Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Benns Ethicoa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Benns Ethicoa. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 czerwca 2022

Benns Ethicoa Anaimalai Hills - India 72% ciemna z Indii

Indie niepodważalnie mają ciekawą kulturę. A właściwie... wiele kultur, biorąc pod uwagę obszar. Kakao indyjskie uważam za intrygujące i smaczne, więc i ono dokłada się do ogólnej sympatii do indyjskich klimatów. A jednak nie umiem idealizować Indii i pewnych spraw związanych z nimi, jak np. z wierzeniami (podpowiedź dla ciekawskich: myślę tu o kościach i Gangesie, biedzie oraz ze wszelkimi zanieczyszczeniami z tym związanymi - byłoby jednak nie na miejscu pisać o tym we wstępie do czekolady). Niestety jednak, coś tak czułam, że ta tabliczka wpisze się w "mroczną stronę Indii", bo marka Benns może robić za przykład, jak nie powinna wyglądać porządna czekolada. Cieszyłam się, że to już koniec mojej przygody z nią.
Podsumowaniem jej miała być tabliczka z kakao od pana Harisha Manoja Kumara z 13letnim doświadczeniem. U podnóży Gór Słoni hoduje on hybrydę amelando i criollo - te ziarna znalazły się w top 18 światowego rankingu ICA.

Benns Ethicoa Anaimalai Hills - India 72% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao hybrydy amelando i criollo z Indii, z obszaru gór Anaimalai (Góry Słoni), ze stanu Tamil Nadu, okolicy miasta Pollachi.

Po otwarciu poczułam słodki zapach śmietanki i mleka z jasnym miodem (np. wielokwiatowym), który krył sporo słodkiej soczystości rodzynek i fig. Do głowy przyszły mi jasne, niemal "miodowe" bakalie. Zaplątało się tam trochę delikatnych orzechów. Drobna soczystość z mleczno-śmietankowym wątkiem przełożyła się na myśl o słodkim mleku smakowym np. wiśniowym. W trakcie degustacji doniuchałam się też różowych winogron czy może... słodko-różowego wina (ale jakby z wyciętą alkoholowością)?

Średnio ciemna tabliczka przy łamaniu trzaskała całkiem głośno. Okazała się twarda i bardzo krucha, łamliwa. Nie trzymała się linii podziału, a w paru miejscach dosłownie roztrzaskiwała się na drobne kawałki.
W ustach rozpływała się w średnim tempie i dość opornie. Choć trochę miękła, to do końca w pewien sposób, bazowo trwało poczucie twardości; zachowywała zwartość. Gięła się trochę ulepkowato roztaczając tłusto-rzadkie smugi. Wydała mi się lekko śmietankowo-tłustawa, śliskawa, może nawet wodnista. Znikała na nic.

W smaku pierwszy pojawił się miód. Taki najzwyklejszy, prosty wielokwiatowy. Roztoczył słodycz, która choć nie była bardzo wysoka, to wydała mi się odosobniona.

Po chwili podszył ją drobny kwasek, który... był w zasadzie słodko-kwaskiem, bo należał do bardzo słodkich suszonych owoców, które właśnie jedynie kryły trochę soczystej kwaśności. Pomyślałam o ciemnych, soczyście-jędrnych rodzynkach i złocistych figach. Takich, w których aż wydzielił się słodki, naturalnie owocowy cukier.

Po chwili mignęło pewne ciepło. Pomyślałam o przyprawach, w tym cynamonie cejlońskim o zerowej gorzkości. W zasadzie nawet o pikanterii nie można tu mówić. Było łagodnie, niemal neutralnie. A jednak... może to jakieś ciepełko, jakby wspomniane rodzynki były nasączone w rumie / winie, ale z których alkohol już wyparował? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa już wydawało mi się, że chwytam jakąś gorzkawość. Nikła jednak w innych wątkach.

Napływały za to orzechowe, również słodkawe nuty. Wyszły tłusto, słodko-maślanie... Wyłoniły się pyszne, delikatne nerkowce, po czym osiadły w ogólnej orzechowości. Zalała je śmietanka. Delikatna i pełna, trochę słodkawa... Kumulowała się i z czasem zasugerowała jakiś delikatny, pełny jogurt z serkiem mascarpone. Wciąż bez kwasku.

