Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Honduras. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Honduras. Pokaż wszystkie posty

piątek, 17 stycznia 2025

Czarna Czekolada Honduras 77 % ciemna z Hondurasu

Jestem pod wrażeniem wyników, jakie osiąga Pani Anna, twórczyni Czarnej Czekolady, robiąc czekoladę w domowych warunkach, acz nie ukrywam, że przed tą dosłownie ściskałam kciuki, by trafiła się dobrze zatemperowana. Uwielbiam czekolady z Hondurasu, ale są bardzo rzadkie - tu kolejny plus, że udało się zdobyć zacne ziarna stamtąd! I bardzo ucieszył mnie fakt, że podano na opakowaniu szczegóły odnośnie procesu wytwarzania: konszowanie trwało 48 godzin, a prażenie 20 minut w 130 stopniach Celsjusza.

Czarna Czekolada Honduras 77 % to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao z Hondurasu.

Po otwarciu poczułam sporo gorzkich ziół, wśród których na pewno były szałwia i podbiał, mieszających się z drzewami i ogniskiem. Kompozycja wydała mi się ciepła do tego stopnia, że słodkie banany, które odpowiadały za drobną soczystość, również jawiły się jako pieczone w ognisku. Pojawił się też mocno palony karmel. W tle zaś zaprezentowały się suszone figi i suszona żurawina (taka dosłodzona, kupna), nieco podwyższające słodycz (acz ogółem i tak nie była wysoka) oraz soczyste, kwaskawe wino czerwone wytrawne.

Masywna tabliczka była bardzo twarda i przy łamaniu trzaskała głośno. 
W ustach rozpływała się powoli, maziście-kremowo i tłusto maślano. Była jakby nieco... lepko-wodnista? Cechowała się gładkością, a końcowo wydała mi się lekko wodnista. Po zniknięciu pozostawiała cierpkie, taninowe ściągnięcie.

W smaku pierwsze błysnęło kwaskawe, czerwone wino. Wytrawne i soczyste, po czym czmychnęło na tyły.

W tym czasie gorzkość zawirowała ze słodyczą. Kojarzyła się z dymem, choć był to raczej dym z czymś (czego nie mogłam uchwycić). Była wysoka, bezkompromisowa, a słodycz... próbowała dotrzymać jej kroku. Trzymała się blisko, serwując mi mocno palony karmel. Karmel, który przejawiał aż goryczkowate skłonności.

Odnotowałam maślaność, która jakby sprawdzała, z której strony się wkraść... po paru chwilach jednak zrezygnowała.

Część słodyczy przybrała na soczystości - tak pokierował ją winny kwasek. Przemknęły mi cierpkie czarne porzeczki i aronia. Zaraz jednak soczystość osłodziła się znacząco za sprawą różnych owoców. Przez myśl przeleciały mi suszone figi i pojawiły się dojrzałe banany. Kwasek starał się utrzymać jako suszone czerwone owoce, m.in. żurawina (i inne nieuchwytne?) oraz ciemne, cierpkie owoce, które trochę się wycofały (ale wciąż się wtrącały).

Gorzkość przez chwilę zapewniła mnie mocno o swoim dymnym charakterze, po czym za sprawą soczystego towarzystwa, zmieniła się w zioła. Pomyślałam o suszonych i siekanych ziołach: podbiale, szałwii i jakiś mniej określonych. Gorycz ziół mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa była pierwszo- i drugoplanowa - rządziła prawie zupełnie. Dopuszczała jednak do siebie cierpką soczystość.

A to zmotywowało słodycz. Przeplotła kompozycję jako coraz więcej słodkich bananów. Kwasek wina - delikatny, ale wciąż cały czas obecny - zasugerował soczyste nektarynki. Wino trochę się usunęło, robiąc im sporo miejsca. Wyobraziłam sobie smoothie na bazie nektarynek, z bananem i dodatkiem cierpkawych aronii i porzeczek czarnych. Z suszonych owoców czułam coraz mniej.

Dym znów zabrzmiał mocniej. Zioła trochę rozgoniła słodycz. Dym kontynuował gorzkość, ale już w bardziej ugodowy sposób. Pojawiła się nuta drzew... i drewna palonego. Dymiło się znad niego. Zrobiło się ciepło.

Ciepło podkradło się pod owoce, a ja pomyślałam o bananach z ogniska. Zaraz jednak banany tak przemieszały się z drzewną nutą, gorzkość coraz bardziej łagodniała, że do głowy przyszło mi jeszcze ciepłe ciasto bananowo-migdałowe. Nasączone winem i z pojedynczymi żurawinami? I soczystością w tle na pewno.

Może do ciasta podano, trochę niestandardowo, wytrawne czerwone wino? Soczystość zdawała się coraz bardziej rozmyta.

Wykorzystał to karmel, który wrócił z nową mocą. Wspomniane już ciasto zwieńczył właśnie palony karmel. Bardzo palony, palony do goryczki i... przypominający o ziołach? 

Po zjedzeniu został posmak ziół (szałwii i podbiału) z bananami, ale też palonego drewna i dymu, drzew związanych z ciepłem. Pobrzmiewało też echo cierpkawego wina, które wzbogaciła soczystość... nektarynek i suszonych, ale właśnie soczystych owoców? Jakby rodzynko-winogron? Takich, które zdarzają się podsuszone na kiści, wśród świeżych. Czułam też taninę jak po czerwonym wytrawnym winie.

Czekolada była przepyszna. Trochę jednak zbyt maślano-maziście-wodnista, mogłaby znikać wolniej - gdyby tak miała ciut lepszą konsystencję, maksymalną ocenę zdobyłaby bez trudu. Splot gorzkich ziół, dymu i ciepła, wirujących z nie taką czystą słodyczą palonego karmelu, potem ciasta migdałowo-bananowego i wyraziste zestawienie owoców wyszło cudownie. Banany soczyste, banany z ogniska i ciasto bananowe, figi, żurawina i nektarynki z odrobiną czarnych porzeczek i aronii cudnie zgrały się z kwaśnym, wytrawnym winem. Całość była bardzo gorzka w dobrym sensie, kwaskawa i głęboko, ale nie mocno słodka. 

Trochę przypominała karmelowo-figową, pełną nut drzew i migdałów A. Morin Honduras noir 70% Edition Limitee, ale koniec końców miały kompletnie inny wydźwięk.


ocena: 9/10
cena: 25 zł (za podawane 80g, realne 85g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: chciałabym móc do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

czwartek, 30 maja 2024

A. Morin Honduras noir 70% Edition Limitee ciemna z Hondurasu

Gdy zobaczyłam tę czekoladę, aż zaświeciły mi się oczy. Odkąd włożyłam ją do szuflady, myślami wracałam do niej raz po raz, ale po Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 % wiedziałam, że lada dzień nastanie jej moment. Ziarna, z których zrobiono tę tabliczkę, mają znaną linię genetyczną i są ponoć czyste, przy sadzeniu były dokładnie wyselekcjonowane. To Criollo, ale nieco bardziej odporne. Morin zakupił je od kooperatywy drobnych rolników (jakich konkretnie, nie znalazłam). Główny okres zbiorów, zbiory najbardziej obfite w Hondurasie przypadają na miesiące od października do czerwca. Ziarna zebrane fermentują w drewnianych skrzyniach, a potem suszą się na drewnianych tacach w tropikalnym słońcu. Producent podkreślił, że suszenie było tu kluczowym etapem wpływającym na smak. 

A. Morin Honduras noir 70% Edition Limitee to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo z Hondurasu; edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam zapach lekko prażonych migdałów w ciemnej czekoladzie oraz migdałowych trufli otaczanych w kakao. W oddali prezentowały się drzewa i trochę owoców. Pomyślałam o słodkich truskawkach, za którymi czaiły się inne czerwone. Już kwaśniejsze. Mimo że kwasek przemykał, było to ogółem bardzo słodkie. Pojawił się karmel, jednak to nie był zupełnie on, a przynajmniej nie tylko. Soczystość sugerowała figi - może właśnie w karmelu lub słodkiej czekoladzie? Do głowy przyszła mi też naturalna, wiejska maślaność, jakiś swojski nabiał. 

Tabliczka była średnio twarda, ale masywna. Podczas łamania trzaskała spodziewanie średnio głośno. W dotyku wydała mi się dość tłusta i kremowa.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanie wolnym. Niemal do końca zachowywała pierwotny kształt, acz miękła. Jakby nieco powierzchownie, jakby pozbywając się kolejnych warstw tłustej, czekoladowej mazi, która pokrywała podniebienie. Z czasem wydała mi się lepkawa. Zakradła się do niej rzadkawość, trochę soczystości i niemal niezauważalne pyliste echo.

