Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: lawenda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: lawenda. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 kwietnia 2025

Zotter Honeysuckle + Lavender / Maibeeren + Lavendel ciemna 70 % z kremem z jagód kamczackich i białej czekolady oraz lawendowym nugatem z orzechów makadamia z kawałkami karmelu

Tym razem postanowiłam zacząć bardzo niestandardowo jak na mnie, bo od potencjalnie najlepszej czekolady nadziewanej, jaką otrzymałam z nowości Zottera. To była jedyna, na myśl o któej nieco zabłysły mi oczy. Marzyła mi się mocno kwiatowa czekolada, głównie dlatego, że nigdy nie załapałam się na lawendowo-laskowoorzechowego nadziewańca Zottera. Dziś prezentowana wydawała się nieco podobna. Żałowałam tylko, że w tym sezonie - 2024/25 - Josef i Julia Zotter coś uwzięli się na orzechy makadamia i do kompozycji to właśnie je dodali. A to akurat chyba jedyne orzechy, których nie lubię. Liczyłam jednak, że w tym przypadku zejdą na dalszy plan. Gdy jednak wczytałam się w opis i się zastanowiłam, trochę zgłupiałam. Pierwsze co, do głowy przyszedł mi wiciokrzew (honeysuckle). To kwiaty pachnące podobnie do róży (mam takie kadzidełka), ale gdy wpisałam "wiciokrzew owoce", Google wyświetlił mi informację, że nie są jadalne, a nawet mogą być trujące. Zotter w swoim opisie pisze, że chodzi o "honeyberry, znane równie jako honeysuckle"... "Honeyberry" zaś tłumaczy się jako jagodę kamczacką. I tu odkryłam, że wiciokrzew, a wiciokrzew jadalny to różne rośliny. Warto to mieć na uwadze. Ich kwiaty wyglądają podobnie, ale owoce nie. Te czerwone kuliste nie są jadalne, za to podłużne, koloru ciemnofioletowego owszem (i ponoć smakują miodem).


Zotter Honeysuckle + Lavender / Maibeeren + Lavendel to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana (30%) kremem z jagód kamczackich / wiciokrzewu i białej czekolady z cytryną oraz (30%) praliną / nugatem z orzechów makadamia z kawałkami karmelu i olejkiem lawendowym.

Po otwarciu, nachylając się nad spodem, poczułam intensywny zapach gorzkawo-palonej czekolady, niemal na równi zmieszanej z orzechowo-... wędzonkowym (?!) motywem. Za nim stanął jakby smażony, mocno maślany karmel. W oddali zaznaczyła się ziołowość lawendy. Gdy wąchałąm wierzch, czekolada dominowała, ale wtedy pojawił się motyw owocu. Po podziale i w trakcie jedzenia nasilił się zapach orzechów - bardzo tłustych, specyficznie delikatnych makadarmia, lawenda nieco mocniej się odezwała, a do owocowego - już nawet rozpoznawalnie "jagodowawego" (za niejednoznaczny na "jagodowy") - wątku doszła biała czekolada. Wyszło to i bardzo słodko, i wytrawnie zarazem.

Tabliczka wydała mi się masywna. Przy łamaniu trzaskała za sprawą grubych warstw twardej czekolady. Środek jednak nie był twardy. Nugat okazał się miękkawo-plastyczny i tłusty. Czekolada ze spodu wgniatała się w niego, gdy robiłam kęsa. Krem na wierzchu też był miękki, wilgotny i plastycznie-mazisty.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Nadzienia szybko, acz nie błyskawicznie, wyłaniały się spod niej. 
Nugat próbował się pod nią podpiąć. Okazał się bowiem zbity i dość konkretny, ale jednocześnie miękki i bardzo, bardzo tłusty. Czuć w nim orzechową masywność. Wydał mi się gładki i wręcz śliskawy bazowo. Urozmaiciły go jednak małe i średnie kawałki karmelu. Ten w większości rozpuszczał się wraz z otoczeniem.
Krem owocowy z kolei przedstawił się niby jako gładki, ale z proszkowością w tle. Był plastyczny w zwarty, jakby nieco zżelowany sposób, a także miękko śmietankowy i soczysty. Z niego wyłaniały się skórki.
Kawałki karmelu w dużej mierze rozpuszczały się wraz z nugatem, więc na koniec nie było, co gryźć. Gdy spróbowałam je wydłubać, kawałki karmelu były kryształkowo trzeszcząco-skrzypiące, bardzo delikatne. Podobnie gdy w przypadku jednego kęsa pogryzłam karmelowe drobinki "obok czekolady i nadzień, w trakcie kiedy te się rozpuszczały, acz już pod koniec. 2 razy jednak wśród nich zaplątał się kryształek soli.
Skórki jagód w zasadzie niewiele wnosiły ze względu na cienkość i to, jak malutkie były. Po prostu je czuć. Trafiłam też na kilka pesteczek.

