo gorzkości zarówno kakaowej, jak i trochę kojarzącej się ze spalenizną... Przypalonym na chrupko wierzchem, brzegami ciasta, w którym czuć nawet pewną mleczność. Wyszły bowiem rzeczywiście trochę jak ciasto czekoladowo-kakaowe.

Niestety jednak dodatki gryzione razem jakoś kłóciły się ze sobą, miałam wrażenie, że zrobił się śmietnik byle-czego.

Po zjedzeniu czułam drapanie słodyczy w gardle oraz posmak cukrowo-waniliowy pochodzący od czekolady. W ustach jednak większą sprawczością w kwestii posmaku wykazały się dodatki. Mocno i długo dominowały precle, co uważam za nieprzyjemne.

Całość w zasadzie była, czym miała być i uważam ją za względnie nieźle zrobioną. Bardzo zaskoczyły mnie te kawałki brownie. Producent nie poszedł na łatwiznę i nie dodał zwykłych ciastek. Brownie były rzeczywiście jakąś formą ciasta (okruchów, tylko dziwnie symetrycznych). Niestety otoczenie zbytnio je zagłuszało. Precle się wpasowały, z solą nie przesadzono (zorientowałam się tylko, że precelki już nawet w czekoladzie mi nie podchodzą po prostu jako twór, ale za to oceny nie obniżam). Niestety jednak przesadzono ze słodyczą samej bazy. I nie pomógł fakt, iż nie była to czysta, chamska cukrowość, bo po prostu męczyła. Dużo dodatków nie pomogło. Ich ilość uważam za dobrą (dużo, ale nie zrobiły z czekolady jeżo-szyszki).
Smuci mnie to ucięcie zawartości kakao bazy w odniesieniu do starszych smaków z tej linii (np. Cachet Milk Chocolate 40% with Banana & Fudge).
Chateau Salzbrezel, jak na mleczną z solonymi preclami, była  znacznie lepsza. Wyważona, bo po prostu mniej cukrowa (różnica to 5g "w tym cukry").
Dwie kostki (jakieś 22g) zacukrzyły mnie i zmęczyły zupełnie. Nawet gdybym wciąż lubiła połączenie czekolady z preclami, ilość cukru dosłownie uniemożliwia jedzenie... Oddałam Mamie, ale miała dokładnie to samo zdanie i odpadła po podobnej ilości ("przez ten cukier niezjadliwa, w końcu przez niego aż coraz mniej mleczna się wydaje", jak to ujęła). A jednocześnie nie sądzimy, by na rynku było coś lepszego (smutne)...


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 11,89 zł (za 180 g; chyba promocja, ojciec płacił)
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, miazga kakaowa, brownie kakaowe 8% (cukier, kakao w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, skrobia pszenna, substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; śmietana w proszku, olej słonecznikowy, rafinowany olej kokosowy, syrop glukozowy, sól), precle 4% (mąka pszenna, sól , olej słonecznikowy, mąka pszenna słodowa, drożdże, regulator kwasowości: wodorotlenek sodu), lecytyna sojowa, sól, naturalny aromat waniliowy

czwartek, 27 października 2022

(Cachet) Moser Roth Bio Organic 85% Dark Chocolate / Extra Noir ciemna

Cenię markę Cachet, więc cieszyłam się, że swego czasu można było dostać ich czekolady (np. Biedronka Czekolada gorzka 70 %) w wersji na Biedronkę. Po pewien rzut bio tabliczek w Aldim ruszyłam, zastanawiając się, ile z 4 kupię. Ciemną na pewno chciałam, ale po licznych rozczarowaniach Moser Roth trochę się bałam, co to za producent, czy i zawartość kakao nie okaże się oszukańcza etc. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że stoi na nimi Kim's, czyli wlaśnie ci od Cachet! Wzięłam wszystkie ciemne warianty, które występują także w wersji pod własne logo Cachet. Liczyłam na coś smacznego. Gdy dostałam paczkę od Pani_Chrup, zawierającą właśnie tę tabliczkę, czyli gdy w mojej komodzie znalazły się dwie takie, tym bardziej liczyłam, że marka utrzymała jakość, mimo że tę wyprodukowała dla marketu. Cachet Bio Organic 85 % Extra Dark Chocolate była bowiem smaczna, jednak nie zawiesiła poprzeczki niemożliwie wysoko. 