Pierwsza po ustach rozeszła się słodycz karmelu. Karmelu? Od razu jakoś się zachwiał. Doleciało bowiem do niego sporo soczystości, przemieniającego go w słodką, niemal miodową złocistą figę suszoną. Suszoną, ale właśnie bardzo soczystą. Soczystość pokazała się i zaraz odleciała na tyły, ale nie zniknęła.

Przemknęły migdały w słodkiej, ciemnej czekoladzie. One też dały się poznać jako słodkie, na pewno blanszowane, może odrobinkę tylko prażone. Soczystość w tle nie śmiała się przed nie wychylić, ale chyba już tu obiecała drobny kwasek.

Delikatność migdałów przywiodła maślaność. Pomyślałam o wiejskim, swojskim maśle, które tylko co ubito. Otworzyło drogę właśnie bardzo sielskiemu, wiejskiemu motywowi nabiału. Już nie tylko masła, ale i śmietanki. Echo kwasku pojawiło się i tu.

Od migdałów w czekoladzie rozeszła się gorzkość. Rosła lekko. Dodała lekką cierpkość, kojarzącą się z truflami migdałowymi, obtaczanymi w kakao.

Wróciły soczyste wtrącenia. Zmienił się ich wydźwięk - to już nie figi, a owoce czerwone. W tle zbierało się ich coraz więcej.  Soczystość wprowadziła kwaśność z wpisaną w nią słodyczą, jak to zbieranina owoców.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wzrosła znacząco. Pokazała czekoladowo-kakaowe ciasto migdałowe. Może migdałowe brownie? Zrobione ze zmielonymi migdałami i przyozdobione migdałami na wierzchu. Wprowadziło pieczony wątek, umocniło palony aspekt słodyczy. Karmel jakby tylko na to czyhał i zaznaczył się w oddali.

Soczystość i śmietanka dopuściły do siebie delikatną kwaśność. Najpierw wciąż były to raczej pojedyncze owoce, ale stanowiły coraz ważniejszy element. Czułam sporo słodkich truskawek, za którymi podążały kwaśniejsze... czerwone porzeczki? I troszeczkę wiśni? Wyobraziłam sobie sernik różowego koloru, bo zrobiony właśnie z czerwonymi owocami. Sernik wiejski, zrobiony na swojskim mleku i z własnym masłem.

Pomyślałam o rozgrzanych słońcem drzewach, które zaraz zajęły się karmelem. Wróciły suszone figi słodkie, ale soczyste, wygrywające z karmelem przy wsparciu drzew. Przełożyło się to na wzrost słodyczy, która w zasadzie zrównała się z gorzkością. Gorzkość była z kolei jakby nieco hamowana przez... nabiał? Maślaność? Wydało mi się to lekko cierpkawe.

Nagle w odpowiedzi na to podskoczyła kwaśność za sprawą cytryny. Płynęła z sernika, już o wiele bardziej owocowego. Może z jakimś kwaśnym sosem z cytryny? Oczami wyobraźni zobaczyłam amerykański sernik cytrynowy.

Spośród drzew wymknęły się jednak migdały. Sernik miał zrobiony... migdałowy spód? Nagle migdały zagłuszyły kwaśność. Została lekka cierpkość... Cierpkość kakaowo-czekoladowego sernika z mocno zaznaczonym kwaskiem. Acz już nabiału, nie owoców.

Po zjedzeniu został posmak migdałów w czekoladzie, migdałowych trufli w kakao oraz kwaskawy splot truskawek i czerwonych porzeczek. Kwasek mieszał się trochę ze śmietanką, a truskawki jakby odśrodkowo dodały mu słodyczy. Słodycz wręcz ciężkawą? Figowo-karmelową? Nie jasną, acz dosadnie zaznaczoną.

Całość była pyszna i ciekawa. Słodycz wyszła ryzykownie wysoko, ale miała charakter - te przepychanie się karmelu i fig było bardzo interesująco. Migdałowy przegląd słodkości od migdałów w czekoladzie, przez trufle migdałowe po migdałowe ciasto zgrało się świetnie z akcentami drzew i maślanością, nabiałem. Tego było dość sporo, chwilami maślaność wydawała mi się nieco za bardzo łagodząca, ale przynajmniej w końcu zaobfitowała w sernik. Najpierw nieśmiała soczystość fig, a potem sernrik truskawkowo-porzeczkowy i cytryna przełamały ciężkawą słodycz, dbając o kwaśność. Dynamiczna kompozycja. Mimo że nie jakoś wyjątkowo złożona, na pewno nie prosta.

Mleczne akcenty, migdały jako nugat, Snickers, kawa migdałowa mleko truskawkowe Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 %  trochę mi się z dzisiaj przedstawianą kojarzyły, Z tym, że to właśnie podlinkowana zachwyciła bez żadnych "ale".


ocena: 9/10
cena: €6,95 (około 32 zł)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

poniedziałek, 20 maja 2024

Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 % Dark Chocolate ciemna z Hondurasu

Jakiś czas po Zoto Mayan Red Copan Honduras 60 % Dark Milk Chocolate po prostu musiałam sięgnąć po jej ciemną wersję, czyli czekoladę, o którą mi chodziło podczas składania zamówienia i która bardzo, bardzo kusiła. Ogólnie Honduras przy sowitej zawartości zawsze mnie kusi. Ciemna mleczna nie dała mi zbyt dobrego oglądu na markę, bo zwyczajnie nie jest to mój typ i nie chciałam żadnych wyroków ferować po takiej. A jednak była bardzo pyszna - dobrze to wróżyło. Co ciekawe, producent opisał efekt jako nietypowy jak na kakao Mayan Red. A mi zrobiło się trochę smutno, bo... nie znałam "typowego Mayan Red". Nie jadłam takiej czystej ciemnej tabliczki, a jedynie ciemne mleczne. Z opisu producenta wiadomo, że kakao pochodzi z zachodu kraju, a także że zostało odznaczone nagrodą "Cocoa of excellence".

Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72% kakao Mayan Red (65% miazga + 7% tłuszcz) z Hondurasu, z regionu Copán.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach palonego karmelu i rozpuszczalnej kawy creme z pianką, zestawionej z soczystymi, czerwonymi owocami. Były stłumione, niejednoznaczne i złagodzone kwiatami (suszonymi?) oraz konfiturą różaną. Do głowy przyszło mi też bladoróżowe mleko truskawkowe i nieco charakterniejsza cierpkość czarnych porzeczek. Obok kawy rozlało się słodkie mleko - że aż powiedziałabym, że to ciemna mleczna, a nie ciemna czekolada. Dolatująca do kawy słodycz karmelu była dość wysoka... choć z czasem przywodziła na myśl też nie tyle sam karmel, co migdały oklejone ciągnącym, złocistym karmelem śmietankowym i palonym.

Tabliczka wyglądała na twardą, mimo że w dotyku sprawiała wrażenie kremowo-tłustej. Przy łamaniu potwierdziła się twardość. Czekolada wydawała z siebie trzaski, przypominające raczej głośne kliknięcia.
W ustach rozpływała się powoli, dając się poznać jako gęsta i miękka. Masywność szybko odrzucała, nieco się gięła i pokrywała podniebienie lepkawymi smugami. Okazała się kremowa i maślana, lecz nie mocno tłusta. Sporo pojawiło się w niej soczystości, acz podporządkowanej gęstości. Zostawiała lekko cierpkawe wrażenie.

W smaku pierwsze po ustach rozlało się naturalne, wyraziste mleko. Wplotło słodycz o właśnie mlecznym charakterze, a już po chwili dołączyła do niej słodycz kwiatów.

Z jednej strony pojawił się śmietankowo-mleczny, łagodny, ale ewidentnie palony karmel. Wyobraziłam sobie ciągnący się, złocisty, słodki twór, który po chwili trochę się opamiętał. Jego słodycz już tak mocno nie rosła.

Do słodkiego splotu dołączył za to szlachetnie, spokojnie słodki nugat migdałowy, zrobiony ze sporą ilością śmietanki. Sprawił, że słodycz wydała mi się stonowana.

Z małym opóźnieniem rozeszła się gorzkość. Początkowo jakby badając grunt, ale podłapała, że słodycz ochoczo rośnie i ona też nabrała odwagi. Przedstawiła mi czarną, ale delikatną kawę crema. Dosłownie czułam smak jej pianki.

