środa, 27 sierpnia 2025

Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache ciemna 70 % z nadzieniem pistacjowym z tahini i białą czekoladą oraz ciastem Kataifi

Nie rozumiem viralowego fenomenu czekolad dubajskich, tak jak i mody na pistacje (uwielbiam pistacje, ale one są dobre... zawsze, a nie bo moda). Jakiś czas temu dosłownie zalały internet i gazetki marketów. Ja jednak zwróciłam na nie uwagę dopiero gdy zobaczyłam je na stronie Beskidu. Jeśli oni takie coś zrobili, znaczy, że może być dobre, ale nie dlatego, że to dubajskie, a dlatego, bo producent wie, jak zrobić dobrą czekoladę. Skusiłam się na jedną - w końcu nadziewana tabliczka Beskidu? Tego jeszcze nie było! No i oczywiście trochę poczytałam, co mnie czeka. Czekolada dubajska to tabliczka wypełniona masą z pistacji i ciasta kataifi (rozdrobnione ciasto filo). Beskid nadzienie wzbogacił o białą czekoladę i tahini (miazgę z sezamu). Zrobili ciemną, mleczną i białą, lecz mnie zainteresowała tylko ta. Z ich strony dowiedziałam się, że od listopada 2024 robią swoje tabliczki dubajskie "bez kolorowych zdobień na korpusie" - faktycznie, że widziałam zielone esy-floresy na zdjęciach w internecie. A to że się na to nie załapałam, no cóż.

Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana kremem ("ganaszem") z pistacji, pasty sezamowej tahini i białej czekolady z kawałkami ciasta Kataifi. 

Po otwarciu poczułam delikatny zapach ciemnej czekolady, mieszającej się ze słodyczą, która skojarzyła mi się z połączeniem waty cukrowej i śmietanki. To był motyw nieco kryjący się za czekoladą o dymno-palonym charakterze. Jej słodycz wydała mi się średnia, może lekko karmelowa i przepleciona soczystością. Też słodką, acz trochę egzotyczną, należącą np. do dojrzałego granatu. Wąchając czekoladę przyszło mi jeszcze do głowy wilgotne drewno porośnięte mchem, sam mech i zboże. Po przełamaniu pojawiły się subtelne, solone pistacje i echo ciasteczek w białej czekoladzie.

Czekolada stanowiła grubą, twardawą warstwę. Wydawała się nieco zawilgocona i rozciskała środek. Przy robieniu kęsa też się w niego wgniatała - zupełnie nie pasowała do nadzienia, była za masywna do niego. Środek bowiem był bardzo miękki i wilgotny; złudnie włóknisty. Przy łamaniu plaskał i sprawiał, że całość w zasadzie się rwała. Gdy odgryzałam kawałek, z zaskoczeniem trafiłam na twardy chrzęst - moje zęby przebiły się przez twarde, rzężące drobinki w nadzieniu (niewidoczne gołym okiem).
Tabliczkę nadziano po całości, a nie poszczególne kostki, co biorąc pod uwagę rozbieżność w strukturze nie było najlepszym pomysłem. Całość łatwo się rozwalała, dosłownie rozjeżdżała, a wyciskające się spod czekolady nadzienie oklejało palce. Wymuszało to robienie dużych kęsów, czego nie lubię, zwłaszcza, gdy coś jest tak... przytykające (ale o tym za chwilę).
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była gęsta i konkretna, bardzo długo zachowywała zbity kształt, przez co niezbyt chętnie łączyła się z nadzieniem. W zestawieniu z nim zmierzała w polewowo-ulepkowatym kierunku.
Nadzienie potwierdziło swoją miękkość i plastycznność. Najpierw wydało mi się wilgotne, a po chwili zaskakująco kremowe - pomijając ciastowe nitki, było gładkie. Było też bardzo tłuste, ale w bardziej oleisty, kremowy sposób. Trochę kojarzyło mi się z półpłynnym kremem 100% z pistacji lub tahini, w porywach wręcz z tłustym, pistacjowym mousse'em. Cechowała je zaklejająco-przytykająca lepkość, mimo że nie było ciężkie. Zmieniało się w tłusto-mazistą, zwięzłą zawiesinę (?). Z oleiście-śmietankowej masy zaraz wyłaniało się sporo różności: średnio długich "nitek", czyli kawałków ciasta o strukturze twardych wafli i pojedyncze kryształki (soli? cukru?). Wnętrze rozpuszczało się w tempie średnim i w większości znikało szybciej od czekolady. Acz i jej już wtedy, z kawałkami filo, nie zostawało tak wiele.
Nadzienie gryzione trzeszczało, rzęziło i kryształkowo chrupało. Wolałam jednak, by się rozpuszczało, a kawałkami zajmowałam się na koniec. 
Nieliczne kryształki soli rozpuszczały się wraz z resztą, na koniec może tylko raz czy dwa coś zostało. 
Kawałków ciasta, specyficznie twardych "nitek" nie pożałowano. Chrupały, trzeszczały i rzęziły. Po pewnym czasie w ustach miękły, ale nie rozpuszczały się.
Choć także nadzienia nie pożałowano, wydawało się przytłoczone ciężką czekoladą (ale jako że nie podobała mi się struktura nadzienia, czekolada akurat w moim przypadku była wybawieniem). Całość była problematyczna w jedzeniu.
Każdy kęs zdawał się znacząco otłuszczać usta.

W smaku czekolada przywitała mnie średnio wysoką słodyczą i paloną, dymną gorzkością. Zaznaczyła się w niej lekka ziemistość i subtelna soczystość. Słodycz przedstawiła się jako prosta, a z czasem całość przejawiała klimat lasu z mnóstwem drzew, porośniętych mchem. Słodycz rosła znacząco w toporny, cukrowy sposób. Do głosu szybko dochodziło nadzienie.
Kiedy spróbowałam czekolady osobno, wydała mi się bardzo słodka właśnie w nieambitny sposób, ale jednocześnie przyjemnie, dosadnie gorzka. Soczystość skojarzyła mi się za to z bardzo słodkim granatem, gdy tak przeplatała wizję omszałych drzew. W zestawieniu z nadzieniem, soczystość uciekała, nim udało mi się ją dookreślić.

Nadzienie odzywało się po paru chwilach. Szybko nabierało mocy i zaraz skupiało na sobie większość uwagi. Spod czekolady wypłynął wytrawniejszy smak kremu, miazgi z prażonych pistacji. Ewidentnie dominowały, choć zdawały się otulone bliżej nieokreślonym, tłuszczowym motywem. Czasem pokazywały się jako w dodatku słonawe. Słodycz wyłaniała się powoli. Podążało za nimi oleiście-goryczkowate echo. W pierwszej chwili niedookreślone, ale kiedy wzrosła też słodycz nadzienia, okazało się, że to olej sezamowy i tahini, a więc miazga z prażonego sezamu. Sezam w zasadzie jako on sam był tu jedynie echem, choć... gdy tak słodycz ogółu rosła, zdarzyło mi się pomyśleć o roślinnej, pistacjowej chałwie. 
Z rzadka przemykało słonawe echo, co podkreśliło biało czekoladową słodycz.

Krem spróbowany osobno był smakowo jednocześnie i mdławo-oleisty, i bardzo słodki, i wytrawny. Dominowały w nim miazgowe pistacje, ale jakby rozrzedzone sezamowym tłuszczem, co nadało im dziwnie wytrawnie-roślinny wydźwięk. Sam aż mdlił, pojawiała się w nim... nuta obrzydliwości. Z czekoladą było smaczniejsze.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wnętrze podkręciło palono-dymną gorzkość czekolady, a ta jakby zaczęła trochę punktować zgrzyty środka. Nadzienie wydało mi się bardzo wytrawne, a jednocześnie denerwująco, aż drapiąco słodkie - przez myśl przemknęła mi nawet jakaś pistacjowo-śmietankowa wata cukrowa. Wytrawniejsze nuty prażonych pistacji i sezamu walczyły ze słodką, śmietankową białą czekoladą. Ciemna czekolada jednak zabiegała o harmonię tego wszystkiego.
Kawałki ciasta, te "twarde nitki" wylegające na język nie wnosiły za wiele - były jakby andrutowo neutralne i bardzo delikatne w całości.
Trochę spróbowałam ich pogryźć osobno, obok czekolady - wciąż mi w głowie siedziały wytrawniejsze, ale neutralne andruty.

Czekolada w obliczu tego nadzienia z czasem wydawała się coraz bardziej płytka, zasładzająca i smakowo tłusta. Zanikała jej soczystość... Zostawała słodycz (aż trochę rozgrzewająca gardło) i nuta drzew pokrytych mchem, może pewna zbożowość? Czekolada jakby próbowała trochę dopasować się do  pistacji i sezamu. Wraz ze środkiem dała mocno zielono roślinnie-drzewny wydźwięk.

Gryzione na koniec kawałeczki okazały się kawałeczkami-nitkami ciasta filo. Tym razem jednak wyszły wyraźniej. Smakowały podobnie do ciasta francuskiego i trochę minimalnie wytrawniejszymi, podkolorowanymi andrutami. Choć nigdy nie jadłam churrosów, w głowie pojawiło mi się, że tak mogłyby smakować, zwłaszcza, gdy przemknęło mi coś jakby podsmażonego.
Bardzo rzadko zaplątało się też słonawe echo.

Po zjedzeniu został posmak drzewno-dymnej, marginalnie soczystej czekolady i wytrawnych, prażonych pistacji, zmieszanych z pewną roślinnością, mchem. Czułam też bardzo wysoką, prostą i toporną słodycz, która wyszła aż muląco zasładzająco (chyba przez połączenie z tłuszczowością). Słoność nieprzyjemnie zaznaczała się na języku wraz z "tłustym ciastem".

Ogół niespecjalnie mi podszedł. Nie lubię pistacji w takim prażono-słonym wydaniu. Goryczka tahini, neutralne ciasto zestawione z białą czekoladą wyszły dziwnie - niby bardzo słodko, a nieczekoladowo, niesłodyczowo wytrawnie. Sama czekolada jak na Beskid też nie była wybitna, ale sama w sobie smaczna (w sumie najbardziej smakowały mi kostki brzegowe, gdzie czekolady było znacząco więcej), ale... chyba do tego wnętrza bardziej pasowałoby coś słodszego i lżejszego - mleczna. Może lepiej ograłaby tę wytrawność? Ciemna na strukturę to już kompletnie nie pasowała do wnętrza. Czekolada była za twarda i masywna do miękkiego, plastycznego środka. Choć nie lubię takich nijakich chrupaczy, te tutaj akurat ratowały sytuację, bo trochę osłabiały poczucie zatłuszczenia, ale i one... miały w sobie coś z tłustości.
Jak już się kupiło, można zjeść, się wkręcając, ale to nie moja bajka. Ciekawostkowo można poznać, ale gdy już to-to poznałam, końcówce - 4 kostki - oddałam Mamie.

Opinia Mamy: "Może i dobra ta czekolada, ale jakaś taka nie dla mnie; dziwna. W tym nadzieniu nie rozpoznaję nawet pistacji, ale ja je znam tylko jako orzechy, nie jakieś kremy. Ten był dziwny, w ogóle prawie nie słodki. Nie czułam się, jakbym czekoladę, coś słodkiego jadła. Dziwne uczucie. Sama czekolada z wierzchu, ciemna, ale bardzo mi smakowała. Czekolada niezgrana niestety ze środkiem, za twarda, że się rozciskało. Dziwne takie coś w tym środku chrupie, takie patyki, ale to akurat nawet fajne. Nie powiedziałabym, że to jakieś ciasto. Jako ciekawostka fajnie poznać, ale ani sama bym sobie tego nie kupiła, ani więcej żadnej takiej dubajskiej czekolady nie chcę".

Na pewno na plus, że skład dobry - bo jak dla porównania zerknęłam na kilka innych dubajskich, wszystkie miały olej palmowy. Wszystkich cena mocno wygórowana.
Prażono-wytrawne pistacje zmieszane z wysoką słodyczą, tak jak w Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec, nie podeszły mi.


ocena: 6/10
kupiłam: Beskid Chocolate
cena: 34,30 zł (za 110 g, a w zasadzie 122g, bo moja tyle ważyła; dostałam rabat)
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa), nadzienie pistacjowe 50% (pistacje, biała czekolada: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy 32%, lecytyna sojowa; ciasto kataifi: mąka pszenna, woda, olej słonecznikowy, sól, sorbinian potasowy; tahini: sezam; sól, barwnik)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.