Moser Roth Privat Chocolatiers Bio Organic 85% Dark Chocolate / Extra Noir to ciemna czekolada o zawartości 85 %, produkowana dla Aldiego przez Kim's Chocolates (Cachet).

Po otwarciu uderzył niemal ordynarny zapach śliwek w alkoholu, czekoladowo-śliwkowych cukierków w alkoholu i nalewki śliwkowej, niosących ciężkość, jak i soczystość. W tej z czasem pojawił się słodko-kwaskawy ananas jako... galaretki ananasowe w czekoladzie? Tej bowiem nie brakowało, wraz z zaznaczoną cierpkością i mocnym prażeniem. Jak cukierki, to bardzo, bardzo czekoladowe, a do tego... do głowy przyszły mi fistaszki, właśnie jakieś masywne czekoladowo-orzeszkowe cukierki, z charakterem podkreślonym ziemią i goryczką słodu.

Twarda tabliczka łamała się z głośnym, skalistym trzaskiem.
W ustach rozpływała się powoli, początkowo stawiając opór. Była gładka, najpierw suchawa, ale rozkręcająca się w tłustości. Miękła i gięła się, rozchodząc jak grudka zbitego, lepkawego masła orzechowego.

W smaku pierwsze wystrzeliły słodycz i goryczka. Obie pomknęły w alkoholowym kierunku. Słodycz gdzieś w tle ułożyła się w nieco procentowy karmel... karmelowe nadzienie?

Na pierwszym planie, dynamiczniej rozbrzmiała jednak soczysta goryczka. Pomyślałam o mocnym alkoholu, który miał jednak wyraziście owocowy smak. To jak nalewka śliwkowa i mocno alkoholowe cukierki czekoladowo-śliwkowe. Kwasek śliwek nadał alkoholowi soczystości, słodycz zaś sprawiła, że był jak najbardziej smakowity i... truflowo-kakaowy.

Właśnie w tej truflowości odnalazła się goryczka. Podkreśliła odważne prażenie. Od śliwkowych cukierków odskoczyło trochę cukierków orzechowo-czekoladowych, z fistaszkami. Orzeszki stonowały całość, uspokoiły ją, sprowadzając wszystko na łagodniejszy, wręcz maślany tor. Pomyślałam o maśle orzechowym fistaszkowym, bo właśnie w fistaszkach znalazło ujście prażenie.

A jednak wiązało się też z goryczką - na pewno nie arachidów. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wzrosła, przytaczając trochę słodu. Fistaszki straciły pewność siebie, ale pobrzmiewały. Słód mieszał cierpkościami różnymi i w końcu znów skierował uwagę na mieszankę czekoladowo-owocowych słodyczy.

Alkohol jakoś zaniknął, soczystość i słodycz owoców nie. Wciąż czułam śliwkowo-czekoladowy duet, ale też coś bardziej słodko-soczystego i egzotycznego. Ananasowe cukierki w wydaniu naturalnym, naturalna i soczysta galaretka ananasowa z podkreślonym kwaskiem. Tu trochę cytryna podziałała. Oczywiście myślę o takich oblanych grubą warstwą ciemnej czekolady lub czekoladowo-kakaowej polewy dobrej jakości.

Słodkie owoce otworzyły drogę także słodyczy karmelu, trzymającej się na tyłach. Bliżej końca dała się poznać jako maślany karmel... wyraźnie jednak z wątkiem palonego cukru. Palonego aż do lekkiej goryczki. Wyobraziłam sobie karmelizowany słód.

Po kwaskawo-owocowym występie i maślanym epizodzie nagle gorzkość zrobiła się bardziej dosadna i poważna. Słód zmienił się w niemal pikantną ziemię i czarną, gorzką kawę. Przewinęły się tu prażono-palone nuty, a także soczystość. Kawa zaczęła podpływać do wszelkich cukierków czekoladowych, osłabiając ich słodycz.

W posmaku został kwasek śliwek i ziemi, trochę goryczkowatej kawy i maślaność... jakby różnych cukierków czekoladowych z jego sporym udziałem.

Całość niby miała nuty Organic 85 % Extra Dark, ale wyszła bardziej owocowo (śliwkowo-ananasowo). Jednocześnie o wiele bardziej alkoholowo. Trochę mi się to gryzło z fistaszkami, ale jako że całość miała klimat "mieszanki cukierków", a nie, że wszystko się pomieszało ze sobą, było smacznie. Ziemia, kawa - to też jak najbardziej. Jestem jednak pewna, że do tej tabliczki nie użyto samych tańzańskich ziaren. Obie bardzo smaczne, na poziomie tym samym, tylko że o nutach innych (na pewno coś tam zmienili, bo i wartości lekko się zmieniły). Do zwykłej Extra Dark 85 % jednak też podobna nie była. 
Dzisiaj opisywana to mocno alkoholowa, śliwkowo-ananasowo cukierkowa, gorzka dzięki kawie i słodowi, palona smaczna i zaskakująco dobra jakościowo czekolada.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy kupię znów: raczej nie, ale miło, że miałam dwie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii bourbońskiej

czwartek, 30 czerwca 2022

(Cachet) Moser Roth Bio Organic Chocolat Noir Pineapple & Coconut ciemna 57 % z kokosem i ananasem

Aż brakuje słów, by wyrazić, jak latem 2021 cieszyłam się z powrotu do normalnego trybu studiowania. Zdalnie to była jakaś pomyłka - czułam, jakby uciekło mi tyle semestrów... . Tym większe było rozczarowanie, gdy nadeszła jesień. Normalnie miało być tylko 20% zajęć. Parę czekolad już niezbyt w moim typie przeznaczyłam właśnie na uczelnię czy to po prostu na dni bardziej napchane zajęciami. Pierwszą taką miała być kolejna z organicznej linii Moser Roth (Noir Apricot & Hazelnuts już za mną), której bym nie kupiła po tym, jak zniechęciłam się do marek Aldiego, ale... producentem był Kim's Chocolate, czyli ci od Cachet. Jadłam już Cachet Bio Organic 57 % Pineapple & Coconut i byłam ciekawa, czy, skoro obecnie wszystkie czekolady w Aldim są gorsze jakościowo, to i Kim's się w to wpisało, czy trzyma poziom.

Moser Roth Privat Chocolatiers Bio Organic Chocolat Noir Pineapple & Coconut to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z kokosem i suszonym ananasem, produkowana dla Aldiego przez Kim's Chocolates (Cachet).

Po otwarciu poczułam intensywny splot, który otwierała mocno palona nuta wpierw średnio jednoznaczna i ziemia. Pierwsza po chwili zaprezentowała palone drewno i kawę, splątane dymem, w którym to szybko do głosu dochodziły dodatki i zrównywały się z bazą. Kokos wydał mi się wszechobecny i poniekąd naturalnie orzechowy, też palony, co przypieczętowała aż zwęglono-drewniana nuta, a poniekąd likierowo-aromatowy. Poprzez ten aspekt łączył się z nim ananas o wydźwięku alkoholowej, soczystej pina colady. Wydał mi się niemal ciężkawy i niewątpliwie słodki. Ogólnie, mimo gorzkości, nie brak słodyczy. Jej charakter wyszedł likierowo, a całość wydała mi się nieco zbyt napastliwa, gdy o zapach chodzi, acz wciąż jeszcze całkiem smakowita.

Niby suchawa w dotyku tabliczka i tak sugerowała lekką tłustawość czy raczej ulepkowość. Była twarda i średnio głośno trzaskająca przy łamaniu. Wyszła nieco krucho, co uwarunkowały dodatki. Dodano ich dużo; bardzo, bardzo je podrobiono, co średnio mi się podobało. Trzymały się czekolady porządnie, nie odskakiwały. Chyba nadały pewnej kruchości. Ewidentnie dominował kokos jako wiórki, posiekane kawałki oraz posiekane wiórki. Ananas to trochę farfoclowa drobnica w skąpej ilości.
W ustach rozpływała się powoli, gładko i tłusto. Ochoczo miękła. Okazała się kremowa i nieco ulepkowa, przy czym tłustość wydawała mi się nieco przesadzona. Chwilami suchawa i oporna z racji tego, jak wiele malutkich dodatków w niej zatopiono. Odsłaniały się po pewnym czasie, ja zaś gryzłam je dopiero, gdy czekolada już zniknęła (jak zawsze). Choć przełożyły się na wrażenie zlepka-ulepka, zaskoczyły względną przystępnością.
Kokos początkowo chrupał, nie memłał się. Wyszedł sucho podprażony, a dopiero gryziony trzeszczał i rzęził. To samo robił nasiąkający z czasem ananas. Upodobnił się pod koniec strukturą do wiórków, bo okazał się włóknistą, suszoną, a nasiąkniętą i nieco twardawą, drobnicą. Poskąpiono go, a to, co było, nie zachwycało. Drobinki, które w ogólnym chrzęście można by przegapić.

