Pokazywanie postów oznaczonych etykietą In 't Veld. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą In 't Veld. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 lutego 2019

In 't Veld My Favourite Things 72 % Kakao Ziege ciemna mleczna z Peru i Meksyku z kozim mlekiem i solą

Ostatnimi czasy poczułam się trochę zazotterowiona. Nie miałam nic przeciwko, jednak gdy musiałam kombinować, jak ułożyć recenzje w kolejce wpisów tak, by dzień po dniu nie publikować recenzji tej samej marki, pomyślałam, że na tę październikową, mglistą niedzielę wybiorę... no i właśnie nie wiedziałam co. To, że ostatnio skończyłam swoje zapasy wycofanej już Zotter Labooko Goat's Milk, podsunęło mi, że może coś podobnego innej marki: dużo koziego mleka i jeszcze więcej kakao. Jak na ironię, ta tabliczka również była już niedostępna (bo fabryka In 't Veld uległa zniszczeniu w wyniku pożaru).

In 't Veld My Favourite Things 72 % Kakao Ziege to ciemna mleczna czekolada o zawartości 72 % kakao z Peru i trinitario z Meksyku z mlekiem kozim i solą.

Po otwarciu poczułam głównie czysto kozi zapach, kojarzący się z kozim jogurtem naturalnym w towarzystwie palonych nut o wydźwięku orzechów. Doszukałam się również ziół z pewną filiacją z lekkością. Na nią składały się niejednoznaczne, bo ukwiecone, charakterne owoce takie jak aronia czy czarny bez.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała w suchy sposób.
Ani w dotyku, ani w ustach nie zdradzała swej tłustości. Gdy rozpływała się, owszem, tłustość mleka czułam, ale proszkowo-ziarnista struktura rozganiała to poczucie. Idealnie się w tym zakamuflowało kilka kryształków i dużych płatków soli (o których dowiedziałam się dopiero w trakcie degustacji). Konsystencja wyszła jak najbardziej pozytywnie, bo wydawała się nieuładzona i dzika.

W smaku od pierwszej chwili poczułam stateczną gorzkość. Szybko przybrała postać dymu, choć paloność nie była w niej wiodącym czynnikiem.

Palone nuty odważniej wyłoniły się raczej przy słodyczy karmelu, której nadały powagi i wykwintności. Niska słodycz zupełnie podporządkowała się gorzkości dymu, który zdawał się kłębić nad ciemną ziemią.

Z ziemistymi nutami prędko zszedł się kwasek albo raczej cierpkość koziego mleka. Kozia nuta pojawiła się, by przez chwilę zagrać delikatną, a następnie uderzyć pełną mocą.
Po ustach rozeszła się słoność, w dużej mierze ta naturalna koziego mleka, trochę jakby wstrzymując pozostałe smaki. Wszystko zdominował czysto kozi smak. Poczułam się, jakbym właśnie zabrała się za naturalny jogurt kozi.

Kwasek przybrał nabiałowo-soczysty charakter, dymna goryczka zasugerowała skórkę cytryny, co umożliwiło przebicie się owocom. Najpierw trochę cytryny spłynęło od jogurtu koziego do zadymionej ziemi, a po chwili doszukałam się nut suszonych owoców... coś jak jakieś suszone jagody albo jagódko-aronia wgnieciona w ziemię. Tchnęło to w kompozycję pewną lekkość, dym spróbował przebrać się za mgłę lub kwiatowość, sugerując czarny bez. Cytrusy i jogurtowość, ich rześkość, paradoksalnie podkreślała sól.

Słonawość trafiła na słodycz, podbijając smak karmelu, za którego sprawą pod koniec czekolada nieco złagodniała.

Mglisty dym wymieszał się z łagodnością, ale charakteru nie utracił. Poprzez lekką ziołowość, która pojawiła się nie wiadomo skąd, przeszedł w orzechowo-zbożowe klimaty (świetnie pasujące do ziarnistej struktury). Kwasek i gorzkawość skumulowały się tu w kwaskowatych orzechach włoskich z gorzkawymi skórkami, a kozie mleko odnalazło w ziołach zacne ujście dla pikanterii.

Po wszystkim pozostał na długo wyrazisty posmak łączący słonawy, ale mleczny karmel, ogrom koziego smaku i ziemisto-dymny duet gorzkości i kwasku.

Czekolada bardzo mi smakowała. Intensywna i dosadna w kwestii koziości (niemal chamski, dominujący kozi smak, który kocham) i ziemiście-odymionej kakaowości z owocowymi zapędami. Mimo to, znalazło się w niej trochę miejsca dla niemal kwiatowej lekkości, co przy nieposkąpionej ilości soli to nie lada sztuka. No i właśnie... sól zajęła się w dużej mierze podkręcaniem poszczególnych aspektów, bo bardzo słono (mimo sporej ilości) nie było.
Lubię czekolady z solą, ale tu chwilami miałam wrażenie, że obyło by się bez tego dodatku.

To chyba druga po Zotterze tak charakterna kozia czekolada, jaką jadłam. Nie przebiła go jednak właśnie z racji soli. Zotter to bardziej "KOZIA ciemna mleczna czekolada", a Int "CIEMNA KOZIA czekolada" (duet). Uważam, że im więcej kakao, tym lepiej, ale im więcej kakao i soli w czekoladzie koziej... Tym bardziej moja uwaga była rozproszona. Założę się, że ta część podsumowania nie została by napisana, gdybym Zottera nie znała - wtedy In 't Veld mogłaby wejść na listę naj-najukochańszych czekolad, a tak... odrobinkę jej zabrakło.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 606 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: ziarna kakao, pełny cukier trzcinowy, pełne kozie mleko w proszku 10%, surowy tłuszcz kakaowy, sól

piątek, 25 stycznia 2019

In 't Veld My Favourite Things 74 % Kakao Cassis ciemna z Peru i Meksyku z czarnymi porzeczkami

Po In 't Veld Jungle Please 80 % z nibsami jakoś nie miałam ochoty na "czekoladę z dodatkiem" tej marki. Myśląc o dzisiaj przedstawianej dosłownie czułam jakieś wysuszone na kamień owoce w ustach. Było to zupełnie irracjonalne, bo tabliczka została zrobiona w ciekawy sposób: do miazgi kakaowej dodano sproszkowane owoce. Podobnie Zotter robi swoje owocowe Labooko, z tym że jego są białe - tutaj mamy do czynienia z prawdziwą czekoladą. Postanowiłam więc niechęć przeczekać, aż na czekoladę najzwyczajniej mnie najdzie. Nie chciałam bowiem zmarnować czekolady z czarnymi porzeczkami, jednymi z moich ulubionych owoców. No... i długo czekać nie musiałam.

In 't Veld My Favourite Things 74 % Kakao Cassis to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Peru i trinitario z Meksyku ze sproszkowanymi czarnymi porzeczkami.

Po otwarciu poczułam mocny, palony motyw i zapach czarnej ziemi, w którą wciśnięto cierpko-soczyste owoce leśne. Po chwili rozniosła się niemal pudrowa słodycz, a mi udało się określić, że wspomniane owoce to czarna porzeczka, choć w połączeniu z tą słodyczą... nie była aż tak jednoznaczna. Może też trochę czerwonej i nutka cytrusów?

Przy łamaniu tabliczka trzaskała głośno w pusty sposób, jakby była pustą w środku pałeczką.
W ustach przez pierwsze parę sekund czekolada wydała mi się powściągliwa, ale zaraz uległa i zaczęła się rozpuszczać. Widać potrzebowała czasu z racji tego, jak zbita była, choć paradoksalnie wcale nie wydawała się tłusta. Ona była niespotykanie szorstka, wręcz piaszczysta. Jakby spomiędzy jej drobinek, zwłaszcza w drugiej połowie rozpływania się kęsa, zaczął płynąć sok. Najpierw jak z wyciskanego owocu, a potem znacznie chętniej. Soczystość na najwyższym poziomie zachwyciła mnie: wyszła czysto owocowo, cudownie.

Po umieszczeniu kawałka w ustach, dość szybko poczułam ziemistą gorzkość. Wydała mi się zawilgocona i niemniej... zapleśniała? Nuty podfermentowane przemycały kwaśne, owocowe sugestie. W ogromie ziemistości wyłapałam śliwki i kwaśne czarne porzeczki.

Wydźwięk nieco złagodziła nieśmiała, pudrowa słodycz. Trzymała się blisko owoców, ale wcale jakoś specjalnie ich nie "przemodelowała". Może na moment do czarnych, dorzuciła też czerwone porzeczki.

Ziemistość panoszyła się w najlepsze, wyciągając skądś cytrynę i kawę, by wymieszać się z nimi. Gorzkość osnuł dym, a potem zajął się otaczaniem słodyczy. W tym czasie cytryna rosła w siłę. Kwasność soku cytrynowego w pewnym momencie po połączeniu z dymem i ziemistością zasugerowała coś jeszcze bardziej soczystego i...

Nagle wszystko zalała bezgranicznie soczysta kwaśność i cierpkość czarnych porzeczek. Poczułam się, jakbym wypiła szklankę dzban soku z czarnych porzeczek. Ich smak już nie tylko pobrzmiewał w tle, ale grzmiał na czele kompozycji. Porzeczki pokazały, co potrafią, a następnie wymieszały się z ziemiście-dymną gorzkością.

Końcówka była więc ziemiście-porzeczkowa, kwaśno-gorzka, jednak to właśnie pod koniec dołączyła do tego uszlachetniona dymem słodycz. Częściowo cierpko-owocowa, częściowo wykwintnie karmelowa.

Posmak pozostawał na długo i był już łagodniejszy, bo właśnie lekko karmelowo-pudrowy, wciąż ziemisty i zachwycająco, obłędnie soczysty - jakbym się najadła owoców. To moc porzeczek i cytryn. Jakiegoś soku porzeczkowo-cytrynowego.

Całość wywarła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. To czekolada... ze szponem! ("Z pazurkiem" to za mało.) Gorzka jak trzeba, oszczędnie słodka... ziemista i kwaskowato owocowa przez jakiś czas, by nagle stać się soczystą bombą. Bezmiar soczystych, kwaśno-cierpkawych czarnych porzeczek - w otoczeniu cytryn i ziemi, trochę odymionych, wypływających chyba także z samego kakao. A do tego boska struktura - pierwotna, dzika, nieuładzona szorstkość i niewiarygodna soczystość (naprawdę, jakby lał się z niej sok - pod tym względem wyszła podobnie soczyście co Pacari Passion Fruit).
Od "o, porzeczki? kupię", przez "spadnięte" zainteresowanie po "pewnie będzie smaczna" miałam o niej różne wyobrażenia, ale nie przewidziałam, że trafi do elitarnej loży moich naj-najukochańszych czekolad tak ogółem - obok cudnie soczystej Pacari Passion Fruit.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: ziarna kakao, pełny cukier trzcinowy, surowy tłuszcz kakaowy, sproszkowane bio czarne porzeczki, sól

czwartek, 27 grudnia 2018

In 't Veld Angelitos Negros 84 % Kakao Ella ciemna z Meksyku i Peru

Czekolady In 't Veld wydawały mi się dość tajemnicze, a przeczytawszy opis dzisiaj przedstawianej i trafiwszy na przytoczone pytanie dziecka, dlaczego anioły zawsze są malowane na biało... doszłam do wniosku, że rzeczywiście, tajemnicze to i dziwne. Jakby właśnie w odpowiedzi, marka stworzyła bardzo czarne tabliczki - linię Angelitos Negros. Jako że to dwuregionowe blendy, założyłam że kakao zostało do każdego dobrane bardzo starannie. Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo żałuję, że z tej linii kupiłam tylko jedną. Mój żal zwiększył się po stokroć, gdy dowiedziałam się, że w lutym spłonęła im pracownia (ponoć małe młynki do czekolady są dość niebezpieczne), więc prawdopodobnie to koniec całej marki.

In 't Veld / Intveld Angelitos Negros 84 % Kakao Ella to ciemna czekolada o zawartości 84 % kakao trinitario z Meksyku i Peru.
Na stronie producenta była też Panama, ale na moim opakowaniu o niej ani słowa.

Po otwarciu poczułam słodko-kwaskowaty zapach cukierkowo-jogurtowych truskawek i wiśni. Był lekki; nic nie wskazywało na tak wysoką zawartość kakao. Osnuwała go pewna kwiatowość, stanowiąca jakby most dla śliwek, które wyłapałam nieco później. Za ich (i kwiatów) sprawą przyszedł mi do głowy nawet jakiś likier, a więc i konkret... może w tych kwaskach znalazła się też ziemistość?

Przy łamaniu tabliczka trzasnęła, wydała mi się zupełnie nietłusta, a może nawet sucha. Dźwięk był dziwny: jakby pustej rurki-pałeczki (skojarzyło mi się to z A. Morin Panama noir 70 %).

W ustach jednak okazała się dość znacząco tłusta, ale... poczucie tej tłustości uciekało, pewnie w dużej mierze z racji nie do końca gładkiej struktury - mało, że chwilami podchodziła pod chropowatość, to jeszcze zaplątało się w niej całkiem sporo drobinek kakao. Czekolada pozostawała zbita i opływała coraz to kolejnymi, bardzo soczystymi falami.

Już w chwili umieszczania kawałka w ustach poczułam słodycz, jednak szybko nadciągnęła i zawisła nad nią cierpkość. Pojawił się kwasek podchodzący pod smoliście-siarkowe nuty, by potem zniknąć na rzecz owoców.

Na przód wyszła jednak kawa niosąc gorzkość i harmonijnie łącząc się z oszczędną, karmelową słodyczą. W pierwszej sekundzie ta kawa wydała mi się jakaś dziwna: "skarpetkowa", lecz to nie negatywne określenie (jakkolwiek brzmi - nie umiem znaleźć odpowiedniejszych słów). Może to bardziej ziemia?
Klimat zrobił się palony, a ja poczułam całą mieszankę orzechów wpisujących się w paloność.
Gorzkość i słodycz pociągnęły za sobą cierpkość, przez co kwasek ogólnie osłabł, ale jego charakter pozostał niemal surowo-dziki.

Pojawiły się bardzo wyraziste śliwki: duże, soczyste i jędrne, a także kwaskowate węgierki (na myśl o "wysysaniu" węgierkowych farfocli przylegających do pestek - normalnie czułam je! - aż mi się ślina zebrała).

I oto, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, ze smoliście-siarkowych nut spłynęła charakterna kwaśność cytrusów. Gorzka kawa wyciągnęła skądś ziemistość, po czym schowała się przed nią, czasem się wychylając - i tak aż do końca. Igrały ze sobą, dzikuski! Niejednoznaczne orzechy trwały niewzruszenie w tle, lecz były tak delikatne, że czasem zastanawiałam się czy to już nie bardziej maślana nuta.

Słodycz, podłapawszy owocowe akcenty, na końcówce rozbrzmiała wiśniami i truskawkami, przy których miałam też lekko likierowe skojarzenia, po czym i one zrobiły się kwaśniejsze.

Degustację zakończył kwasek owoców i połączenie wilgotnej ziemi z paloną kawą.

Po wszystkim pozostał posmak kwaśnych cytrusów i śliwek oraz, wpisujących się w bardziej "jogurtową" niż świeżych konwencję, truskawek i wiśni. Nie brakowało orzechów i palono-gorzkawych, a jednak wciąż soczystych akcentów wręcz nibsowych (palono-cytrusowo-ziemistych).

Czuję, że dużo w tej tabliczce było kakao z Peru o kwaśnych siarkowo-cytrusowo-ziemistych nutach, ale wyraźnie czułam także znane mi z meksykańskiej Mokai Cluizela połączenie śliwek, kawy i likieru czy ogólną cierpkość i kawę z Morina, z którym czekoladę łączyła także akustyka.
Śliwki i jasny alkohol czułam w In 't Veld Jungle Please 80 % - tu zastanawia mnie pewna nuta: w Ella 84 % "skarpetkowość kawy" była strasznie ulotna, tamta .... wydała mi się serowa... czyżby tutaj to była odrobinka "skarpetowo-serowej nutki"? (Kręcą mnie sery-śmierdziele)

Czekolada bardzo mi smakowała. Jej dość mocna paloność toczyła się swoim torem, pozwalając działać soczystym kwaskom. Ogrom kwaśnych owoców nie wyszedł tak strasznie kwaśno za sprawą gorzkości, na którą ogromny wpływ miała wilgotna ziemia. Kawa wyszła tu bardzo ambitnie: była ewidentnie czarna i jakby sama w sobie z nutami. Słodycz była znikoma, a jednak była i dopowiadając poszczególnym nutom swoje trzy grosze, chwilami fajnie je przekierowywała.
Początkowo struktura miała problem z przekonaniem mnie do siebie, jednak przy tylu soczystych nutach, z czasem to jej soczystość i niegładkość (sprawiająca wrażenie dzikiej) przyciągały główną uwagę.
Może to nie 10-tka, "która rozkłada mnie na łopatki, bo jest tak bosko-arcypyszna, że dla kolejnej tabliczki zrobiłabym wszystko", ale... była pyszna i intrygująca, a w dodatku tak skonstruowana, że nie mam jej nic do zarzucenia.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, surowy tłuszcz kakaowy 2%

niedziela, 2 grudnia 2018

In 't Veld Jungle Please 80 % Kakao Mexiko Soconusco ciemna z Meksyku z nibsami

Pod koniec sierpnia chorowałam, potem jeszcze męczyło mnie gardło podrażnione łykaniem niewiarygodnie wielkich tabletek, przez co przez ponad tydzień nie degustowałam żadnych czystych, dobrych czekolad. Trochę to widać, bo ostatnio publikowałam głównie zwyklejsze z dodatkami lub nadziewane, ale gdy wreszcie mogłam "wrócić na swoje"... Najpierw niezbyt wiedziałam, po co sięgnąć. Padło na markę, o której myślałam, że jest dobra, ale nie obstawiałam, by była jakoś wyjątkowo wybitna (by np. zająć miejsce obok moich ukochanych Akesson's, Idilio Origins, JP Czekolada itp.). Właściwie nic o nie nie wiedziałam, w internecie cisza. Na niemieckojęzycznej stronie producenta tylko informacje, że twórca (Holger in't Veld) zajmuje się czekoladą od 2002 i przestrzega zasad sprawiedliwego handlu, kupuje kakao z określonych regionów itd. Oferta wydała mi się spora, ja zaś testowanie zaczęłam od czekolady z regionu, który uważam za strasznie pomijany i strasznie, strasznie ciekawy. Mało tego! Ta tabliczka została zrobiona z dziko rosnącego kakao. O tym, że to nie do końca czysta czekolada dowiedziałam się dopiero przy robieniu zdjęć.

In 't Veld / Intveld Jungle Please 80 % Kakao Mexiko Soconusco to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Meksyku z regionu Soconusco z nibsami (czyli kawałkami kruszonego kakao).

Mimo że opakowanie wydało mi się liche (w kartoniku tylko ot, lekko zaklejony papier), przy otwieraniu uderzył mnie intensywny zapach jagód i być może aronii. Zaciągnąwszy się, poczułam jakieś owocowo-alkoholowe sugestie. Trwała przy tym subtelna słodycz. Mimo tego wszystkiego, wydźwięk nie był lekki, a charakterny i dość ciężki. Otóż jagody z czasem wchodziły w wędzono-śliwkowe klimaty, które im dłużej wąchałam czekoladę, tym bardziej po prostu z wędzonością mi się kojarzyły. Na myśl przyszedł mi oscypek i palenisko, drewno na opał (nad którym się wędził?).

Ciemna tabliczka o chłodnym, intensywnym odcieniu lśniła i trzaskała donośnie, ujawniając niedużą ilość średniej wielkości nibsów.
W ustach rozpływała się bardzo powoli ze względu na to, że była dość zbita, przy czym bardzo rzucała się w oczy (na język?) jej chropowatość, nawet lekka piaszczystość. Była też tłusta, przez co skojarzyła mi się z twardawym serem. Soczystość różnego rodzaju i obecność chrupiąco-soczystych nibsów osłabiały jednak to poczucie.

W smaku od początku dominował gorzko-wędzony smak, solidnie dosłodzony owocami i wyrównany serowymi akcentami.

Słodycz nie niosła żadnego orzeźwienia, a cierpko-konkretną soczystość, bo jej owoce okazały się wyrazistymi jagodami i wędzonymi śliwkami, może też aronią - wszystkie zakrawające o cierpkość, ale bez kwasku. Czekolada nie miała mocno owocowego klimatu, te tutaj wyszły lekko przymglone jakby... za sprawą słodkawego, delikatnego alkoholu? Kojarzył mi się jakoś zielonowinogronowo, ale nie z białym winem... A może po prostu była to słodycz mdławych, zielonych winogron? Ich smak tak ogółem wydaje mi się tylko słodki i mdły, a to świetnie oddaje słodycz tej czekolady.

Śliwka... wydała mi się jakąś oscypko-śliwką, a potem po prostu oscypkiem ze śliwką. Wędzono-serowy motyw w drugiej połowie rozpływania się kęsa wchodził w esencjonalny splot twarogu i oscypka, przy czym pojawiał się lekki kwasek (smaczek twarogu). Przy serach kręcił się wędzony motyw, z którego w końcu wyłaniał się (w momencie, gdy one wyłaniały się z czekolady, a ja obok niej je rozgryzałam) smak nibsów.

Kawałki kakao wnosiły lekki kwasek, który chwilami udawał owocowy (do głowy przyszły mi nawet jagody, śliwki i wiśnie), ale przede wszystkim był słodowo-piwny. Piwo raczej jasne... choć równie dobrze mógłby to być inny, nie za mocny alkohol.

Ważne, że "podano sery z alkoholem", co pod koniec wyszło lekko pikantnie, z niejasną słodyczą. Owoce trzymały się z dala, ale - ciekawskie! - podkradały się również.

Po czekoladzie pozostał posmak serowo-nibsowy (przy czym nibsy były jakby słodowe), lekko słodki i jagodowy. Czułam niezbyt mocną cierpkość.

Całość wyszła bardzo intrygująco. Gorzkość... była bardziej wędzonością, niż gorzkością. Smak wydał mi się bardzo niespotykany, mało czekoladowy, wytrawny, mimo że w gruncie rzeczy całkiem słodkawy. W zasadzie trudno w tej czekoladzie o nutę czegoś, czego bym nie lubiła, ale połączenie tego wszystkiego trochę mnie przytłoczyło i zupełnie nie odpowiadała mi konsystencje oraz obecność nibsów. Owszem, w smaku wyszły ciekawie, ale... Po prostu zakłócały mi degustację (co innego tabliczka plantacyjna, co innego z dodatkiem). W sumie punkty obniżam jedynie ze względów osobistego odbioru, bo coś mi nie grało w połączeniu nut i już.

Pamiętam, że i Cluizel Mokaya 66% był taki winogronowo-śliwkowy (choć tam postawiono na śliwki suszone, tu wędzoność była mocna), a także likierowy, jednak tamta czekolada... ona była bardziej czekoladowa i pikantna za sprawą nut przypraw. Wędzona pikantność serów In 't Veld to coś naprawdę niespotykanego.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, surowy tłuszcz kakaowy