piątek, 1 lipca 2022

ciastka Farmhouse Biscuits Delicious & Festive Spiced Ginger Biscuits

Dawno, dawno temu jakoś w okresie pogwiazdkowym, byłam jak co miesiąc z ojcem w Auchanie i zaproponował, że kupi mi np. jakieś dobre ciastka (ma awersję do czekolad i sushi, więc tych nie lubi mi kupować i prawie tego nie robi). "Dobre ciastka" to w słowniku kimikowym raczej niewystępujący zbitek słów, jednak gdy zobaczyłam ładną tubę i nie gorszy skład, uznałam, że może warto? W końcu skoro zima miała jeszcze trwać, może i ochota na coś korzennego, właśnie ciastka, miała mnie nawiedzić? To była naiwna myśl, bo nie zrobiła tego. Moja niechęć do zwykłych słodyczy nasilała się. W końcu już nawet chciałam oddać je Mamie nie otwierając, ale pomyślałam, że już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam dobre ciastka korzenne. Ostatnie, jakie w ogóle jadłam to Favorina Spiced Biscuits jakoś w 2017, ale im daleko do bycia dobrymi. Najlepszymi jakie jadłam były "w kształcie dziadów" korzenne z Plusa, ale ekhem... Czas leci. Dzisiaj przedstawiane za to ponoć tradycyjnie robione w Lancashire, w Anglii.

Farmhouse Biscuits Delicious & Festive Spiced Ginger Biscuits to "ciastka (herbatniki?; konkretnie "biscuits") z imbirem i przyprawami korzennymi".

Po otwarciu folii poczułam się, jakbym tylko co weszła do kuchni, w której z piekarnika jaki czas wcześniej wyjęto blachę z wypiekiem niemal niewidocznym spod ogromnej ilości maślanej, korzennej kruszonki. Wyraźnie zaznaczyła się sodowa nutka, stonowana słodycz i nieco mydlany imbir. W trakcie jedzenia myślałam o nich jako o maślano-margarynowym, delikatnym wypieku na kruchym spodzie, który mimo że korzenny, nie miał mocno "zimowego" charakteru. Gdy porządnie zaciągnęłam się już jedząc, okazało się, że ciemniejszy spód wyraźnie pachnie melasą.

Średniej wielkości, dość grube ciastka zostawiały na dłoniach pyłek. Nie wydawały się jednak ani zbyt suche, ani tłuste. Sprawiały za to wrażenie lekko lepkawych, jakby były pokryte takowym syropem-zlepiszczem (ale realnie w sumie nie były... tak bardzo). Biorąc jedno do rąk w celu przełamania, byłam pewna, że okaże się twarde albo twardo-kruche.
A tu zaskoczenie. Ciastko w pewien sposób bardziej niż łamało, to... przerywało się. Było twarde i zwarte, nie wyginało się, ale właśnie jakby się nieco ciągnąco-rwało, aż usłyszałam suche pyknięcie. 
Nigdy nie spotkałam się z ciastkami (czy czymkolwiek) o takiej - tak dziwnej! - strukturze. Zaczęłam je oglądać i macać dokładniej. Otóż składały się ze zwartego, ewidentnie jaśniejszego wierzchu, który w zasadzie był krucho-suchym, normalnie łamiącym się ciastkiem typu kruchego. Większość jednak, w kolorze cynamonowo-rdzwym, była dziwaczna. Twarda, zwarta i jakby syropowo lepko-zawilgocona. W oddali mignęła mi przy niej myśl o skrzypiących i zaklejających zęby kawałkach karmelu, który potrafi się nieco lepko ciągnąć / giąć. Ta część była pustawa i stworzona z grudek.
Choć różnice próbowałam uchwycić na zdjęciach, one tego niestety nie oddają.
W trakcie jedzenia ciastka chrupały w kamienny sposób, ale nie były kamieniami. W zasadzie jakby... twardo miękły (?). Kruszyły się nieznacznie. 
Gryzione normalnie okazały się zaskakująco lepkie, mączne i mocno ziarniste, grudkowate i dość sucho-pyliste (jasny wierzch bardziej pylisty i trochę cukrowo kryształkowy). To masywne, konkretne ciastka, które przeżuwa się dość długo z racji wysokiej kleistości i ciężkości (kojarzyły mi się trochę z flapjackami). Nie były za tłuste, choć swoją drobną oleistość upuszczały (ale mieszała się z poczuciem "syropowości"). Wlepiały się w zęby w nieco kleiście-syropowy sposób, a trochę herbatnikowo-papkowato.
Dziwność pojawiła się także przy próbie ich rozpuszczania. 
Choć suchawe, z łatwością nasiąkało, jakby wciągając w swoją pustawą przestrzeń ślinę i powietrze. Rozchodziły się na mączno-syropowe grudki z proszkowo-pylistym efektem. W tej pylistości wyraźnie czuć przyprawy. Jakby twardawe grudki zlepić jakimś gęstym, ciągnącym lepiszczem z karmelu, cukru, melasy. To sprawiało, że ciastko gęstniało, zmieniając się w lepko-grudkową masę. Miałam wrażenie, że w zlepiających i rozlepiających się grudkach kryły się kryształki cukru. Masa upuściła też trochę oleistej tłustości. Poszczególne, drobniejsze kamyko-grudki trochę męczyły podniebienie. Na koniec powlepiały się w zęby. Element suchawości też pobrzmiewał.
Były niecodzienne. W zasadzie... nawet pozytywnie ciekawe. Nie było w nich nic, co mogłoby odpychać, jednak to i tak nie moja bajka. Nigdy nie lubiłam np. batonów zlepków (w tym flapjacków?) ani ciastek zbożowych pełnoziarnistych, a te się trochę z nimi kojarzyły. Jakby... wymieszać jedne z drugimi i wkomponować w korzennawe ciastka. I właśnie! Wymienionych nie lubiłam, a do dzisiejszych w sumie nie miałam wielkich zarzutów.

W smaku pierwsza przywitała się słodka maślaność i wyraziście pieczona nuta. Zza nich z trudem wyrywała się wysoka, jakby czysto cukrowa słodycz, którą jednak coś powstrzymywało. Ciastka przedstawiły się jako palone tak mocno, że aż ryzykownie, gorzkawe. Podkreśliła to korzenna, w dużej mierze cynamonowa, ciepła nuta.

Słodycz szybko wzrosła. Zahaczyła o cukier, wydała mi się lekko pudrowa i trochę typowa dla maślanych ciastek. To jaśniejszy wierzch łagodził tak całość. Nagle cukier nabrał palonego charakteru. Wyraźnie palony, aż do lekkiej goryczki zmienił się w melasę i karmel - to już zadziałał ciemniejszy spód. Zupełnie, jakby ciastka maślane i kruche przerobić na jakąś masę ciastkowo-melasowo-karmelową. 

Paloność i goryczkę podkreśliły przyprawy korzenne. Już nie tylko cynamon, a cały miks. Z pudrowości wyrwał się imbir, jakby potem się od niej odcinając (ją zaś zagłuszyły przyprawy). Mniej więcej w połowie rozpuszczania / gryzienia kęsa imbir znalazł się na czele. Do gardła spłynęła ostrość i porządnie je rozgrzała. Sam jednak smak wyczuwalny w ustach nie był aż tak siekierowo pikantny. A jednak przyprawy także język trochę rozgrzały. Wydaje mi się, że czułam m.in. słodko-gryzące goździki. Poczucie rozgrzewania niewątpliwie wzmocniła słodycz. Wyobraziłam sobie już nie "jakąś masę", a maślaną, ciastkowo-melasową kruszonkę korzenną na jakiejś tarcie z kruchym spodem. Maślaność zaczęła mi się wydawać podejrzana.

Słodycz, choć przełamana na różne sposoby, narastała i rozgrzewała, przy czym wydała mi się chwilami męcząco "czysta". Jakby spod całej melasowości i korzenności wciąż próbował uwolnić się czysty cukier. Pobrzmiewało w niej mocniejsze echo palone (co przywitałam z aprobatą) i subtelniejsze mydlano-pudrowe (co tu akurat tak wmieszało się w resztę, że nie przeszkadzało). Co więcej, z czasem przeciął ją jeszcze sodowo-słonawy akcent, płynący z pieczoności. Znów pomyślałam o nieco przypalonym wypieku, może właśnie dziwnych, melasowo-korzennych ciastkach maślanych.

Gdy tak jadłam, jasnociastkowość wyraźniej wyłaniała się epizodycznie... I nie była jednoznaczna. Bardziej maślano-margarynowa, ale też kojarząca się z jasnymi ciastkami kruchymi. Łagodząca, nierozerwalnie związana ze słodyczą. Wydawało się, iż jej główna rola to neutralizowanie smakowej pikanterii, a nie walczenie o wyraźne wyróżnienie się. Tej imbirowej w gardle z kolei nie tknęła - ta rosła, nie hamowana niczym, ale nie aż żeby palić.

Po zjedzeniu jako posmak został wyraźny duet imbiru i chyba goździków, podkręconych jeszcze bardziej gorzkawo-korzenną, ciepłą nutą / pikantnawym echem. Ogromną część posmaku zajęła słodycz karmelu i melasy z lekką goryczka. Czułam również... ciastkowość... osobliwą (?) i zaskakująco uroczą. To było dziwnie kontrastowo spójne (brzmi jak oksymoron, ale tak właśnie było). Ciastkowość z czasem nazwałam sobie "motywem ciastek niby maślanych" (to chyba lekka sztuczność, ale umiejętnie tonowana przyprawami). Tego ostatniego nawet herbata nie zabiła tak łatwo, mimo że nie było to mocne.

Ciastka bardzo, bardzo mnie zszokowały. Intrygujące, niespotykane. Nie nazwałabym ich po prostu korzennymi... W zasadzie daleko im do typowych ciastek imbirowych (jadłam dwa, wydaje mi się typowe, typy: gładsze Annas Original Ginger Thins albo bardziej "przemielone" Tesco Finest Spicy Dark Chocolate Ginger Cookies). Zawierają ich elementy, ale... One były korzenno-melasowe, jasnociastkowe i słodkie, a jednak charakternie pikantne. Struktura kleiście-grudkowa, twarda i ten zwyczajny wierzch... Przy pierwszym kęsie nawet nie wiedziałam, co zanotować, słów mi brakowało - takie to dziwo. I choć nie mogę im nic wielkiego zarzucić, to przy trzecim poczułam się nieco nimi zmęczona i zorientowałam się, że na czwarte (po zdjęciach wstępnie oceniłam, że zjem tyle, ewentualnie jeszcze jedno-dwa) nie mam ochoty przez taką... słodko-kleistą twardawość, mączność i dziwne echo (gdybym jednak nie miała komu chętnemu ich oddać, a miałabym np. wyrzucić, zjadłabym).

Wolałabym mniejszą słodycz, ale moja tolerancja na nią ogółem jest bardzo niska, więc w zasadzie ciastek z czystym sumieniem nie mogę nazwać przesłodzonymi. Okazały się dobre i choć może nie rozkochały mnie w sobie, to jako ciekawostkę warto spróbować. Ja cieszę się, że je poznałam. Po prostu utwierdziły mnie w przekonaniu, że nawet dobre czy ciekawe ciastka to nie to, czego szukam. Dobrze jednak to wiedzieć, a nie ciągle łudzić się, że może po prostu na złe trafiam.

Reszta trafiła do Mamy, co ją bardzo ucieszyło (nie mówiłam jej, że są imbirowe, nazywałam korzennymi, bo nie lubi imbiru). Także ona uznała ciastka za niespotykanie dziwne. Prawie z wypiekami na twarzy opisywała swoje wrażenia co do "kleisto-twardej, ale ani twardej, ani zaklejającej" konsystencji i smaku. Opisała je jako: "nie za słodkie, korzenne, ale nie tak bardzo." Rozszerzyła opis: "Dziwna była w nich ta goryczka, taka przyjemna, taka... słodko-gorzka. I to wszystko było takie intensywne. Intensywna, ale pozytywna słodycz, intensywna gorzkość korzenna. A jak pięknie pachniały! Maślano-korzenną kruszonką jakby. I jeszcze zachwycało te dziurkowane wnętrze, a także to, że i dziwne do gryzienia, takie inne niż wszystkie znane mi ciastka i bardzo dziwnie się rozpuszczają". Uznała je za najlepsze ciastka, jakie ostatnimi czasy jadła ("Już nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam tak dobre i ciekawe ciastka."). Kiedy powiedziałam jej, że to ciastka imbirowe, wzruszyła ramionami, że: "na szczęście nie tylko, że bo imbir nie przeszkadzał, nie wyczułam go spośród innych". Stwierdziła, że muszę wystawić wysoką notę, prawie krzycząc, że 9 to minimum. Osobiście długo zastanawiałam się, czy to nie raczej 7 (mnie ta cukrowość denerwowała - o tyle bardziej, że nie wiedziałam, jak to możliwe, że ją czuję, skoro w składzie nie znalazłam cukru, a same syropy; dopiero zerwanie nalepki z tłumaczeniem ujawniło, że cukier był, więc nie dziwne, że go czułam), ale... w sumie za dziwność może i "8 ciekawostkowe" się należy. Poszłam ze sobą na kompromis.


ocena: 7,5/10
kupiłam: Auchan (ojciec kupił)
cena: dostałam (ale cena to 14,99 zł za 150g)
kaloryczność: 518 kcal / 100 g; ciastko - ok. 43 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka (mąka pszenna, wapń, żelazo, niacyna, tiamina), cukier, oleje roślinne (rzepakowy, nienaruszający równowagi ekologicznej olej palmowy), syrop cukru inwertowanego (syrop cukrowy, melasa trzcinowa), mielony imbir, mieszanka przypraw, środki spulchniające (wodorowęglan sodu, difosforan), mielony cynamon, sól, emulgator: estry poligliceroli kwasów tłuszczowych; barwniki: kurkuma, annatto; aromaty, mąka ryżowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.