Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: pistacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: pistacje. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 sierpnia 2025

Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache ciemna 70 % z nadzieniem pistacjowym z tahini i białą czekoladą oraz ciastem Kataifi

Nie rozumiem viralowego fenomenu czekolad dubajskich, tak jak i mody na pistacje (uwielbiam pistacje, ale one są dobre... zawsze, a nie bo moda). Jakiś czas temu dosłownie zalały internet i gazetki marketów. Ja jednak zwróciłam na nie uwagę dopiero gdy zobaczyłam je na stronie Beskidu. Jeśli oni takie coś zrobili, znaczy, że może być dobre, ale nie dlatego, że to dubajskie, a dlatego, bo producent wie, jak zrobić dobrą czekoladę. Skusiłam się na jedną - w końcu nadziewana tabliczka Beskidu? Tego jeszcze nie było! No i oczywiście trochę poczytałam, co mnie czeka. Czekolada dubajska to tabliczka wypełniona masą z pistacji i ciasta kataifi (rozdrobnione ciasto filo). Beskid nadzienie wzbogacił o białą czekoladę i tahini (miazgę z sezamu). Zrobili ciemną, mleczną i białą, lecz mnie zainteresowała tylko ta. Z ich strony dowiedziałam się, że od listopada 2024 robią swoje tabliczki dubajskie "bez kolorowych zdobień na korpusie" - faktycznie, że widziałam zielone esy-floresy na zdjęciach w internecie. A to że się na to nie załapałam, no cóż.

Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana kremem ("ganaszem") z pistacji, pasty sezamowej tahini i białej czekolady z kawałkami ciasta Kataifi. 

Po otwarciu poczułam delikatny zapach ciemnej czekolady, mieszającej się ze słodyczą, która skojarzyła mi się z połączeniem waty cukrowej i śmietanki. To był motyw nieco kryjący się za czekoladą o dymno-palonym charakterze. Jej słodycz wydała mi się średnia, może lekko karmelowa i przepleciona soczystością. Też słodką, acz trochę egzotyczną, należącą np. do dojrzałego granatu. Wąchając czekoladę przyszło mi jeszcze do głowy wilgotne drewno porośnięte mchem, sam mech i zboże. Po przełamaniu pojawiły się subtelne, solone pistacje i echo ciasteczek w białej czekoladzie.

Czekolada stanowiła grubą, twardawą warstwę. Wydawała się nieco zawilgocona i rozciskała środek. Przy robieniu kęsa też się w niego wgniatała - zupełnie nie pasowała do nadzienia, była za masywna do niego. Środek bowiem był bardzo miękki i wilgotny; złudnie włóknisty. Przy łamaniu plaskał i sprawiał, że całość w zasadzie się rwała. Gdy odgryzałam kawałek, z zaskoczeniem trafiłam na twardy chrzęst - moje zęby przebiły się przez twarde, rzężące drobinki w nadzieniu (niewidoczne gołym okiem).
Tabliczkę nadziano po całości, a nie poszczególne kostki, co biorąc pod uwagę rozbieżność w strukturze nie było najlepszym pomysłem. Całość łatwo się rozwalała, dosłownie rozjeżdżała, a wyciskające się spod czekolady nadzienie oklejało palce. Wymuszało to robienie dużych kęsów, czego nie lubię, zwłaszcza, gdy coś jest tak... przytykające (ale o tym za chwilę).
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była gęsta i konkretna, bardzo długo zachowywała zbity kształt, przez co niezbyt chętnie łączyła się z nadzieniem. W zestawieniu z nim zmierzała w polewowo-ulepkowatym kierunku.
Nadzienie potwierdziło swoją miękkość i plastycznność. Najpierw wydało mi się wilgotne, a po chwili zaskakująco kremowe - pomijając ciastowe nitki, było gładkie. Było też bardzo tłuste, ale w bardziej oleisty, kremowy sposób. Trochę kojarzyło mi się z półpłynnym kremem 100% z pistacji lub tahini, w porywach wręcz z tłustym, pistacjowym mousse'em. Cechowała je zaklejająco-przytykająca lepkość, mimo że nie było ciężkie. Zmieniało się w tłusto-mazistą, zwięzłą zawiesinę (?). Z oleiście-śmietankowej masy zaraz wyłaniało się sporo różności: średnio długich "nitek", czyli kawałków ciasta o strukturze twardych wafli i pojedyncze kryształki (soli? cukru?). Wnętrze rozpuszczało się w tempie średnim i w większości znikało szybciej od czekolady. Acz i jej już wtedy, z kawałkami filo, nie zostawało tak wiele.
Nadzienie gryzione trzeszczało, rzęziło i kryształkowo chrupało. Wolałam jednak, by się rozpuszczało, a kawałkami zajmowałam się na koniec. 
Nieliczne kryształki soli rozpuszczały się wraz z resztą, na koniec może tylko raz czy dwa coś zostało. 
Kawałków ciasta, specyficznie twardych "nitek" nie pożałowano. Chrupały, trzeszczały i rzęziły. Po pewnym czasie w ustach miękły, ale nie rozpuszczały się.
Choć także nadzienia nie pożałowano, wydawało się przytłoczone ciężką czekoladą (ale jako że nie podobała mi się struktura nadzienia, czekolada akurat w moim przypadku była wybawieniem). Całość była problematyczna w jedzeniu.
Każdy kęs zdawał się znacząco otłuszczać usta.

W smaku czekolada przywitała mnie średnio wysoką słodyczą i paloną, dymną gorzkością. Zaznaczyła się w niej lekka ziemistość i subtelna soczystość. Słodycz przedstawiła się jako prosta, a z czasem całość przejawiała klimat lasu z mnóstwem drzew, porośniętych mchem. Słodycz rosła znacząco w toporny, cukrowy sposób. Do głosu szybko dochodziło nadzienie.
Kiedy spróbowałam czekolady osobno, wydała mi się bardzo słodka właśnie w nieambitny sposób, ale jednocześnie przyjemnie, dosadnie gorzka. Soczystość skojarzyła mi się za to z bardzo słodkim granatem, gdy tak przeplatała wizję omszałych drzew. W zestawieniu z nadzieniem, soczystość uciekała, nim udało mi się ją dookreślić.

Nadzienie odzywało się po paru chwilach. Szybko nabierało mocy i zaraz skupiało na sobie większość uwagi. Spod czekolady wypłynął wytrawniejszy smak kremu, miazgi z prażonych pistacji. Ewidentnie dominowały, choć zdawały się otulone bliżej nieokreślonym, tłuszczowym motywem. Czasem pokazywały się jako w dodatku słonawe. Słodycz wyłaniała się powoli. Podążało za nimi oleiście-goryczkowate echo. W pierwszej chwili niedookreślone, ale kiedy wzrosła też słodycz nadzienia, okazało się, że to olej sezamowy i tahini, a więc miazga z prażonego sezamu. Sezam w zasadzie jako on sam był tu jedynie echem, choć... gdy tak słodycz ogółu rosła, zdarzyło mi się pomyśleć o roślinnej, pistacjowej chałwie. 
Z rzadka przemykało słonawe echo, co podkreśliło biało czekoladową słodycz.

Krem spróbowany osobno był smakowo jednocześnie i mdławo-oleisty, i bardzo słodki, i wytrawny. Dominowały w nim miazgowe pistacje, ale jakby rozrzedzone sezamowym tłuszczem, co nadało im dziwnie wytrawnie-roślinny wydźwięk. Sam aż mdlił, pojawiała się w nim... nuta obrzydliwości. Z czekoladą było smaczniejsze.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wnętrze podkręciło palono-dymną gorzkość czekolady, a ta jakby zaczęła trochę punktować zgrzyty środka. Nadzienie wydało mi się bardzo wytrawne, a jednocześnie denerwująco, aż drapiąco słodkie - przez myśl przemknęła mi nawet jakaś pistacjowo-śmietankowa wata cukrowa. Wytrawniejsze nuty prażonych pistacji i sezamu walczyły ze słodką, śmietankową białą czekoladą. Ciemna czekolada jednak zabiegała o harmonię tego wszystkiego.
Kawałki ciasta, te "twarde nitki" wylegające na język nie wnosiły za wiele - były jakby andrutowo neutralne i bardzo delikatne w całości.
Trochę spróbowałam ich pogryźć osobno, obok czekolady - wciąż mi w głowie siedziały wytrawniejsze, ale neutralne andruty.

