czwartek, 30 stycznia 2025

A. Morin Equateur Esmeralda noir 70 % ciemna z Ekwadoru

Ekwador jako kraj pochodzenia ziaren kakao spotykam dość często, więc gdy tuż przed degustacją dziś prezentowanej porządnie dotarło do mnie, że dotąd nie jadłam czekolady stamtąd tej mojej ukochanej marki, wytrzeszczyłam oczy i aż zaniemówiłam. Że też akurat tabliczki stamtąd się nie trafiały...? Jak to? Wydawało mi się to dość dziwne, ale za to degustacja jawiła się jako jeszcze bardziej ekscytująca.

A. Morin Equateur Esmeralda noir 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Nacional z Ekwadoru, z regionu miasta Esmeraldas.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach drzew i bardzo słodkich, acz charakternych kwiatów. Wtórowała im słodycz bananów i soczystość słodko-kwaśnych pomarańczy, wymieszanych z miechunkami i czymś egzotycznym niedookreślonym. Pomyślałam o jakiś żółtych owocach - ale jakich? Na pewno obok całej tej soczystości i słodyczy pojawiła się jeszcze gleba i jakby brudno-ziemiste kadzidełka indyjskie patyczkowe (w wariancie "henna"?) oraz "żywiczne" rodzynki. Nakręcały się nawzajem z drzewami.

Tabliczka była twarda tak bardzo, że aż zapomniałam, że czekolada może taka być. Przy łamaniu trzaskała głośno, a jej dźwięki sugerowały zbitość i konkret.
W ustach rozpływała się powoli. Potwierdziła się jej zbitość. Przechodziła jednak w kremowość. Zachowywała kształt i pierwotną twardawość, ale jednocześnie trochę maziście wypełniała usta. Z czasem rzedła za sprawą soczystości, przy czym ujawniła się epizodyczna proszkowość. Ta była wysoka i z czasem sprawiała, że czekolada znikała rzadko, acz wciąż z poczuciem konkretu.

W smaku pierwsza polała się intensywna, wyrazista słodycz jasnego miodu. I... miodowego, niemal wilgotnego i lepkiego od miodu biszkoptu? Zaczęła narastać soczystość, za sprawą której pomyślałam o biszkopcie miodowo-bananowym.

W słodyczy pokazała się pewna dzikość, oddająca górskie, bardzo wonne kwiaty. Całe mnóstwo kwiatów! Kwiaty i jakieś pojedyncze... ukryte wśród nich "jagódkowate" owoce leśne?

Soczystość zaczęła przejawiać odrobinę kwasku, choć czuć, że na razie była to tylko zapowiedź. Pomyślałam o bardzo słodkiej pomarańczy, tylko z zaakcentowanym kwaskiem. Ogólna słodycz bowiem cały czas się rozchodziła. Nie tyle rosła, co pokazywała się z różnych stron. Przeszła w karmel. Palony dość odważnie. I... jeszcze ciepły? Przez chwilę zapuszczał się we wręcz korzenne rejony.

Karmel właśnie poprzez palony charakter wprowadził palone drewno. I na moment... palonego kokosa? Drewno po chwili zgubiło paloność. Pomyślałam raczej o drzewach, drewnianych, opuszczonych juhasówkach i glebie. Wilgotnej, niemal gliniastej. Trzymała się tego wszystkiego średnio mocna gorzkość.

Soczystość odważyła się i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zdecydowała się na więcej kwaśności. Do pomarańczy dołączyły świeże miechunki i coś egzotycznego, acz... słodszego. Owoce żółte cały czas dosładzały i trzymały w ryzach chyba banany. Obok zaś przemykały cierpkawe, ciemne i drobne owoce leśne - ich cierpkości nic nie stopowało, acz też nie była wysoka.

Gorzkość trochę wzrosła, ale cały czas była raczej delikatna. Jakby trochę powstrzymywały ją orzechy... niezbyt jednoznaczne, choć z czasem chyba jako włoskie się pokazały. Tonowały trochę gorzkość, podobnie jak pewna... zieleń? Rośliny, dbające o świeżość kompozycji. Te neutralniejsze przeplotły słodkie, dzikie kwiaty.

Słodycz rosła mimo to. I właśnie z kolei dzięki temu, nie przesadzała. Zaplątał się bananowo-pomarańczowy biszkopt, który zaraz zmienił się w ciastka biszkoptowe z galaretką (typu Delicje). Moje myśli po chwili jednak wróciły ku miodowemu biszkoptowi... biszkoptowi z kawałkami soczystego, świeżego ananasa? Miejscami mocniej podpieczonego...? Toż to ciasto marchewkowe ze sporą jego ilością! I pojedynczymi rodzynkami? Takie lekko korzenne, w którym chrzęst napędza kokos?

Korzenność na zasadzie kontrastu podkreśliła ziemię. Tym razem była to czarna i wilgotna, niemal kwaskawa od otaczających ją roślin iglastych ziemia górska. Wilgotna i choć ciężka, sugestywnie pikantna, to w pewnym sensie rześko-świeża. To też zasługa wciąż świetnie wyczuwalnych, górskich kwiatów.

Po zjedzeniu został posmak pomarańczy i dzikich kwiatów, do których wrócił miód. Czułam sporo ziemi i drzew, a także odrobinkę orzechów - chyba włoskich bardzo młodych, prosto z drzewa albo jeszcze i na drzewie. Do tego zaznaczyła się ziemiście-korzenna prawie pikanteria na języku.

Czekolada bardzo, bardzo mi smakowała. Wolałabym co prawda odrobinę silniejszą gorzkość, ale nut ziemistych, mokrej gleby w kompozycji nie brakowało. Sporo było też drzew i akcent orzechów, co pasowało do dzikich, słodkich kwiatów. Akcent miodu i bananów jako soczysty biszkopt świetnie połączył to wszystko z soczystością. Ta pochodziła od owoców, ale to też soczystość... natury? Roślin? Pomarańcze, miechunki i banany z czasem zmienił się w ciasto marchewkowe z ananasem, co też było niecodzienne i pyszne.


ocena: 9/10
cena: €6,95 (około 30 zł)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

środa, 29 stycznia 2025

Auchan 74 % Dark Cocoa Nibs ciemna nowa po zmianach 2024

Ze znanego mi już nieźle miejsca Téryho chata ruszyłam w nieznane i intrygujące, żółtym szlakiem prosto na Czerwoną Ławkę. Uznałam, że na tabliczkę zupełnie nową czy interesującą, to zbyt ekscytująca trasa, więc wzięłam tam ze sobą coś, co już na blogu się pojawiło, Auchan Noir Degustation 74 % eclats de feves de cacao, a co zmieniono. Gdy zobaczyłam, że oprócz nowego opakowania, zmienił się skład, w którym zmniejszono nielubiane przeze mnie nibsy, spojrzałam na nią przychylnie. Wzięłam się za nią na samej słynnej czerwonej ławce z deski, zawieszonej na skałach, ale by tego miejsca za długo nie blokować, z resztą sesji zdjęciowej przeniosłam się na skały tuż pod nią. Weszłam tam trasą z łańcuchami, acz mało ich używając. Potem czekała mnie długa, i mimo że już ku dołowi, to wciąż widokowa i ciekawa trasa przez Zbójnicką Chatę do Starego Smokoveca.