W smaku pierwsza uderzyła słodycz, za sprawą której wszedł soczysty ananas. Mignął cukier, acz prędko wkroczył także kokos, odwracając uwagę i rozwijając słodycz na wiele aspektów. Pomyślałam o likierowych aromatach, bo to i one chyba były (aromaty, nie likier).

Słodycz rozeszła się, przy czym wydała mi się bardziej wyważona. Poszła w kierunku palonym. Palony cukier... no, karmel, zmieszał się z lekką gorzkością.

Gorzkawość nie zwlekała z pojawieniem się. W zasadzie była subtelna, ale wyraźna. Miała palony charakter i oddawała czarną kawę. Tylko co zaparzoną, ciepłą. Biło od niej właśnie ciepło i łączyło się z likierami / syropami. Słodycz zmieszała się z nią. A jednak i trochę ziemi się doszukałam. Podsycał ją, nadając soczyście zawilgoconego efektu, ananas. Wręcz wgryzający się i w słodycz, i w gorzkość - właśnie jako soczystość.

Palona, gorzkawa kawa rozpływała się odważnie, dominując. Wsparł ją goryczkowaty, palony dym. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa palony aspekt gorzkości okazał się zaskakująco mocny, po czym ogólna gorzkość niestety zaczęła słabnąć. Kawa zmieniła się w łagodniusią kawusię rozpuszczalną z delikatną pianką... Może kawę orzechową? Orzechowo-karmelową? Oba wątki miały wpisaną w siebie maślaność. Przy orzechowym aspekcie dym dobudował aż węgielną nutę. 

Słodycz za to nie odpuszczała i choć była w dużej mierze karmelowa, likierowo-pinacoladowa, to i tak męczyła. Nagle bowiem zorientowałam się, że spod orzechowo-palonej, kokosowej toni wypływa także słodki ananas o wydźwięku soczystego alkoholu. Wszystko to się ze sobą wiązało. Nuty płynęły zarówno z czekolady, jak i nasilały się przy dodatkach.

Śmietankowo-maślany, rozbijający charakter ciemnej czekolady, wątek rósł wraz z wyłanianiem się dodatków. Pomyślałam o kokosowym drinku ze śmietanką (?), pina coladzie. Kokos mieszał się z orzechami i choć w dużej mierze pochodził z aromatu, wyszedł smakowicie. Bił też od wiórków. Ten był już naturalniejszy.

Gdy czekolada znikała, zagrała raczej maślano-słodkim, palono karmelowym i aż lekko grzejącym w gardle smakiem, robiąc miejsce dodatkom. Pobrzmiewała jednak również lekka cierpkawość kakao.

Gdy gryzłam dodatki, czułam głównie prażone, "orzechowawe" wiórki kokosa, podkreślone aromatem kokosowym. Raz po raz pojawiał się słodko-kwaskawy ananas. Był naturalny, ale mało wyrazisty. Soczysty, ale i suchawy... na pewno podkreślony nienachalnym aromatem.

Po zjedzeniu został maślano-kawowy posmak ciemnej i bardzo słodkiej czekolady oraz mocny splot kokosa i ananasa. Na koniec ich sztuczność już nieco przeszkadzała.
Ja jednak po małej ilości zostawiłam, a resztę wzięłam na uczelnię po kilku dniach - wówczas ewidentnie trochę zwietrzała i to wyszło jej na dobre.

Całość była smaczna, ale wydaje mi się odrobinkę gorsza od Cachet Bio Organic 57 % Pineapple & Coconut. Odebrałam ją jako nieco bardziej naaromatyzowaną, ale w zasadzie bardzo zbliżoną. Choć obecnie mnie jej słodycz przeszkadzała, nie wydała mi się mocniejsza od tej wspomnianej. Może... w odbiorze? Bo może dzisiejsza była nieco tłustsza? To ogólnie wciąż bardzo dobra tabliczka tego typu, szkoda tylko że z niedociągnięciami (np. wolałabym więcej kawałków ananasa, niższą słodycz i tłustość, a wyższą zawartość kakao).


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe 5%, kawałki suszonego ananasa 1%, lecytyna sojowa, naturalny aromat ananasowy, naturalny aromat kokosowe, naturalne aromat