Czekolada w obliczu tego nadzienia z czasem wydawała się coraz bardziej płytka, zasładzająca i smakowo tłusta. Zanikała jej soczystość... Zostawała słodycz (aż trochę rozgrzewająca gardło) i nuta drzew pokrytych mchem, może pewna zbożowość? Czekolada jakby próbowała trochę dopasować się do  pistacji i sezamu. Wraz ze środkiem dała mocno zielono roślinnie-drzewny wydźwięk.

Gryzione na koniec kawałeczki okazały się kawałeczkami-nitkami ciasta filo. Tym razem jednak wyszły wyraźniej. Smakowały podobnie do ciasta francuskiego i trochę minimalnie wytrawniejszymi, podkolorowanymi andrutami. Choć nigdy nie jadłam churrosów, w głowie pojawiło mi się, że tak mogłyby smakować, zwłaszcza, gdy przemknęło mi coś jakby podsmażonego.
Bardzo rzadko zaplątało się też słonawe echo.

Po zjedzeniu został posmak drzewno-dymnej, marginalnie soczystej czekolady i wytrawnych, prażonych pistacji, zmieszanych z pewną roślinnością, mchem. Czułam też bardzo wysoką, prostą i toporną słodycz, która wyszła aż muląco zasładzająco (chyba przez połączenie z tłuszczowością). Słoność nieprzyjemnie zaznaczała się na języku wraz z "tłustym ciastem".

Ogół niespecjalnie mi podszedł. Nie lubię pistacji w takim prażono-słonym wydaniu. Goryczka tahini, neutralne ciasto zestawione z białą czekoladą wyszły dziwnie - niby bardzo słodko, a nieczekoladowo, niesłodyczowo wytrawnie. Sama czekolada jak na Beskid też nie była wybitna, ale sama w sobie smaczna (w sumie najbardziej smakowały mi kostki brzegowe, gdzie czekolady było znacząco więcej), ale... chyba do tego wnętrza bardziej pasowałoby coś słodszego i lżejszego - mleczna. Może lepiej ograłaby tę wytrawność? Ciemna na strukturę to już kompletnie nie pasowała do wnętrza. Czekolada była za twarda i masywna do miękkiego, plastycznego środka. Choć nie lubię takich nijakich chrupaczy, te tutaj akurat ratowały sytuację, bo trochę osłabiały poczucie zatłuszczenia, ale i one... miały w sobie coś z tłustości.
Jak już się kupiło, można zjeść, się wkręcając, ale to nie moja bajka. Ciekawostkowo można poznać, ale gdy już to-to poznałam, końcówce - 4 kostki - oddałam Mamie.

Opinia Mamy: "Może i dobra ta czekolada, ale jakaś taka nie dla mnie; dziwna. W tym nadzieniu nie rozpoznaję nawet pistacji, ale ja je znam tylko jako orzechy, nie jakieś kremy. Ten był dziwny, w ogóle prawie nie słodki. Nie czułam się, jakbym czekoladę, coś słodkiego jadła. Dziwne uczucie. Sama czekolada z wierzchu, ciemna, ale bardzo mi smakowała. Czekolada niezgrana niestety ze środkiem, za twarda, że się rozciskało. Dziwne takie coś w tym środku chrupie, takie patyki, ale to akurat nawet fajne. Nie powiedziałabym, że to jakieś ciasto. Jako ciekawostka fajnie poznać, ale ani sama bym sobie tego nie kupiła, ani więcej żadnej takiej dubajskiej czekolady nie chcę".

Na pewno na plus, że skład dobry - bo jak dla porównania zerknęłam na kilka innych dubajskich, wszystkie miały olej palmowy. Wszystkich cena mocno wygórowana.
Prażono-wytrawne pistacje zmieszane z wysoką słodyczą, tak jak w Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec, nie podeszły mi.


ocena: 6/10
kupiłam: Beskid Chocolate
cena: 34,30 zł (za 110 g, a w zasadzie 122g, bo moja tyle ważyła; dostałam rabat)
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa), nadzienie pistacjowe 50% (pistacje, biała czekolada: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy 32%, lecytyna sojowa; ciasto kataifi: mąka pszenna, woda, olej słonecznikowy, sól, sorbinian potasowy; tahini: sezam; sól, barwnik)

poniedziałek, 5 maja 2025

Nestle Damak Gece 55 % kakao ciemna z pistacjami

Dzisiaj przedstawianą czekoladę dostałam od ojca - acz sama zaznaczyłam, że mogę ją dostać. Czekolady Nestle kojarzą mi się z niską jakością, ale jednak pistacje skusiły. Poza tym, kombinowałam, że takie maleństwo w górach, nawet jakby baza miała być bardzo kiepska, jakoś pójdzie. Wszak to wciąż była ciemna, a takie prawie zawsze w górach jakoś idą. Gdy tak już zaczęłam iść ku dołowi z Banikov, widoki wciąż zachwycały. Czerwony szlak i grań była przewspaniała! Bardzo podobały mi się wymagające sekwencje z łańcuchami, choć nie miałabym nic przeciwko, by skały akurat nie były oblodzone. Minęłam szczyt Spalena i zaszłam na Salatyn, gdzie zatrzymałam się na chwilę, by zająć się ostatnią zabraną ze sobą czekoladą. W zasadzie, wg mapy to był punkt między Małym a po prostu Salatynem, ale jedyny z tabliczką. Ciekawe, czym kierują się przy decyzji, gdzie tabliczki dają, a gdzie nie. 

Nestle Damak Gece 55% kakao Antep Fıstıklı Bitter Çikolata to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao z pistacjami.

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach i ziemię z mokrymi kamieniami. Mieszało się to ze słodyczą wanilii i liśćmi tytoniu, palonymi liśćmi ogółem. Pod nie podpięły się całkiem wyraziste pistacje. Jeśli prażone, to minimalnie. Przemknęła mi przez myśl też skóra, skórzana odzież.

W dotyku tabliczka wydała mi się bardzo tłusta. Przy łamaniu niby była masywna i twarda, ale trzaskała średnio głośno. Miałam wrażenie, że trzaski - czy raczej chrupnięcia - podbijały krucho łamiące się wraz z czekoladą pistacje. Jak się okazało, dodano ich sporo - głównie całych, ale też trochę średnich i małych kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się ochoczo i gładko. Okazała się bardzo tłusta i mazista. Miękła jak ciepłe masło, ale też zdradzając wodnistość. Pistacje wyłaniały się z niej po pewnym czasie, ale bardzo długo otulała je czekolada.
Wolałam gryźć pistacje na koniec, gdy czekolada rozpłynęła się, ale na próbę raz pogryzłam je obok czekolady.
Gryzione pistacje okazały się miękkawe, chrupiące bardzo delikatnie. Powiedziałabym, że są surowe. Na niektórych ostała się brązowa skórka, która z nich w ustach schodziła.

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz wanilii. Podążało za nią niedookreślone echo - jakiś aromat? Rosła coraz szybciej, mimo że dała o sobie znać lekką cierpkość.

Słodycz wydała mi się lekko duszna, co przypieczętowała wyraźna, maślano-mleczna nuta. Czekolada zahaczyła o śmietankę.

Gorzkość rozchodziła się wolniej i nie tak odważnie. Była trochę ziemista, trochę palona. A jednak też... Wydawało mi się, że wgryza się w nią cukrowa słodycz, dyktując jej jakby cukierniczy wydźwięk. W nim ujawniło się odtłuszczone kakao w proszku.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość wspięła się na wyżyny. Przemknęła jakby wilgotna ziemista ścieżka z mokrymi kamieniami - prawie nieuchwytna, chyba że robiłam kęsa po pistacji ze skórką. Była w bazie pewna... Wodnistość?

