sobota, 23 lipca 2022

Rozsavolgyi Csokolade Mababu Tanzania 75 % ciemna z Tanzanii

O samej marce Rózsavölgyi Csokoládé, założonej w 2004 roku w Budapeszcie, wiedziałam niewiele, a na potrzeby recenzji skupiłam się raczej na czytaniu o kakao. Otóż zostało zakupione od miejscowej kooperatywy (?) The Mababu Central Cocoa Fermentery, której zbiory pochodzą z małej wioski Mababu, leżącej między jeziorem Malawi (inaczej Niasa - jedno z Wielkich Jezior Afrykańskich) a górami Livingstone (znanymi też jako pasmo Kipengere lub... i to mnie zaintrygowało! ...lub "Kinga Mountains" - miło jest mieć góry-imiennika, gdy lata temu oddało im się serce). 

Rózsavölgyi Csokoládé Mababu Tanzania 75% to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Tanzanii, z wioski Mababu.

Po otwarciu zaskoczył mnie delikatny zapach orzechów z odrobiną owoców. Otoczył je chłód, kojarzący się z anyżem i także chłodna, specyficzna słodycz. Z czasem kompozycja jakby sama chcąc to przełamać upuściła nieco kwasku i wśród owoców wyraźnie pojawiły się wiśnie, trochę malin i... może wielkie, jasne (niemal różowawe?) śliwki (np. japonki). Pomyślałam o straganach z owocami, wystawianych jeszcze chłodnym rankiem. Całość była bardzo rześka i w końcu utworzyła w mojej głowie bardzo mocny obraz zielonych koron drzew, targanych przez wiatr. Może wczuwając się aż na siłę - ale jednak - w trakcie degustacji wyłapałam jeszcze kandyzowane pomarańcze.

Tabliczka w dotyku wydała mi się bardzo masywna. Twardość potwierdziła się przy łamaniu, kiedy to bardzo głośno trzaskała. Wydała mi masywna, pełna.
W ustach rozpływała się powoli, ale z ochotą mięknąc. Usta obklejała minimalnie, stając się tłustawą grudką kremu o zachwycającej gęstości i nieco chropowatej strukturze. Z czasem naturalnie jakby się nieco rozrzedzała za sprawą soczystości, która pod koniec wypełniała usta, ujawniając więcej proszkowości (czy drobniusioziarnistość).

W smaku przywitały mnie pudrowo słodkie maliny, jednak szybko odpędziły je truskawki. Też słodkie, ale znacznie soczystsze i świeżo-surowe... raczej... albo przerabiane na jakiś krem?

Słodycz rosła trochę niezależnie od owoców. Początkowo coś mi tam w niej lekko cukrowo irytującego mignęło, ale prędko odwróciła od niej uwagę gorzkość.

Gorzkość weszła pewna siebie, rosnąc i przedstawiając się jako należąca do pestek i orzechów. Wydała mi się imperatywna i choć nie siekierowa, to wręcz bazowa. Czułam lekko gorzkawe orzechy laskowe surowe, a z czasem coraz więcej włoskich, których gorzkość pochodzi od skórek.

Opłynęła ją kwaśność soczystych i cierpkich wiśni. Średnio i bardziej dojrzałych - różnych. Wspomogły się innymi czerwonymi owocami, głównie truskawkami, może w porywach syropem malinowym, ale... ich kwaśność podsyciła cytryna. Razem tą właśnie kwaśnością jakby podlały słodycz niemal nieuchwytnej kandyzowanej pomarańczy, zabijając cukrowy aspekt już w połowie rozpływania się kęsa.

Błysnęła mi lekka metaliczność, a w tle zaczęła się kumulować łagodząca, maślana nuta (aż wystraszyłam się, że nagle całość złagodnieje w tym sensie)... Jednak bardziej maślano-orzechowa?  Jakby ktoś przygotowywał jakieś orzechowo-owocowe kremy, niezbyt pewne siebie, niezdecydowane, ale wyczuwalne. Pomyślałam o mielonych orzechach włoskich, takich wyłuskiwanych ze skorupek... Świeżych, podkręconych motywem liści. Dołączyła tabaka, jej liście (dopiero suszące się)... Może także cygara, ale nie dym; raczej pudełko z cygarami? I to bardziej jako klimat.

Wkradł się wśród nie chłód. Oczami wyobraźni patrzyłam na cienkie gałązki z jeszcze mocno zielonymi, żywymi liśćmi, powiewającymi na wietrze. Pomyślałam o drzewkach wczesną jesienią, które wiedzą, że na dniach zaczną żółknąć, ale jeszcze ostatni raz próbują zachwycić zielenią i przetrwać pierwsze chłodniejsze wiatry. Ten, wraz ze wcześniejszym metalicznym szeptem zmienił się w anyż i lukrecję. Nieco przypiekły w język, by potem jednak złagodnieć. Wywołały efekt nieco miętowy, eukaliptusowy... mający w sobie coś z tego wszystkiego, ale nie będący w pełni żadną z tych przypraw; słodkawy.

Owoce jednak cały czas utrzymywały się w tym wszystkim i pod koniec zaopiekowały się słodyczą poprzez kwaśność. To było jak kwaśno wiśniowy, może i podkręcony cytryną, krem orzechowy... marcepan? Tylko że bardziej orzechowy. Oraz... śliwka w czekoladzie! Pomyślałam o owocach w gęstym, mulistym, nawet nieco maślanym kremie... A potem ogólnie o jakimś kremie owocowym np. z ciast. Gęstym, esencjonalnym i choć chwilami aż cukrowym, to wciąż kwaskawym... może nieco alkoholowym? Nagle kwaśne wiśnie wyrwały się z tego, lekko ściągając. Były cierpkie i aż chwilami przeszywające, co podkradły przyprawom, spychając je na tył.
Orzechy włoskie, liście przemieszały się z wiśniami, tworząc klimat szlachetnego alkoholu, ale bez alkoholowości.

Kwasek owoców zgrał się z przyprawami, stąd myśl o czymś w bardziej "zimowym" wariancie... Może marcepan wiśniowy / śliwkowy? I coś czekoladowo-miętowego? Wszędzie wciskały się niby niepozorne, a jednak znaczące orzechy włoskie z lekką goryczką. Czyżby przemycały ze sobą cygara?

Po zjedzeniu został posmak kwaśno-cierpkich wiśni, podsyconych kwaskiem, ale też ze sporą ilością słodyczy z jakiś słodko-orzechowych tworów, kremów. Czułam chłodek, rześkość (anyżu i zieleni drzew, łączące się w miętę?), ale też właśnie słodycz, trzymającą się tego wszystkiego. Gorzkości o dziwo zostało już niewiele, a jednak orzechy włoskie nadal były. Wróciły do nich też laskowe. Zrobiło się raczej kremowo-maślanie.

Kompozycja ciekawa, bo bardzo słodka i kwaśna jednocześnie. Choć oba smaki poczynały sobie aż ryzykownie, żaden nie przegiął. Łączyły się w jedno. Wszelkie wiśnie, truskawki, odrobina cytryny i aż cukrowość przełożyły się na myśli o słodkich masach (kremach, może słodyczach). Mocny orzechowy wątek, reprezentujący i gorzkość orzechów włoskich, i maślaność był poważny, zbudował "męski" klimat (alkohole, cygara, etc.). To, jak i chłodny wydźwięk zielonych liści, anyżu i mięty zaintrygowało mnie.
Całość bardzo mi smakowała, aczkolwiek wolałabym, by gorzkość zagłuszyła wszelkie gorsze przebłyski (np. cukrowość, metaliczność, kremo-maślaność), bym mogła wystawić maksymalną ocenę.


ocena: 9/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £8.95 (za 70g)
kaloryczność: 466 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.