W smaku czekolada przywitała mnie paloną gorzkością, która raz po raz robiła aluzje do kawy, i stonowaną słodyczą palonego karmelu. Wydała mi się nieco dymna i sama w sobie leciutko orzechowa i soczysta.
Potwierdziło się to, gdy spróbowałam jej nieco osobno (zarówno z wierzchu, jak i spodu). Doszukałam się w niej podszeptów dżemowatych ciemnych owoców i wiśni, które jednak ewidentnie podkreślało nadzienie owocowe. Wierzch wydawał się nim lekko przesiąknięty. 

Wnętrze szybko dało o sobie znać, podbijając orzechowość czekolady, a także wprowadzając lekki kwasek jagód. Oba kremy dołożyły też trochę słodyczy, acz nie wydawały się mocno słodkie. Smakowo rozchodziły się mniej więcej równocześnie na równych prawach.

Nugat z dołu spójniej łączył się z czekoladą, za to nadzienie owocowe łatwiej zwracało na siebie uwagę bardziej dynamiczne, szybciej rozbrzmiewające z pełną mocą. Ogrom soczyście słodkich, lekko kwaskawych jagód podkręciła cytryna. Kwaśność jednak napotkała opór słodyczy śmietankowo-biało czekoladowej. To ona, słodycz, bardziej wzrosła. Ułożyło się to w wizję słodkich, jagodowych lodów śmietankowych z odrobinką lawendy (bo i ta z czasem się odezwała z nugatu).
Gdy spróbowałam krem owocowy osobno, skojarzył mi się z jagodową białą czekoladą. Z kwaskiem i soczystością, ale przede wszystkim o słodziutkim, uroczym wydźwięku.

Nugat też pewną mleczność w sobie krył. Połączył ją z maślanością. Był łagodnie, wręcz mdławo orzechowy i bardzo, bardzo maślany. Ta maślaność chwilami wydawała się wręcz nijaka. Jego słodycz oddawała subtelny, maślano-karmelkowy karmel i niewątpliwie była nugatowa. Chyba też lekko waniliowa. Z czasem wyłoniła się z niego lawenda, trochę podkreślająca orzechowość. Jawiła się jako wytrawniejszy, kwiatowo-goryczkowaty motyw, walczący o powagę kompozycji. Wyszła subtelnie, jako jeden z wielu elementów - za nią i lekka korzenność mi się przewinęła. Chwilami w zasadzie nawet da się o lawendzie zapomnieć.
Gdy spróbowałam nugatu osobno, zaskoczył mnie, jak delikatna była w nim nuta lawendy. W całości więc chyba mocno podkreśliła ją ciemna czekolada i jagody.

Z czasem, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, kremy mocno zmieszały się w jedno. Jagody i lawenda długo tworzyły zgrany duet, zarysowany na mleczno-maślanym, delikatnym tle. Przez chwilę dominowały. Dopóki czuć też orzechowość było zacnie, ale bliżej końca trochę tonęła w maślaności i śmietance. Nugat umożliwił białej czekoladzie umocnienie się. Krem jagodowy wówczas chylił się trochę w bardziej pudrowym, słodziaśnym kierunku, a na jaw wychodziło przerysowanie cytryną. Lawenda już nie pomogła - i ona jakoś się zgubiła.

Wyłaniały się wtedy dodatki: skórki niewiele wnosiły, ale karmel nawet niegryziony więcej. Karmel zapewnił palono-smażone, cukrowo-maślane przebłyski, ale nie śmiał się za bardzo wtrącać. Ten karmel wydawał mi się jakiś taki... smażono-karmelkowy? Ale mało znaczący. Może jednak to on tak przygłuszał orzechowość i lawendę? Ze dwa razy trafiłam na silnie słony punkt.

Końcowo czekolada wydała mi się bardziej cierpko-palona i gorzka, kontrastowo mało słodka.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawych jagód i cytryn oraz tłusto-maślano-orzechowy, słodko nugatowy i lawendowy. W tle nad wszystkim czuwała ciemna, palono-dymna czekolada. Mimo że wszystko to było dość wytrawne, pojawiła się też odstająca, nieadekwatna słodycz. Trochę białoczekoladowo-pudrowa.

Czekolada wyszła w pewien sposób nawet ciekawie, ale nie do końca po mojemu. Nie podobało mi się, że nugat zrobiono dokładnie z delikatnych, mdłych makadamia, przez co z czasem orzechowość traciła znaczenie za bardzo. Maślaność i białoczekoladowość za to szalały w najlepsze. Owocowy krem, mimo soczystości i kwasku jagód, mógłby być mniej białoczekolady. Lawendy wolałabym więcej (nie pogardziłabym też jej kawałkami), za to karmel mi przeszkadzał. Z orzechami makadamia chwilami wchodził w dziwnie wędzonkowo-smażony tony. Czekolada ciemna, przy całej mojej miłości do niej, akurat do tych nadzień może nie była najlepszym wyborem. Mleczna ciemna chyba wyszłaby lepiej. Bo do takiej czekolady 70% to przydałoby się charakterniejsze wnętrze (bez białej czekolady, z nugatem np. z laskowców).
Niezła czekolada, ciekawostkowo można trochę zjeść, ale bez większych emocji. Tłustość, mdławość, a więc za mało charakterna orzechowość, jednak sporo tej białej czekolady i niedosyt lawendy sprawiły, że czekolada - choć myślałam, że zjem całą - zmęczyła mnie i (choć wiedziałam, że jest kompletnie nie w jej stylu) 33 g (z 77g) powędrowało do Mamy.
Co do oceny nie jestem przekonana. Wystawiam 7, myśląc, że no, niby czekolada była, czym miała być - ja jednak mam problem typu: po co robić nugat z makadamia, skoro z tych orzechów wychodzi nieprzyjemnie tłusto i nieorzechowo? Czuję jednak, że nie da się lepiej zrobić nugatu z orzechów makadamia... Chwilami serce mi podszeptywało wystawienie 6, ale nie chciałam w sumie ok, ale bez charakteru, czekolady skrzywdzić.

Mama opisała ją: "Ja tam niczego z tych tytułowych rzeczy nie czułam, na pewno ponazywać nie umiałam. Nawet mi ta czekolada z wierzchu nie smakowała. Środek też... ten nugat jakiś bez wyrazu, tłusty i tyle, taka gruda tłuszczu. Część owocowa no taka słodka, kwaskawa i tyle, powiedziałabym, że raczej porzeczkowa chyba. Lawendy i karmelu raczej nie czułam...".


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 77g; ja dostałam)
kaloryczność: 519 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, orzechy makadamia 7%, wiciokrzew jadalny / jagody kamczackie 6% , pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, syrop cukru inwertowanego, słodka serwatka w proszku, kawałki karmelu (surowy cukier trzcinowy, syrop glukozowy, masło, sól morska, emulgator: lecytyna sojowa), masło, mleko, syrop skrobiowy, cały cukier trzcinowy, koncentrat soku z cytryny, emulgator: lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, cynamon, kardamon, sproszkowana fasola tonka, kolendra, olejek lawendowy 0,001%

czwartek, 12 maja 2022

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Blaubeer - Lavendel ciemna z nadzieniem jagodowym z lawendą i ciemnoczekoladowym musem

Podczas degustacji Amano Dos Rios Dominican Republic 70 %, kiedy to poczułam duet borówki amerykańskiej i lawendy, przypomniałam sobie na dobre, że w swojej kolekcji coś takiego posiadam. Zakupiłam razem z Lindtem Edelbitter Mousse Erdbeere-Pfeffer. Tę chciałam spróbować już lata temu, ale bałam się, że dżem wyjdzie słodziaśnie, a lawendy nie uświadczę. Potem o niej zapomniałam, przeszła mi. A jednak, jak widać, kupiłam. Po prostu naszła mnie ochota na ciemną czekoladę z jagodowym, dżemowatym albo sosowatym nadzieniem, jak by ono wyjść nie miało. Czekolada z jednej strony miała więc szczęście, że na nic wybitnego się nie nastawiłam, ale z drugiej strony... Amano zupełnie nieoczekiwanie zawiesiła jej wysoko poprzeczkę. W pewnej chwili pomyślałam, że znając życie, w czystej plantacyjnej nuta lawendy okaże się intensywniejsza i naturalniejsza niż w nadziewańcu.

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Blaubeer-Lavendel to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z ciemnoczekoladowym musem / kremem (26%) i nadzieniem jagodowo-lawendowym (18%).

Zanim jeszcze porządnie rozerwałam sreberko, zaczął rozchodzić się zapach jagódkowo-słodki, soczysty przedstawiający jagodowy sos (np. do lodów) lub przecier / dżem. Wydał mi się lekko sztuczny i zestawiony z niemal cukrowo-likierowym motywem ciemnej czekolady. Pojawiło się sporo kakao, także z nieco truflowym echem, więc pewnie już i mousse dał o sobie znać. Czuć, że tabliczka coś takiego zawierała, oczywiście zwłaszcza już przy podziale i w trakcie jedzenia. Ewidentnie rozchodziła się też nutka lawendy "chyba suszonej". Po podziale nasiliła się słodziutka jagódkowość, wyraźnie podrasowana chemią i soczystość, z kolei podkręconą cytryną. Lawenda pokazała swój "ziołowawy" charakter.

Tabliczka wyglądała na twardą i kruchą, ale konkretną. Głośno trzaskała przy łamaniu; zachowywała się grzecznie. Tylko gdy odgryzałam kawałek kostki, gruba warstwa chrupkiej czekolady nieco wgniatała się w miękkie nadzienie. Warstwa na spodzie była za to znacznie cieńsza.
Nadzień nie pożałowano. Mousse wyglądał na napęcherzykowany "krem może i mousse", a niemal czarne, z bordowym przebłyskiem, nadzienie owocowe okazało się rzadkawo-przecierowym... prawie żelo-sosem. Trochę się ciągnęło i wyciskało, ale lejące nie było. Całość zapewniła czystą degustację, bez zgrzytów.
Czekolada rozpływała się powoli, tłustawo i gęsto. Miękła, popisując się konkretem, co podkreślał kontrast z miękkimi nadzieniami. Obklejała podniebienie smugami, harmonijnie mieszała się z mousse'em. Także żel dość szybko się wyciskał. Ze zniknięciem jednak mu się nie spieszyło. 
Mousse dał się poznać jako maślany i niby śliskawy, ale też trochę pylisty, jakby spulchniony krem... Trochę rzeczywiście jak mousse - tylko że dość ciężki. Albo wyjątkowo lekki krem (coś pomiędzy mousse'em Mousse Erdbeere-Pfeffer, a zbitym kremem z przeciętnej tabliczki z tej serii). Nie był jednak bardzo tłusty. Stanowił świetnie zrównanie dla masywnej czekolady i delikatnego żelu.
Ten był nieco gumowy, przez co wyszedł rzadki, półpłynny i jednocześnie zwarty. Raczej trzymał się kostek. Lepki i trochę soczysty, sugerował lekką przecierowość. Miałam wrażenie, że znalazły się w nim jakieś farfocle, ale to chyba bardziej zżelowane fragmenty. Całość spójnie gęstniała, kremowo zalepiając usta.

W smaku czekolada od początku okazała się gorzka za sprawą mocno palonej nuty z ziołowo-piernikowym echem. Pomyślałam o cieście nasączonym goryczkowatym olejkiem cytrusowym. Wysoka słodycz zahaczyła o karmel, podłapując palony wydźwięk. Potem nie rosła jakoś drastycznie. Czekolada wyszła zaskakująco gorzko, co podkreśliła ziołowa nuta, którą (podobnie jak cytrusową?) przesiąkła od nadzienia.

Mousse optował za ciastowym motywem, ale sam nie wychylał się zbytnio. Był łagodnie czekoladowy, słodki, ale nie cukrowo.

Nadzienie owocowe odezwało się dynamiczniej, wyraźniej wyłaniając się z reszty. Kontynuowało i wzmacniało cytrusową i ziołową nutę. Przebijało wszystko lekkim kwaskiem cytryny, który prędko tonął w słodkim splocie jagodowo-cytrynowym. Zacieśnił go wyraźnie lawendowy akcent, pozostający jednak niezagłuszającym zwieńczeniem słodko jagódkowatego sosu... Ewentualnie dżemu. Było bez dwóch zdań bardzo słodkie i lekko sztucznawe. Raz po raz mignęło mi cukierkowo, aż drapiąc w gardle. Mimo to soczyste, z odrobiną kwasku i wciąż w dużej mierze autentyczne. Jagody cały czas jednak otaczała cytryna, niemal się z nimi zrównując. Pomogła nadzieniu kwaskiem zwalczać słodycz. Całkiem kompetentnie, bo nie była odosobniona. Z czasem, jakoś mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, nadzienie wyciszało słodziutkie owoce, a kładło nacisk na ziołowo-cierpkawe nuty kwiato-ziół, lawendy. Ta była podrasowana goryczką olejku po prostu, ale czuć też wyraźnie suszoną lawendę. Wystąpiła w bardzo udanym duecie z cytryną, która przygłuszała sztuczniejszy wątek. Wówczas to trochę za słodkie jagódki stanowiły zwieńczenie.

Mousse podporządkował się reszcie, zabiegając o łagodność maślanym wątkiem. Także nieco przesiąkł lawendą. Podkreśliła w nim nutkę cierpkawego kakao, choć on upierał się przy słodyczy, co przełożyło się na efekt słodkiego kakałko kremowato-nadzieniowatego. Dodatkowo trochę rozbił esencjonalność ciemnej czekolady, pozwalając szaleć części owocowej. 

Za sprawą lawendy i goryczki pomyślałam nawet o jakimś nalewko-likierze jagodowym. Lawenda dodała goryczki olejkowej, ale też swojej własnej, na stałe zespojonej ze słodyczą. Trochę kojarzyła mi się z "woreczkami zapachowymi" (np. do szaf).
Lawenda emanowała w zasadzie z całej tabliczki, a jednak nie zagłuszyła reszty. Chwilami, gdy tak jadłam i jadłam, wydawała się nawet lekko, epizodycznie kryć w jagodowym przesłodzeniu. Mieszała się z ogólną przesadzoną słodyczą dodając jej powagi, a potem umocniła gorzkość czekolady.

Czekolada pod koniec, gdy nadzienia już prawie zniknęły (a została czekolada), razem z lawendowo-olejkkowym echem, odważyła się jeszcze tupnąć goryczką paloną. Choć ogólnie było słodko, trochę to zrównoważyła. 

Po zjedzeniu zostałam z posmakiem bardzo słodkich i cukierkowo-sztucznawych jagód, trochę z  dżemowato-sosowatym echem i lawendy. Obie zmieszane z cierpkawo-kakaową nutką. Lawenda wyszła jak suszona, ale też olejkowo co kojarzyło mi się z naolejkowaną herbatą. Właśnie już po, przerysowanie dawało się we znaki. Czułam też lekkie przesłodzenie i jakby... wypranie języka cukierkową słodyczą. Lawenda starała się to ratować, ale średnio jej szło.

Całość w miarę mi smakowała, ale umiarkowanie. Na tyle jednak, żeby zjeść (dla ojca jednak żal, bo lawenda to rzadko spotykany wariant). Na pewno cieszy harmonia i częściowa naturalność, wyrazistość. Tylko że... no właśnie. Częściowa, bo i sztuczność była. Może przed szereg nie wychodziła, nie napastowała, ale wystarczająco, by trochę przeszkadzać. Gmerali w kremie / mousse'ie (wyszedł lżej niż w przypadku innych, obstawiam więc, że więcej w nim syropu g-f) - to pewne. Według mnie niepotrzebnie, bo w tej kompozycji odegrał znikomą rolę. Osobiście wolałabym mniej sztuczności ogółem, a bardziej zbito-czekoladowy krem zwykły. Przeciero-żel też był podkręcony, ale ogółem ok. Obyło by się bez cukierkowego zalatywania i całej tej słodyczy, ale wyszedł ciekawie. Duet jagód i cytryny, potem ten cytrynowo-lawendowy splot były interesujące, acz... nie w pełni zgodne z nazwą. Nie mam jednak nic przeciwko. Wyszło to fajnie, ale... mało ambitnie. I za cukrowo - choć w ustach smaki jakoś tam się jeszcze pilnowały, w gardle drapanie czuć. Na pewno cieszę się z wyrazistości lawendy (przy okazji odkryłam, że podobnie jak z różą - ten olejek toleruję). Zestawienie owoców podobało mi się. Niestety sama czekoladowa gorzkość schodziła na dalszy plan, a słodycz pchała się naprzód. To bym zmieniła.


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 15 zł
kaloryczność: 531 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, sok jagodowy z koncentratu (8%), tłuszcz kakaowy, masło klarowane, jagody (1%), sok cytrynowy z koncentratu, substancja żelująca (pektyny), aromaty naturalne, lecytyna sojowa, olejek lawendowy

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Dolfin Noir Lavande fine ciemna 60 % z lawendą

Uwielbiam różane czekolady, zarówno jeśli chodzi o nuty kwiatów w ciemnych, jak i dodatek. Olejek różany to jeden z nielicznych, jakie uwielbiam. Płatki kwiatów wprawdzie wydają się denerwujące, ale Zotter Labooko Bouquet of Flowers też była pyszna. Tak sobie ostatnio pomyślałam, że jako dodatek, to z kwiatów jadłam dotychczas głównie właśnie z różami. A inne kwiaty? Postanowiłam wreszcie jakąś spróbować i padło na nie taką drogą, a w miarę pewną markę, czyli Dolfin, którą zakupiłam w ramach dalszej współpracy ze sklepem SmaczaJama.

Dolfin Noir Lavande fine to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z lawendą.

Po otwarciu poczułam zaskakująco intensywną pikanterię. Wydała mi się "kwiatowo-łodygowa", ziołowa i przypominająca przyprawy, a nie kwiaty. Wręcz perfumowo-goryczkowata (ale bez cienia sztuczności). Goryczka wchodziła też w paloność - także czekolady. Trochę ciemno-szlachetnej, a trochę bardzo słodkiej już w kwestii zapachu. Nie nazwałabym jej specjalnie lawendową (acz z prawdziwą... w sumie nie kojarzę, bym jakieś większe doświadczenia miała).

Przy łamaniu tabliczka raczej pykała, niż trzaskała i wyglądała na miękkawo-kruchą. Z zaskoczeniem odkryłam, że wypełniają ją kawałki... czegoś. To nie były np. tylko suszone płatki, ale i jakby całe ziarenka, parę patyczków.
Przy wgryzaniu się w kawałek, czekolada wykazała pewną miękkawość, mimo że rzeczywiście była zadowalająco twarda. Przy gryzienio-łamaniu dodatkowi zdarzyło się trzasnąć.
W ustach długo zachowywała formę, rozpuszczała się w średnim tempie w gęsto-mazisty, ale przede wszystkim gładko-tłusty, "opływający" sposób. Nie zalepiała, skłaniała się raczej ku lekkiej wodnistości, choć kremowa była.
Drobinki w niej zatopione w pierwszej chwili wydawały się suszkowato-twarde (jak suszone siano?), lecz szybko nasiąkały do formy miękkawej jak zaparzone fusy. Dodano ich dużo, jednak nie zakłócały rozpływania się czekolady.

W smaku słodycz szybko zaznaczyła swoją obecność, jednak to ziołowa nuta pomknęła jak strzała. Uderzyła intensywnie, po czym rozeszła się po ustach, uwalniając kolejne smaki. Nie uświadczyłam w tym ordynarności, a przejścia za sprawą rosnącej słodyczy. Było w niej, dzięki ziołom, coś lekko-chłodkowatego.

Z tła, właśnie częściowo ze słodyczy, popłynęła kontrastowa do ziół maślaność. Wydała mi się przy nich słodko-mdława. Słodycz trochę zwolniła, uplasowując się na dość wysokim poziomie.
Maślaność nieco oddaliła się od niej, wchodząc w klimat grzybowy. Kakao docierające do niego sprawiło, że kojarzyło się to z "czekoladami / takowymi mousse'ami o grzybowej nucie". Mimo słodyczy, wyszło raczej wytrawnie, też jakby polano ten mousse likierowym sosem / syropem.

Mniej więcej w połowie zioła zdecydowały się zdominować resztę. Przy odsłaniających się drobinkach i kawałkach pojawiała się pikantna cierpkość. Kwiaty i ogólna roślinność nadały temu lekkości, choć miały trochę goryczkowato-perfumowy charakter. "Smak zapachu lawendy" czułam, choć moje myśli (za sprawą grzybowej wytrawności?) pomknęły raczej w kierunku przypraw: rozmarynu, szałwii. Kumulowała się przy nich gorzkość, a także suszkowatość, dla której kakaowo-gorzkawa cierpkawość stanowiła integralną bazę. Jej palony motyw odnalazł się w towarzystwie lawendy.

Palona, a jednak głównie słodka i wycofana wydała mi się sama baza. Jej silna słodycz obok tego wszystkiego pobrzmiewała cukrem. Jej ciemny wydźwięk, a także odważne nuty lawendy jako przyprawy / zioła sprawiły, że był to taki... "cukier likierowy". Jako że o alkoholowości nawet mowy nie ma, może raczej intensywne perfumy (w dobrym tych słów znaczeniu).

Pod koniec, gry rozgryzałam lawendowe farforcle, pomyślałam o ostrawym, ale kwiatowym, dość rześkim likierze... Z cierpkością, ale w sumie słodkim i przystępnym. Kompozycja stała się trochę nachalnymi, ale naturalnymi, goryczkowatymi lawendowymi (ale nie tylko) perfumami.

Kawałki na końcu smakowały gorzko-ziołowo, lawendowo-szałwiowo, trochę jak jak rozmaryn, tymianek... coś chłodkowatego, a raz i drugi wręcz piołunowo. Zacnie neutralizowały słodycz.

W posmaku mimo wszystko pozostała silna słodycz, sugerująca zasłodzenie, ale także goryczka / cierpkość... ziół i przypraw, takich trochę wytrawniejszych, bo i maślaność (bardziej jako tłustość na ustach) i cierpkość kakao... Może też jakby cierpkość perfum? Wydawać by się mogło - kontrast, a jednak posmak był "jednolity", jakby nuty umówiły się, że grają razem, a nie przeciw sobie.

Całość bardzo mnie zaskoczyła. Smakowała mi, ale zupełnie nie w sposób, jakiego się spodziewałam. Wycofana, palono-maślana, wręcz cukrowo słodka baza pozwoliła działać lawendzie. Ta nie przytłaczała, mimo że przewodziła. Wymieszała się z goryczką czekolady, wciągnęła w siebie jej słodycz (przez co cukrowość nie drażniła tak bardzo). Smakowała... lawendą, ale nie tak kwiatowo, a bardziej ziołowo. Cierpko-perfumowa, gorzka... a jednak tak w tym naturalna, że po prostu szlachetna. Wpisała się w delikatną czekoladę tak, że dało to wytrawny efekt... nie tyle nawet ciemnoczekoladowy, co przyprawiony, ale i tak zacny.

Słodko-wytrawna, łagodna i intensywna - smakująca, czym trzeba z czekoladową bazą, która nie dawała o sobie zapomnieć - tak to się prezentuje. Szokująco harmonijna w swych kontrastach. Skojarzyła mi się z Vanini 62% Dark Chocolate with Rosemary.

Uwielbiam ziołowe nuty, ale te odbiły tak bardzo w stronę wytrawniejszych (rozmarynowo-piołunowych?), że do tak łagodnej czekolady... to sama nie wiem. Do takiej pasowałyby "bardziej kwiatowe kwiaty", może ekstrakt; do lawendy zaś widzi mi się coś mniej słodkiego, a o wyższej zawartości kakao (tak swoją drogą czytałam, że taką lawendę poleca się do dań mięsnych - po tym, jak smakowała w tej tabliczce, nie dziwię się). Wiem, że to bardzo personalne odczucie, ale myślę, że naturalny wyciąg z lawendy zamiast części suszków, też by wyszedł dobrze. Mi trochę za maziście-tłusto i "z dodatkiem do mielenia", a także za słodko, acz... uważam ją za wciągającą i interesującą propozycję, wartą spróbowania.
Dobrze zrobiona, w sumie przystępna i wyważona... Zarzuty jednak te same, co w kwestii Dolfin Noir Anis vert.


ocena: 8/10
kupiłam: Smacza Jama
cena: 6,95 (dostałam rabat -50%) za 70g
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lawenda 1%, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy