sobota, 16 lipca 2022

(Słodki Przystanek) Beskid Chocolate Czekolada Ciemna 70 % z Kolumbii i Peru

Przy Imperatorze Puszczy zdradziłam, że byłam na targach czekolady. Tak, jako wystawca, ale że przy jednym z innych stoisk stała Kasia, a więc jednak z osób tworzących Beskid Chocolate, poszłam się zapoznać. Kocham ich czekolady, stąd nie mogłam przegapić takiej okazji. I wróciłam z kilkoma tabliczkami. W oczy wpadła mi skromna czysta. Taka bazowa, jak usłyszałam "nic konkretnego, a uniwersalna baza pod czekolady z dodatkami". Uznałam, że muszę spróbować. Czekała mnie bowiem taka właśnie z goji, a w ciemnej 70% z oscypkiem i żurawiną nie sposób było wyczuć walorów bazy przez intensywne dodatki. A nie wątpiłam, że walorów wyczuję mnóstwo.

Beskid Chocolate Czekolada Ciemna to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kolumbii i Peru (blend).

Po otwarciu poczułam średnio intensywny, gorzkawo-kwaskawy zapach ziemi i cytrusów. Cytrusy jednak nie trzymały się ziemi tak mocno, a jakby wypływały z niej i ruszały własną drogą. Okazały się jedynie nutą rześkości, soczystości. I tak jednak wyróżniłabym wśród nich cytryny i grejpfruta, może trochę pomarańczy. Ziemia miała więcej do powiedzenia, bo jej gorzkawość z czasem przywołała do siebie kawę. Widziałam mnóstwo palonych ziaren kawy, które to przystroiły się w nieco dymny motyw. Podobnie palona była słodycz. Czułam karmel, ale nie był ciężki - jak cała reszta. O to bowiem zadbały odważne kwiaty, a dokładniej jaśmin. Nadał kompozycji świeżości, lekkości. Za nim potem stanęły owoce - w trakcie degustacji dowąchałam się jakiś czerwonych, np. wiśni, truskawek. Ogółem jednak nie było to mocno owocowe.

Wyglądająca na bardzo kremową i masywną tabliczka trzaskała głośno. Czuć, że musi być pełna, zwarta.
W ustach rozpływała się w średnim tempie i idealnie gładko, rzeczywiście kremowo, a zarazem ślisko. Przypominała trochę rozpuszczające się w cieple masło. Pokrywała podniebienie mazistymi smugami, schodzącymi z konkretnego, zwartego kawałka. Czekolada zdawała się chwilowo gęstnieć. Potem tłustość próbował jakby podsuszyć efekt węgla rozrabianego w wodzie, obiecując pylistość, która nie nadeszła. Przybyło za to trochę soczystości, w której to czekolada zniknęła trochę śliskawo, rzadkawo. Na koniec lekko ściągała i węglowo podsuszała.

W smaku pierwsza ruszyła gorzkość, obskakiwana przez słodycz. Dynamiczna słodycz zdawała się być wszędzie, zaczynając od mocnego rozbłysku, potem wciskając karmel, gdzie się da. 

Gorzkość natomiast pewnie i dostojnie kroczyła przed siebie, niewzruszona. Rozkładał przed nią czerwony dywan goryczkowaty, nawet cierpki dym. Nie przełożył się na wrażenie mocnego palenia; czekolada sprawiała wrażenie przesiąkniętej dymem. Kłębił się, kłębił, aż wypuścił z siebie kawę. Ewidentnie palona kawa miała w sobie sporo z palonych ziaren, ale po chwili zmieniła się wyraźnie w kawę zaparzoną. Przez chwilę dominowała. 

W tym czasie słodycz nieco się uspokoiła. Poszła w jednoznacznym kierunku kwiatów. Jaśmin ugłaskał nieco kompozycję, uspokoił ją i związał poszczególne nuty. Zrobiło się rześko, niemal chłodno.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w tle zaznaczyła swoją obecność lekko kwaśna cytryna, jednak raczej głównie zmotywowała inne nuty do działania. Jakby tak skropić lekko cytrynowym sokiem jakąś bardzo słodką masę.

Gorzkawa kawa ustąpiła miejsca gorzkawemu, mocno wypieczonemu czekoladowemu piernikowi. Poczułam lekką ostrość - z racji chłodu najpierw pomyślałam o anyżu i lukrecji, potem już o całym piernikowym bukiecie. Zrobiło się trochę ciężko, dym wciąż się snuł między tym wszystkim, a oczami wyobraźni zobaczyłam nieco przesłodzoną masę makową.

Masę lepką i aż rzadkawą od miodu. Słodycz jeszcze wzrosła, choć już nie była tak dynamiczna. Pomyślałam o jasnym, kwiatowym miodzie. Ten mieszał się ze słodyczą bardziej rześką... Bananową? Jakby piernik był jakiś zdrowy, zrobiony między innymi na bazie bananów i właśnie z miodem? Cały czas soczystość się przez wszystko przeplatała. 

Miód i przyprawy korzenne współgrały w lekkiej cierpkawości. Zalały wszystko słodyczą. Wtedy i w pierniku, i masie makowej pojawiło się trochę suszonych owoców. Pomyślałam o czerwonawych kwaskawych owocach suszonych (wiśniach lub żurawinie?). Może kadzidlanych rodzynkach (pasowałyby do dymu)... Suszone skórki cytrusów trochę na pewno czułam. Chyba też ich kwaskawy sok się tam wlał. Bardziej jednak w tym momencie słodko-kwaskawo pomarańczowy?

Bliżej końca dym nieco pohamował słodycz, soczystość owoców zaś wspięła się na wyżyny. Prowadził słodko-cierpkawy grejpfrut, a za nim było więcej czerwonych. Może duet truskawek i wiśni jako słodko-kwaśne, delikatne połączenie? Częściowo było w nich coś suszono-pudrowego, ale nie do końca. Zbliżały się do świeżawych. Cytryna też się pojawiła... 

I właśnie cytryna zaprosiła na koniec dym. Dym był cierpko-kwaskawy, gorzki. Połączył się z węglem, który dodał mu swojej naturalnej, specyficznej nibysłodyczy.

Dym i cytryna jako gorzko-kwaśny splot zostały w posmaku z ogromem słodyczy miodu i bananów. Było to soczyste, nieco ziemiste i ściągające, jakby... nasączone. Trochę palona nuta wydała mi się tu zagubiona, ale i ona się pojawiła. Dym się z nią specjalnie nie wiązał. Skrył się jakby w miodzie (wyobraziłam sobie słoiczek miodu kremowanego wymieszanego z dymem na zasadzie, jak są miody mieszane z owocami - zabawne).

Całość uważam za bardzo smaczną i mimo generalnej prostoty, złożoną. Cieszy mnie wysoka gorzkość dymu, ziemi i kawy, a jednocześnie nie mocne palenie. Piernikowy motyw, cały klimat masy makowej, korzenność bardzo mi się podobały i rewelacyjnie zgrały się z miodowo-bananową słodyczą. Jaśmin i odrobinka cytrusów pilnowały, by nie było za słodko (osobiście wolałabym, by słodycz była jeszcze niższa, wynikająca z np. cukru trzcinowego, nie białego). To gorzko-słodka (dokładnie w tej kolejności) kompozycja, która zawiodła mnie jedynie tą śliskawo-maślaną, szybko i bez echa znikającą konsystencją. Bym jednak nie miała na co za wiele narzekać, pojawiła się też węgielność (i w konsystencji, i smaku).

Węgielna kawa, dym, ziemia, banany, kwiaty, cytrusy i parę innych nut czułam też w Beskid Colombia Tumaco Dark 80 %, która jednak była głębsza, bogatsza właśnie w ziemię, bardziej orzechowa, z większą ilością owoców. Dzisiaj opisywana to słodsza, uproszczona i nieco gorsza jej wersja.
Dym i czerwone owoce (głównie wiśnie) to też Beskid Peru Satipo BIO Dark 100 %.
Ciekawostka: dostając czekoladę, usłyszałam, skąd pochodzi kakao, ale zapomniałam i wydaje mi się, że Kolumbię zgadłam w ciemno - drugi region obstawiałam albo Peru, albo Ekwador.


ocena: 8/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: nie znam (za 100 g; ja dostałam)
kaloryczność: 540 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.