piątek, 29 lipca 2022

(Słodki Przystanek) Beskid Costa Rica Nahua 70 % ciemna z Kostaryki

Jako że skumulowało się sporo tekstów o czekoladach nie w moim typie, a jednak wartych miejsca się na blogu, uznałam, że przyda się przerywnik o wiele bardziej mój. Trudno było więc o coś bardziej adekwatnego niż nieznana mi dotąd tabliczka Beskidu (względna nowość w chwili pisania). Ziarna do tej tabliczki zostały zakupione od producenta z Kostaryki - Nahua (wymowa  /ˈnɑːwɑː/), który przewodzi na tamtejszym rynku i współpracuje z lokalnymi farmerami. Wspiera ich, jak i ochronę całego ekosystemu. Dzięki temu sprzedają wyselekcjonowane, porządne ziarna.

Beskid Chocolate Costa Rica Nahua 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Kostaryki, z regionu Baracoa. 
Rafinowana (rozdrabniana) i konszowana 48 godzin w kamiennych młynach.

Po otwarciu poczułam soczysty zapach słodkiego nabiału, przez co od razu na myśl przyszedł mi sernik... Dyniowy? Dyniowy albo bananowy, właśnie piekący się, a więc i z pewnym ciepłem. Do soczystości dołożył się też ogrom słodko-soczystych owoców z kwaskawym echem. Najpierw dominowały pomarańcze, ale zaraz okazało się, że tuż za nimi pędzą brzoskwinie i chyba winogrona... Coś mniej jednoznacznego, egzotycznego, np. papaja? W ogóle do głowy przyszło mi coś nieoczywistego, typu banany pieczone w liściach bananowca - właśnie z taką rześkością, goryczką, ale na słodko.
W tle trochę majaczyła też gorzkość. Na pewno palona, a należąca do... czyżby kawy? Poniekąd wiązała się ze słodyczą sernika. Może to jakiś kawowy spód? Albo kawa podana do niego?

Twarda tabliczka ładnie trzaskała, jakby strzelając z echem. Wyglądała na wręcz sprasowaną.
W ustach rozpływała się powoli, powoli / średniawo. Robiła to chętnie i trochę tłusto. W swojej kremowości rozkręcała się i osiągała przyjemny poziom, choć zostawała zwarta i kształtna. Stała się dosłownie grudką gęstego kremu, opływającego falami czekolado-kremo-sosu (jak "kęso-fondue"). Z czasem robiła się bardziej sosowo-soczysta. Znikała troszeczkę wodniście, z wyczuwalną ziarnistością.

W smaku najpierw uderzyły bardzo słodkie nektarynki, z których to miękkiego i włóknistego miąższu lały się hektolitry soku. To też bardzo słodkie, zwarto-miękkawe brzoskwinie z... nieco wyrazistszą, goryczkowatą skórką? 

Słodycz wydała mi się bezkompromisowa, dokładając jeszcze dojrzałego banana (banana pieczonego?). Mknęła w płaszczyźnie owocowej, ale nie tylko. Zaraz zrobiła się pieczono-palona, ciastowa. Pomyślałam o owocowym serniku (najpierw serniku bananowym, potem już mniej jednoznacznym). Musiał być porządnie przypieczony, ale wciąż bardzo soczysty. Mimo wysokiej słodyczy, także drobniutki, orzeźwiający kwasek się w nim odnalazł.

W ciągu kolejnych chwil podkręciły go pomarańcze. Soczystość sernika, sera wydawała się też taka po prostu nabiałowa. Wyraźnie czułam charakterniejszy, smakowity twaróg.

Choć gorzkawość prędko zdradzała swoją obecność, porządnie wyłoniła się w połowie rozpływania się kęsa. Była wyraźnie palona, nieco ziemista. W końcu wyklarowała się jako czarna kawa, wsparta dymną nutą. Właśnie dym splótł kawę i ziemię... jakby tak pić kawę przy ledwie tlącym się, bardziej już tylko dymiącym ognisku, czuć chłód ziemi.

Palona nuta wgryzła się w soczysty sernik. Pobrzmiewało karmelowe echo, przez które słodycz wydała mi się nieco za silna, ale... weszła pod sernik, co ją uprzyjemniło. Stała się biszkoptowo-karmelowym spodem. Trochę odciągała uwagę od owocowości, ale nie zagłuszyła jej całkowicie. Kumulacja słodyczy i palona nuta nadały owocom trochę bardziej konfiturowo-powidlanego charakteru. Chyba wyłapałam też lekką goryczkę skórki pomarańczowej, też jakby z tworu bardziej słoikowego.

Od brzoskwiń i nektarynek, słodkich cytrusów owoce przeszły do - wciąż słodko-kwaskawych - innych. Pomyślałam o winogronach i jakiś egzotycznych ("rozwodniono mangowatej" papai?). Wkradła się lekka cierpkość (żółtego owocu, np. karamboli?). Było tu coś lekko wodnistego i bardzo, bardzo słodkiego. Może gruszka? Winogrona zielone, z pestkami... których to czuć też goryczkę pestek...

Pestek nie tylko owoców. Do głowy, za sprawą gorzkości kawy i pieczonych nut, przyszły mi pestki dyni. Sernik przybrał na słodyczy, acz wciąż był soczysty... Trochę może też wytrawniejszy po tym wszystkim? Lekko przyprawiony? Wyobraziłam sobie dyniowy (nieco korzenny?), przyozdobiony pestkami dyni. Gorzkawe nuty, dym... wkradły się do spodu. Czyżby też był gorzkawy? Nasączony kawą? Obok gorzkości i pestek pod koniec całość wydawała się łagodnieć. Owoce uspokoiły się, słodycz zelżała.

Po głowie snuł mi się łagodny sernik dyniowy albo bananowy, o wyważonej słodyczy i soczystości. Otoczył go dym, pieczona nutka i delikatna cierpkość, jakby tak zapić go kawą. Kawą o niemal ziemistych, czerwonoowocowo-palono-konfiturowych nutach (z racji których wyszła cierpkawo?).

Po zjedzeniu został kawowo-ziemisty posmak, trochę neutralność... pestek? Nuta twarogu, bardzo już łagodnego i soczystość owoców. Raczej egzotycznych, w tym może nektarynek i słodkich, a mdławych owoców (egzotycznych ? i gruszek?).

Całość smakowała mi, choć wyszła nieco za słodko. Słodki, soczysty sernik (owocowy nieokreślony, potem może bananowy) z ogromem owoców (brzoskwinie / nektarynki, pomarańcze, nieokreślone egzotyczne i chyba gruszki), potem nieco stonowany dynią wyszedł smakowicie. Mimo karmelowo-biszkoptowej słodyczy, kwasku nie brakowało. Na szczęście dodatkowo przełamała to wyrazista gorzkość dymu, kawy i przyjemnie pieczono-palona nuta.
Zaintrygowało mnie połączenie owoców z goryczką (brzoskwinie i skórka, winogrona i pestki), aczkolwiek nie wszystko było tu takie jednoznaczne. Wciągające na pewno. 

Pomarańcze i sernik czułam również w A. Morin Costa Rica Quetzal Noir 70 %, która też zaserwowała mi ogrom owoców (także egzotycznych, ale innych, np. miechunek; moreli, jabłek, gruszek). Wydźwięk jednak miały dość podobny. Ziemia, chłód - to czułam w Morinie, a do tego przyprawy; jego słodycz to raczej karmel i miód, nawet coś alkoholowego, truflowego. Morin wyszedł więc nieco poważniej, jakby był deserem wieczorowym, Beskid zaś deserem do popołudniowej kawy.


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 18,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.