A jednak soczystość czułam... od suszonych, miodowych rodzynek odłączyło się jej trochę i choć wciąż w słodkich klimatach, to jednak zrobiła się nieco konkretniejsza. Pomyślałam o mleku wiśniowym, słodkim nabiale w tym wariancie. Ten jednak szybko umknął na rzecz nabiałowego deseru zasłodzonego miodem z rodzynkami nasączonymi... może właśnie też miodem. Albo czymś mocniejszym... to jakby odległa kompozycja "rum&raisins" (rumowo-rodzynkowa), może odrobinka cynamonu, ale i z jasnym miodem na pewno...

Z czasem słodko-miodowa, minimalnie owocowa soczystość zmieszała się ze słodyczą miodu i cukru, scukrzonych owoców i scukrzonego miodu oraz śmietankowo-maślanymi nutami. Końcówka była niczym śmietankowy, aż mdławy (już prawie bez "ciepełka") deser z nutką owoców i orzechów.

W posmaku wyraźnie został splot śmietanki i masła, ale też odrobinka nerkowców w towarzystwie rodzynek. Zasłodzonych co niemiara miodem i... cukrem, ale takim ze scukrzenia. Może miodu. A do tego tanina oraz poczucie, jakby miało pojawić się ściągniecie (ale bez realnego).

Całość była przede wszystkim słodka, a więc po prostu słodko-nudna, nijaka. Nawet gorzkawości prawie w niej nie było, soczystość raczej jedynie sugerowała kwasek, niż jakikolwiek przytaczała. Odrobinka owoców wyszła na słodko (mleko wiśniowe, suszone "miodowe"), a do tego wpisała się w ogrom miodu, scukrzenia i cukru. Z kolei śmietankowo-maślana reszta była aż neutralna. Słodycz więc szalała w najlepsze (doskwierał brak przełamania albo wyważenia). Motyw ciepła i nerkowców był niemal nieuchwytny, a że był i rozczochrał, w zasadzie tylko irytował, że zamknięto go w takim nudnym otoczeniu i beznadziejnej formie / strukturze. Myślę, że nerkowce mogłyby wybłagać u mnie 6, gdyby właśnie nie ta forma i struktura. A może wtedy i inne nuty inaczej by pracowały?

Soklet 57%, choć o znacznie niższej zawartości, także bardzo słodka, a prawie bez gorzkości, miała na ten przykład głębię i bogactwo smaku: przyprawy od wanilii po charakterne korzenne, owoce oprócz "miodowo"-suszonych też inne, soczystsze, a i ogrom wytrawniejszych (marchew, orzechy, kasza) nut. W ciemno upierałabym się, że zawartości się producentom pomyliły.


ocena: 5/10
cena: 25 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy 

sobota, 21 maja 2022

Benns Ethicoa Sungai Ruan - Malaysia 72% ciemna z Malezji

Jako kolejną tabliczkę tej marki wybrałam z Malezji, bo z tego kraju jeszcze nigdy żadnej nie jadłam i po prostu mnie trochę ciekawiła. Ciekawiłaby bardziej, gdyby nie zastrzeżenia co do formy i jakości. Chwilę pomyślałam, sprawdziłam. Malezja leży na wyspie Borneo, z której to jadłam jedną czekoladę: Krakakoa 75 % Lidung Kemenci Kalimantan. Nie była cudem, więc poprzeczka w sumie wysoko się nie znalazła, aczkolwiek... Taki "szczególik", że od razu przypomniały mi się wspaniałe, indonezyjskie czekolady - wszak to ten region. Co mogę o tym kakao więcej rzec? Ponoć mocno prażone. Zakupione z plantacji rodziny Koh, mającej ponad 30 lat doświadczenia. Sami, rodzinnie, zajmują się uprawą, fermentacją i suszeniem ziaren. Wokół ich plantacji kakaowców jest mnóstwo plantacji różnych owoców (co w sumie nie jest niczym dziwnym). Byłam ciekawa, jak bardzo wpłynie to na kakao.