Auchan 74 % Dark Cocoa Nibs to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z karmelizowanymi nibsami; zmieniona wersja od 2024.

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach, wręcz sugerujący lekką, goryczkowatą spaleniznę. Palonego słodu? Zlała się z tym nienachalna słodycz, której czuć cukrowy charakter. Wszystko to starał się złagodzić maślany motyw. W oddali odnotowałam soczyste... Chyba śliwki? Ciemne owoce. Wydaje mi się, że doszukałam się też nutki kakao w proszku.

W dotyku czekolada jakby obiecywała lekką tłustość, a przy łamaniu trzaskała głośno ze względu na twardość. Wykazywała też kruchość, którą napędzały pewnie kawałki dodatku.  
W ustach czekolada chwilę utrzymywała twardość, ale nie była oporna. Rozpływała się powoli, eksponując tłustość. Miała w sobie coś kremowego, a także odrobinę wodnistego. Nibsy odsłaniała szybko, acz te trzymały się jej, nie wypadały.  Od nich rozpuszczała się delikatna, cukrowo-szklista otoczka, właśnie podkręcająca wodnistość.
Parę razy podgryzłam nibsy obok czekolady, bo była ryzykownie zlepkowata, co aż wymuszało gryzienie, ale w smaku nie była to najlepsza opcja. Wolałam zostawiać je na koniec.
Końcowo na kawałkach kakao prawie nie zostało już cukrowej otoczki. Sporadycznie - dodała wówczas subtelną szklista chrupkość. Gryzione porządniej okazały się nawet lekko soczyste, miękkawe.
Ilościowo było ich ryzykownie dużo - chwilami, choć nie zawsze robił się z tego zlep dodatków. 
Niestety po dłuższym czasie kawałki kakao drapały denerwująco podniebienie i język, przez co czułam ich przesyt.

W smaku pierwsze równocześnie zabrzmiały wyrównane gorzkość i słodycz. Słodycz zaraz zaczęła wychodzić na przód.

Gorzkość dała się poznać jako mocno palona. Zdarzało się, że już na początku mignęło w niej kakao w proszku. Paloność rosła, idąc w kawowo-słodowym kierunku. Do głowy przyszła mi lekko soczysta, czarna kawa. Z naturalną nutką jakiś ciemnych owoców? 

W tle odnotowałam jakby palone drewno zmieszane z drewnem ze skansenu. Skansenu, w którym obok drewnianych chat rosną zioła? Czułam echo jakby prawie, w zasadzie sugestywnie kwaskawej cierpkości.

Ogólna słodycz z łatwością rosła, przy czym czuć jej cukrowy charakter, który nasilał się wraz z wyłaniającymi się nisbami. Od nich bowiem rozpuszczała się otoczka. Smakowała po prostu cukrem. 
Całość chyba leciuteńko przesiąkła nibsami, acz trudno wsmakować się w samą czekoladę, bo niezahaczenie zębem o nibsy graniczyło z cudem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam soczystość niewiarygodnie słodkich węgierek. Gorzkość przycichła ze względu na maślaność, która pojawiła się i rosła w siłę.
Raz po raz jednak, gdy trafił się kęs z mniejszą ilością dodatku, przemykało echo kakao w proszku. 

Węgierki pod wpływem słodyczy zmieniły się w bardzo słodki dżem śliwkowy. Może z dodatkiem wiśni i jeżyn? Zasłodzony jednak tak, że o kwasku nawet nie było mowy. 

Palona nuta trzymała się kawy i drewna, jednak nibsy umocniły też palony słód. Kawa rozmyła się, przywodząc na myśl już nie tyle mocną kawę zaparzoną na ziarnach, co... nieco wodnistą kawę rozpuszczalną?

W tle przemknęła bawarka, herbata z tłustą śmietanką, ale nie tylko ze zwykłej herbaty, a jej mieszanki z ziołami i... Śliwkową nutką? 

Od nibsów rozchodził się palony, ale jednocześnie specyficznie soczysty motyw kakao. Baza jeszcze trochę złagodniała. Wyobraziłam sobie trochę dżemowo-śliwkowy creme brulee. 
Końcowo pomyślałam też o soczystych, podwędzono-kompotowych śliwkach z cukrowym echem. Słodowo-kawowa paloność podyktowała im pewną ciężkość.

Nibsy gryzłam na koniec, gdy czekolada zniknęła. Pociągnęły i umocniły nutę słodu, któremu towarzyszyły ziarna kawy i delikatna, kwaskawa soczystość jakby wręcz winnej śliwki. A do tego echo jeżyn? Gorzko palona nuta zamknęła to wszystko w sobie.

W posmaku czułam soczysto-palone nibsy i ogólnie motyw palony, trochę słodowy. W nibsach ukryły się ciemne owoce.

Od Auchan Noir Degustation 74 % eclats de feves de cacao z 2019 różniła ją nieco mniejsza ilość nibsów. To mi się podobało, bo w podlinkowanej dodatek trochę mi przeszkadzał. Wciąż nie przekonałam się do nibsów, ale w dzisiaj prezentowanej mniej denerwowały i trochę łatwiej było mi skupić się na samej czekoladzie. Ta wyszła lepiej, co mnie zaskoczyło, skoro dodali kakao w proszku - wydaje mi się jednak, że pasowało, bo zapewniło harmonię i bardziej kakaowy w prosty sposób smak.
Większość zjadłam w górach, ale pod koniec zaczęłam bać się o podniebienie. Jeszcze trochę (niecałą kostkę) dojadłam w domu, by zweryfikować odczucia. W warunkach domowych taka tabliczka do gryzienia zupełnie mnie nie chwytała. Oceniam, biorąc pod uwagę, że czekolady z nibsami trzeba zwyczajnie lubić - obstawiam, że lubiącym takowe bardziej siądzie. Połowie już nie dałam rady przez tak drapiące kawałki nibsów. Choć może w odbiorze wyszła ogólnie ciut lepiej od tej z 2019, to jednak znacznie wyższa cena skłoniła mnie do zostawienia oceny.

