środa, 20 lipca 2022

Nutura Pasta z pistacji 100%

Past 100% z orzechów wcześniej jakoś nie klasyfikowałam jako słodycze, a jako coś z orzechów, dodatek (w podobnej kategorii są u mnie dżemy 100% z owoców, czyli jedyne, z jakimi miewam do czynienia, suszone owoce etc. - tych pierwszych prawie nie jadam, drugie częściej, ale chodzi o to, że nie uważałam ich jako produktów na bloga do recenzji, bo "są czym są"). Wydawały mi się czymś za naturalnym na bloga ze słodyczami. Wprawdzie na blogu jest masło 100% z włoskich Nutury, ale jeszcze wtedy blog nie był jakoś specjalnie sprecyzowany. Z kolei TerraSana 4-Mix w moim odczuciu było całą kompozycją, nie tylko "pastą z orzechów" (więc też się pojawiło). W końcu jednak pomyślałam, że mogę je opisywać na zasadzie podobnej co miody i syropy klonowe. Jako ciekawostki... w zasadzie słodkawe, bo niektóre tak wychodzą. A przecież konsystencja, stopień prażenia (a więc i smak) etc. może wyjść bardzo różnie, właśnie jak w miodach. W końcu jedno i drugie, pewnie też wiele innych spraw, zależy od producenta. Co do dzisiaj przedstawianej pasty miałam ogromne oczekiwania, bo lubię markę Nutura, a dosłownie parę tygodni wcześniej zachwycił mnie ich Krem Chałwowy.

Nutura Pasta z pistacji to pasta pistacjowa, zrobiona w 100 % z pistacji.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach mocno prażonych pistacji... wyraźnie słonych. Czułam się, jakbym nachyliła się nad prażonymi i solonymi pistacjami, co mnie skonfundowało (w pierwszej chwili w ogóle przyszło skojarzenie z takimi trochę "przekąskowymi", z puszki). Poniekąd był zachęcający, ale bardzo subiektywnie budzący obawy (nie podobała mi się za bardzo ta słoność, bo bałam się, że jej iluzja pojawi się także w smaku, co mi do kremu z pistacji nie pasuje). Potem jednak, w miarę jedzenia, słonawość zapachu nieco łagodniała.

Konsystencja wiele obiecywała, bo w zasadzie nie wyglądało na to, że olej się wydzielił. Ruszając słoikiem trochę nadmiaru dostrzegłam i pewnie dosłownie niecałe pół łyżeczki zlałam, a resztę przemieszałam niezbyt dokładnie (zostawiając dno, raz, bo lubię sprawdzać różne konsystencje, a dwa z lenistwa). Całość wciąż była gęsta i ciągnąca. Popisała się zwartością i pewną kremowością, ale nie gładkością - na pierwszy rzut oka widać mnóstwo drobinek, w tym "skórek" (w ogóle to widać wyraźnie kolorystyczny podział: niemal czarne skórki, zielone, jaśniutkie drobinki i drobinki brązowawe, a więc podprażone).
W ustach pasta rozpływała się powoli i bardzo gęsto. Zaklejała zupełnie. Było w niej coś kremowego, ale do gładkości jej daleko. Znalazło się w niej mnóstwo drobinek, poczucie "miazgowości" chwilami wiązało się z chrupkością od chrupiąco-twardych kawałeczków pistacji i ich skórek. Przyjemnie urozmaicały strukturę, nie drapiąc ani nic, gdy tak całość leniwie się rozpływała. Troszeczkę cały czas pasta wypuszczała z siebie trochę oleju, jakby nim lekko opływała, ale to ani trochę nie przeszkadzało, nie czyniło jej też rzadszą czy lejącą. Chwilami kojarzyła się za to ze smarem. Wydawało mi się, iż z czasem jeszcze gęstnieje, przy czym zaskoczyła niedającą się we znaki tłustością. Choć trochę oleista, to specyficznie miękko-ciężkawa, przypominała... tłustawo-suchawy, wyważony w tym względzie, trochę miękko-sprężysty nugat (albo coś nugatowego... nadzienie czegoś, np. czekolady?).
Na samym dnie krem był nieco suchszy, gęstszy, a mniej ciągnący, jednak... w zasadzie w trakcie jedzenia zachował wszystkie powyższe cechy. Już jedząc ze słoika jednak wymieszałam dokładniej - w sumie mogłam to zrobić od razu.
Na cały słoik niestety trafiłam też na 3 drobinki łusek-skorupek.

W smaku od samego początku czułam pistacje, poganiane pistacjami. Ich smak był maksymalnie podkręcony prażeniem - wcale nie przesadzonym. To pistacje grały pierwsze skrzypce, przy czym w ciągu kolejnych dwóch-trzech sekund, zszokowały mnie swoją naturalną słodyczą. Okazały się słodziuteńkie!

Po pierwszej, prażono-słodkiej salwie, pistacje zgrały się z zapachem, bo zahaczyły o naturalną słonawość. Epizodycznie pojawiało się skojarzenie z chrupiącymi, solonymi pistacjami, ale nie było nachalne. Prażenie za tym stało ewidentnie, acz po chwili ta słona nuta rozmyła się. 
Wraz z kolejnymi łyżeczkami nad słonawym epizodem (pojawiającym się przy każdym zagarnięciu) w zasadzie z łatwością przechodziłam do porządku, bo po prostu czułam, jak usta wypełnia mi bezkresna pistacjowość i... to było przyjemne, i tyle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa z prażeniem związała się lekka oleistość. Taki... tłuszcz pistacjowy, wydobywająca z nich naturalna, delikatna maślaność. Przez to pasta wydała mi się wręcz trochę nugatowa. Chwilami było to aż takie... czyste, jakby zaplątały się pojedyncze nieprażone.

Prażone pistacje trochę łagodniały z czasem, ale swojego charakteru nie porzuciły. Kiedy pochrupywałam drobinki, te... wnosiły różne nuty. Chwilami - te twardsze - podnosiły prażono-słonawy akcent, inne (prawie czarne) dodały jakby suchą neutralność, silącą się o leciutką, orzechową gorzkawość, a jeszcze inne - wręcz przeciwnie, bo szły w kierunku miękkawych, świeżych i surowych pistacji, uwypuklając słodycz (i jakby roślinną soczystość?).

A jednak po zjedzeniu został posmak pistacji mocno prażonych i iluzja soli.

Istna pistacjowa karuzela!

Trochę dodałam do jogurtu greckiego (Piątnicy), wymieszanego z kakao (licząc, że jakakolwiek słonawość się ukryje) i muszę przyznać, że to niezły pomysł, acz pastę wolałam osobno. Kakao zapewniło harmonię kwaskawemu jogurtowi i delikatnej słodyczy pistacji. Goryczka, cierpkość w zasadzie podkreśliły ich naturalną słodycz, ale jednocześnie... dziwnie oddzieliły prażoną nutę. Czułam więc gorzkawy od kakao jogurt i słodziutkie pistacje + prażenie, chwilami jakby z solą. Coś mi nie do końca to chwilami grało, a jednak ogół był spoko. Nie starałam się tego specjalnie przemieszać - wolałam jeść zagarniając jedno i drugie, ale nie wydaje mi się, by z dokładnym przemieszaniem były wielkie problemy (coś mi jednak podpowiada, że zupełnie wymieszane wyszłoby gorzej). To jednak na tyle zwarto-ciągnący krem, że nie wydaje mi się, by świetnie współpracował z bardzo, bardzo gęstymi serkami czy jogurtami.

Całość uważam za bardzo, bardzo dobrą, zarówno jeśli o smak, jak i konsystencję chodzi. Czuć, że producent dobrze obszedł się z pistacjami, pokazując ich walory. Mimo mocnego podprażenia, pistacje smakowały, jak miały smakować - nie przeprażono ich ani nic. Wprawdzie bez iluzji soli bym się obyła, ale w miarę jedzenia w zasadzie nie rzucała się zbytnio. Nieustannie zachwycała natomiast naturalna słodycz pistacji. By było to bardziej czysto i łagodnie pistacjowe, osobiście wolałabym jednak ciut mniejszy stopień prażenia, mimo wszystko. Konsystencja, mimo zrozumiałej tłustości, była bardzo przystępna i uniwersalna (ani bardzo gęsta, ani rzadka; z drobinkami, ale nie kawałkami; choć tłusta, to nie tak odczuwalnie - tu jednak to "opływanie olejem"... powiedzmy, że nie przekonało mnie na tyle, bym miała kupić inną pastę z pistacji, ale to też dlatego, że na takie produkty trochę żałuję pieniędzy, gdy mogą wyjść różnie, a już jakiś ogląd mam). Naszła mnie też taka myśl, że choć pistacje wygrywają u mnie z fistaszkami, pasty wolę fistaszkowe, niż pistacjowe. Każdy orzech doceniony!


ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 29,90 zł za 160g
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone pistacje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.