Kakao w proszku pokierowało myśli w stronę palonych liści. Silna, wręcz duszna słodycz dopowiedziała liście tytuniu oraz skórzano-zamszową, cierpko-słodkawą w "poniuchu", odzież.

Pistacje, gdy już mocno się wyłoniły, zaczynały pobrzmiewać bardzo subtelnie, ale rozpoznawalnie. Syropowy, przesłodzono-cierpki motyw mieszał się wtedy z masłem i mlecznością, po czym układał się w mocno maślano-śmietankowy, słodki krem pistacjowo-czekoladowy do tortu właśnie w tym wariancie. Taki, w którym przesadzono z masłem.

Końcowo przyszło mi do głowy jeszcze przesłodzone mleko pistacjowe i bita śmietanka pistacjowa o ciężko-dusznej słodyczy. Słodycz była bardzo bliska przesady, ale nie drapała i nie przytłaczała. Jednak mało brakowało.

Do gry wchodziły bowiem pistacje. O wiele lepiej zostawić je na koniec i wtedy cieszyć się pełnią ich smaku. Były boskie - prażone minimalnie, niektóre jakby wręcz surowe. Naturalna słodycz mieszała się z neutralno-goryczkowatym motywem skórek. Te trafiały się sporadycznie. Pistacje ogólnie świetnie tonowały słodycz bazy, a na koniec odciągały od niej uwagę.
Jednak gdy na próbę pogryzłam pistacje obok czekolady, słodycz i niedookreślony aromat je tłamsiły.

Po zjedzeniu został posmak pistacji naturalnie słodkich, ale wymieszanych na równi z jakimś słodkim aromatem (mleka?) i cukrowością. Słodycz po zjedzeniu trochę przeszkadzała, mimo że wyległa na wierzch też cierpkość - jakby syropu / sosu kakaowego i jakiegoś tortowego kremu z kakao w proszku.

Mimo paru wad, np. trochę natarczywego aromatu i przesadzonej słodyczy, silnej maślano-mlecznej nuty, wyszła smacznie. Głównie za sprawą wybitnych pistacji, których nie przeprażono i nie zrobiono z nimi w sumie nic, co mogłoby im zaszkodzić. Baza jako tako stanęła na wysokości zadania i w sumie była względnie uniwersalną, właśnie całkiem ok, bazą. Pozytywnie zaskoczyła mnie nieprzesadzoną słodyczą. Fakt, miała w sobie pewną ciężkość, ale nie była wysoka (35g "w tym cukry"). Szkoda tylko, że w jej miejsce postawiono na taką maślaność, a nie na gorzkość miazgi.
Większość zjadłam w górach, ale czekolada przeszła też pozytywnie weryfikację odczuć w domu!


ocena: 8/10
kupiłam: ojciec kupił w Dealz
cena: 6 zł (za 60g; jak wyżej, ale dopytałam)
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, pistacje 15%, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna słonecznikowa, naturalne aromaty

niedziela, 9 marca 2025

Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Mix Orzechowy ciemna 72 % z pistacjami, orzechami nerkowca i migdałami

Kocham Beskid. Obecnie to jedna z moich ulubionych marek czekolad, ale nie jestem bezkrytyczna. Zdarzały się tabliczki, które chwytały mnie mniej. Rozumiem jednak, że mogłam nie być docelowym odbiorcą. I jest to przyczynek do większego tematu czekolad z dodatkami. W góry zawsze takie biorę, z półki niższej niż jem na co dzień. Nie przypadkiem. Po prostu nie widzę sensu w kupowaniu drogich czekolad z dodatkami. Wydając na czekolady, płacę za dobre kakao i jego nuty. W czekoladach z dodatkami zaś to one ściągają najwięcej uwagi. I choć wiem, że dobór odpowiedniego ziarna do danego dodatku też wymaga umiejętności, to tak czy inaczej zawsze chciałabym i tak jak najbardziej wczuć się w bazę, by nic nie zakłócało mi jej odbioru. Stąd do plantacyjnych, z najwyższych półek z dodatkami, jestem sceptyczna. Nie są dla mnie. Beskid jednak pod dodatki ma nieco zwyklejsze bazy. To według mnie bardzo rozsądne posunięcie. Żałuję co prawda, że w przypadku dziś przedstawianej uzwyczajnieniu uległo też doslodzenie, bo cukier trzcinowy zastąpiono białym, ale no trudno. Chociaż... Może niezupełnie? Dalej w składzie tego, czym karmelizowano orzechy, znalazł się bowiem syrop klonowy. Dobrze, że nie dodano go do czekolady, bo obstawiałam, że jak i miód, mnie by w sobie nie rozkochał. A tak nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jednak jako że to Beskid - i tak czegoś dobrego, stąd wybrałam tę tabliczkę na zwieńczenie trasy.
Najważniejszym punktem wycieczki była Mała Wysoka, na którą weszłam żółtym szlakiem z Polskiego Grzebienia. Ależ podobała mi się ta wspinaczka z całkiem niezłą ekspozycją! Weszłam prawie błyskawicznie, a choć nadciągały chmury, gdy znalazłam się na szczycie, trafiłam na lukę i zacne widoki. Nic, tylko obfotografować czekoladę! Potem czekało mnie już tylko zejście do Łysej Polany tą samą drogą.


Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Mix Orzechowy to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z karmelizowanymi w syropie klonowym orzechami: pistacjami, orzechami nerkowca i migdałami.

Po otwarciu poczułam intensywny, soczysty zapach łączący wino i wiśnie. Charakteru nadała im odrobinka ziemi i palone echo. Słodycz stojąca za tym wszystkim wydała mi się prosta, nienachalna. Dodatki ujawniły się tylko, gdy wąchałam spod. Orzechy czuć bardzo delikatnie, lecz naturalnie słodkawe nerkowce, a po nich pistacje były do nazwania. Migdałów trzeba się doszukiwać, ale i one się zaznaczały. Gdy weryfikowałam odczucia w domu, wydaje mi się, że faktycznie gdzieś i namiastka syropu klonowego mogła przemknąć.

Tabliczka wyglądała tak sobie - pojedyncze, przylepione orzechy nie robiły wrażenia. Była twarda i przy łamaniu trzaskała głośno, a ja bałam się, że dodatki zaraz odskoczą. Duże migdały i nerkowce trzymały  się jednak nieźle, bo były mocno wlepione w czekoladę. Pistacje zaś z łatwością odskakiwały. Dodatki a to się łamały wraz z czekoladą, a to zostawały w którejś z części. Niektóre nerkowce lekko lśniły, ale ogólnie orzechy nie wyglądały na karmelizowane.
W ustach czekolada rozpływała się wolno i maziście. Była tłusta w maślany sposób, zbita i z czasem soczysta. Dość szybko w przypadku niektórych orzechów rozpuszczała się od nich cieniuteńka, niemal nie do zauważenia warstewka. Miałam wrażenie, jakby odrobinką wodnistego czegoś napędzelkowano dodatki. Nie była to skorupka ani nic z tych rzeczy.
Orzechy raz szybciej, raz wolniej z łatwością odpadały, a ja zostawiałam je - turlające się po ustach - na koniec.
Gryzione po zniknięciu czekolady dodatki zaskoczyły mnie miękkością zupełnie niepodobna do struktury typowo karmelizowanych orzechów. Nawet migdały chyliły się ku miękkości, choć wciąż były najtwardsze. Nerkowce i pistacje zaś bardzo miękkie. Gryząc, nie czuć, by pokrywał je karmel.

W smaku przywitała mnie średnio mocno palona nuta, roznosząca gorzkość. Tuż za nią pojawiła się słodycz.

Niemal natychmiast zabarwił ją delikatny motyw czerwonego wina, wprowadzający soczystość. Zza niego do gorzkości dołączyła odrobinka ziemi.

Słodycz rosła odważnie. Ogólnie przez kontrast do soczystości wydała mi się jaskrawo prosta, wręcz duszna.

W przypadku kęsów z orzechami w pewnej chwili pojawiał się mglisty, dziwny akcent. Raz czy drugi wydał mi się przypalono goryczkowaty, ale jednocześnie słodki. Dosłownie ze dwa razy przy nerkowcach wychyliło się słonawe echo.
Oprócz tego, od niegryzionych orzechów rozchodził się subtelny ich posmak. Najwyraźniej dawały o sobie znać nerkowce, potem pistacje, a na końcu migdały. Ogólnie jednak nie był to silny motyw.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poprzez gorzkość - czasem chyba też ten dziwny posmak się do tego dołożył - wkroczył dym. Paloność jednak trzymała się średniego poziomu.

Soczystość przybrała postać wiśni i czerwonych porzeczek. Chyba tylko czerwonych? Echo wina jakby wsiąkło w ziemię, a i ona złagodniała. Do czerwonych owoców podkradły się jakieś czerwone cytrusy. Mało grejpfrutowy grejpfrut? Albo czerwona pomarańcza?
W kęsach z orzechami nuta cytrusów schodziła na o wiele dalszy plan.

Słodycz za to uparcie trwała przy dusznym wydźwięku, końcowo przygłuszając cytrusowy akord.

Orzechy gryzione obok czekolady nie robiły wrażenia, bo czekolada miała sporo do powiedzenia. Jednak ona przy nich wydawała się trochę uproszczona (by nie powiedzieć: spłycona). W niektórych orzechach zaś umacniał się dziwny posmak.

Orzechy gryzione na koniec smakowały wyraźniej. Najbardziej intensywnie, najbardziej sobą migdały. Miały neutralny charakter. Założyłabym się, że ich nie karmelizowano ani nie prażono.
Nerkowce też wyszły charakterystycznie słodkawo-maślano, ale przy nich czuć już pewien słodkawo-jakiś posmak - na końcu prawie nie, ale zdarzyło się, że coś mignęło.
Pistacji, acz tylko niektórych, zaś najbardziej trzymało się niedookreślone, trochę odpychające echo. I jakoś soczystość przy nich wyraźniej pobrzmiewała? Czuć ich słodycz, ale też lekką wytrawność nakręconą skorkami.
Orzechy jakoś nieszczególnie łączyły mi się z bazą.

Po zjedzeniu został posmak przede wszystkim danego orzecha, czyli np. nerkowca, migdała czy pistacji, a także soczystej za sprawą czerwonych owoców czekolady. Jej gorzkość przycichła, słodycz tylko trochę osłabła, ale końcowo już dopasowała do kompozycji.

Czekolada podpadła mi tymi orzechami. Niezbyt pasowały; ta otoczka, której prawie nie było niczego dobrego nie wniosła. Było jej za mało, by czuć syrop klonowy czy w ogóle karmelizowanie, a jednocześnie na tyle sporo, by wniosła dziwny posmak. Orzechy niezbyt pasowały do bazy - bardziej smakowała mi bez nich. Zestawienie orzechów zacne, ale co z tego, jak nawet gdyby były dobre, to z nimi wiąże się kolejna wada: znikoma ilość i forma (niektóre za łatwo odpadały). Nie była to integralna kompozycja, a smaczna czekolada z dodatkami jakby dodanymi od niechcenia, bez zgrania.


ocena: 7/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 22 zł (za 80 g; ja dostałam)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, cukier, karmelizowane orzechy 10% (pistacje, orzechy nerkowca, migdały, syrop klonowy: naturalny syrop klonowy, cukier trzcinowy; sól), tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

poniedziałek, 19 lutego 2024

Zotter Strawberry Pistachio mleczna 50 % z marcepanem truskawkowym oraz oraz nugatem z migdałów i białej czekolady z pistacjami

Obecnie zupełnie mi nie po drodze z mlecznymi czy nadziewanymi czekoladami, ale dla niektórych Zotterów, jako że dostaję je od firmy za darmo, mogę zrobić wyjątek. Ta na przykład wyglądała naprawdę obiecująco. Za nic nie wpadłabym na połączenie truskawek i pistacji, a jak zobaczyłam, nagle wydało mi się genialne i... proste. Niestety Zotter jak zwykle nie postawił na prostotę składników, a wtłoczył je w mieszaninę różności, ale liczyłam, że końcowo i tak zdominują tę tabliczkę.


Zotter Strawberry Pistachio to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (30%) marcepanem migdałowym z truskawkami oraz (30%) nugatem / praliną z migdałów i białej czekolady z siekanymi pistacjami.

Po otwarciu poczułam wręcz chlebowo-piernikową, a jednocześnie karmelowo słodką czekoladę mleczną, która sama w sobie mocno pachniała orzechami. Spód tabliczki do orzechowości dodał wyraźnie migdały i pistacje. Po przełamaniu ogólna słodka orzechowość wydała mi się jeszcze bardziej korzenna. Wierzch tabliczki pachniał bardziej świeżo i nawet nieco kwaskawo, choć jednocześnie wręcz dżemikowo za sprawą truskawek. Marcepan nie zdradzał się. Nawet po przełamaniu truskawki go zdominowały. Przemieszały się jednak ze śmietanką, płynącą z nugatu, która też ujawniła się po przełamaniu. To było niczym słodkie, naturalne mleko truskawkowe.

Tabliczka w dotyku mimo pewnej masywności wydała mi się delikatna. Przy łamaniu nie trzaskała, a nadzienia już na oko były miękkie.
Marcepan wyglądał na plastyczny, acz miękko-gibki, grudkowaty jak to marcepan, ale z zżelowanym elementem. Nugat zaś na miękko-maziście tłusty i z paroma zielonkawymi kawałkami pistacji. O ile na wierzchu warstwa czekolady była bardzo pokaźna, tak na dole na tyle cienka, iż trochę wgniatała się w nugat przy robieniu kęsa.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie. Była maślano-mlecznie tłusta i kremowa. Spójnie mieszała się z kremowo-miękkimi nadzieniami.
Szybciej wyciskał się spod niej marcepan, po czym zwalniał i rozpuszczał się razem z nugatem, zostając najdłużej. Marcepan był ziarnisty, zwarty i soczysty, bardzo wilgotny. Cechowała go grudkowość od średnio zmielonych migdałów i truskawek z pestkami oraz mocny, zżelowany element od truskawek. Miękko i plastycznie zmieniał się w jakby grudkowaty kawałek naturalnej galaretki, końcowo rozchodzącej się na grudki i drobinki głównie truskawek.
Nugat rozpływał się w tempie umiarkowanym, dając się poznać jako tłusto-mazisty, bardzo śmietankowo-maślany i lepki. Zawarł w sobie sporo tłusto-czekoladowej aksamitności.
Pistacji dodano całkiem sporo jako różnej wielkości kawałki. Głównie małe i malutkie, kilka większych. Zostawiałam je głównie na koniec, tak jak resztki marcepanu. Tylko pojedyncze pistacje lekko prawie chrupały (czy raczej próbowały), większość była świeżo-miękka. trochę skrzypiały w soczyście orzechowym kontekście. Wśród nich znalazło się sporo strzelających pesteczek i kawałków jakby śliskawo-miękko-gąbczastych farfocli truskawek w pudrowo różowym kolorze, a także chyba mikroskopijne drobinki migdałów.

W smaku czekolada zaskoczyła całkiem wyraźną gorzkością, mieszającą się z wysoką, karmelową słodyczą. Za nią znalazł się piernikowy, trochę chlebowo-piernikowy, ciepły wątek. Sama w sobie wydała mi się bardzo orzechowa (powiedziałabym, że laskowo orzechowa), co podkreślił akcent nadzień, którymi lekko przesiąkła.

Zwłaszcza migdałowym nugatem, który szybko podniósł też słodycz całości. Marcepan jednak szybciej przeszył wszystko lekkim kwaskiem truskawek, zapowiadając ich nadejście. Soczysty element tych słodkich owoców zawisł w tle.

Z racji szybko rosnącej słodyczy, to nugat jakoś skupił na sobie uwagę szybciej na pewien czas. Dał się poznać jako bardzo śmietankowo-mleczny, słodki w białoczekoladowy sposób, a jednak też poważniejszy za sprawą migdałów. Otarły się o chlebową nutę. Ich charakter był spokojny. Także same w sobie wyszły bardzo słodko naturalnie. Pomyślałam o blanszowanych migdałach.
Nugat spróbowany osobno wydał mi się przede wszystkim białoczekoladowy, migdały tonęły w mleczności. Jego migdałowość podkręciła charakterna czekolada mleczna i marcepan (z kolei sam w sobie nie aż tak mocno migdałowy). Dołączył do nich ledwo uchwytny akcent słodkawych pistacji. Rozchodził się od kawałków.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na pierwszy plan wyszedł truskawkowy marcepan, wcześniej jakby krążąc wokół w sumie prostej, nugatowej słodyczy. W nim dominowały truskawki głównie jako świeżo-soczyste, słodko-kwaskawe owoce. W drugiej kolejności czułam też naturalny, słodki dżem truskawkowy, którego kwasek podkręciła cytryna.
Marcepan nawet spróbowany osobno skupił się na truskawkach, migdałowo-marcepanowe miał jedynie echo. 
Z czasem soczystość była jednak hamowana jakby nutą syropu truskawkowego, jako że marcepan podpowiadał truskawkom pewną ciężkość, powagę - ta wyszła na jaw chyba w zestawieniu z bardzo słodkim nugatem, zadziałał kontrast. Kontrasty... końcowo połączyły się w harmonii. Tym samym, marcepan spójnie splatał truskawkową warstwę z migdałowo-pistacjowym nugatem, acz to właśnie truskawki, gdy już się wyłoniły, dominowały zupełnie.

Słodycz obu warstw ryzykownie się mieszała, acz było sporo elementów ją przełamujących, a więc właśnie soczyste truskawki i prażony motyw. Ten z czasem - chyba na zasadzie kontrastu - umocnił się w nugacie. Przybrał ciepły ton, może trochę korzenny... Mieszając się z górną warstwą, przełożyło się to na myśl o słodkim mleku truskawkowym. Truskawki zaczęły nieco słabnąć, a do gry wszedł ten bardziej migdałowy aspekt marcepanu. Chyba lekko podkreślił pistacje z dolnego kremu, a jednak nawet nie zrównał się z truskawkami; jedynie do nich zbliżył. Końcowo wydały mi się bardziej kwaskawo-liofilizowane i przygłuszały pistacje. Te jednak jakoś tam trochę się wybroniły. 

Pod koniec mleczna czekolada wydała mi się nieco bardziej chlebowo-gorzkawa i palono-karmelowa, co podkreśliły kontrastowo kwaskowato-słodkie (szale się przechyliły) truskawki, utrzymujące się najdłużej.

Pistacje i grudki, drobinki truskawkowego marcepanu gryzłam, gdy wszystko inne zniknęło. Migdały podporządkowały się pistacjom. Te... czuć bardzo wyraźnie, ale w duecie z truskawkami. Pistacje cechowała naturalna delikatna słodycz. Była aż zaskakująco wysoka sama z siebie. Świeże, acz niestety mało znaczące w całej tabliczce. Towarzyszyły im najpierw słodko-kwaskawe, a po dłuższym gryzieniu słodko-mdławe, jakby już nieco okradzione ze swego smaku, ale wyraźnie słodkie truskawki.

Po zjedzeniu zostało poczucie dość wysokiej, ale nie przesadzonej słodyczy, a także posmak pistacji, migdałów z ciężkawą marcepanową otoczką i bardziej uroczym, śmietankowo-białoczekoladowym wątkiem nugatu. Migdały czuć bardzo wyraźnie. Truskawki także nie odpuszczały - pomyślałam o jakimś mleku truskawkowym jakby ze sproszkowanymi liofilizowanymi truskawkami i kwaskawym dżemie z cytryną.

Całość była smaczna, ale przeładowana, a i tak zdominowana przez truskawki. Truskawkowy marcepan to ciekawa warstwa, acz wyszła zaskakująco mało marcepanowo. Co nie znaczy, że źle! Soczyste, świeżo-dżemowe truskawki bardzo mi smakowały. Pasowały do przyjemnie gorzkawej, mlecznej i wciąż słodkiej czekolady oraz bardzo śmietankowego nugatu migdałowego. Ten z kolei aż zaskoczył mnie migdałowością. Truskawki nie były zbyt kontrastowe do tego wszystkiego, a... dominujące po prostu. Czułam niedosyt pistacji. Migdały miały tu więcej do powiedzenia, a przecież w tytule są właśnie pistacje, nie migdały. Tych były po prostu kawałki. Coś wnosiły, ale w moim odczuciu o wiele lepiej sprawdziłaby się cała pistacjowa warstwa - z nugatu zrobionego też z pistacji. I tak jednak... nugat okazał się stanowić jedynie delikatny ozdobnik dla truskawek. Trochę szkoda, bo nastawiłam się na duet tych owoców z pistacjami. Choć chwilami bardzo słodka, to tabliczka słodka zrozumiale, nieprzesłodzona, a z charakterem. Gdyby to miała być po prostu czekolada mleczna truskawkowa, mogłaby mieć 8 albo i 9 (gdyby miała być np. "z nadzieniem truskawkowym i kremem migdałowym" bo z kolei na czysto truskawkową 9 to za mało truskawkowa w takim wydaniu by była).

Z przyjemnością zjadłam prawie 2/3, traktując ją jako tabliczkę na gorszy dzień, potem już się znudziłam, bo jednak i tak to nie jest to, czego obecnie szukam w czekoladach, a do tej i tak miałam za wiele "ale". Resztka powędrowała do Mamy, której ogółem smakowała: "Smaczna, nie za słodka, w gruncie rzeczy zwyczajna i zwyczajnie dobra czekolada. Od razu trochę czuć taką owocową soczystość, faktycznie chyba truskawek, a potem z dolnej warstwy dopływają do nich migdały i czuć tak ten marcepan, bo na dole to marcepan, tak? Nugat? Niee... No, migdały może ogółem, ale z dołu raczej, bo górna warstwa z czasem smakowała głównie truskawkami. Nie powiedziałabym, że to marcepan truskawkowy. Za to na koniec zostawały jakieś nijakie orzechy tak zupełnie bez sensu, nie pasowały, nie potrzebne takie jakieś. To były pistacje? I to miała być czekolada z pistacjami? Nie czuć ich tam prawie. Powinni nazwę zmienić na Truskawki z Migdałami, wtedy mogłaby i 9 mieć, a tak 7 to dobra ocena.". 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), tłuszcz kakaowy, migdały, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, pistacje (5%), truskawki (4%), koncentrat truskawkowy (4%), suszone truskawki (4%), odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, masło, cukier trzcinowy, sok cytrynowy, koncentrat soku cytrynowego, emulgator: lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), płatki róż, cynamon

środa, 27 września 2023

Novi Nero Nero 70 % Cacao Extra Fondente con Pistachio Croccante / Extra Bitter Chocolate with Pistachios ciemna z karmelizowanymi pistacjami

Choć trochę się pozastanawiałam nad zakupem tej czekolady w Auchanie (czyt. po mojemu, czyli "oszołomie"), jej zakup poniekąd uważam za impulsywny. Kupiłam, bo kiedyś brakowało mi czekolad z pistacjami, a także ubolewałam, że jak już są, to z pistacjami solonymi. Nie rozumiem, jak można zrobić coś takiego biednym pistacjom... Dzisiaj prezentowanej sama i tak bym nie kupiła, lecz to ojciec płacił. To pomogło włożeniu jej do koszyka, a jednak i tak nie byłam do niej przekonana. W niej pistacje z kolei bowiem skarmelizowano, a tego zabiegu w czekoladach nie lubię. Sięgnęłam po nią nie mając żadnych większych wyobrażeń, obstawiając, że pewnie szybko mnie znudzi lub zmęczy.

Novi Nero Nero 70 % Cacao Extra Fondente con Pistachio Croccante / Extra Bitter Chocolate with Pistachios to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z karmelizowanymi kawałkami pistacji ("pistacjowym krokantem"), produkowana przez Elah Dufour.

Po otwarciu  uderzył mnie mocno palony zapach, zawierający w sobie spaleniznę, a należący głównie do palonej kawy, palono-przypalonych, niedookreślonych orzechów oraz poprzypalanego ciasta. Czułam także palony cukier, faktycznie karmel. Także sam w sobie mocno palony, ale i jakby jako słodycz tego ciasta... To przywiodło na myśl wypiek z mnóstwem jakiś olejków migdałowych, orzechowych itd. W ilości tak przesadzonej, że nasuwającej na myśl zapachowe świece i woski. Pistacje da się z tego wyłapać, ale zasłodzone cukro-karmelem.

Spod powierzchni dało się dostrzec kawałki pistacji.
Cienka tabliczka łatwo się łamała, wydając średniej głośności trzaski, jakby strzały bardzo cieniutkich, suchych gałązek.
W ustach rozpływała się łatwo i bazowo gładko. Wydała mi się śliskawa, mazista i tłusta. Rozpływała się raczej wolno, z czasem wykazywać zaczęła jakby tłustą wodnistość. Dość prędko na języku poczułam obecność dodatków, choć zwarta masa trzymała je w sobie uparcie.
Gdy jednak w końcu kawałki pistacji zaczęły wyraźniej wyłaniać się spod czekolady, okazało się, że wiele z nich pokrywała warstwa cukru. Poniekąd rozpuszczał się z otoczeniem.
Dodatku nie pożałowano, kawałek czekolady w ustach z czasem zaczynał wydawać się nabity, najeżony aż przesadnie.
Kawałki pistacji w większości pokrywała skorupa cukru, która dodawała im twardego, chrupiącego efektu. Pod nim kawałki były wciąż chrupiące, ale w nieco bardziej miękkawy, naturalny sposób.
Pistacje bardzo podrobiono, a przez ich pokaźną ilość całość jawiła się jako nieprzyjemny, tłusty zlepek-ulepek, czekoladowy szyszko-jeż.

W smaku pierwszą poczułam gorzką spaleniznę i jakby przypalono-karmelową słodycz ciasta. Ogólna paloność dowodziła od początku. Była mocna, a charakter miała raczej tani.

Pojawiła się w niej gorzkość odtłuszczonego kakao oraz kojarząca się z kawą i... przypalonymi orzechami? Albo orzechową kawą. Zrobiło się trochę cierpko, lecz w tym momencie słodycz odważnie zaczęła rosnąć. Pomyślałam o cieście, także przypalonym, z mnóstwem rozmaitych olejków, m.in. migdałowym, orzechowym.

Mimo chwilowego zastoju, ogólna słodycz była bardzo silna i ewidentnie cukrowa. Przejawiała coraz więcej i pseudo orzechowych, i ciastowo-waniliowych nut, ale cukier, w tym palony cukier jako karmel czuć przede wszystkim.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa za cukrowością odnotowałam jakby marcepanowo-pistacjowy motyw... Orzechy zlewały się z nim. W całości czuć ogrom orzechowego podkręcenia, ewidentnej sztuczności, która szybko skojarzyła mi się ze świecami i woskami zapachowymi. To było sztuczne i parafinowe. Pistacje, które wylegały na język, przekładały się głównie na pojedyncze, epizodyczne szarże słodyczy, choć i z ogólną orzechowością się zgrały.

Kontrastowo chwilami czekolada jawiła się bardziej jako gorzko-cierpka, palona, ale nieambitna. 

Bliżej końca słodycz nieco się uspokajała, a czekoladowa baza ułożyła się w przypalone ciasto kawowo-waniliowe z orzechami i pistacjami, a także takowymi olejkami. Im było mniej masy czekoladowej w ustach, tym wyraźnie czuć właśnie pistacje.

Pozostałe na koniec raz po raz zaserwowały jeszcze smak palonego cukru i cukru po prostu, ale też już całkiem wyraźną pistacjowość wykazywały. Były prażone i średnio intensywne. Trochę tonowały słodycz. Wydawały mi się okrojone z charakteru.

Po zjedzeniu został posmak cukru i pistacji prażonych, w zasadzie "orzechowo rozmytych". Czułam też jakby cierpkość palonej kawy, łagodzoną maślano-ciastowym wątkiem. Do tego cierpkie kakao odtłuszczone i cierpkość aromatów / olejków "orzechowawych".

Całość była spodziewanie kiepska. W zasadzie wyszła jak tania czekolada zrobiona z przypalonego, i głównie tylko dlatego gorzkiego, kakao z nijakim dodatkiem, przedstawiającym się jako "cukrowo karmelizowane jakieś posiekane orzechy". To, że to akurat pistacje wcale się tak specjalnie nie uwidaczniało. Choć w zasadzie je czuć, a i kawałków nie pożałowano, nie przełożyło się to na smak i zacny odbiór. Całość była kontrastowo nieprzyjemnie cukrowa (i cukrowo palona), a do tego przearomatyzowana. Jak pierwsza lepsza z byle jakimi orzechami z niższej półki. Karmelizowanie pistacji nie wyszło im na dobre, tylko je popsuło. Zupełnie nie widzę sensu, by coś takiego jeść. Myślałam, że zjem pasek, ale już jedna kostka wykrzywiła mi twarz.
Mama spróbowała i stwierdziła, że "niesmaczna, w ogóle nie czuć, że pistacje, a tak jakieś tam sobie orzechy". Też nie chciała więcej i oddałyśmy ojcu.


ocena: 3/10
kupiłam: Auchan
cena: 11,19 zł (za 75g)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, karmelizowane kawałki pistacji 15% (pistacje 11,3%, cukier), kakao niskotłuszczowe, aromaty naturalne

wtorek, 23 maja 2023

Zotter "Kulfi" Pistachios, Almonds and Cardamom / Kulfi Pistazien, Mandeln und Kardamom ciemna mleczna 50 % z kremem z białej czekolady, bitej śmietanki i miodu z kardamonem i szafranem oraz migdałowym nugatem z kawałkami migdałów i pistacji

Prawie co tydzień chodzę do jednej indyjskiej restauracji, a Mama czasem mi towarzyszy. Kiedyś bardzo, bardzo zainteresowały ją tradycyjne lody indyjskie kulfi, jednak niestety na nie jakoś nie mogłyśmy trafić. Choć ja bym ich sobie nie zamówiła, czekolada nimi zainspirowana jakoś mnie zaciekawiła. Kulfi to tradycyjny lodowy deser, który robi się na bazie śmietanki i przyprawia indyjskimi przyprawami, głównie kardamonem i szafranem. Podaje się już dość topiący się.


Zotter "Kulfi" Pistachios, Almonds and Cardamom / Kulfi Pistazien, Mandeln und Kardamom to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (36%) kremem z białej czekolady, bitej śmietanki i miodu z kardamonem i szafranem oraz (18%) migdałowym nugatem / praliną z kawałkami prażonych (3%) migdałów i (3%) pistacji.

Po otwarciu uderzył wyrazisty zapach mleka oraz słodycz złożona z miodu, wanilii, białej czekolady i migdałów ewidentnie nugatowych. Odnotowałam też maślaność, a także ciepło przypraw. Zwłaszcza spód pachniał ciepło-migdałowo. Wierzch serwował nieco więcej mocno maślanej białej czekolady i miodu.
Ciepłu przypraw daleko do korzenności, nawet po przełamaniu. Wtedy wciąż było słodko, kompozycja miała delikatny charakter, w którym dowodziła śmietanka z miodem i słodkie migdały.

Tabliczka w dłoniach wydawała się masywna, dość konkretna i twarda, ale nie trzaskała. Nadzienia były konkretne, zwarte i tłuste, ale zupełnie nie twarde. Białoczekoladowy krem wyglądał na mazisty i bardzo lepki, gęsty i tłusto-wilgotny. Przypominał budyń, w którym dostrzec można kropeczki przypraw.
Nugat wydawał się masywny i suchawy, wypełniało go sporo kawałków różnej wielkości.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i gęsto, lepko. Była tłusta w śmietankowy sposób i aksamitnie gładka.
Nadzienia zaraz się pod nią podłączały, idealnie dopasowywały się i do niej, i do siebie wzajemnie.  Rozpływały się mniej więcej równocześnie, w tempie umiarkowanym.
Białoczekoladowy krem okazał się faktycznie bardzo gęsty, ale w sposób budyniowy. Był niemal śliskawy, mazisty i bardzo tłusty. Czuć w nim pewną czekoladowość, a także pełnię śmietanki... śmietany powiedziałabym. Rozpływał się gumiasto, mimo maziania się, zachowując zwarty, gibki kształt. W ustach utrzymywał się dłużej od nugatu.
Nugat okazał się zupełnie nie suchy, a też bardzo tłusty. Bardziej jednak masywny, zwarty i konkretny, nieco twardawy. Czułam w nim lekką pylistość.
Wszystko to miękło, zmieniając się w gęstą papkowatą zawiesinę. Kawałki migdałów i pistacji wyłaniały się z czasem, troszeczkę przełamując za wysoką tłustość. Zostawiałam je na koniec, gdy nawet czekolada - utrzymująca się w ustach najdłużej - zniknęła.
Dodano ich równo. Były zarówno duże, jak i malutkie, w większości miękkawe. Mała część chrupnęła bardziej twardawo (ale nie twardo).

W smaku sama czekolada przywitała mnie wysoką słodyczą palonego karmelu i orzechowością. Częściowo płynącą z nią, a częściowo chyba od nadzień. Gorzki akcent kakao tonął w mocno mleczno-śmietankowej toni, a mimo to czuć go.

Słodycz szybko wzrosła za sprawą nadzień. Odzywały się mniej więcej równocześnie, lecz choć uzupełniały się, nietrudno je rozróżnić.

Biało czekoladowy krem nieco wyraźniej i dynamiczniej podbijał słodycz miodem i wanilią. Błyskawicznie pomyślałam o biało czekoladowym budyniu z miodem, zrobionym na śmietance. W biało czekoladowości czuć też sporo maślaności. Raz po raz przewinęło się ciepło... Mleczne tsunami zasładzało i rozgrzewało. Po chwili okazało się, iż to rozgrzanie to nie tylko słodycz, a także przyprawy, choć jeszcze nie korzenność. Lekko ostre, goryczkowate. Z czasem wyraźnie poczułam kardamon i nutkę cynamonu, a także coś... słodko-gorzkawo-pikantnego i specyficznie jakby rześko kwiatowego (ponoć tak smakuje szafran). Słodycz kremu została nimi w miarę nieźle przełamana.

Nugat też wpisał się w śmietankowość i zasładzanie. W jego przypadku jednak trudniej było o coś przełamującego. Mimo to, słodka migdałowość w nim królowała. Mleko wymieszane z cukrem nie zagłuszyło migdałów, acz w gardle zadrapało. Nugat wpisał się w ciepły klimat poprzez lekką prażoność. Ta sprawiła, że cała kompozycja wydała się nieco już właśnie korzenna. Sam w sobie pobrzmiewał chyba trochę cynamonem. Wydaje mi się, że w pewnym momencie wyłapałam też coś kwiatowego - różanego? - płynącego z niego. 

Lekko prażona nutka przebijała słodycz i budyniową śmietankowość mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, wraz z wyłanianiem się kawałków. Nie musiałam ich rozgryzać, by zarejestrować migdały i pistacje. Były delikatne i słodkie, acz dość wyraziste w tym. Obudziły też "orzechowawą", goryczkowatą czekoladę z tła, która pod naporem słodyczy niemal odchodziła w zapomnienie.

Po tym nadzienia wydały mi się jeszcze słodsze, aż drapiące w gardle. A jednak i jakąś soczystość wyłapałam. Nugat zniknął nieco szybciej, więc krem białoczekoladowy ponownie zaszarżował maślano-śmietankowym budyniem zasłodzonym miodem i wanilią. Cała ta miodowość i biało czekoladowość tak się mieszały, że w końcu robiły się nijakie. Słodki, jasny miód opływał wszystko, jednak i tak słodycz w pewnym momencie wydała mi się w dużej mierze aż po prostu cukrowa. Mimo to, utrzymał lekko kwiatowy charakter.

Przyprawy też lekko drapały i gdy nadzienia już zniknęły, ciepłe przypraw podkreśliły mleczną, jakby jeszcze bardziej gorzką czekoladę. Roztaczała orzechowość, po której gryzione kawałki wydały mi się zacnie przejrzyste.

Migdały smakowały... lekko prażonymi sobą. Słodkawo, nieco wytrawniej, a pistacje trochę bardziej słodkawo-maślanie.

Po zjedzeniu czułam się przesłodzona, nieco cukrowo, ale przede wszystkim miodowo. Oprócz tego bardzo wyraźnie ostała się goryczkowata czekolada mleczna i migdały. Na pewno czułam lekko ostro- goryczkowatą korzenność, która choć smakowo nieco słodycz hamowała, drapania w gardle nie powstrzymała. Czułam też, jakbym zjadła bardzo tłusty budyń biało czekoladowo-śmietankowy, który otłuścił mi usta.

Całość rozczarowała mnie, mimo że i tak na wiele nie liczyłam. Budyniowość w sumie była ciekawa, ale za dużo mi tu słodyczy białej czekolady, nugatu i w ogóle. Miód to miły dodatek, ale tego wszystkiego było po prostu za dużo. Myślałam, że wyjdzie to bardziej korzennie, a niestety - przyprawy jakoś się mało wykazały. Prażone migdały i pistacje wyszły na plus, bo nieco przełamały i tłustość, i słodycz.
Mnie całość męczyła słodycz, i osobliwą strukturą. Bardzo tłusty budyń zmieniający się w gumkę i tłusty nugat, sporo do gryzienia to nie moja bajka (po 1/4 oddałam Mamie, nie mając już ochoty na więcej). A jednak w swym zasładzaniu było dość niecodzienne.
Mama nie umiała o tej tabliczce za wiele powiedzieć, jak tylko: "Smakowała mi, taka słodka, mleczny krem, jakieś orzechy do pochrupania, ale z tego co ja tam niby miałam czuć, to chyba nic albo nie wiem, że to to, tak namieszane. Dużo jak mówisz wszystkiego, a wyszła zwykła".


ocena: 6/10
kupiłam:  dostałam od zotter.pl
cena: 17,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, migdały, pełne mleko w proszku, syrop skrobiowy, pistacje, odtłuszczone mleko w proszku, mleko, śmietanka, masło, słodka serwatka w proszku, miód, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, sól, kardamon, cynamon, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku z cytryny, skrobia kukurydziana, cukier), szafran

piątek, 16 września 2022

(Halba) Coop NaturaPlan Chocolat Noir aux Pistaches 60 % Cacao bio ciemna z Peru z karmelizowanymi i solonymi pistacjami

O tej tabliczce wspomniałam już przy Pistaches Noir. W chwili otwarcia przesyłki obstawiłam, że właśnie ta bardziej mi posmakuje, jednak po zapoznaniu się z kilkoma, straciłam pewność. Otóż orzechowy duet mnie zaskoczył. Halba Noisettes Milch Lait wyszła jakoś ciekawiej niż (Halba) Coop NaturaPlan Chocolat Milch-Nuss / Lait-noisettes bio. Byłam bardzo ciekawa, jak to będzie z pistacjowymi aż do momentu, w którym dowiedziałam się, że obie są z solą. Tym bardziej dziwi mnie, że tak rzadko spotykany wariant (ciemna czekolada z pistacjami) występuje w ofercie Halby w dwóch wariantach, które w zasadzie są wręcz łudząco podobne, specyficzne (w końcu z solą). Ja, już jakby co, zrobiłabym podział, że jedna z czystymi pistacjami, druga z solonymi. I to by się nawet wpisało w konwencję (czy raczej czasem stereotyp), że produkty organiczne są zdrowe (uprawa eko przekłada się na jakość, ale przecież do czekolady eko można też śmieciowe składniki napchać). Bio idealnie pasowałaby na taką z czystymi pistacjami!

(Halba) Coop Naturaplan Chocolat Noir aux Pistaches 60 % Cacao bio to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Peru z karmelizowanymi, solonymi pistacjami (które stanowią 20% całości); zrobiona w 75,7% ze składników z certyfikatem Fairtrade.

Po otwarciu poczułam wyraźny zapach pistacjowo-orzechowy i karmelowo-maślany, lekko tylko cukrowy. Kompozycji nie brak palono-gorzkawej nuty. Do tego doszukałam się szlachetniejszego wątku wanilii. Po przełamaniu nasiliła się naturalna orzechowość pistacji. Nie wydawały się mocno prażone. 

W dotyku tablica sprawiała wrażenie masywnej i nieco ulepkowo-suchawej. Łamana wykazywała twardość, trzaskając i chrupiąc tam, gdzie zatopiono pistacje. Dodano ich mnóstwo w postaci całych, dużych sztuk i kawałków. Nie przełożyły się na kruchość ogółu. 
Otaczała je cieniuteńka, w zasadzie znikoma warstewka cukru, acz trzeba przyznać, że nie wszystkie. Przy niektórych pojawiał się tylko kryształkowy błysk. Sporo pistacji było jej pozbawionych.
W ustach czekolada rozpływała się gęsto i tłusto, trochę gibko-ulepkowato. Była kremowa i gładka. Z wolna, leniwie i niezbyt chętnie (co przełożyło się na spójność całości) odsłaniała pistacje. Oblekała i obklejała je długo. Nie miały swoich brązowych skórek.
Pokrywała je cieniuteńka warstwa cukru, która w dużej mierze też się rozpuszczała, przyspieszając całość, rozrzedzając ją. Sporo wystąpiło na pistacjach soli, zupełnie jednak niewyczuwalnej strukturalnie - rozpuszczała się, chowając w reszcie (było jej więcej niż w wersji zwykłej).
Pistacje tradycyjnie zostawiałam na koniec, gryząc je, gdy czekolada już zniknęła. Wtedy nieliczne pokrywała jeszcze cześć warstewki. To rzężąco-skrzypiący, ale szybko znikający cukier. Trafiały się też, małe, bo małe, ale jednak, kryształki soli (tylko przy gryzieniu to jakoś tak "chowało się"). Pistacje same w sobie zaś okazały się lekko prażone i chrupiąco-twardawe, trochę tylko miękkawe, nieprzesuszone i zacne. Podprażono-świeżawe.

W smaku najpierw po ustach rozchodziła się palono-karmelowa słodycz i palony motyw kawowo-orzechowy, który przybrał ciężkawy wydźwięk. Skojarzył mi się z pistacjowo-orzechowymi piernikami w ciemnej czekoladzie, może z nutką alkoholu. Albo... piernikową kawą? Osnuł to lekko cierpkawy dym.

Prażona nutka, ogólna orzechowość i pistacje pobrzmiewały zaraz od początku. Słodycz rosła, ale nie była chamska. Doszukałam się wanilii, przełamanej przyjemną, soczystą cierpkością kakao. Pomyślałam o słodkim cieście, wilgotnym wewnątrz od np.... warstwy marcepanowej?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, gdy pistacje zaczęły wyłaniać się spod czekolady, słodycz podskakiwała epizodycznie. W większości należała do karmelu, ale zdarzyło się jej zahaczyć o cukier. To i tak było jednak nieodzownie zmieszane z lekko prażonymi pistacjami. Uwypukliły orzechowy wątek w całości, a i sobą, słodkawo-słonawymi naturalnie, pobrzmiewały. Raz po raz zaczęła pojawiać się przy nich sól, nieznacznie podkreślając prażony aspekt. Choć wyraźnie wyczuwalna, nie było jej dużo i nie narzucała się (powiedzmy - mnie obecnie przeszkadzają choćby śladowe ilości soli).

Czekolada po tym wszystkim wydała mi się bardziej cukrowa, orzechowa, ale... z nieco cytrusową soczystością. Pomyślałam też o skórce cytryny i może a'la wiśniowej soczystości (lub sugestii wina?). Całość wydała mi się specyficznie soczysta, co dziwnie mieszało się też z leciuteńką słonawością. Jakby ona sama w sobie chwilami chciała zrobić się kwaskawa.

Pistacje na samym końcu wciąż zachowały przy sobie palono-cukrową nutę skorupki, a niektóre z nich trochę soli. Nie dużo jednak.
Same pistacje po tym wszystkim, zwłaszcza te ciamkane, gryzione bardzo długo, smakowały mocno samymi sobą. Wyraziste, czasem naturalnie słodkawe, czasem jakby naturalnie słonawe, pokazywały się od znikomo prażonej strony. Wyszły naturalnie "orzechowawo maślanie". Zaserwowały mi tyle smaku, ile tylko można, co aż mnie trochę zaskoczyło - otoczenie nie odebrało im ani krzty pistacjowości. Wprawdzie na końcu także czasami pojawiał się smak soli, ale nie przeszkadzał im. Niby nie czułam jej kryształków, ale gryząc pistacje, zdarzyło się, że zaplątała się przy nich.

W posmaku zostały głównie prażone, lekko słonawe pistacje, a także sporo cukru. Lekka gorzkawość orzechowo-palono-kawowa odegrała rolę znikomą, ale nie dała o sobie zapomnieć.

Całość była w zasadzie niezła, bo nie aż tak cukrowa (różnica to nie tylko "w tym cukry 2g", ale też rodzaj cukru - trzcinowy jest mniej słodki i nie chamski), a jednak przyjemnie całościowo pistacjowo-orzechowa, ale... to karmelizowanie i posolenie pistacji wyszło jej na złe. Ten aspekt zwracał na siebie uwagę, mimo że nie był napastliwy. Po prostu mi nie pasował do wszystkiego innego. To "wszystko inne" było naprawdę dobrą tabliczką - obyło by się bez "ulepszania".
Wyszła zdecydowanie lepiej, mniej słodko i bardziej ambitnie od zwykłej. Podobała mi się soczystość dzisiaj przedstawianej. Zachwyciły mnie bardziej świeżawe pistacje, stąd jeszcze bardziej boli fakt, co im uczyniono cukrem i solą. W dzisiejszej dodano lepsze jakościowo, nieprzeprażone (to widać nawet po kolorze - w dzisiejszej zieloniutkie, a w zwykłej okropnie żółte, ciemne). Dzisiaj przedstawiana zawierała niestety więcej soli (co czuć wyraźnie w smaku), ale ta się lepiej zgrała z bazą (sól morska ogólnie jest lepsza od kuchennej w moim odczuciu). Wolałabym kompozycję bez cukru i soli na pistacjach, a właśnie do granic możliwości pistacjową. A jednak to wciąż w porządku czekoladzisko, które można zjeść. Myślałam, że zjem na uczelni, ale jakoś po kostce już mnie ta sól (w cukrowej otoczce) zaczynała obrzydzać (dwa razy, bo zrobiłam dwa podejścia, zjadając łącznie dwie kostki; "można...", ale jak widać akurat nie ja).
Oddałam Mamie, acz i ona nie była przekonana do tego jako całości (nie smakowała jej jak i mnie przez sól i cukier na dobrych pistacjach, acz jej też sama czekolada nie, bo ciemna), więc oddałyśmy ojcu.


ocena: 8/10
kupiłam: halba.ch (dostałam)
cena: nie znam
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy surowy z Paragwaju, karmelizowane i solone pistacje 20% (pistacje z Turcji, cukier trzcinowy surowy z Paragwaju, woda, guma arabska E414, sól morska), tłuszcz kakaowy z Dominikany, pasta migdałowa z Hiszpanii, laska wanilii