Resztę dałam Mamie. Opisała: "Najpierw, jak wzięłam do ust, to po chwili chciałam wypluć, że co to w ogóle jest, jakaś taka niedobra mi się wydała, ale potem wzięłam drugi kawałek i zaczęłam gryźć. To muszę przyznać, że gryząc, się wciągnęłam i nawet smaczna, ciekawa mi się wydała. Ale... chyba nie o to chodzi w czekoladzie, by ją po prostu gryźć. Nie podoba mi się taki dodatek - jak takie nibsy mogą się podobać? Niczego pozytywnego nie wnoszą. No, ale jak widać, skoro takie czekolady robią, to są ludzie, którzy takie lubią. No właśnie że to taka czekolada, że chyba po prostu trzeba lubić ten typ".


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,99 zł
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, karmelizowane ziarna kakao 10 % (ziarna kakao 70%, cukier), tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna sojowa, aromat

poniedziałek, 27 stycznia 2025

Milka Mmmax Trauben-Nuss / Raisins & Hazelnuts mleczna z rodzynkami i kawałkami orzechów laskowych

Razu pewnego ojciec zapytał, czy chcę "fajną czekoladę z rodzynkami i orzechami", bo jakaś tam promocja była 2 w cenie 1, a wybierał sobie... No, generalnie już wiedziałam, że nie będzie to nic szczególnie w moim typie, ale i tak zapytałam, jaka dokładniej. W pierwszej chwili chciałam powiedzieć, że nie chcę, ale przypomniałam sobie, że w górach Milka Mmmax Ganze Haselnusse / Whole Hazelnuts całkiem nieźle się sprawdziła, a od jakiegoś czasu chodziła za mną czekolada i z orzechami laskowymi, i rodzynkami. Wszak ciemna, ale jak się nie ma, co się lubi... Niestety, gdy tuż przed wyruszeniem w góry wczytałam się w skład i dowiedziałam się, że dodano nie całe, a siekane orzechy, zrobiłam się mniej optymistyczna. Tabliczkę zdecydowałam się wziąć ze sobą w wyższe góry, gdzie temperatura nie była zabójczo wysoka i nie groziło jej popłynięcie, na trasę, na której nie chciało mi się robić kilku sesji kilku czekoladom. Ta miała być bowiem zajmująca i intrygująca sama w sobie. Upatrzyłam ją sobie już dawno temu - była jako jeden z wariantów wycieczki w góry z liceum (padło na coś innego), co w połączeniu z tym, że słyszałam, że to jedna z trudniejszych do przejścia przełęczy w Tatrach Słowackich, intrygowało. Punktem startowym był Stary Smokowiec, z którego musiałam minąć nudną drogę do Hrebienoka, a potem schroniska rozmieszczone już w o wiele ciekawszej scenerii: Bilikova Chata koło wodospadów, Rainerova Chata (najstarszy obiekt turystyczny zachowany w Tatrach) i Chata Zamkowskiego, aż w końcu Téryho chata, gdzie też zrobiłam małą przerwę i otworzyłam czekoladę.


Milka Mmmax Trauben-Nuss / Raisins & Hazelnuts to mleczna czekolada o zawartości 33 % kakao z rodzynkami i siekanymi orzechami laskowymi.
Tabliczka to 270g.

Po otwarciu poczułam cukrowo-mleczny zapach o uroczym, acz drapiącym charakterze. Da się rozpoznać, że to Milka i jak zwykle kojarzył mi się trochę z czekoladkami z nadzieniem mlecznym dla dzieci, tylko że wymieszanym z wyraźnym motywem słodkich, kadzidlanych rodzynek. Orzechy zaznaczyły się nieśmiało bardzo daleko. Można by jednak je przeoczyć, bo w dodatku były niejednoznaczne. 

Tabliczka w dotyku jakby obiecywała miękkawość, jednak była dość twarda. Czuć, że ze względu na grubość. Dodatków nie pożałowano, czego aż tak nie widać na spodzie (w ogóle to sugeruje on, że to orzechów można spodziewać się więcej, ale to złudzenie), natomiast już w przekroju owszem. Często trafiała się dosłownie rodzynka wciśnięta na rodzynkę. Orzechów, w dodatku posiekanych, dodali znacznie mniej. 
W ustach czekolada rozpływała się w tempie dość szybkim, ale nie błyskawicznym. Miękła i zmieniała się w kremową, tłustawo-przytykającą maź. 
Uparcie otulała dodatki, których obecność zaznaczała się na języku.
Tylko na próbę pogryzłam je obok czekolady - wolałam zostawiać je na koniec, gdy czekolada się już rozpłynęła. Uważnie gryzłam najpierw orzechy, potem rodzynki.
Orzechy gryzione niby były trochę chrupiące, ale chyliły się ku miękkawości i wyszły nijako. Bardzo je posiekali - na kawałki małe i malutkie. Skórek nie miały. 
Rodzynki już wcześniej wtłoczyły trochę soczystości. Końcowo też mi ją zaserwowały. Były jędrne i świeże, miąższyste. Trafiłam jednak też na twarde i jakby spłaszczone.

W smaku od razu uderzyła wysoka, cukrowa słodycz. Zaraz zadrapała w gardle, co ujawniło za cukrem obecność specyficznej, "orzechowo-jakiejś" (zawsze ją tak sobie określam), milkowej nuty.

Mleko pojawiło się po chwili. Niby wyraziste, ale podlegle cukrowi.

Raz mocniej, raz słabiej dawały o sobie znać dodatki. W zasadzie tylko rodzynki - czekoladowa baza trochę nimi miejscami nasiąkła. Orzechy niegryzione nie ujawniały się - chyba że... Coś raz czy drugi im się udało? Mogło to być jednak odczuwanie życzeniowe (bo czułam te kawałki na języku).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rodzynki nieco przemodelowały słodycz bazy, do splotu mleka i cukru o uroczym charakterze dodając kadzidlaną soczystość.

Pomyślałam o czekoladkach z nadzieniem mlecznym dla dzieci, ale z rodzynkami, przy czym typowa milkowość słabła.

W gardle i tak jednak zaczęło drapać, choć trzeba przyznać, że nie palić. Wyłaniające się dodatki nieco rozgoniły smakową słodycz, ale ta i tak dawała się we znaki.

W obliczu zacnych, naturalnych rodzynek czekoladowa baza bliżej końca wydała mi się trochę bardziej po prostu cukrowa. Gdy trafił się kęs z mniejszą ilością dodatków, w gardle czułam wręcz palenie słodyczy. Specyficzny milkowa "orzechowość z czymś" prawie schowała się za nutką rodzynek.

Gdy próbowałam gryźć rodzynki obok czekolady, czuć je dobrze, ale sama baza jawiła się jako bardziej plastikowa. Z kolei orzechy obok czekolady nikły, nic nie wnosiły. 

Orzechy laskowe gryzione po zniknięciu czekolady okazały się trochę nijakie, acz czuć prażony motyw i naturalną słodycz. Bardzo się skupiając, da się rozpoznać laskowe. 
To jednak gdy gryzłam same orzechy. W zestawieniu z rodzynkami ich smak się ukrył. 

Gryzione na koniec rodzynki poniekąd kontynuowały słodycz, ale wynosząc na pierwszy plan tę kadzidlano-soczystą. Jestem pewna, że to sułtańskie. Były bardzo słodkie, tylko sporadycznie przemknął w niektórych lekki kwasek.

Po zjedzeniu został posmak rodzynek, otulonych milkową, cukrowo-mleczną czekoladą. Prażoną nutkę orzechów czasem lekko czuć, ale nie były zbyt jednoznaczne. Drapanie słodyczy w gardle było za to bardzo jednoznaczne.

Czekolada sama w sobie to typowa Milka, acz jakby nieco mniej słodka. Ogólnie jednak i tak po prostu nie dla mnie, ale jej fani nie powinni mieć z nią problemów. Jedyna jej zaleta to dużo dobrych rodzynek. Sprawiły, że całość była nawet dla mnie nieco bardziej do przyjęcia (zjadłam jakieś 7 kostek, w tym jedną w domu do weryfikacji odczuć). Orzechy, jakie dodano, to chyba kpina - nie dość, że mało, to jeszcze okrutnie posiekane że aż nijakie. Obstawiam, że z całymi orzechami mogłoby być... Smacznie. Za słodko, ale smacznie i w górach mogłoby się sprawdzić. Swoją drogą, przy tej czekoladzie odkryłam, że Milka podniosła swoją zawartość kakao z 30 na 33%. Ładnie!

Resztę oddałam Mamie, która opisała ją: "Od razu, jak dostałam, sporo zjadłam, ale końcówki już jednak nie chcę, bo to taka zwykła czekolada, to dla Andrzeja (mojego ojca) będzie. No taka w porządku, ale słabo czuć, że to Milka. A ja nastawiłam się na Milkę tym razem, no, jak to po Milkę sięgając. Chyba przez rodzynki wyszła tak inaczej. Nie drapała! I to może być plusem i minusem, zależy, czego się oczekuje. Rodzynki były w niej po prostu fajno-zwyczajne. Dobre jak to rodzynki. Orzechy - bez sensu je tak siekać, bo w ogóle nie czuć. Z całymi byłaby naprawdę smaczna, a tak to po prostu zwyczajna, ale tak w pozytywnym sensie, tak zwyczajnie-smaczna, taka właśnie na 6".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: (jak ojciec niczego nie pokręcił, to jakieś 8-9 zł za sztukę przy zakupie dwóch tabliczek po 270g)
kaloryczność: 508 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, rodzynki 19%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, kawałki orzechów laskowych 5%, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, pasta z orzechów laskowych, aromat

niedziela, 26 stycznia 2025

Eko Gram The Real Pistachio Paste

Po okrutnym kremie Zivina Tahinada s kousky pistácií / Sladká Pistácie / Słodka Pistacja czułam potrzebę zjedzenia czegoś, co by uratowało mnie od pistacjowo-sezamowej traumy. W przypadku sezamu zrobiłam stylizowany na Nutura Premium Krem Chałwowy Sezam z cukrem kokosowym krem z tahini Ekogram i cukru trzcinowego, ale... co z pistacjami? Tu z pomocją przyszła mi firma, którą uwielbiam na tym samym poziomie co Grizly, polskie Ekogram. Po nich nie spodziewałam się nieprzyjemnych niespodzianek.

Eko Gram The Real Pistachio Paste to krem / pasta w 100 % ze zmielonych prażonych pistacji; firmy Michał Pelc Anagram.

Po odkręceniu poczułam intensywny zapach prażonych pistacji, w którym znalazła się wytrawna goryczka. Za nią przewinęła się naturalna maślaność pistacji z również naturalnym akcentem słoności, wzmocnionym prażeniem. Odnotowałam w tle leciutką, jakby roślinną świeżość i bardzo skąpą słodycz.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się mało oleju - zlałam nawet nie całą łyżeczkę. Resztę, pewnie dosłownie parę kropel, już przemieszałam, bo ogólnie pasta była rzadkawa, a wierzch już w ogóle półpłynny, że praktycznie sam mieszał się częściowo z olejem. W zasadzie przemieszałam niestarannie, by choć na dnie mieć ciut gęstszą pastę (acz nigdzie nie była bardzo gęsta, a już na pewno sucha).
W trakcie mieszania pasta okazała się się lejąco-rzadkawa, ale wciąż ciągnąca się i lepka. Widać w niej kropeczki, ale nie drobinki, więc idealnie ją zmielili.
W trakcie jedzenia krem zalepiał na pewien czas, po czym rozpływał się maziście w tempie umiarkowanym. Potwierdziła się jego gładkość, acz na języku czuć pojedyncze, niewiele znaczące punkciki. Krem wydawał się odrobinkę gęstnieć. Mimo to, wciąż czułam oleistość. Ogólnie jednak tłustość, choć znacząca, nie była męcząca. Mimo że rzadkawy, krem miał w sobie pewien konkret i właśnie... kremowość.
Gryziony krem wydawał się trochę trzeszczący, ale na pewno nie była to chrupkość. Do gryzienia nie zostawało nic.

W smaku pierwszą poczułam pistacjową słodycz. Była niby stonowana, ale wyraźna. W zasadzie nie mogę nazwać jej niską, ale nie rządziła się.

Zaraz pojawił się bardziej maślany przebłysk, trochę spowalniający rozwój słodyczy. A ta rosła dość mocno i trochę jakby jej się spieszyło. Jakby... w przestrachu przed... prażeniem? Kryła w sobie nieco... roślinny akord? Do głowy przyszedł mi jakby bardziej roślinny miód.

Motyw mocnego prażenia pojawił się po paru chwilach. Prażone pistacje zajęły pierwszy plan. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach słodycz na moment odeszła na tyły, pobrzmiewając tylko bardzo delikatniusio. Trochę przebijała się jednak bokami - nie brakowało jej charakteru. Prażenie wydało mi się tak mocne, że chwilami - raz czy dwa - robiło... aluzje do kwasku? Acz prawie nieuchwytnego.

W prażonej strefie wzrosła wytrawność, złączona z lekką goryczką. Pomyślałam o kremie pistacjowo-orzechowo-kakaowym z prażonymi i... lekko solonymi pistacjami? To jednak zmotywowało słodycz do działania.

Wyłoniła się i zrównała z goryczkowato-prażonym wątkiem. Starły się ze sobą, po czym ogłosiły sojusz, występując na równych prawach.

Po zjedzeniu został jednak posmak raczej wytrawniejszy - mocno prażonych pistacji. Zahaczały o lekką goryczkę, ale szlachetną. Słodycz i maślaność zaznaczyły się jako subtelne tło.

Krem bardzo mi smakował, ale podpadł mi nazbyt lejącą, rzadką konsystencją. W dodatku idealnie gładką, bez miazgowego efektu, który bardzo lubię (acz przyzwyczajam się, że gładkość jest charakterystyczna dla past Ekogram). Gdyby nie konsystencja, pasta dostałaby 9 bez trudu. Smak prezentował się bowiem zacnie, choć jak na mój gust był za mocno prażony. Szedł jednak nie w taką mocną wytrawność, a połączenie wytrawności i goryczki, co kojarzyło się deserowo, ale... wciąż słodko. Słodycz też się bowiem znalazła - naturalnie pistacjowa i bardzo przyjemna. Świetnie poradziła sobie z mocnym prażeniem. 

Bardziej smakował mi lekko prażony, słodszy krem Sticky Blenders Pistacja Vegan czy mało słodki, bardziej wytrawny, ale i nie za mocno prażony krem Orzechownia Naturalna Miazga z Pistacji. Dzisiaj opisywanej paście bliżej do też mocno prażonej Nutura Pasta z pistacji 100%., w której mimo słodyczy była silniejsza sugestia soli, czym z kolei podpadła mi podlinkowana.


ocena: 8/10
kupiłam: sklep Eko Gram w Krakowie
cena: 59,99 zł (za 180g)
kaloryczność: 628 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 100% prażone orzechy pistacjowe

piątek, 24 stycznia 2025

Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Indonezja Java Criollo 100 % ciemna z Jawy

Zdarza się, że wciąż potrafią mnie trochę zaciekawić niektóre czekoladowe setki, jednak nie mogę powiedzieć, bym sama z siebie miewała na nie obecnie ochotę. Jak już się jakaś ciekawa trafi, np. gdy ją dostanę, to tak, ale na pewno sama bym nie kupiła. Beskid to jedna z tych marek, którym ufam i jestem pewna, że wiedzą, co robią. Kiedy otrzymałam ich "setkową" propozycję na Jawę, ucieszyłam się, bo kakao stamtąd zawsze wychodzi pysznie.


Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Indonezja Java Criollo 100 to ciemna czekolada o zawartości 100% kakao criollo z Jawy (wyspa w Indonezji); konszowana 72h; wersja od roku 2024.

Po otwarciu rozbrzmiał kwaskawo-słodki, soczysty zapach pomarańczy i miechunek. Być może wpisujących się w bardzo soczysty, nieprzesłodzony dżem? Albo... trochę wchodzących w skład jakiś kwiatowo-owocowych, ale ciężkawych perfum? W nich pojawiła się odrobina wanilii, a obok stanęły waniliowe krówki. Czułam też trochę karmelu, że za nic nie zgadłabym, iż to czekolada 100%. Dodatkowo odnotowałam orzechową maślaność nerkowców. Słodycz była znacząca, choć nie brakowało też poważniejszej nuty... dymiących cygar? Czegoś skórzanego - drewnianych mebli z takowymi obiciami? W tle przewinęła się jeszcze kwaskawa śmietana i ciężkie kwiaty: róże i chryzantemy.

Tabliczka była bardzo jasna jak na setkę. W dotyku wydała mi się tłustawa w polewowy sposób. Była bardzo twarda i trzaskała głośno, jakby obiecując gęstość. 
W ustach rozpływała się wolno i faktycznie bardzo gęsto. Dała się poznać jako mazista i bardzo lepka, aż chwilami przytykająca, a także kremowa. Była to kremowość tłusta i zbita niczym chłodne masło. 

W smaku przywitała mnie maślaność, która przygotowała sobie miejsce i rozgościła się, po czym przywołała do siebie drobną słodycz... Krówki? Swoją obecność zaznaczył za nimi marginalny kwasek, który wydał mi się trochę nie na miejscu.

Słodycz delikatnie rosła, rozwijając krówkowy motyw. Do głowy przyszła mi krówka waniliowa, słodka w szlachetny, nienachalny sposób.

Jednocześnie polał się wyraźniejszy kwasek - jak się okazało, pomarańczy deserowych. Wtłoczyły soczystość, w której przemknęła cierpkość, należąca do miechunek. Soczyste owoce wydały mi się kwaśne dość skąpo - kwaśność nie szalała.

Zadbały o to słodkie kwiaty, które nie naruszyły soczystości, ale trochę wygłaskały kwaśność słodyczą. Do głowy przyszły mi... róże i chryzantemy? Tak się splotły, że błysnęła myśl o jakby kwaskawo-słodkich perfumach.

Gorzkość była jeszcze niższa. W oddali pojawiła się niewyraźna nuta palącego się cygara, dymu. Tym samym paloność ogółu okazała się dość znacząca, ale nie miała zamiaru rządzić ani przez chwilę.

Maślaność zmieniła się w nerkowce. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa to właśnie orzechy nerkowca znalazły się na pierwszym planie. Za nimi wychwyciłam też inne, całą mieszankę, ale nie mogłam ich dokładniej ponazywać. To raczej ogólnie orzechowy wątek.

W owocach pojawiło się trochę więcej słodyczy. Poczułam egzotyczną rześkość, nasuwającą na myśl multiwitaminę, ale jako naturalne, kwaskawe smoothie. Widziałam zmiksowany, gęsty napój z żółtych owoców, w tym moreli.

Raz po raz wymykała się silniejsza kwaśność. Zupełnie, jakbym jadła okrągłe, duże śliwki żółte o słodkim niemal miodowo, miąższu i kwaśnej skórce. Kwaśność ta wydobyła z maślano-orzechowej strefy nabiał.

Oto pokazał się jogurt i echo śmietany. Pełniły, podobnie jak maślaność i nerkowce, łagodzącą funkcję. Pomagały im... kwiaty? Do głowy przyszły mi jakieś zdrowe, nerkowcowe krówki (bo nuta ta była zbyt rozmyta zarówno na po prostu krówki, jak i po prostu nerkowce) oraz jogurt... morelowy z orzechami? Pekanami i nerkowcami?

Gorzkość nawet nie próbowała o siebie zawalczyć. W zasadzie to nawet nie gorzkość, a leciuteńkie jej wspomnienie. Dymu czułam coraz mniej - zmieniła go skóra. Miała w sobie coś... ciepłego? Niczym skóra nagrzana na słońcu? Wyobraziłam sobie nasłonecznione pomieszczenie z drewnianymi meblami ze skórzanymi obiciami.

Pokierowało to kwiaty w cięższym kierunku. Oczami wyobraźni zobaczyłam karmelowo słodką konfiturę różaną, do której dla przełamania dodano sok z cytryny.

Końcowo kwaśność wychynęła mocniej jako kumulacja żółtych śliwek, miechunek i pomarańczy, wzmocnionych przez jogurt - także go dodano do smoothie.

Po zjedzeniu został posmak egzotycznych owoców koloru pomarańczowego, o kwaśno-cierpkim, ale wciąż słodkim charakterze oraz jogurtu. Ten zapewnił harmonię owocom i nerkowcom. W tle pojawiła się też poważniejsza skóra. Słodycz w zasadzie wycofała się, acz coś orzechowo-krówkowego pobrzmiewało nadal.

Beskid Indonesia Java Criollo 80 % była bardziej owocowa w zapachu, a w smaku bogatsza w dżemowo-konfiturowe nuty, bo to właśnie jako konfitura głównie wystąpiły w  niej róże. Było w nich coś perfumowego, a ogół jawił się jako bardziej mleczny - dzisiaj przedstawiana kojarzyła się z jogurtem i świeższymi, ciężkimi kwiatami. Była też oczywiście mniej karmelowo słodka. Orzechy w dzisiaj przedstawianej wydały mi się trochę ograniczone, ale podobne.

Już jakiś czas po degustacji tknęło mnie, że skądś to znam. Przecież w 2023 jadłam Beskid Chocolate Java Criollo 100 % w zupełnie innym opakowaniu, ale nie mocno innym smaku. Podlinkowana wydawała mi się odrobinkę bardziej cytrusowa i zahaczająca o ziemię w pewnej chwili, acz to znikome różnice. Coś jednak tym razem stanęło na drodze do tego, by wystawić jej 10.

Nie mogę powiedzieć, by zachwyciła mnie tak jak wspomniana 80%, jednak oceniam ją biorąc pod uwagę, że to setka - to że ja wolę czekolady z cukrem, nie znaczy, że nie doceniam przystępnego wykonania takiej tabliczki.


ocena: 9/10
kupiłam: beskidchocolate.pl (dostałam)
cena: 27 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 464 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao

czwartek, 23 stycznia 2025

Fin Carre Hazelnut Dark Chocolate ciemna 47 % z orzechami laskowymi

Z Chleba poszłam czerwonym szlakiem na słowacki Wielki Krywań. Chwilami wiatr dosłownie mnie zwiewał, i choć na podejściu było trochę lepiej, szczytu się obawiałam. Szybo okazało się, że miałam rację, po trudno było tam ustać. Stąd tylko zaczęłam tam robić zdjęcia dzisiaj przedstawianej czekoladzie, a skończyłam parę metrów pod szczytem. Wybrałam ją na najwyższy szczyt Małej Fatry,  bo uważałam ją za dość ciekawą. Fin Carre z Lidla można by zbyć słowami "nuda", "zwyklaki". Ja swoją jednak przywiozłam z Wielkiej Brytanii. Takiego wariantu nie widziałam u nas, ale mogłam po prostu nie zwrócić uwagi. Widywałam tylko 100gramowe mleczne lub ciemne z orzechami, ale dużej śmietankowej nie, a byłam pewna, że to właśnie taka. Po co mi ona do szczęście potrzebna? Wiele latami się słyszało o różnicach w jakości produktów w Lidlach polskich, a niemieckich. A ja się zastanowiłam - a gdzie w tym wszystkim Wielka Brytania? Co z czekoladami na tamtejsze Lidle?

Fin Carre Hazelnut Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 47% kakao z całymi orzechami laskowymi; z Lidla w Wielkiej Brytanii, marki własnej Lidla.

Po otwarciu rozszedł się intensywny zapach ciemnej, ale przesłodzonej czekolady i słodkich, prażonych orzechów laskowych. Baza połączyła cukier z wanilią, ale niestety poszła w trochę plastikowym kierunku. Wciąż jednak czuć, że to ciemna, choć nie było to aż tak w 200% oczywiste. Doszukałam się za tym wszystkim jeszcze motywu przesłodzonego, kakaowy-orzechowego likieru. 

Od razu widać, że orzechów nie pożałowano.
Wielka, trochę tłustawo-plastikowa w dotyku czekolada, była twarda. Chyba głównie z racji grubość. Trzaskała średnio głośno, sprawiając wrażenie chrupkiej ze względu na orzechy. Te w większości zostawały całe w którejś z części, a tylko nieliczne łamały się wraz z czekoladą. Okazało się, że do czekolady dodano bardzo duże orzechy pozbawione skórek. W większości całe, acz trafiły mi się może ze 3 połówki i nie więcej małych kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się powoli-umiarkowanie. Była tłusto-kremowa w bardzo maślany sposób, w którym mocno zaznaczył śmietankowy element. Przejawiała pylistość, a podniebienie pokrywała lepkawą mazią, niechętnie wypuszczając z siebie orzechy. 
 Rzadko podgryzałam je obok czekolady - wolałam zostawić na koniec. Czekolada znikała, niczym tłuste mleko, acz wydając się końcowo trochę przytykającą.
Orzechy gryzione na koniec były twardawo-chrupiące i kruche. Potrafiły też zaskrzypieć w typowy dla laskowych sposób.

W smaku swoją obecność pierwsza zaakcentowała średnio wysoka, prosta, ale nienapastliwa słodycz i nutka orzechów laskowych (także w kęsach bez orzechów). 

Zaraz rozeszła się lekka gorzkość o ugodowym charakterze. Słodycz rosła sobie obok niej, łagodząc jej wydźwięk. Do cukru dołączyło echo waniliowo-jakieś (nie mogłam uchwycić). 

Przemknęła lekka ni plastikowość, ni metaliczność związana z echem laskowców - czekoladowa baza sama w sobie nimi trochę pobrzmiewała (obstawiam przesiąknięcie i dodanie aromatu). 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wzmocniła drobna cierpkość, a na zasadzie kontrastu pojawiła się maślaność i nawet złudna, leciuteńka śmietankowość.

Do głowy przyszły mi czekoladowo-nugatowe lody, jako że smak orzechów trochę rozchodził się od niegryzionych orzechów. Lody polane jakimś bardzo słodkim syropem kakaowym o nieco likierowym wydźwięku. 

Słodycz czasem, zwłaszcza w kęsach bez orzechów, zahaczała o przesadę i zaznaczała swoją obecność w gardle, choć jeszcze nie drapała. Cukier mieszał się w niej z wanilią i motywem lodów o smaku orzechowym.

Gryzione na koniec orzechy laskowe okazały się bardzo wyraziste. Uraczyły mnie średnim prażeniem i swoim naturalnie słodkawym smakiem, wyeksponowanym ze względu na brak skórek.
Orzechów nie warto gryźć "obok czekolady", bo wtedy wiele tracą przez jej słodycz - w obliczu słodyczy nie rozbrzmiewały w pełni i niespecjalnie ją przełamywały. Na koniec za to poczucie słodyczy trochę wyciszały.

Po zjedzeniu został posmak słodkawych, prażonych orzechów laskowych i przesadzona słodycz z metalicznym echem aromatu. Miała w sobie coś waniliowego i lekko orzechowego. Cierpkość zaznaczyła się jako sos kakaowy na słodkich, nugatowych lodach.
 
Najpierw myślałam, że wyjdzie trochę jak Fin Carre Kremowa Czekolada wzbogaconą o orzechy, ale nie. To zupełnie co innego - po prostu czekolada niby ciemna, ale bardzo słodka, o niskiej zawartości kakao z dobrymi orzechami laskowymi. Nie jakimiś szczególnie wybitnymi, ale po prostu dobrymi, których nie pożałowano. 
Wyszła gorzej od ciekawej, złożonej Frey Supreme Crunchy Dark Hazelnut, a podobnie do Ritter Sport Nut Selection Dunkle Voll-Nuss / Dark Whole Hazelnuts - ta była co prawda mniej słodka, ale nie mocno i ogólnie Fin Carre jakościowo się wybroniła (bo jest od Rittera tańsza). Gdy myślę o jedzonych ostatnio zwykłych ciemnych z orzechami, przypomniała mi się Lindt Swiss - to ten sam poziom, acz Lindt się ceni, więc ocenę otrzymał niższą.
W górach spisała się dobrze, w domowych warunkach dojadła bez większych emocji, ale była ok.


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl w Wielkiej Brytanii
cena: £1,79 (9,56 zł; za 200g)
kaloryczność: 569 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, orzechy laskowe 25%, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, emulgator: lecytyny; naturalny aromat

wtorek, 21 stycznia 2025

Шоколад Корона Черного Пористого / Korona Dark Bubbly Chocolate ciemna 40 % napowietrzona / bąbelkowa

Po szczycie Wielki Rozsutec czekała mnie dość długa, ale jakże ciekawa droga czerwonym szlakiem na Chleb. Wodospady, łańcuchy, drabinki i ostre podejście... Przewyższenie robiło wrażenie... I właśnie przez nie ze znajomym nie wyrobiliśmy się jednego dnia. Mieliśmy pójść do schroniska Chata pod Chlebem, ale o nie nie zahaczyliśmy. Dopiero rano, po nocy pod namiotem, ruszyliśmy na Chleb. Niedługo przed szczytem, jako że na grani wiało coraz mocniej i bałam się tego, co będzie u celu (słusznie, bo tam była tragedia), wyjęłam dzisiaj przedstawianą czekoladę. Po Korona Ciemna Czekolada / Корона Чорний шоколад 57 % nie sądziłam, by wyszła dużo lepiej, ale cóż - uznałam, że może chociaż bąbelkowy efekt da trochę... frajdy?

Шоколад Корона Черного Пористого / Korona Dark Bubbly Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 40% kakao bąbelkowa / napowietrzona.

Po otwarciu poczułam przecukrzony, sztuczny zapach polewy kakaowej, który przez napastliwą wanilinę wyszedł ciężko. Odnotowałam paloną goryczkę, zabarwioną trochę czymś sztucznym. W tle przewinęło się coś wręcz... margarynowego?

Tabliczka była polewowa i do tego tłustawo-śliska już w dotyku. Przy łamaniu raczej wydawała z siebie chrupkie dźwięki niż typowe trzaski. Była średnio twarda, ale jednocześnie delikatna, a także krucha.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. W pierwszej chwili wydała mi się nieco oporna, ale z czasem zaczęła się częściowo rozpływać, bąbelkując, a jednocześnie trochę rozpadać na grudki. Wyszła średnio tłusto, też trochę zawiesinowo-wodniście i ulepkowato. Lekko bąbelkowo musowała, acz nie tak, jak typowe bąbelkowe mleczne czy białe.
Na koniec zostawały czasem miękkie, małe grudki jakby zgęstniałej polewy.
Z czasem dotarło do mnie, że choć nie da się rozdzielić wierzchu, spodu i brzegów od napowietrzonego środka, w ustach te części zachowywały się nieco inaczej - to, co zostawało to właśnie jakby "otoczka".

W smaku najpierw rozeszła się delikatna słodycz, która jednak szybko rosła jako splot cukru z waniliną. Ta w pewnej chwili nawet otarła się o mniej plastikową waniliowość. 

Poczułam marginalną gorzkość, za którą zaznaczyła się cierpkość. Pomyślałam o taniej, przesłodzonej polewie kakaowej. Miała sztucznawy charakter (acz nie jakoś straszliwie chemiczny). Czuć też dość mocno paloną nutę, ale ona jakby nawet nie próbowała wyjść na pierwszy plan.

Na nim zaczęła szaleć słodycz. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaczęła mnie drapać w gardle. Była ciężka i wręcz duszna. Dominował cukier, przez który w głowie miałam obraz torby z cukrem (z zaznaczoną nutą samej papierowej torby!), ale i wanilina mnie nie oszczędzała. Za nią odnotowałam... coś niby maślanego.

Maślaność przez sztuczność wchodziła w trochę margarynową strefę i prawie zupełnie zagłuszyła gorzkość, acz baza próbowała utrzymać charakter ciemnawej... Tabliczki, bo w sumie o czekoladzie trudno mówić. Nie pomogło, że maślaność zrobiła drobną aluzje do mdłej mleczności. 

Słodycz za to miała się w najlepsze - do głowy przyszedł mi cukier zabarwiony aromatem waniliowym. 
Końcowo słodycz nie męczyła aż tak, jak się zapowiadało, acz chyba tylko ze względu na specyficzną strukturę - całość była bowiem zwyczajnie rozbita. 

Po zjedzeniu została cukrowość i sztuczność wgryzająca się w język. Czułam duszny cukier, wanilinę i cierpkość ni taniawej polewy kakaowej, ni aromatów. Od słodyczy aż trochę drapało w gardle (acz jeszcze nie tak bardzo, jak można by się obawiać).

Czekoladę uważam za po prostu niskopółkowo kiepską. Przesłodzona i tandetna, niewysokich lotów - jedyne, czym się wyróżnia, to bąbelkujący efekt, który niektórym może się podobać. Taki typ. Nic przełomowego, ale trochę poprawił odbiór, mimo że też najlepiej wykonany nie był.
Poziomem, jakością w zasadzie zbliżona do Korona 57% - dzisiaj przedstawiana miała co prawda mniej kakao, a więcej cukru, ale przy jej formie nie raziło to tak straszliwie. Na pewno jednak wyszła gorzej niż Roshen Dark Bubble Chocolate.
Zjadłam 1/3 - więcej w górach, trochę w domowych warunkach, by zweryfikować. To coś, co ot, można trochę spróbować z ciekawości, ale było tak średnio-nudne i słodko-tanie, że ja zwyczajnie nie mam na takie coś ochoty. Resztę oddałam Mamie, która opisała: "Mi w pierwszej chwili smakowała, taka niewymagająca, słodka, nie mocno gorzka i przystępna, ale jak trochę więcej zjadłam, okazała się tandetna. Trochę jak masa czekoladopodobna, nie czekolada, ale przynajmniej fajna, bo bąbelkowała - kiedyś takie częściej się jadało! Trochę jej tak np. dojeść jak się jeszcze coś chce, można".


ocena: 5/10
kupiłam: ojciec kupił chyba w Auchan
cena: ok. 9 zł (z tego, co mówił; za 80g)
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny sojowe, E476; aromat

poniedziałek, 20 stycznia 2025

Dolfin Chocolat Noi - Puur - Dark Noix de coco Dark Chocolate with coconut ciemna 60 % z karmelizowanym kokosem

Z polanko-przełęczy Medzirozsutce ruszyłam czerwonym szlakiem na Wielki Rozsutec. Było to dość ostre podejście, trochę łańcuchów, ale w zasadzie nie takie trudne. Wspinaczkę bardzo uprzyjemniły widoki! Radość ze zdobycia szczytu postanowiłam uhonorować czekoladą. Bardzo się na nią cieszyłam, bo Dolfina już lata nie jadłam, a większość czekolad tej marki bardzo mi smakowała. 

Dolfin Chocolat Noi - Puur - Dark Noix de coco Dark Chocolate with coconut to ciemna czekolada o zawartości 60% kakao z karmelizowanym kokosem.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach prażonych wiórków kokosowym, mieszających się z idealnie wyważonym, gorzko-słodkim zapachem ciemnej czekolady z palono karmelowym tłem. Wydawało się, że kokos chce dominować, ale jakoś jednak nie odważył się. Czekolada też była bowiem wyrazista. Pojawiła się też mgiełka palonych orzechów. Gorzkość przybrała wydźwięk likieru kakaowo-kokosowego, a w wyrazistej, palonej toni znalazła się też odrobina kawy. Z likierem kokosowym? 

Twarda tabliczka bardzo głośno trzaskała podczas łamania. Mimo że dodano do niej sporo wiórków dużych i posiekanych, nie wyszła krucho.
W ustach rozpływała się łatwo, ale bez pośpiechu. Była maślana i kremowa. Pokrywała podniebienie mazistymi smugami, wśród których szybko zaczął ujawniać się kokos.
Z części wiórków chyba rozpuszczała się lekka, karmelowa otoczka, acz karmelizowanie w dużej mierze się ukrywało. Gryzłam wiórki dopiero, gdy czekolada już zniknęła. Nim to jednak nastąpiło, ani przez chwilę czekolada nie robiła się ulepko-zlepkowata. A kokosa było  mnóstwo. Gdy więc czekolada zniknęła trochę wodniście, było co gryźć.
Kokos końcowo okazał się w porywach lekko kruchy, podprażony, a potem coraz bardziej trzeszcząco-miękki.

W smaku przywitała mnie idealna harmonia gorzkości i słodyczy. Słodycz wyszła trochę dynamiczniej, ale po tym, jak się zaprezentowała, pozwoliła gorzkości zaprezentować się w pełni. 

Ta pokazała swój mocno palony charakter, poprzez który polała się kawa. Kawa wyraźnie karmelowa, bo słodycz, choć nie napastliwie, rosła mocno właśnie w karmelowy sposób. 

Dobiegł mnie akcent kokosa - czekolada chyba troszeczkę nim nasiąkła, a i rozchodził się na pewno od powoli wyłaniających się wiórków. 

Za nimi baza mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zasugerowała delikatne, palone orzechy, a zaraz potem więcej kawy, lecz gorzkość już nie rosła. Tym razem była to bowiem kawa doprawiona likierem kokosowym. 

Zaczęło się robić coraz bardziej kokosowo. Spójność między palono-kawową gorzkością i słodyczą zapewnił przybierający na znaczeniu palono karmelowy motyw. Ten również rozchodził się wraz z dodatkami, ale z czasem powoli znów trochę się chował.

Gorzkość wygładziła się. Akcent palonych orzechów wydał mi się w niej nieco istotniejszy, a kawa... Kawa zrobiła się ryzykownie słodka od likieru kokosowego, acz jakby z wygaszaną alkoholowością. 

Za to odpowiadały rozkręcające się wiórki kokosowe. Skupiły na sobie uwagę nawet niegryzione. Były wyraziste i naturalnie słodkawe, co poskromiło słodycz bazy, trzymając ją w ryzach. Karmelowe echo jakby tylko je podkreśliło.

Gryzione wiórki tylko sporadycznie serwowały podskoki słodyczy za sprawą karmelowego echa, acz ogółem wydawały się lekko przesiąknięte karmelem. Znikało to jednak w dużej mierze w mocnym smaku kokosa. 

Po zjedzeniu został posmak karmelowo słodki i wyraźnie palony. Czułam mnóstwo kokosa, a za nim karmel, kawę z likierem i coś orzechowego, ale nie orzechy... Orzech kokosowy? Słodycz wydała mi się wysoka, ale dzięki wiórkom nieprzesadzona. 

Czekolada wyszła bardzo smacznie - ciemna czekolada mimo wysokiej słodyczy, nie zapomniała o gorzkości, a kokos był bardzo wyrazisty lecz nie przesadzony. Podobała mi się ilość: dodano dużo porządnych, dużych i posiekanych wiórków, ale nie przesadzono z tym (to wciąż czekolada z dodatkiem, nie zlep). Skarmelizowany tak leciuteńko, że to podkreśliło jego smak i połączyło wraz z bazą bardzo harmonijnie - żadnej zbędnej warstwy karmelu czy coś. Mi było co prawda ryzykownie słodko, ale w zasadzie do takiego dodatku i ta słodycz się sprawdziła. Dawno nie jadłam tak dobrej czekolady z kokosem.


ocena: 10/10
kupiłam: Piccantino
cena: 16,99 (za 70g)
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, 10% karmelizowany kokos (orzech kokosowy, cukier) tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat