niedziela, 17 lipca 2022

Halba Milch Lait mleczna

W ciągu kolejnych dni pojawi się mały wysyp czekolad nie w moim typie. Otóż nie raz pisałam, jak to mi brakuje Halba Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade. W końcu napisałam do producenta, podpytując, czy w ogóle jeszcze jest dystrybucja do Polski, czy byłaby szansa na zorganizowanie przesyłki. I... nawiązaliśmy współpracę! Bardzo się ucieszyłam, gdy zapytana, co mnie interesuje,  rozpisałam się, że ciemne, w tym różne zawartości i regiony, ewentualnie kilka ciemnych z dodatkami... A przyszła do mnie gigantyczna paczka, niezwykle porządnie zabezpieczona z... chyba większością asortymentu. Byłam w lekkim szoku, przyznaję. Choć niektóre to kategoria zupełnie mnie nieinteresująca, postanowiłam chociaż po trochu popróbować, jak smakują takie w zasadzie zwykłe szwajcarskie czekolady, a resztą tabliczek uszczęśliwić Mamę. Zaczęłam od bazowej mlecznej, bo czekały mnie i takie, od których trochę nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jak widać czynnik "zagranicznego, niemożliwego do zdobycia w Polsce" ma się jednak jeszcze w porywach u mnie nieźle (w przypadku prezentów). Na wstępnie też chciałabym odnotować fakt, że firma zmieniła nazwę z Chocolats Halba na po prostu Halba.


Halba Milch Lait to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao.

Po otwarciu uderzył wysoce słodki, przeuroczy zapach niewiarygodnie mleczny. Mleczność wydała mi się pełna i intensywna, dziecięca. Zupełnie, jakbym miała do czynienia z czekoladą... Czekoladkami! Z nadzieniem mlecznym. To była apetyczna woń idealizowanych czekoladek Kinder ze wspomnień, o wiele bardziej kinderkowa niż obecne realne Kindery. Było w tym w dodatku coś szlachetnego, leciutka nutka wanilii, co dało efekt dodania do czekoladek Kinder idealizowanych trochę czekolady mlecznej Lindta.

W dotyku czekolada zdradzała kremowość, wydawała się lepkawo-tłusta. Przy łamaniu nie twarda, ale też nie miękka. Na pewno nieco krucha. Zdarzyło się jej pyknąć (np. przy odgryzaniu kawałka), ale trzaskiem tego nie nazwę.
W ustach rozpływała się z łatwością, w tempie szybko-umiarkowanym. Miękła na aksamitny, idealnie gładki krem. Była tłusta w sposób gęsto śmietankowo-maślany, pełny.

W smaku po ustach pierwsza rozeszła się wysoka słodycz, od razu jednak nieco ugłaskana maślaną nutą. I ona oczywiście się w słodycz wpisała, była jak słodkawa maślaność typowa dla orzechów, nie zaś cukrowa.

W ciągu kolejnych sekund usta zalała mi fala mleka. A potem kolejna. Mleczne tsunami dodatkowo złagodziło słodycz, choć kolejne fale mleka właśnie także ją przywiodły. Taką... naturalnie mleczną. Mleczno-maślany splot osiągał bardzo wysoki poziom słodyczy, ale wydawał się w pełni uzasadniony.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nadeszło skojarzenie z czekoladkami z mlecznym nadzieniem dla dzieci, w wydaniu idealizowanym i szlachetnym. W tle pojawiła się wanilia. Słodycz była dla mnie za wysoka, ale jednocześnie nie chamska, a pasująca. Pomyślałam, że czekolada smakuje jak połączenie idealizowanych czekoladek Kinder i mlecznego Lindta.

Mleko zalało maślaność, wydawało się dosłodzone co niemiara, ale jednocześnie wciąż głębokie i naturalne, zaskakująco świeże.

Po zjedzeniu został posmak mleka, słodziutkiego i uroczego, z czekoladek mlecznych z waniliową nutką. Czułam wysoką słodycz, ale żadnych jej negatywnych aspektów.

Choć całość była nie dla mnie, bo urocze mleczne czekoladki to po prostu nie mój typ, a ogólnie obecnie nie mam ochoty na twory zbyt słodkie (dotyczy to nawet np. suszonych owoców, więc...), byłam w szoku, że coś tak zwykłego może być tak dobrze jakościowo wykonane. Dawno nie spotkałam się z tak rewelacyjną mleczną czekoladą. Wszelkie Milki, Wedle to przy niej dno. Zerknęłam, że w przeliczeniu na złotówki jej cena to jakieś 6-7 zł, ale 1,6 franka w Szwajcarii to tyle, co nic, a jest to tabliczka lepsza od mlecznego Lindta. Jak pisałam, nie dla mnie, więc prawie całość oddałam Mamie, ale umiem przyznać, że coś jest naprawdę dobrze zrobione.

Mama zachwycała mi się nią dobre kilka dni. Męczyła mnie, że powinnam wystawić 10 (ale to w końcu mój blog, więc niee, bo 10 to te naj-naj). Stwierdziła, że "słodka w sposób idealny. Niezwykle mleczna, może i jak idealizowane Kindery, ale w równym stopniu tak szlachetnie, jakby dojrzale, że i dla dorosłych. Niesamowita głębia, zdecydowanie lepsza od mlecznego Lindta i chyba w ogóle wszystkich mlecznych, jakie jadłam."


ocena: 9/10
kupiłam: halba.ch (dostałam)
cena: nie znam
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (ale gdybym miała komuś kupić dobrą mleczną czekoladę, wybrałabym tę)

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, naturalne aromaty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.