Pod wpływem kawy karmel zrobił się jeszcze bardziej palony, a paloność jakby nieco jeszcze jego słodycz przygasiła. Wtedy udało się przebić z oddali zapowiedzi kwasku. Pomyślałam o czerwonych owocach jako konfiturze, w której spotkały się z kwiatami.

Gorzkość nagle znacząco podskoczyła. Była niemal siekierowa, mocna i wszechobecna, dzięki czarnej kawie. Przewinęła się nuta ziaren samych w sobie i może... nibsów z lekką, cierpką soczystością?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwiaty przybrały na znaczeniu. Poczułam suszone bukiety z róż oraz płatki ucierane z cukrem - mocno kwiatową konfiturę. Owoce trochę do niej dolatywały - kwaskawych przebłysków było coraz więcej i wyszły nieco odważniej. Wychwyciłam odrobinę czarnych porzeczek.

Kawa zrezygnowała już z tak imperatywnych zapędów i trochę złagodniała, zmieniając się w kawę migdałową. Czarną o nutach migdałów, do której właśnie dolewa się mleko migdałowe. Gorzkość płynęła spokojnie, była średnio wysoka. W pewnej chwili migdały wyskoczyły na pierwszy plan, przez moment dominowały, po czym znów wtopiły się w kawę i pokryły ciągnącym karmelem.

Ogólna orzechowość jednak była niezwykle istotna - migdały podkreśliły orzechy arachidowe. Słodycz skupiła się na nugacie. Wyszło to trochę jak jakaś szlachetna, wyidealizowana arachidowo-migdałowa wersja Snickersa. By jego słodycz nie przegięła, zadbał maślany element, który wypłynął z nugatu.

Pod wpływem słodyczy i orzechowości, która cały czas łagodziła gorzkość, nasilił się kwasek. Trochę czarnych porzeczek zadbało o cierpkość, końcowo nieco gorzkość podkręcając. Pomyślałam o soku, nektarze porzeczkowym. Zmotywowały też owoce tłumione przez kwiaty - wyłoniły się z nich jakieś różano-owocowe nadzienia (np. pączków, ale bez całej pączkowej otoczki). Z wolna dopłynęło do tego mleko czy nawet śmietanka, przekładając się na wizję mleka truskawkowego o lekkim kwasku i niemal pudrowej słodyczy.

Po zjedzeniu został posmak migdałowej kawy i śmietankowo-palonego karmelu. Nie było ani mocno gorzko, ani mocno słodko. To smak wyważony, o znikomym kwasku. Należał do cierpkich czarnych porzeczek, łagodzonych mlekiem truskawkowym. Do głowy przyszedł mi też nugat migdałowo-fistaszkowy. Zestawienie trochę maślanego nugatu i soczystej cierpkości wydało mi się nieco metaliczne.

Czekolada zaskoczyła mnie i zachwyciła. Wyszła tak mlecznie, że mogłaby udawać ciemną mleczną. A jednak nie brakowało jej charakteru ciemnej. I to bez bardzo mocnej gorzkości czy kwaśności. Nie brzmi więc, jak coś w moim typie, ale... była tak wielopłaszczyznowa, głęboka i interesująca, że mnie urzekła. Kawa crema, migdałowa kawa i nugat migdałowy, do którego dołączyły arachidy, szlachetny Snickers z migdałami, kwiaty (głównie róże) suszone i ucierane na konfitury, sporo ciągnącego, śmietankowego karmelu i przebłyski czarnych porzeczek oraz mleka truskawkowego utworzyły pyszną kompozycję.

Była podobna do Zoto Mayan Red Copan Honduras 60 % Dark Milk Chocolate, ale jednak w dzisiaj prezentowanej o wiele więcej czułam nut typowych dla kakao - wyłoniły się czarne porzeczki, migdały, kawa, za której sprawą pokazała się silniejsza gorzkość. Wspomniana była jedynie gorzkawa niczym ciastka kakaowe. Łączy je mleko truskawkowe, orzeszki ziemne, a także mlecznosć, śmietankowość - we wspomnianej wzmocnione dodanym mlekiem. Po nich obu stwierdzam, że to bardzo ciekawe kakao. Chciałabym spróbować innych ciemnych z niego, jak również innych tabliczek Zoto.


ocena: 10/10
cena: €6,95 (około 32 zł za 45g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie, ale chciałabym

Skład: miazga kakaowa 65%, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy 7%

piątek, 26 kwietnia 2024

Zoto Mayan Red Copan Honduras 60 % Dark Milk Chocolate ciemna mleczna z Hondurasu

To ciekawe, że jak tylko się pojawiły czekolady ciemne mleczne, na pewien czas stały się moimi ulubionymi. Było to jednak dawno. Obecnie mleczne ogólnie mi przeszły, acz fakt, że gdybym już jakąś miała jeść, na pewno wolałabym o jak najwyższej zawartości kakao. Acz nie kupiłabym żadnej, zwłaszcza drogiej. A tabliczki Zoto takie są. To marka, którą chciałam poznać i wybrałam dwie ciemne, składając większe zamówienie w internetowym sklepie. Doszło jednak do pomyłki i zamiast jednej z nich, wysłali mi dzisiaj prezentowaną. Potem oczywiście właściwą dosłali, no a ja zostałam z nadprogramową czekoladą. Od niej postanowiłam zacząć, wychodząc z założenia, że jest najmniej warta uwagi. A jednak pomyślałam, że w sumie po takiej przerwie od tego typu czekolad, zjem ją może nawet z ochotą. Tym bardziej, że dobrze pamiętałam, jak zacnie potrafi smakować majańskie czerwone kakao wraz z mlekiem dzięki Duffy's Honduras Mayan Red Milk 61 %. Co ciekawe, dzisiaj prezentowana tabliczka to specjalna edycja, specjalna obróbka tego czerwonego kakao, bo Zoto zakupiło specjalnie na te tabliczki 60kg kakao, płacąc 5,66 EUR/kg. Dochód zaś postanowili przekazać domowi dziecka w San Pedro Sula w Hondurasie, który do pomocy zgłosiła organizacja Xoco Gourmet. O samym kakao wiadomo jeszcze, że fermentowało 5 dni z dwukrotnym przewracaniem, suszyło się 7, a jego prażenie trwało 20 minut w 125 stopniach C.

Zoto Mayan Red Copan Honduras 60 % Dark Milk Chocolate to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60 % kakao Mayan Red (50% miazga + 10% tłuszcz) z Hondurasu, z regionu miasta Copán.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach ciastek z truskawkami - wyobraziłam porządnie wypieczone ciastka a'la pieguski z kawałkami liofilizowanych owoców. Stonowana słodycz oddawała karmel w wersji bardzo rześkiej - jakby zrobiony z syropu z agawy? Truskawki wprowadziły lekką mleczność jako mleczny shake truskawkowy o bladoróżowym kolorze. W tle przewinęła się nieśmiała nuta nieokreślonych orzechów. Całość nie była mleczna w oczywisty sposób, acz mleczność czuć. Nie próbowała udawać ciemnej, ale pachniała poważnie i przyjemnie mało słodko.

Gruba tabliczka była twarda i bardzo masywna. W dotyku jawiła się jako pyliście-sucha i konkretna. Przy łamaniu trzaskała donośnie, prawie jak ciemna.
W ustach rozpływała się powoli. Trochę, ale nie za mocno, miękła. Okazała się bardzo kremowa i maślano tłusta, a także przez większość czasu gładka, nieco aksamitna. Roztaczała smugi, ujawniając... jakby szorstkość skrytą w aksamicie. Była też leciutko soczysta niczym gęste, konkretne, zrobione na śmietance lody owocowe.

W smaku pierwszy po ustach rozlał się kwaskawy, owocowy mleczny shake w kolorze jasnoróżowym. Pomyślałam o mleku truskawkowym. Było słodkie, ale delikatnie i naturalnie. Mleko zdawało się niezwykle harmonijnie zgrane z nutami kakao. Kwaskawość rosła.

W tle przemknął mi niedookreślony, słodkawo-maślany orzech. Na pewno surowy, świeży... ale uciekający. Po zjedzeniu większej ilości udało mi się dookreślić, że chyba arachidowy.

Po chwili dołączyły truskawkowe lody na śmietance i/lub mleku oraz jakiś kwaskawo-truskawkowy krem... jako nadzienie czekolady ciemnej? Takiej, która obiecuje leciutką ziemistość i specyficzną soczystość, zarysowaną jednak na mlecznej płaszczyźnie. 

Lekka goryczka kakao zaznaczyła się w tle. Wzrosła słodycz ogólna. Poczułam jej palono karmelowy charakter, po chwili wpisujący się w mocno wypieczone ciastka. Ciastka kakaowe? Gorzkawość delikatnie rosła.

Poczułam akcent dymu, odpowiadającego za gorzkość... w zasadzie cały czas jedynie gorzkawość, prezentująca się na tyle, na ile pozwoliło jej mleko. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przestała już jednak rosnąć, a płynęła spokojnie, nienarzucając się. Mleczny smak też wydawał się spokojny. Choć mleczność tabliczki była niepodważalna, nie była taka oczywista.

Kwaśność zaczęła się osładzać. Soczystość i rześkość jednak nie speszyły się. Soczystych, czerwonych owoców zaczęło zbierać się coraz więcej. Czułam porzeczki, a część z tych owoców... zaczęło robić całkiem odważne aluzje do słodkiego czerwonego wina. Rześkość dopowiedziała jeszcze kwiaty. Wyobraziłam sobie shake mleczny truskawkowy, zwieńczony bitą śmietanką i wisienką koktajlową (w syropie czy coś).

Rześkość zajęła się też cały czas rosnącą słodyczą. Wyobraziłam sobie dosadnie palony karmel zrobiony z syropu z agawy. Nie jednak sam... może to w nim skryły się orzechy i były to jakieś (arachidowe?) orzechy karmelizowane? Orzechowa nuta zdawała się jednak tonąć w mleku.
Także wspomniane już ciastka mogły być posłodzone właśnie takim rześkim, roślinnym słodkim syropem. Tym razem jednak były to ciastka cynamonowo-kakaowe.

Ciastka częściowo chowały się w dymie, ale gdy bliżej końca owoce się nieco rozmyły, to z w nich odnalazły się odważne truskawki jako kawałki liofilizowanych. Do tego przewinęło się trochę pudrowo słodkiego mleka truskawkowego - zupełnie jakby uporać się już z deserową "koroną" i raczyć się już samym, mocno truskawkowym mlekiem. Kakaowa nutka znów zafundowała lekką aluzję do ziemi, a słodki cynamon przełożył się na poczucie ciepła.

Po zjedzeniu został posmak truskawek, częściowo wpisujących się w słodkie czerwone wino, a także rześkiego, palonego karmelu, który nie odciął się od rześkości. Mimo rześkości owoców i roślin (syropu z agawy oraz kwiatów?), czułam też cięższe, goryczkowate nuty ciastek kakaowych i dymu.

Całość zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Miała poważny charakter ciemnej czekolady, jednak nie próbowała jej udawać. Twarda i konkretna, a jednak maślana na spodziewanym dla mlecznych poziomie. Jej nuty czerwonych owoców jako mleczny shake, głównie truskawek, kakaowych ciastek z truskawkami zapewniły soczystą kwaskawość, a karmel z syropu z agawy przystał na rześkość. Mleko stanowiło bardzo istotny, ale w pełni zgrany element. Było jednością z nutami kakao. Lekka gorzkość, niska słodycz zapewniły spokojną degustację. Był to jednak spokój bogaty w smak.

Także mocno owocowa była Duffy's Honduras Mayan Red Milk 61% - acz bardziej. Połączyła owoce czerwone z ciemnymi, a do  tego więcej w niej nut orzechowych. Były zupełnie inne i osobiście w smaku wolę Duffy's, lecz czekolada Zoto miała bardziej adekwatną do mlecznej strukturę.


ocena: 9/10
kupiłam: wpadła mi bonusowo przez pomyłkę od chocoladeverkopers.nl
cena: jak wyżej, ale jej cena to €6,95 (około 32 zł za 45g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: mogłabym znów tak kiedyś przygarnąć (ale na pewno nie kupię)

Skład: miazga kakaowa 50%, cukier, mleko w proszku 12%, tłuszcz kakaowy 10%

sobota, 9 grudnia 2023

Prime Chocolate Secondary Fermentation 70 % Plum Wine ciemna z Hondurasu o smaku wina śliwkowego; z ziaren macerowanych w winie śliwkowym

Wino śliwkowe znam tylko z japońskich śliwek ume (Choya Umeshu SilverChoya Silver RedGuangzhou Conghua Shunchangyuan Ume). To jednak zupełnie inny typ alkoholu niż wino wiśniowe (jedno takie próbowałam: Potęga Tradycji Wino Wiśniowe) i nawet taki alkoholowy laik jak ja to wie. Analogicznie do wiśniowego wina, a nie bardziej likieru azjatyckiego, na logikę, powinno wyraźnie smakować śliwkami. Jak pomyślałam sobie o kakao marynowanym / nasączanym w czymś takim, uznałam, że efekt, skoro wzięła się za to tak dobra marka jak Prime, mógł być tylko dobry. Po Prime Chocolate Barrel-aged 70% Imperial Sout one year czy Prime Chocolate Secondary Fermentation 70 % Cherry Wine wiedziałam, że wiedzą, jak obrobić kakao, by było czuć i jego nuty, i dany alkohol. Podobało mi się to, mimo że i tak na co dzień zostanę przy swoich czystych ciemnych czekoladach.

Prime Chocolate Secondary Fermentation 70 % Plum Wine to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Hondurasu, nasączanego w winie śliwkowym; "o smaku wina śliwkowego".

Po otwarciu poczułam intensywny zapach drzew i migdałów, mieszających się z mnóstwem śliwek. Były to śliwki same w sobie bardzo słodkie, soczyste i dojrzałe, ale ze słodyczą jeszcze podkręconą. Choć śliwki jawiły się w większości jako świeże, surowe i soczyste, podążały za nimi wręcz muląco słodkie suszone. Odpowiadała za to sowita ilość karmelu i jakby karmelowej whisky. Do głowy przyszło mi też ciasto ze śliwkami i migdałami oraz alkoholowo-śliwkowy marcepan. W tle przewinęło się trochę kwaskowato-słodkich jagód, mimo których soczystość tej kompozycji i tak wyszła dość ciężkawo. Powagę i lekką gorzkość wieńczyła kawa, acz całość i tak jawiła się bardzo słodko.

Masywna i twarda tabliczka już w dotyku wydawała się nieco kremowa. Przy łamaniu trzaskała głośno i głucho.
W ustach rozpływała się powoli i bardzo gęsto. Maziście pokrywała podniebienie, dając się poznać jako maślana i gładka. Zawarła w sobie lekką soczystość, acz dość słodko-ciężką, a pod koniec odrobinę cierpko ściągała.

W smaku pierwsze wkroczyły słodko-kwaśne śliwki, łącząc w sobie od razu dwa wątki, które dopiero się rozwijały. Nieco się rozbiegły na dwa.

Szybciej pomknęła prężnie rosnąca słodycz. Śliwki zmieszały się z duetem miodu i kwiatów, co wyszło aż drapiąco. Delikatne, drobne kwiaty zawarły w sobie rześkość, pasującą do śliwek i nadającą także jasnemu miodowi trochę lżejszy charakter.

Tuż obok, w wysokiej soczystości, rozwinął się lekki kwasek. Należał do drobnych, pierwszych śliwek, które podkreśliła cytryna. Wyłapałam chyba też mieszankę jagód o różnym stopniu dojrzałości - i słodszych, i kwaśniejszych.

Z racji wysokiej słodyczy, do głowy przyszły mi muffiny z jagodami i śliwkami; możliwe, że posłodzone miodem. Wprowadziły też akcent maślany - neutralniejszy, łagodzący oraz echo wypieku.

Kwaśność z czasem nieco wzrosła. Zupełnie, jakby po ustach rozlało się kwaskawe, czerwone wino śliwkowe. Połączyło znów te dwa rozchodzące się wątki, co zaobfitowało w bukiet bardzo bogaty, raczej spójny... Może chwilami trochę niejednoznaczny, ale... na pewno bardzo słodki.

W tle, za słodyczą, przewinęła się lekka gorzkość o średnim stopniu palenia. Pomyślałam o migdałach, odrobinie dymu i akcencie kawy. Kawy, która podkreśla goryczkę skórek migdałów...? Migdałów pieczonych i wplatających ciepło? Mieszały się z maślaną nutą, która to tym samym trochę łagodziła gorzkość.

Owoce i słodycz zmieszały się w wizji wręcz cukierkowo słodkiego wina śliwkowego. Pojawiła się wizja białego/różowego, nalewkowatego japońskiego wina umeshu. Landrynkowość wpisała się w nie, acz zupełnie nie pasowała... Do głowy przyszły mi jeszcze landrynki cytrynowe i w wariancie "ciemne owoce".
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w słodycz wskoczyło poczucie ciepła, a miód i kwiaty zmieniły się w karmel. Palony karmel i whisky nim smakującą? Pojawiła się wyraźna, jednoznaczna alkoholowość (bez realnych procentów). Ciepło nadało kompozycji alkoholowego charakteru. Cukierkowa nuta trochę się rozmyła, ale drapanie, czy teraz bardziej rozgrzewanie gardła i wysoka słodycz zostały.

Wróciło natomiast już bardziej czerwone wino śliwkowe. Wzrosła jego kwaśność i lekka cierpkość, a oczami wyobraźni zobaczyłam alkoholowy marcepan śliwkowy. Taki z suszonymi śliwkami? Mimo ogólnej soczystości i tego, że rządziły raczej owoce świeże i surowe, akcent tych umocnił ciężką słodycz. I ciepło?

W cieple pojawiło się tylko co upieczone ciasto ze śliwkami. Musiano je lekko nasączyć winem. Maślano-owocowe muffiny podporządkowały mu się, same prawie odchodząc w niepamięć. Jego kwaskawo-soczysty motyw podkręciły śliwki... acz jakby na zasadzie kontrastu? Kwasek należał bowiem do wina śliwkowego, a pokazywać się zaczęło coraz więcej słodkich, wielkich śliwek renklod, japonek. Mimo owocowości, było ciężko.

Kumulacja tej słodyczy, trochę karmelu i kwiaty z miodem, które wróciły, wywołały nutę ukwieconych drzew, a po chwili drzew po prostu. Do głowy przyszły mi też śliwy, z których spadają owoce i leżą na trawie, ziemi... Gorzkość nieco przybrała na znaczeniu. Poszła w kierunku drzewnym i pieczono-palono migdałowym. Kawa pobrzmiewała bardzo nieśmiało. Maślano-ciastowy akord nie dawał jej zagrać mocniej.

Słodycz rządziła, dopuszczając do siebie kwaśność. I w nią była jednak jakby wpisana słodycz. Niemal cukierkowo słodkie czerwone wino śliwkowe, wsparte czysto słodkimi śliwkami mieszało się na końcówce z bardziej kwaśnymi owocami: drobnymi śliwkami (niektórymi o jeszcze zielonym miąższu?) z odrobiną cytryny.

Posmak, który pozostał na długo po zjedzeniu, zaprezentował migdały i trochę kawy, może jakiś kawowo-śliwkowy marcepan? Śliwek czułam sporo, słodkich i kwaśniejszych, a w dodatku podkreślonych cytryną. Owoce świeże i surowe wydawały się jednak trochę kryć w kwiatach (drapiących słodyczą prawie jak miód?). Lepiej miało się cierpkawe, nieco taninowe, mimo że słodkie, czerwone wino śliwkowe. I motyw ciężko słodkiej nalewki śliwkowej, może właśnie białawe wino śliwkowe umeshu?

Całość była smaczna, acz mi przeszkadzała jej cukierkowość i myśli o tym cukierkowo słodkim winie śliwkowym. Kiedy jednak wino śliwkowe przedstawiało się z poważniejszej, czerwono winnej strony o lekkim kwasku, było znacznie lepiej. Ogrom śliwek, trochę cytryn i ogólnie owocowe akcenty na plus. Nieźle radziły sobie ze słodyczą miodu i kwiatów, potem bardziej karmelu, choć te i tak drapały za mocno. Wątki ciepła i słodkich alkoholi dołożyły się do tego, przekładając się na ciężkość. Gorzkości czułam niewiele, akcenty kawy i drzew trochę zanikały, ale już migdały - i same w sobie, i jako ciasto, i marcepan - sprawdził się rewelacyjnie. Interesująca czekolada.

Tak jak Prime Secondary Fermentation 70 % Cherry Wine zawarła w sobie sporo z wina wiśniowego, ale nie zatraciła nut Hondurasu, a więc cytryn, kawy i tego ciepła, tak dzisiaj opisywana to ewidentnie wino śliwkowe i śliwki, ale właśnie też niezagłuszone nuty samego kakao. Śliwki jednak chyba nieco słabiej niż wiśnie połączyły się z czymś takim, acz... harmonia była, zatracała się tylko chwilami.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od producenta Prime (cocoa.by)
cena: ja dostałam, ale ich cena to 14€, czyli ok. 62 zł za 70g
kaloryczność: 563,3 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 14 listopada 2023

Prime Chocolate Secondary Fermentation 70 % Cherry Wine ciemna z Hondurasu o smaku wina wiśniowego; z ziaren macerowanych w winie wiśniowym

Po piwnej Prime Chocolate Barrel-aged 70 % Imperial Sout one year przyszła kolej na kakao nasączone w czymś innym. Konkretniej w winie wiśniowym. Osobiście kocham nuty wina w czekoladach, ale z samym winem - jak ogólnie z alkoholem - mi nie po drodze. Raz w życiu piłam wiśniowe (tekst 18+ Potęga Tradycji Wino Wiśniowe), jednak uznałam, że w ogóle jak wino to wolę zwyklejsze czerwone i tyle, mimo że wiśnie ubóstwiam. Pomyślałam jednak, że w czekoladzie, zwłaszcza tak dobrej jak tego producenta, mogło utworzyć naprawdę ciekawy bukiet. Czułam, że to będzie czekolada alkoholowa właśnie dobra dla mnie. Bez alkoholu, a z jego smakiem.

Prime Chocolate Secondary Fermentation 70 % Cherry Wine to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Hondurasu, nasączanego w winie wiśniowym; "o smaku wina wiśniowego".

Po otwarciu poczułam jednoznaczny zapach czerwonego wina i kwaśnych wiśni, zmieszanych z alkoholem. Były to głównie owoce nasączone alkoholem, właśnie winem, być może w nim duszone, ale i trochę o świeższym, surowszym charakterze. Otulała je wysoka, wręcz drapiąca słodycz miodu i kwiatów. Wiśnie podkręciły kwaskowate śliwki węgierki i częściowo też wkomponowane w coś alkoholowego... Wyobraziłam sobie czekoladowo-orzechowe trufle, nadziewane taką wilgotno-alkoholową truflą cukierki, zwieńczone akcentem ziemi.

Twarda tabliczka już w dotyku wydała mi się lekko kremowa. Przy łamaniu wydawała średnio głośne trzaski. W zasadzie było w nich coś z głuchego stukania (jakby przesypywanych kamyków).
W ustach rozpływała się średnio wolno, leniwie i gęsto niczym zbita grudka budyniu. Maziście-tłusto pokrywała podniebienie, eksponując lekką maślaność. Cechowała ją lekka chropowatość. Z czasem płynęła z niej soczystość, za sprawą której znikała już rzadziej.

W smaku pierwsza rozbrzmiała wysoka słodycz kwiatów i miodu, która od razu wydała mi się aż leciutko drapiąca... A przynajmniej drapanie zapowiadająca. W kolejnej sekundzie obecność zgłosiła soczysta kwaśność soku z cytryny, która na zasadzie kontrastu jeszcze podkręciła też słodycz.

Przemknęło miodowe wino... Miodownik czy miodowa nalewka... 

Wiśnie w miodzie! W miodowej zalewie i w końcu wino wiśniowe. Otarło się o lekką landrynkowość, co też podłapała nutka cytryny. Mimo wysokiej słodyczy, poprzez soczystość tego wina rozlała się kwaśna wytrawność. Było lekko cierpkie i soczyste. Poczułam alkoholowy motyw bardzo wyraźnie, a wyobraźnia podpowiedziała mi czerwone wino konkretnie w drewnianych beczkach. Dosłownie czułam piwniczny chłód.

W tym czasie miodowa słodycz rosła i wzbogaciła się jeszcze o średnio mocno palony karmel. Palony jednak niewątpliwie.

Pod naporem słodyczy wiśnie zaczęły mi zalatywać trochę słodko-pudrowo... nieco landrynkowo--cukierkowo wręcz. Wiśnie w alkoholu i niemal słodziutkie wino wiśniowe dominowało jednak zupełnie, rządziło całą kompozycją.

Gorzkość podporządkowała się temu, płynęła spokojnie. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przywiodła wyraźniejsze nuty dymu i drewna. Dym podkreślił średnią paloność całości, w tym karmelu, a drewno... Drewno i beczki wciąż mocno trzymały się wina. Pomyślałam jednak za jego sprawą o wytrawniejszym... Bez dwóch zdań czerwonym, ale jakby... czekoladowym? W tle pojawiła się kawa, też nieco palona. I może... chyląca się w stronę truflowych cukierków kawowych?

Z czasem wiśnie wydały mi się wsparte innymi owocami... Podkręciło je więcej cytrynowej kwaśności, choć jako że wciąż było też bardzo słodko... Do głowy wpadły mi jeszcze truskawki. Pudrowe wiśnie zmieniły się w "coś wiśniowego", ale już nie tak słodkiego. Jogurt wiśniowy?

Kompozycja zaczęła łagodnieć. Jogurt przywiódł nieco mleczno-śmietankowy wątek, a ten... podszepnął nugat orzechowy?

Nugat albo jakieś truflowe nadzienie czekoladek. Typu wiśnie w alkoholu w czekoladzie, alkoholowa śliwka w czekoladzie... bo właśnie że i obok wiśni poczułam kwaskawe węgierki. Wiśnie jednak niewątpliwie cały czas dominowały.

Z tym, że bliżej końca bardziej jako duszone wiśnie i... wiśnie niemal czekoladowe, czekoladowo-wiśniowe wino i wiśnie w czekoladzie. Jak mowa o czerwonym winie, to na pewno bardzo słodkim. Słodycz była bardzo, bardzo wysoka i drapiąco-rozgrzewająca, bardzo ciepła, do czego dołożył się alkohol. A jednak i kwasku nie brakowało.

W posmaku zostało głównie soczyście kwaśne wino wiśniowe zestawione ze słodyczą miodowo-kwiatową, co przełożyło się na ciepłe drapanie gardła. Do tego czułam surowo-świeże, słodko-kwaśne wiśnie i... wiśnie nieco cukierkowo-pudrowe. Wszystko z nienachalnym, ziemiście-dymnym, może nieco kawowo-czekoladowym tłem.

Całość była bardzo intrygująca i smaczna. Tak jednoznaczny smak wina wiśniowego, wina czerwonego i wiśni odmienianych przez wszystkie przypadki nie zabił czekoladowości. Wszelkie truflowe, czekoladkowe akcenty zacnie wpisały się w wydźwięk. Dym czy drewno także, jako beczki i lekka paloność mogłyby jednak popisać się wyższą gorzkością. Domieszki innych owoców, a więc cytryny i śliwek podkręciły soczystość i kwaśność, a jednak całość w pewnym momencie wydała mi się nieco za słodka. Ciepła (też od nut alkoholowych), ale i drapiąca miodowo-kwiatowo. Słodkie wiśniowe twory nieco zasładzały mimo kwaśności i soczystości. Kompozycja, choć bardzo winna, nie wydała mi się mocno wytrawna. Do tego soczystego smaku też średnio mi pasowała dość tłusta konsystencja.

Podobnie jak w Prime Chocolate Barrel-aged 70 % Imperial Sout one year także w tej tabliczce chyba wyłapałam też nuty samego kakao z Hondurasu, a więc cytryny, kawę i swoiste ciepło, znane mi z Duffy's Honduras Indio Rojo 72 %.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od producenta Prime (cocoa.by)
cena: ja dostałam, ale ich cena to 14€, czyli ok. 62 zł za 70g
kaloryczność: 563,3 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 11 października 2023

Prime Chocolate Barrel-aged 70 % Imperial Sout one year ciemna z Hondurasu "piwna"; z ziaren macerowanych w piwie

Nie lubię alkoholu, bardzo rzadko zdarza się, że coś tam wypiję. Dopuszczam tylko ciekawe smakowo rzeczy. W temacie mam więc znikomą wiedzę. Pod tę recenzję zrobiłam w internecie mały research. Opisywaną czekoladę zrobiono bowiem z ziaren kakao nasączonych piwem Imperial stout. Cóż to dokładnie za trunek? Ponoć bardzo ciemne i mocno palone piwo górnej fermentacji, wywodzące się z Anglii. Co więcej, zrobiono ją w ramach autorskiej technologii - ziarna kakao fermentowały podwójnie. Dzięki temu, że nasiąkały w tym piwie przed tym, jak je wysuszono, wciągnęły w siebie jego nuty, bez samego alkoholu.

Prime Chocolate Barrel-aged 70% Imperial Sout one year to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Hondurasu, nasączanego w piwie "imperial stout".

Po otwarciu poczułam wyraźnie palono-piwny zapach, za którym stała kwaśność lekko specyficznie piwna oraz cytrusowa - mieszanka cytryny i limonki, które nie zapomniały o swojej goryczkowatej skórce. Kompozycja była też znacząco słodka za sprawą miodu. Pomyślałam o jakimś oddającym zboże, ale niekoniecznie bardzo ciemnym... Właśnie i samo zboże, trawy z pewną rześkością też się pokazały. Na mocno słodowym, trochę migdałowym, gorzkawym tle. Nie brakowało soczyście-słodkich jeżyn i truskawek, które kontrastowo raz po raz wydały mi się aż pudrowe... I pasujące do ukwieconego pola, kwiatów pochowanych wśród zboża wpisanych w miód.

Tabliczka była twarda i już w dotyku zdradzała kremowość. Podczas łamania trzaskała średnio głośno, przy czym kojarzyła mi się z dźwiękiem przesypywanych kamyków.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, acz raczej wolno niż szybko, niczym gęstawy i leciutko lepki budyń. Była mazista i maślano tłusta. 

W smaku przywitał mnie karmel o średnim stopniu palenia. Charakterny i palony, ale jednocześnie głównie słodki. Obok pojawiły się kwiaty, słodkie w rześki sposób.

Dosłownie w kolejnej sekundzie przemknęło piwo, a dokładniej kwaskawa pianka na gorzkawym piwie niemal czarnego koloru.

Pojawiło się też spienione mleko, dodane do kawy. To już było naprawdę mnóstwo pianki rozmaitej.

Za którą przewinęły się kwaskawo-cierpkie owoce. Na pewno jeżyny, może... czarny bez? Z motywem kwiatów czarnego bzu, rozchodzących się od mniej jednoznacznych kwiatów z samego początku. Pomyślałam też o słodszych truskawkach, acz wszystkie one po chwili jakby nieco ukryły się w gorzkiej paloności.

Owocową kwaśność i gorzkość hamowała i wygładzała jakby bazowa maślaność i mleczność. Może też sugestia migdałów? Te akcenty w końcu zaobfitowały w bardzo wyrazisty obraz cappuccino. 

Palona nuta rozbrzmiała, gdyż i piwo zdecydowało się na wyrazistszy występ. Ewidentnie poczułam mocne, ciemne piwo o wyraźnej gorzkości słodu. Słód, zboże... było palone i wszechobecne. Aż zaskakująco jednoznaczne ciemne piwo podkreślił akcent kawy. Mlecznej, ale wyraźnie palonej, wciąż gorzkiej. Takiej, do której dla osłody podano jakieś mleczne karmelki?

W tym czasie, odkąd tylko pojawiły się kwiaty na prawie samym początku, słodycz błądziła od kwiatowej po miodową. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przepłynął kwiatowy miód, a potem miód oddający... ukwiecone pole, kwiaty w zbożu. Z racji goryczki pomyślałam o miodzie gryczanym, jednak z kolei rześkość dopowiadała miód rzepakowy. Wciąż obecne kwiaty mieszały się z miodami, jeszcze bardziej to komplikując... W pozytywnym jednak sensie.

Niejednoznaczna słodycz epizodycznie przypominała sobie o jeżynach i truskawkach, niby kwaskawych, ale chwilami jednocześnie też słodkich aż pudrowo. To chyba kontrast tak podziałał.

Samo piwo bowiem upierało się przy subtelnej kwaśności. Nie była to jednak zwyczajnie piwna kwaśność. Ta była bardzo piwnie soczysta, mieszająca się z limonką i cytryną. Te tchnęły jeszcze więcej soczystości i w goryczce soczystość nakręciły. Mimo konkretniejszych, gorzkich nut, przełożyły się na lekki wydźwięk.

Lekki charakter podchwyciło też zboże, pole... Nie był to tylko słód, a cała sceneria zboża w słońcu oraz migdały w skórkach. Pewne ciepło zaznaczyło się na języku. Wiązało się z piwnym efektem, jakby pewnym szczypaniem, ale też słodyczą. Oto karmel powrócił. Słodycz zrobiła się bardziej jednoznaczna. Mógł to być średnio mocno palony karmel zrobiony z miodu - bo i w nim trwała pewna rześkość, ale... odnotowałam też jakby mleczne karmelki. Zjedzone po kawie? Aż, wraz z piwnym rozgrzewaniem, odrobinę zaznaczyły się w gardle.

Po zjedzeniu został posmak soczyście-gorzkiego piwa, z kwaskiem podkreślonym cytrusowym echem i goryczką, podkręconego paloną nutą. Było tak jednoznaczne, jakbym wypiła piwo smakujące czekoladowo-kawowo, z owocowym echem, nie zaś zjadła piwną czekoladę. Czułam też sam słód, a także maślaność i lekki, acz ciepły karmel. Jakby też rozgrzanie gardła piwem i słodyczą?

Ogół przypadł mi do gustu i jestem pod wrażeniem aż takiej jednoznaczności w kwestii ciemnego piwa. Czuć je bardzo wyraźnie, na szczęście bez alkoholowego uderzenia, które mogłoby przygłuszyć nuty samej czekolady. Jeżyny, bez, truskawki i trochę cytrusów nie sprawiły jednak, że czekolada była bardzo owocowa. Ona była bardzo rześko-soczysta, ale nie tylko owocowo. Kwiaty, pola, zboże - wszystko to na świeżym powietrzu - mieszało się ze słodkim, niedrapiącym miodem. Charakterny słód, karmel i paloność zapewniły harmonię. Całość była znacząco słodka, dla mnie trochę za słodka, choć jeszcze nie tak klarownie przesłodzona, bo i odpowiednio gorzka. Bardziej gorzko-piwna, niż tak mocno kakaowa, ale w przypadku takiej czekolady to zaleta. Miało być piwo? I było, bez alkoholu w składzie. Doceniam więc wykonanie (mimo że ja wolę czekolady bez udziwnień takich jak nasączanie ziaren). Przy takim smaku - rześkim i ciemno piwnym - maślana konsystencja w moim odczuciu mogłaby być właśnie mniej maślana.

Od razu przypomniały mi się nieco bardziej piwne Beskidy: IPA i APA. One zawierały olejki i miały tyle nut, że aż trudno wszystko połapać. Prime zrobiło czekoladę bardziej jednoznaczną i spokojniejszą, w której oprócz piwa, czekoladowości również zostało mnóstwo, co mnie bardziej przekonało. To, że raczyła takim "czekoladowym ciemnym piwem" wręcz mnie zachwycało, bo nie jestem wielką fanką piwa ogółem (stąd takie bardzo czekoladowe bardziej cieszy). Jednak mam i tak mam zastrzeżenia. Malutkie, ale jednak. Każda z tych piwnych czekolad jest zupełnie inna.
Co ciekawe, wydaje mi się, że bardzo wyraźnie czuć też nuty samego honduraskiego kakao, np. kawę, pewne ciepło, cytrusy, które przypomniały mi pyszną Duffy's Honduras Indio Rojo 72 %.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od producenta Prime (cocoa.by)
cena: ja dostałam, ale ich cena to 12€, czyli ok. 54 zł za 70g
kaloryczność: 563,3 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale mogłabym znowu taką dostać

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

niedziela, 1 stycznia 2023

(Halba) Coop Naturaplan Fleur de Sel Honduras Chocolat Noir bio ciemna 70 % z Hondurasu z solą

Na myśl o tej tabliczce robiło mi się autentycznie smutno. Otóż miałam ją, jak i Coop Naturaplan 70 % Honduras czy Naturaplan 87% Honduras. Kiedyś pewnie cieszyłabym się bardzo z możliwości takiego porównania, teraz jednak mam taką awersję do soli, że chyba już żadna czekolada z nią nie wyda mi się w pełni pyszna. Docenić wykonanie potrafię, owszem, jednak myśl z tyłu głowy, że lepiej by było, gdyby nie dodali, zawsze mi towarzyszy. Choć po Mulate Sea Salt sama już zwątpiłam. Kiedy trafiałam na wtopione w nią kule soli, autentycznie robiło mi się niedobrze. A jednak... takie kule soli to po prostu złe zrobienie czekolady z solą. To tak jakby w normalniej trafić na kulę cukru - no przecież nie o to chodzi. A jednak jestem tylko człowiekiem i chyba skutecznie obrzydziła mi połączenie "czekolada&sól". Sól i cokolwiek w zasadzie, bo coraz bardziej jej nie cierpię. Stąd ta czekolada musiała jeszcze poczekać, aż obrzydzenie chociaż trochę zmalało. Tu o tyle bardziej dodatek mnie smucił, że pisałam z producentem tylko o czystych ciemnych, a takich w zasadzie dostałam najmniej. Oczywiście za wszystko jestem wdzięczna (w tym za to, że z niektórych Mama się bardzo, bardzo cieszyła). Szkoda, że niektóre trafiły do osoby, która niestety nie jest w stanie się nimi w pełni zachwycić... Czyli właśnie do mnie - jak w przypadku tej z solą, nibsami czy kawą.

(Halba) Coop Naturaplan Fleur de Sel Honduras Chocolat Noir bio to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Hondurasu z solą morską.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach kawy i wilgotnej, czarnej ziemi w towarzystwie palonego drewna i... drewna starego? Również jednak bardzo wyrazistego. W dodatku kompozycji nie brakowało poczucia wilgoci, soczystości. Odnotowałam odrobinkę fistaszków. Stał przy nich palony karmel z nutką soli, a także odrobinka wanilii. W tle plątały się słodkie, suszone śliwki... Może z nalewkowatą naleciałością? W tle doszukałam się też śliwki świeższo-surowej, chyba w towarzystwie jeżyny.

Tabliczka trochę wystraszyła mnie wyglądem, bo na jej powierzchni dostrzegłam jakby przebijające się kropeczki - czyżby kryształki soli?
Czekolada była twarda i krucha. Trzaskała głośno, zdradzając przy tym swą pełną, masywną konsystencję.
Potwierdziło się to przy powolnym, maślanym rozpływaniu się. Była gęsta i kremowa, acz nie brakowało jej pylistości. Obklejała podniebienie smugami, przy czym okazało się, że w większości sól wmieszano na gładko, jednolicie. Na całą tabliczkę trafiło się dosłownie kilka drobniusieńkich kryształków, które czy to lekko skrzypnęły, czy zaraz się rozpuściły integralnie z czekoladą. Żaden ani razu nie został dłużej niż ona.

W smaku pierwsza przywitała się czarna, ziarnista kawa i niemal tak samo gorzka, czarna i wilgotna ziemia. Wydała mi się nasączona owocami, soczysta. Na pewno jakimiś ciemnymi, bo i cały wydźwięk był dość "ciemny", poważny.

Słodycz też się szybko pokazała. Należała do wyraźnie palonego karmelu. On jednak wprowadził również łagodniejszy wątek słodkiego masła orzechowego z delikatnych, lekko podprażonych fistaszków. Razem z karmelem budowały drobne poczucie ciepła.

Słodycz rosła prędko, przy czym karmel dał się poznać jako solony. Subtelnie, acz wyczuwalnie. Sól dopasowała się do jego palonej nuty, nie wychodziła przed szereg. Z czasem do słodyczy doszła wanilia. Karmel robił się coraz bardziej maślany i właśnie w maślanym kierunku kompozycja łagodniała. Przez moment pomyślałam o maśle orzechowym w wariancie "solony karmel" (w wersji idealizowanej; nie jadłam takiego). Palony motyw pomachał do soczystych owoców w tle.

Odnotowałam lekki kwasek powideł, troszeczkę podkreślonych cytryną... Ziemia sprecyzowała, iż nasączają ją słodkie śliwki i jeżyny. Śliwki... były i suszone, słodkie, a z lekkim kwaskiem, i trochę powidlane, trochę świeże... Nie mogły się zdecydować, acz wszystkie łączyła soczystość. Rozkręciła ją odrobinka wiśni. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz zaczęła nieco drapać w gardle, wskazując na przecukrzone powidła.

Jakoś w tym samym czasie z maślaności przemieszanej z kawą i ziemią wyłoniło się drewno. Także wyraźnie palone, gorzkawe i stateczne. Niby wiązało się z łagodną nutą, ale nie brakowało mu charakteru. Między nim, a maślanością doszukałam się korzennej nutki. Była to korzenność jakby kardamonu, gorzkawo-słodka i... soczysta? Do głowy przyszła mi suszono-kandyzowana skórka pomarańczy.

Epizodycznie bliżej końca dostawałam bardziej, ale wciąż słonawe a nie słone, prztyczki. Jednocześnie gorzkość złagodniała jeszcze bardziej, karmel zrobił się bardzo maślany, acz wciąż wyraźnie solony, a i fistaszki, masło fistaszkowe nabrało maślanego charakteru. Palone drewno wciąż pobrzmiewało pewnym ciepłem, kawa jakoś umknęła... Acz zostawiła lekką cierpkość.

Posmak należał głównie do gorzkości, cierpkości jak po ziarnistej kawie oraz soczystych i zarazem słodkich, już niejednoznacznych ciemnych owoców, zestawionych z delikatnymi cytrusami. Czułam też palony karmel i wanilię oraz sporo ziemi. Ostatnim towarzyszyło nienachalne poczucie słoności.

Czekolada zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, bo sól wcale się nie narzucała, a ponadto, trzymała się pasującej nuty, czyli karmelu. Okazała się subtelnym dodatkiem, nie zaburzającym czekoladowości. Do np. owoców jakoś się nie zbliżała. Sporo ziemi, kawa, paloność przełożyły się na satysfakcjonującą gorzkość, mimo że i maślano się w końcu zrobiło. Owoców niewiele, mniej niż w czystej Naturaplan 70 % Honduras, bo sól najwyraźniej wolała podkreślić inne wątki (i może mocniej uprażyli kakao w tym celu?). O ile czysta 70% była bardziej fistaszkowa, tak dzisiaj prezentowana złagodniała aż w maślany sposób (może kontrastowo przez sól?). Wyszła za słodko. Niby do przyjęcia, ale bez wanilii by się obeszło.


ocena: 9/10
kupiłam: halba.ch (dostałam)
cena: nie znam
kaloryczność: 601 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sól morska "kwiat soli morskiej" 0,4%, ziarna wanilii

wtorek, 20 grudnia 2022

(Halba) Coop Naturaplan 87 % Honduras Chocolat Noir bio ciemna z Hondurasu

Po wielu, wielu czekoladach otrzymanych od Halby, które okazały się kompletnie nie w moim typie, wreszcie przyszła pora na taką wyjątkowo w moim guście. Otóż uwielbiam nuty Hondurasu, a rzadko trafiam na czekolady stamtąd. Mało tego! Takie o satysfakcjonującej zawartości kakao wyższej niż 70 % to w ogóle jakieś białe kruki. O tak wysokiej jak tego dnia, w ogóle jeszcze nie jadłam.

(Halba) Coop Naturaplan 87 % Honduras Chocolat Noir bio to ciemna czekolada o zawartości 87 % kakao trinitario z Hondurasu.

Po otwarciu rozbrzmiała woń ziemi o szlachetnej cierpkości i soczystym charakterze. Odpowiadała też za gorzkość. Obok pojawiła się soczysta śliwka z nieco mroczniejszym charakterem mało słodkich powideł. Ogólnie jednak słodycz była wcale nie licha, a ewidentnie waniliowa. Owoce splotły ją jednak z kwaskiem i cierpkością. Oprócz śliwek czułam mnóstwo średnio dojrzałych jeżyn, czarnych, dość cierpkich winogron... Acz zarysowujących się na nieco łagodniejszym planie, stworzonym z pasty fistaszkowej o maślanej nucie... która to właśnie przejawiała lekką słodycz wanilii i z nią łączyła soczystość. Pod tym wszystkim, krył się jeszcze ciemny, wilgotny chleb na zakwasie z wyraźnym motywem sowicie przypieczonej skórki. Pełnił funkcję fundamentu (nie widać go, ale dom bez niego długo nie postoi; zdałam sobie z tego sprawę dopiero w trakcie degustacji).

Tabliczka łamała się z głośnym trzaskiem. Była twarda w masywny, jakby pełny sposób. Przekrój ponadto sugerował ziarnistość.
Rozpływała się powoli, bardzo gęsto-kremowo. Okazała się maślano-tłusta i zbita, jak nieco suchsza miazga 100% z orzechów. Taka jednak, którą zaraz rozrzedzono dodatkiem np. rzadkiego dżemu owocowego. Po chwili bowiem wyciskała się zewsząd soczystość. Zaś sama zwarta baza zdradzała lekką ziarnistość i pylistość. Znikała już trochę bardziej rzadkawo, mniej tłusto. Do końca jednak wydawała się bardzo pełna, esencjonalna.

W smaku pierwsza rozeszła się gorzkość ziemi. Zaraz jednak ziemia nieco złagodniała. Wilgotna, czarna ziemia ujawniła soczystość i... lżejszy, ogródkowo-działkowy klimat.

Pojawiły się delikatne, słodkie migdały pozbawione skórek. Dołączyła do nich maślaność i jeszcze trochę chwilowo złagodziła kompozycję. Nagle wpisała się w miazgę zrobioną w 100% z fistaszków. Ruszyły fistaszki jako pasta o bardzo delikatnym charakterze. Taka naturalnie słodka, złudnie waniliowa... Czy na pewno złudnie? Wanilia nagle pokazała się bardzo wyraźnie, dosładzając całość. Pobrzmiewała potem w zasadzie cały czas - czasem naprawdę leciutko, ale jednak.

Z boku za to dotarły do niej kwaskawo-cierpkie przebłyski owoców, z jeżynami na prowadzeniu. Pomyślałam o takich o różnym stopniu dojrzałości. Jakbym jadła je w pełni sezonu, acz trafiała a to na mniej dojrzałe, a to na bardzo dojrzałe, średnio... 

Owoce wspięły się na wyżyny, zbliżając się do pierwszego planu, ale nie zagłuszając innych nut. Do jeżyn dołączyły powidła śliwkowe - słodkie, ale charakterne i kwaskawe. Wyraźnie palone. Do tego trochę ciemnych, niemal czarnych i cierpkich winogron, śliwki węgierki trochę soczystsze, a więc świeże i surowe.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa podsyciła je soczysta cytryna, mieszająca się także z innymi kwaskami.

Paloność odnalazła się wtedy i w orzechowym wątku. Była jednak lekka. Najpierw w paście orzechowej wzbudziła lekką metaliczność, potem zasnuła ją cierpkawym dymem. Jakby pod jego osłoną, przywołała do siebie więcej ziemi. Znów zrobiło się gorzko, a ja czułam bardziej po prostu fistaszki, może trochę migdałów. Ziemistość wykazała się odwagą, a orzechowym kremom podszepnęła nutkę cierpkawego, surowego kakao w proszku. Jego specyficzny kwasek flirtował z cytryną.

Migdały zwróciły uwagę na chlebowy wątek w tle. Pomyślałam o wilgotnym, ciemnym żytnim chlebie na zakwasie. Wyobraziłam sobie jego kromkę z mocno przypieczoną skórką, posmarowaną masłem zwykłym (nie orzechowym) i ciemnym dżemem... Odrobinką dżemu/powideł, która jednak odważnie przypomniała też o słodyczy. Jego zakwasowość i wilgoć cudnie mieszały się z ziemią.

Właśnie do ziemi i zakwasu należał posmak. Było soczyście w ich obrębie, cierpkawo. Osłodziła je jednak wanilia, która na koniec wystrzeliła, pomagając sobie trochę łagodzącą wszystko nutą niemal maślanych kremów 100% z orzechów arachidowych; tych delikatnych, mało prażonych.

Całość bardzo mi smakowała. Ogrom ziemi, nuta ciemnego chleba na zakwasie, surowego kakao i charakterne, ciemne owoce przełożyły się na bardzo soczysty, wilgotny wątek, ale nie było bardzo owocowo czy rześko. Nawet dość ciężkawo - w pozytywnym sensie. Do tego pasta z fistaszków, migdały - zachwycające. Gorzko-kwaskawa, cierpka kompozycja okazała się jednak zaskakująco waniliowa. Może nie była bardzo słodka ogółem, ale jednak wolałabym nieco mniej tej wanilii (albo wcale), bo nie wydaje mi się, by to kakao jakoś szczególnie jej potrzebowało.

70% była intensywniejsza gdy chodzi o słodycz i gorzkość (oprócz ziemi była też kawowa), a dzisiaj prezentowana dosadniejsza w gorzkość i kwaśność. Nuty miały inne, bo słodycz podlinkowanej była waniliowo-karmelowa, a dzisiaj przedstawianej tylko waniliowa. Do tego "niższa, ale niekoniecznie", bo przez kontrastowe cierpko-kwaskawe motywy rzucała się na kubki smakowe. Bardzo ciekawie wyszła "zamiana" dymu i kawy 70 % na nuty surowego kakao 87%. I ta była też jakby bardziej maślana mimo wszystko, poziom charakterności / łagodności okazał się więc zbliżony. 


ocena: 9/10
kupiłam: halba.ch (dostałam)
cena: nie znam
kaloryczność: 652 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, ziarna wanilii