Przyszło mi do głowy, że dziwna to marka, ta włoska Aruntam. Przejrzawszy pobieżnie ofertę, wydała mi się taka, ich setka (Aruntam 100% Paradise Dark Chocolate Tanzania Kokoa Kamili) też nie była typowa, więc chciałam spróbować ich coś klasyczniejszego. A że dawno nie jadłam żadnej tabliczki z Madagaskaru, naszło mnie właśnie na nią. W dodatku miłą perspektywą było, że do jej produkcji użyto kakao z plantacji Bertila Akessona, którego to czekolady kocham. W tym właśnie Akesson's 75 % Criollo Cocoa Madagascar Ambolikapiky Plantation.
Aruntam Sensory Chocolate 72% Madagascar Bio Dark Chocolate Bejofo Estate Akesson's Beans to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Madagaskaru, z regionu doliny Sambirano, z okolic miasta Bejofo, z plantacji Ambolikapiky.
Po otwarciu uderzyły kwaśne, soczyste cytrusy oraz mnóstwo kefiru i kwaskawego w pozytywnym sensie twarogu. Po chwili cytrusowy wachlarz zaczął prezentować grejpfruty... i coś bardziej kwaskawo-słodkiego, egzotycznego... kwaśnego, ale nie cytrusowego. Może marakuję? W tle w kwasek wpisały się też wiśnie, ale przy nich już znalazło się więcej słodyczy, więc pomyślałam o serniku wiśniowym. Takim, w którym bardzo dobrze czuć kwasek nabiału. Go w ogóle nie brakowało, bo w trakcie degustacji płynęły też myśli o kefirze / maślance marakujowej oraz grejpfrutowej. Może także inne czerwone owoce się tam przewijały, np. borówki brusznica... czy nawet jeżyny. Całość pachniała dosadnie i orzeźwiająco.
Gruba tabliczka, pięknie połyskująca typową dla madagaskarskich ziaren czerwienią, była bardzo twarda i łamała się z głośnym trzaskiem. Wyszła wtedy na jaw jej ziarnistość przekroju.
W ustach jednak zaskoczyła idealną gładkością. Rozpływała się powoli, ale z ochotą. Choć niemal do końca zachowywała zwartość i pewną esencjonalność, jej twardość wydawała się ulotna. Niby była, ale... jakby niezbyt umiejętnie kryła miękkość. Upuszczała ogrom soczystych fal, gonionych przez fale bardziej kremowo-lepkie, gęste. Całość znikała w tych soczystszych. Nie wydawała się tłusta, a mimo to ciężka - w pozytywnym jednak sensie, bo tak... sycąco?
W smaku pierwsza ruszyła w miarę łagodna maślano-słodka, nawet nieco śmietankowa baza. W kolejnej sekundzie błysnęła i smagnęła jak biczem słodko-kwaśna marakuja.
Słodycz zaczęła robić się specyficznie słodko-kwaśna, jakby sama siebie naturalnie przełamywała. To ogrom owoców egzotycznych, w tym marakui właśnie, ale też coraz bardziej głęboki wątek nabiału. Twaróg jawił się jako smakowity kwasek... wkomponowany w sernik? Znów mowa o czymś słodko-kwaśnym w idealnych proporcjach. Pojawiła się jeszcze łagodząca to trochę śmietanka.
W tym czasie po marakui pojawiły się też inne owoce. Sporo cytrusów kontynuowało kwaśność, acz sporo miejsca zapewnił sobie grejpfrut. Dodał lekką goryczkę, cierpkość, czemu wtórował nieco słodszy motyw... może pomelo? Zapewniło harmonię między grejpfrutem czerwonym a owocami egzotycznymi. Te były niejednoznaczne oprócz marakui, która mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa stała się niezwykle jednoznaczna. Słodycz i kwasek rosły, będąc jednością. Doszukałam się chyba ananasa, niedojrzałych, twardych nektarynek oraz cytryny podkręcającej soczystą kwaśność (ale niespecjalnie istotnej jako ona sama). Chwilami rozpychała się całkiem mocno.
Śmietankowa, trochę maślana baza z czasem zrobiła się niemal mleczna... Na więcej pozwoliła sobie także słodycz. Na chwilę jednak. Po łagodniejszym etapie znów nabrała mocy. Jakby kefir zmotywował twaróg do działania. Czekolada znów zagrała sernikiem. Słodkim, ale i soczystym, z pazurkiem. Cierpkawość podchwyciły czerwonego owoce, stąd jak sernik owocowy, to raczej wiśniowy. Oprócz słodko-kwaśnych, dojrzałych i esencjonalnych wiśni czułam też splot ciemno-czerwonych owoców. Może borówek brusznica i niedojrzałych jeżyn? Ewentualnie jakiś nieznanych mi, egzotycznych.
Goryczka owoców pod koniec okryła się lekką gorzkością nieco paloną. Myśli skierowały się ku drzewom, ale... to nie do końca one... Liście? Herbaty? Ziołowo-ostrzejsza nuta suszonych roślin, przygotowanych na napary pod koniec dodała charakteru i niemal ostrości. Pomyślałam o herbacie z cytryną - soczystej, ale i ciepłej... Może to odrobinka przypraw...? Imbiru, którym mógł być doprawiony np. spód sernika? Albo też ta herbata? Z nutką marakui? To coś musiało być też dosłodzone, bo ostatnie fale już nieco rozgrzały gardło i ciepłem smakowym, i słodyczą (i tak jednak nie za wysoką).
W posmaku został kwasek owoców, w tym grejpfruta, marakui i cytryn, podsyconych egzotycznie-czerwonym splotem i kefirowo-twarogowo, całkiem mocno kwaskawego sernika. Słodycz też się ostała, ale należała do owoców i sernika właśnie.
Całość okazałą się pyszna i choć nuty Madagaskaru w niej czuć, to zostały wkomponowane w coś nietypowego. To łączy ją z Akesson's, ale w zasadzie tylko ten fakt, bo nuty miały zupełnie inne (Akesson's to mieszanina czerwonych owoców, cytrusy z grejpfrutem i pomarańczą na czele oraz mnóstwo gorzkiej kawy; w zasadzie nienabiałowa, głównie owocowa).
Aruntam uraczyła mnie kwaśną marakują, grejpfrutem, cytryną, co łagodził słodko-kwaśny nabiał, w tym sernik wiśniowy. Wszystko było zgrane, jakby nie mogło istnieć bez drugiego. Aż zaskoczyła mnie ta kwaśność, soczysta i pozytywna, a także to, jak zniwelowała do minimum słodycz. Ogół nie był zbyt gorzki, ale herbaciano-ziołowa nutka na koniec była miłą... wisienką na serniku.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 35 zł (za 50g; cena półkowa)
kaloryczność: 555 kcal / 100 g
czy znów kupię: może i kiedyś bym mogła
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.