Benns Ethicoa Sungai Ruan - Malaysia 72% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao trinitario z Malezji, ze stanu Pahang, wioski Sungai Ruan.
Czas konszowania to 72 godzin.

Po otwarciu poczułam łagodne mleko i migdały, może właśnie mleko migdałowe... ale też prażenie m.in. z migdałami związane. Prażenie czy nawet wędzenie? Na pewno wprowadzało motyw bardzo rozgrzanej słońcem suchej, ciemnawej ziemi. Oprócz tego czułam słodycz duszącą czarne porzeczki. Dziwne - wyobraziłam sobie miód z czarnymi porzeczkami (taki, co przejął ich kolor i się nimi zagęścił). Trochę jakby dżem w odwróconych proporcjach, tylko że... porzeczki były raczej świeżo-surowe. Tyle że zmieszane ze słodyczą. Chwilami przybierały na wyrazistości. W tle plątała się słodka, egzotyczna nutka owoców, trudna jednak do uchwycenia. Zapach wydał mi się głównie słodko-kwaskawy. Gorzkość nie zaznaczyła się nawet najdelikatniejsza (szkoda). 

Tabliczka koloru ciemnej mlecznej podczas łamania miejscami trzaskała / chrupała delikatnie (czasem zaledwie jak suszona trawa), miejscami konkretnie i głośno - zależy, czy trafiło się miejsce cieńsze czy grubsze. Nie trzymała się linii kostek, była delikatna i krucha. Kruszyła się na małe kawałki.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, acz miękła szybko. Mimo miękkości, zachowała zwartość, wyginając się. Roztaczała wokół siebie tłusto-rzadkie smugi. Była gładka (co okazało się zaskoczeniem z racji ziarnistego przekroju), w porywach wodnista i śliskawa. Nic nie pozostawiała po sobie.

W smaku pierwsze przywitały mnie czarne, świeże i surowe, doskonale dojrzałe porzeczki. Połączyły w sobie specyficzną słodycz i leciusieńki kwasek, by następnie szybko utonąć w miodzie.

Słodycz rosła prędko i choć w pierwszej chwili pomyślałam o porzeczkach zalewanych jasnym (wielokwiatowym?) miodem / miodzie z porzeczkami, to szala przechyliła się na cukrową stronę. Prędko kompozycja zrobiła się aż chamsko słodka. Może też słodka trochę pudrowo? Jak sproszkowane suszone owoce i cukier puder?

Trochę jakby tak miodowo-porzeczkową masę chlapnąć na twaróg... kanapkę z tłusto-mdławym twarogiem. Zrobioną na żytnim chlebie, który skrył nutkę... zboża / słodu? Leciutko goryczkowatą.

Porzeczki zaś zadbały o cierpkawe echo. Ze świeżych na tyłach zmieniły się w takie... miękkawe, wielkie i przejrzałe. Ich smaczek zahaczył o... grzyby? W takim nieco "czekoladowo-nadzieniowym" wydaniu, a częściowo... coraz wytrawniejszym? Gdy tak grzyby zmierzały w coraz bardziej ryzykownym kierunku, rozpędziły je nagle migdały. Chlebowe akcenty też się w nie zmieniły.

Wraz z tym jak umacniała się cukrowa słodycz, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kompozycja stała się mleczna. Zupełnie jakby popłynęło mleko... mleko migdałowe? Z orzechowym, słodkawym echem. Wyobraziłam sobie cukrowy sernik, z aż pudrowym motywem, bez jakiegokolwiek kwasku, a jednak... z rodzynkami? Co bardziej gorzkawe, utworzyło dla sernika migdałowy spód. Na styku tych nut zarysowało się wytrawne, czyste masło (przed oczami wyobraźni stanęła mi kostka masła, po prostu). Zupełnie, jakby ktoś dodał go o wiele za dużo do sernika (myląc proporcje z serem?).

