środa, 6 sierpnia 2025

Cokoladovna Lana LANA 911 ciemna 91,1 % z Indii

Jakiś czas temu przypadkiem trafiłam na opis jednej czekolady czeskiej marki.... i natychmiast znalazłam profil producenta na Instagramie i napisałam. Jakże się ucieszyłam, gdy zgodzili się wysłać mi kilka tabliczek do testów! A kiedy otrzymałam przesyłkę podejrzanie mocno pachnącą czekoladą, czekała mnie kolejna niespodzianka, niestety już nie pozytywna. 3 tabliczki nie miały kartoników, były zapakowane tylko w folię, która w przypadku dwóch była rozerwana (stąd zapach). Mimo bardzo długich dat ważności oraz tego, że nie lubię natychmiast zabierać się za czekolady, które do mnie przysłano, za te wzięłam się dlatego niedługo po tym, jak do mnie trafiły. I też - kolejność podyktowała mi folia. Mogłam tylko wybrać spośród dwóch. I padło na bardziej tajemniczą. Opis po czesku oczywiście nic mi nie mówił, więc wkleiłam go do translatora, a wtedy... mówił mi niewiele więcej. Ponoć ta czekolada wywołuje uśmiech jak niemiecki samochód o tej nazwie. Yyy? Znalazłam Porsche 911, które mi za nic się nie podobało. Oby smak czekolady bardziej mi podszedł! Liczba "911" odnosiła się oczywiście do zawartości 91,1% kakao. Swoją drogą, tknęło mnie, że nieczęsto spotykam się z czekoladami z indyjskiego kakao o tak wysokiej zawartości - stamtąd robią raczej 60-70% (ciekawe, dlaczego?). Dopytałam producenta o pewne kwestie, i oprócz podania regionu kakao odpisano mi, że dla nich ta zawartość przekłada się na idealną słodycz. Obym mogła się z tym zgodzić! I ja gustuję w porządnie ciemnych. Dowiedziałam się jeszcze, że te bez kartoników to edycje limitowane (dlatego nie opłaca im się nawet ich jakoś odziać - acz na stronie znalazłam jakieś grafiki opakowań).

 
Čokoládovna Lana LANA 911 to ciemna czekolada o zawartości 91,1% kakao z Indii.

Czekolada pachniała średnio intensywnie, ale bardzo jednoznacznie. Ziemia i drewno mieszały się z żytnim chlebem i suszonymi morelami, które przełożyły się na skąpą słodycz. Trochę jej zapewnił też naturalnie jakby palony syrop klonowy i niedookreślony miód... trochę goryczkowaty miód leśny? Dominowała gorzkość osnuta paloną mgłą. Z drzewami i syropem mieszała się odrobina przypraw, a pod suszone morele podczepił się kwasek, łączący soczystość z kefirem - pomyślałam dokładniej o kefirze z nutą śliwek (raczej suszonych?).

Bardzo ciemna, niemal czarna tabliczka wyglądała na bardzo kremową. Była twarda i przy łamaniu trzaskała średnio głośno niczym grube, żywe gałęzie, które wcale nie chcą ulec. Obiecywała tym samym gęstość.
W ustach rozpływała się powoli i bardzo kremowo. Przez pierwsze chwile wydawała się proszkowo-chropowata, lecz potem przybierała na aksamitnej gładkości. Była tłusta w maślany sposób i mazista, trochę ciężko-oleista. Dała się poznać jako gęsta, a kształt zachowywała niemal do końca, mimo że znacząco miękła.

W smaku pierwsza wystartowała słodycz miodu... powiedziałabym, że lipowego z lekką goryczką, choć może... może i leśnego? Mieszanego? Poprzez drzewny motyw zmieszany ze słodyczą wszedł wyrazisty syrop klonowy. Słodycz za jego sprawą wydała mi się dość wysoka (jak na tę zawartość kakao), acz z wpisaną palonością. Po chwili uspokoiła się i rozchodziła po ustach już właśnie spokojnie, wręcz leniwie.

Przemknął kwasek... chyba cytryny? Cytryny z maliną? I wilgotna, czarna ziemia. Na moment przyszedł mi do głowy żytni chleb na zakwasie - z jakimiś kwaśnymi suszonymi owocami? - ale uciekł mi. Owoce, już raczej te maliny, mimo kwaśności zaczęły przechwytywać słodycz.

Ziemia skupiła na sobie uwagę, ale nie zależało jej na utrzymaniu się w centrum wydarzeń. Odeszła trochę na tył, robiąc miejsce drzewom i drewnu. Z nich dominowały raczej żywe drzewa, choć... drewno wplotło w nie nutę wędzenia i... przypraw?

Przez moment pomyślałam o wędzonym chili i innych wytrawniejszych przyprawach, ale nie były odosobnione. Znalazło się przy nich sporo tradycyjnych przypraw korzennych o ciepłym, goryczkowato-słodkim tonie.

Dojrzałe maliny mieszały się z niedojrzałymi morelami, co przełożyło się na średnią kwaśność. Kwaśność częściowo porządnie przemieszała ze słodyczą, przekładając się na soczysty, owocowy wątek. A jednak... jednoznaczność owoców zaczęła trochę uciekać.

Kwaśność i ziemia za drzewami na pewien czas zmieszały się w jedno, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwaśność doskoczyła do przypraw, wydobywając z nich ostre chili. To zaś przełożyło się na myśl o sosie chili-limonkowym, limonkowo-cytrynowym. Sosie... słodkim? Za sprawą cynamonu cejlońskiego, niby łagodnego, ale kryjącego goryczkę.

Kwaśność cytrusów podchwyciły śliwki. Wędzono-suszone i świeże drobne.... A przerabiane na jakąś konfiturę do mięs. Konfiturę śliwkowo-żurawinowo-malinową, do której dosypano trochę pikantnawo-korzennych przypraw. Kwaśność wzrosła do poziomu dość wysokiego, ale mimo owoców, soczystość zdawała się optować za średnim.

Wciąż trochę siedziała mi w głowie zakwaszona gleba i... kefir. Kefir owocowy? Głównie śliwkowy, z suszonymi śliwkami, ale chyba też morelami (chwilowo słodszymi suszonymi?). Za głównie śliwkowym kefirem przewinęły się mniej jednoznaczne czerwone owoce (dalej maliny?)... i dalej niedojrzałe morele? Ledwo uchwytne, ale trochę podkręcone cytrusami?

Końcowo wszystko otoczył i zasnuł gorzki dym. Wcześniej jakby zbierał się w sobie we wszystkich pojedynczych wędzono-palonych wątkach, aż w końcu to połączył i wyległ na przód. Do niego doskoczyła palona słodycz syropu klonowego, który na dłuższy czas wcześniej trochę odpuścił. A tu... wyłonił się z przypraw.

Po zjedzeniu został posmak owocowego - chyba śliwkowo-malinowego - kefiru z odrobiną cytrusów. Cytrusy... wciąż trzymały się lekkiej ostrości chili, która zlewała się też z miodem. Końcowo czułam mieszankę miodu (lipowego?) z syropem klonowym. Ostatni podkreślił dym. Do tego czułam ciężkawą ziemię i mnóstwo żywych drzew, zapewniających spójność pikanterii, słodyczy i ziemi.

Czekolada smakowała mi, bo była porządnie gorzka i kwaśna w adekwatny sposób. Kefir świetnie wplótł owocowe nuty do kompozycji, opierającej się na drzewach, drewnie i ziemi, raz po raz podkreślanych palonością i dymem. Śliwki, cytrusy jako duet z chili i niedookreślone czerwone, echo moreli wystąpiły obok nut miodu, syropu klonowego i przypraw korzennych. Ostatnie błądziły od słodszych po porządnie wytrawne. Niska słodycz, wyrazista, ale nie za wysoka kwaśność przełożyły się na prosty, ale głęboki wydźwięk.

Przypomniała mi się Soklet 82% o nutach kwaskawych drzew, nabiału i epizodycznymi wtrąceniami miodu. To trochę pasowało do dziś przedstawianej, acz ona zaserwowała mi raczej twarożek z orzechami i sporo pikanterii przypraw. 


ocena: 9/10
kupiłam: cokoladovna_lana na Instagramie (dostałam)
cena: 145 Kč (24 zł; za 80g; jak wyżej)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.