Rodzynki mieszały się z migdałami i grzybami na tyłach. Wydały mi się jakieś nieświeże, nadpsute albo jakby użyto rodzynek w rumie czy coś i tak dziwnie wyszły. Z taką pewną... ostrością? Jakoś tak wytrawnie? Wraz z kolejnymi kęsami przyszła myśl o jackfruicie (owocu, który smakuje trochę "wędzono-mięśnie"). To jednak nie był w 100%ach on (może w 80%?). Migdały próbowały obudować to prażoną nutą. Pojawiła się ziemia rozgrzana słońcem i dzięki niej z czasem wróciła cierpkość.

Od sernika i jego rodzynek rozeszła się jednak odrobineczka - może nawet iluzja - kwasku. Wróciły surowe czarne porzeczki. Słodko-kwaskawe, zaprosiły do tańca bardziej egzotyczne owoce. Podobne, porzeczkowawo-kulkowe... "jagódkowe" i niedookreślone. Też jednak - surowe, a dosłodzone (zasypane cukrem?). Również one niosły ciepło tropików, słońca (jakby czuć ich dojrzewanie w jego promieniach).

A jednak i jakiś... cierpkawo-kwaskawy ananas? Coś żółto-soczystego się tam zaplątało... jakby mieszankę słodzidła (już raczej cukru niż miodu) i porzeczek próbowano przełamać. A potem znów wrócił cierpkawy jackfruit, w asyście łagodzącego wszystko masła i sernika, którego słodycz się zredukowała, przez co z kolei wydał mi się głównie maślany. I nie to, że ogólna słodycz zmalała; ona jakby odrywała się od wytrawniejszych nut i płynęła sobie obok.

Po zjedzeniu na dość długo został posmak przesadzonej, pudrowo-cukrowej słodyczy i prażonych migdałów. Cierpkość i pewne wędzenie, nawet coś ostrzejszego... Motyw czarnych porzeczek mieszał się z egzotycznym kwaskiem, ale chwilami także na końcówce wypływał bardzo wyraźnie. Na zasadzie jakby... przyozdobiono nimi straszliwie przesłodzony sernik (może i na mleku migdałowym?).

Czekolada miała trochę fajnych nut (czarne porzeczki), parę takich, co mogły być przyjemne, ale zmierzały w złym kierunku (migdały / mleko migdałowe, sernik) i coś przy nich drażniło. Słodycz mi przeszkadzała, bo nie dość, że była za wysoka; chwilami się odrywała i miała toporny wydźwięk. Owoce niestety wyszły przesłodzone, egzotyczny powiew zbyt zgłuszony, niejednoznaczny, a gorzkości w sumie brak. Była jakaś wytrawność (grzyby, rodzynki, jackfruit), ale wyszła pokracznie. Konsystencja i forma beznadziejne, więc i za nie punkt poleciał (smakowo to 6).

Byłam w szoku, bo przecież i w Krakakoa pojawiła się delikatniusia nutka grzybów (specyficzna i dziwna). Oprócz tego egzotyczne owoce (ale w o wiele bardziej owocowym, złożonym bukiecie, bo i banany, daktyle, maliny, pomarańcze czułam), znacznie więcej ziemi, kawy... Choć też słodka, Krakakoa była o wiele wytrawniejsza. W niej zaintrygowała mnie marchew. W Benns czułam karykaturalne, wytrawne rodzynki. Jak Krakakoa to zacne przyprawy, zioła, tak Benns ledwie ciepełko.


ocena: 5/10
cena: 25 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 568 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy 

sobota, 23 kwietnia 2022

Benns Ethicoa Vung Tau - Vietnam 72% ciemna z Wietnamu

Marka Benns u mnie źle zaczęła. Na wstępie podpadła mi formą i wyglądem; tym, że była niewygodna do jedzenia, a w smaku słodka. I cóż po zachwycających opakowaniach? Przynajmniej tego nie mogę im odmówić. Uznałam, że wezmę się za nie raczej prędzej, niż później. Wszak od leżakowania w szufladzie lepsze się nie zrobią, a "sterczące ramki" nie wypełnią się czekoladą. A może przynajmniej smak miał mnie zaskoczyć... chociaż trochę? Zdecydowałam się na region intrygujący mnie i smaczny, wytrawniejszy. No już jakby Wietnam przesłodzili... Niby wszystko mogło się zdarzyć, ale co tam. Wpisuje się to w piękno odkrywania ciemnych czekolad.
Z informacji producenta wynika, że kakao do tej tabliczki kupili od pana Trana Van Thanha, stacjonującego w Vung Tau, portowym mieście prowincji Ba Ria (południe Wietnamu). Ma on 15-letnie doświadczenie w uprawie kakao.

Benns Ethicoa Vung Tau - Vietnam 72% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao trinitario z Wietnamu, z prowincji Ba Ria, okolic miasta Vung Tau.
Czas konszowania to 72 godzin.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach miodu leśnego - niczym prosto z leśnej, ukwieconej polanki. Wydawał się aż lekko drapiący, rozgrzewający. Bardzo wyraźnie zaprezentowała się też melasa. Skoro las, pojawiły się drzewa. Połączyły się z melasą, obfitując w ciastka korzenne albo trochę orzechów w cynamonie. Kompozycja wydała mi się lekko mleczna, lekko... suszono-ciepło owocowa. Morelowa? Mimo wytrawniejszej sugestii, głównie słodka. Zwłaszcza w trakcie degustacji cierpkawej słodyczy dodały jej jakby nieco fermentujące czerwone owoce (porzeczki?).

Czekolada już wyglądem nie zachwycała, bo nie dość, że o niewygodnym kształcie: cienizna z wysokimi "ramkami", to jeszcze jasna jak ciemna mleczna. Przy łamaniu lekko chrupała, robiąc to, gdzie jej się podobało (nie po liniach). Mimo pewnej delikatności, sprawiała wrażenie względnie twardej; może trochę kruchej.
W ustach szybko miękła, ale rozpływała się w średnim tempie. Wykazała w nich pewną masywność i zbitość. Kawałek wyginał się, upuszczając tłuste, zawiesinowate smugi. Gdzie czekolada była cieńsza, tam w ogóle jakoś szybko... nawet nie to, że się rozpływała, co znikała. Była gładka. A znikała jak woda, nic nie zostawiając.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz lukru. Rozchodziła się, pewna siebie, po ustach, budując skojarzenie z miodowym lukrem. Z czasem właśnie w miód się zmieniła. Była mimo to w pewien sposób lekka, kwiatowa.

Prędko zaznaczył się motyw ciastek. Nieco wytrawniejszy w pierwszej chwili, potem coraz bardziej melasowy. Musiały to być jakieś dość tłuste i masywne, twarde. Dołożyły się do słodyczy, ale wplotły też sporo ciepła, korzenności. Ona zaczęła nieco ocieplać język. Ciastka melasowo-korzenne zaprosiły drzewa.

Z boku nieśmiało odezwały się czerwone owoce... jakby czerwone porzeczki z wyciętym kwaskiem? Też w wydaniu lukrowym, pudrowym. Jak porzeczkowy lukier? Zalukrowione czerwone owoce... Albo czerwony dżem, w którym ktoś pomylił proporcje cukru i owoców. Ewentualnie dosładzany sok porzeczkowy? Wszystko to było mało jednoznaczne.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drzewa wyszły na pierwszy plan. Oprócz nich słodycz oczywiście też była bardzo wysoka i wszechobecna, ale w pewnym momencie to właśnie drzewa przyciągnęły uwagę. Podkreśliła je korzenność, cynamon. Las, masywne pnie i... trochę orzechów. Te zaczęły jeszcze bardziej kompozycję łagodzić. Musiały to być jakieś tłuste, niemal oleiste - makadamia najpewniej. Tłuszczowość rosła, chwilami chyliła się ku śmietance.

I właśnie śmietanka mieszała się z owocami. Namiastka czerwonych tonęła w niej i dosłodzeniu... Jakby tak wymieszać owoce ze śmietanką i zasłodzić. Raz po raz zahaczało o cukier / lukier (co odlegle mignęło jakąś słodką bułeczką z owocowym nadzieniem i lukrem), ale trzymało się raczej miodu. Z leśnej polanki, skrytej wśród konkretnych drzew. Rozgrzał nieco jak przyprawy korzenne, których szczypta także cały czas pobrzmiewała. Kwiaty z polany zaczęły się jednak zmieniać w coś podsuszonego, soczystego (owoce?).

W tym czasie oleistość i słodycz przerobiły pod koniec drzewa w ciastka korzenne, takie bardzo oleiste. W ciastka... z orzechami? Dużo było w tym masła, aż pewna wytrawniejsza neutralność. Ciepłe tony wśród owoców podszepnęły jakieś suszone owoce.
Pomyślałam o mulistej i jakiejś słodszej wersji moreli czerwonych i... jednak wciąż czerwonych porzeczkach, ale nie tylko. Może z odrobinką wiśni? I jakby podfermentowanych i słodkawych? Doprawionych cynamonem? W tym splocie zjawiła się cierpkość, może nawet zbliżająca się do gorzkawości.

Właśnie cierpki, drzewno-maślany, leciutko owocowy (ale w miarę wyraźnie czerwono... chyba nawet porzeczkowy) został posmak. Byłby dość wytrawny, gdyby nie ogólne przesłodzenie, należące do miodowego lukru, miodu i dziwnie słodkich owoców. To przełożyło się na skojarzenie z przesłodzoną, tłustą bułeczką z owocami, które przez otoczenie wydają się aż niejednoznaczne. Czułam ciepło w gardle, więc może była to nie tylko przesłodzona, ale jeszcze ciepła bułeczka.

Całościowo czekolada miała przyjemne zapędy i... z przyjemności na tym koniec. Co z tego, że czuć w niej smakowite drzewa, melasowo-korzenne ciastka i kwiatowo-leśny miód, skoro wszystko przytłoczyła słodycz lukru, miodu i aż cukrowa? Czekolada wyszła głównie słodko, bardzo łagodnie w maślano-tłustym sensie, bez gorzkości, a jedynie z lekką cierpkością. Owoce niczego nie przełamywały, bo same były mało wyraziste i słodkie. Niezbyt podobały mi się nuty głównie czerwonych porzeczek, maślana neutralność, orzechy makadamia. Nuty, na które liczyłam (drzewa, obiecywane przez producenta morele), nie domagały. Wyszła nudno. W dodatku nieprzyjemna struktura i irytująca forma.

"Melasowo-wytrawniejsze ciastka" Benns odlegle skojarzyły mi się z krakersami graham Morina Vietnam Thanh Long 70 %, ale ogólnie czekolady są nie do porównania - pod względem nut niewiele miały wspólnego (chociaż może też ta "przejrzałość" owoców?). Drzewa, jogurt Erithaj Cho La Mono-Plantation Vietnam 70 % można by podciągnąć pod śmietankę i drzewa Benns, ale... tamte były esencjonalnie, wyraziście ciemnoczekoladowe. Mimo wysokiej słodyczy, odpowiednio dosadne w charakterne nuty.


ocena: 6/10
cena: 25 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy 

czwartek, 31 marca 2022

Benns Ethicoa Calinan - Philippines 72% ciemna z Filipin

Jestem daleka od kupowania czekolad plantacyjnych dla opakowań, ale bardzo mnie cieszy, gdy są piękne. Choć kupując tabliczki Benns nie wiedziałam nic ani o marce, ani nie wiedziałam, jak wyglądają, zachwyciło mnie, co znalazłam w przesyłce. Opakowania, choć nie w mojej kolorystyce, zapierały dech w piersiach. Piękne, kolorowe, ale subtelnie i ze lśniącymi detalami (np. na dzisiaj przedstawianej pracujący na polu Filipińczycy), które dostrzega się dopiero po chwili. Benns Ethicoa (dla świata Ethical Cocoa) założono w 1973, by wspierać i kontynuować naturalne metody produkcji kakao. Współpracują bezpośrednio z farmerami z poszczególnych regionów. Uważają, że każdy powinien być sprawiedliwie wynagradzany za swoją pracę, więc wspierają lokalnych, małych azjatyckich producentów, którzy przywiązują wagę do jakości kakao. Tym samym Benns poprawiają ich życie, a sami mają kakao z konkretnych, interesujących azjatyckich regionów. Na stronie Benns można przeczytać o każdym farmerze, z którym współpracują. Np. z dystryktu Calinan (Davao, Philippines) to Michael Tan pochodzący z Singapuru. który ze swoim kakao stacjonuje w okolicy Poblacion w centrum miasta. Kupuje jeszcze mokre kakao, po czym przygotowuje je. Ziarna fermentują w drewnianych skrzyniach, suszą się na słońcu... I tak oto wypuszcza góra 20 ton kakao miesięcznie. Choć nie jestem pewna, nie znam się za bardzo, to wydaje się to sporo, mimo że jeszcze przemysłową ilością nie jest. Podobną wypuszcza Zotter, który nie zajmuje się produkcją masową, ale jak na bean-to-bar jest bardzo dużym producentem.

Benns Ethicoa Calinan - Philippines 72% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Filipin, z regionu Davao, z dystryktu Calinan.

Po otwarciu poczułam zapach czerwonych owoców i śmietanki. Przewinął się przez nie drobny kwasek, jednak prędko ustabilizowały się jako słodkie, dojrzałe granaty i poziomki, śmietanka zaś obrała słodką drogą. Może... śmietankowego karmelu? Albo śmietankowo-maślany splot surowej masy na ciasto karmelowe... Pojawiła się też goryczkowata cierpkość, chyba kakao, więc pomyślałam o masie na karmelowe blonde-brownie - to jednak skojarzenie ulotne (jakby blonde, ale z kakao; nigdy nie jadłam, więc to wyobrażenie). Wśród owoców z czasem doszukałam się też charakterniejszej, soczystej czereśni wielkiej i ciemnej z nieco... podsyconą soczystością, za czym stały cytrusy? To... soczystość herbat owocowych, coś kwiatowego. I znów - goryczkowatego? Pomyślałam o kakaowej herbacie, herbacie z nibsami kakao i suchych piernikach. Takich najzwyklejszych, bez czekolady. Ale może podanych do herbaty?

W pierwszej chwili czekolada wystraszyła mnie wypukłościami na spodzie, bo wiedziałam, że Benns w ofercie ma z każdego regionu wariant czysty i z nibsami, a skład tej wyglądał: "cocoa nibs,..."  zamiast "beans". Na szczęście jednak okazało się, że po prostu czekolada się chyba tak krzywo ulała.
Jasna, kojarząca się raczej z ciemną mleczną, tabliczka już z wyglądu znalazła się u mnie na cenzurowanym. Cienkie kostki z wysokimi "ramkami" to chyba najgorsza możliwa forma. Przy łamaniu wydawała chrupnięcio-trzaski. Przez formę wydawała się nieco krucha. Łamała się nie po liniach, przez co była raz twardsza, raz mniej. Sprawiała wrażenie delikatnej.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, prędko mięknąc. Tam, gdzie był cienko, oczywiście znikała szybciej, pozostawiając smutek. Zmieniała się w rzadkawy, tłustawy krem. Miała w sobie dziwny poślizg, acz okazała się znacząco drobnoziarnista. Rzedła i znikała ba nic, zostawiając odczuwalną tłustość i szorstkość. Zero przyjemności. 

W smaku pierwsze pojawiło się mleko, budując delikatną bazę. Narosła w nim tłustość, przytaczając śmietankowość. Było to bardzo łagodne i naturalnie słodkawe.

Po chwili pojawiły się także słodkie (ale w sposób bardziej "esencjonalny") czerwone owoce: dojrzałe poziomki ze wspomnień z dzieciństwa oraz truskawki. Słodkie, słodziutkie... Aż nagle soczystsze w egzotycznym klimacie. Poczułam owoc granatu, w którym zaznaczyły się cierpkawe pestki. W tle mignęły czereśnie. Wielkie, ciemne i słodkie, soczyste, a jednak... udające kwaskawe wiśnie. Owoce zaczęły przejawiać lekką cierpkość. Pomyślałam o... herbacie ze skórką np. grejpfruta? O cytrusowej nutce?

Odrobinka kwasku jednak i tak tonęła w słodyczy. Po paru chwilach ta wzrosła znacząco za sprawą karmelu. Wniósł prażoność, paloność - ciepło. Wyobraziłam sobie suche pierniki, wypiekane pierniczki-ciastka "korzenne ludziki". Przyprawy do piernika nie były mocne, ale wyczuwalne. Lekko cierpkawe? Wśród nich na pewno plątało się sporo palono-cukrowej, ciężkawej słodyczy. Mieszały się z nieco gałązkowo-drzewną nutą. Jakby tak do suchych ciastek przyniesiono herbatę? A przy niej trzymała się cierpkość owoców - soku z grejpfruta? W herbacianości narastał motyw fusów i drzew. Suchych i jakby zawilgoconych...?

W połowie rozpływania się kęsa i aż do końca karmel zmieszał się z czerwonymi owocami. Było bardzo słodko. Choć poziomkowo-granatowy splot zahaczał o kwasek czereśniowo-cytrusowy, choć w owocach trwała pewna cierpkość... to jednak kompozycja i tak była bardzo delikatna. Herbatę czułam owocową, ale... nie tylko. Także taką drzewną, aż kakaowo-ziemistą - chwilami, odlegle kojarzącą się z czerwoną herbatą. Soczystość wkomponowała się w nią, a bazowa mleczność...

Skupiła się na tłustości. Śmietankowo-maślana, pod wpływem słodyczy i ciastek, zmieniła się w surową masę na ciasto. Jakieś ciężko-karmelowe ciasto chyba. Wyobraziłam sobie ciasto typu blonde. Może ciasto w pierwszych minutach pieczenia? Bo znowu ciepło nieco zagrało. Przy kwasku i cierpkości pomyślałam o ziarnach kakao, nibsowości... Może o karmelizowanym kakao? I o drzewach. Drzewnych herbatach? Kakaowych herbatach? Łagodzonych jednak przez maślaność i śmietankowość.

A jednak w posmaku to swoista cierpkość drzew, piernikowych przypraw (nawet z leciutką ostrością?) zostały. Z pewną... chęcią wniesienia ciepła? Ciastek, ciepłej herbaty o niemal ziemistych zapędach...  Poczułam też cierpkość czerwonych owoców. Już bliżej nieokreślonych. 

Całość była bardzo delikatna (śmietanka, maślaność, suchociastkowość), a mimo sporej ilości owoców (poziomki, granat, różne czerwone, trochę cytrusów), nie była obłędnie soczysta. Trochę cierpkości drzew, herbat, przypraw nie przełożyło się na gorzkość. Wyszła głównie słodko. Słodycz i śmietankowość przygłuszyły nutę herbaty. A to w niej drzemał potencjał. Wydaje się, że czułam czerwoną (kocham), aż ziemiście-kakaową, ale jednak trudno było ją uchwycić.
Rozczarowała mnie, a nawet zirytowała, także formą. Niewygodna i irytująca, ale to nie wszystko. Przez to, jak cienka w większości była, smaki rozchodziły się jakoś tak nie po mojemu... słodycz chwilami jakoś bardziej zwracała na siebie uwagę, całość szybko znikała, że trudno było w pełni nacieszyć się tymi lepszymi nutami... Szkoda. Zrobiona tak sobie, nacisku nie położono na te nuty, które bym sobie życzyła. Bardzo boli mnie jej forma. Jestem ciekawa, czy w przypadku innej, nuty by się inaczej rozłożyły. Jest na to ogromna szansa, bo w kęsach z "ramką" i tam, gdzie na spodzie były wypukłości, smak rozchodził się o wiele lepiej, czekolada dłużej pozostawała w ustach. Cały punkt po złości odjęłam za niefunkcjonalną (głupią!) formę / kształt. Smakowo to co najmniej 7.

Jej nuty miały w sobie zarówno coś z Auro Saloy 70 % (czerwone owoce Auro to wiśnie, tu znacznie słodsze, Auro to jogurt), jak i Auro Paquibaito 70 % (cierpkość owoców, acz innych - Auro to raczej czarne niż Benns czerwone, drzewa).


ocena: 6/10
cena: 25 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 593 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy