czwartek, 28 kwietnia 2022

Amano Dos Rios Dominican Republic 70 % Dark Chocolate ciemna z Dominikany

Choć pierwsza jedzona Amano (Madagascar Sambirano Valley 70 %) nie zrobiła na mnie wrażenia, do marki jeszcze nie nastawiłam się w żaden szczególny sposób. Zdarza się (choć obecnie już bardzo rzadko), że jakaś mnie onieśmiela albo po jednej tabliczce przez np. formę / strukturę (jak w przypadku Benns) wiem, że marka nie ma mi do zaoferowania tego, co kocham. Amano była mi obojętna... wciąż tylko uważałam, że mają przepiękne, malarskie opakowania jak obrazy. Choć nie przepadam za kolorem pomarańczowym, opakowanie dzisiaj przedstawianej zapierało mi dech w piersiach. Taki... cichy, spokojny wschód słońca nad jeziorem - jakoś tak to odczytałam. Przypomniały mi się chwile z dzieciństwa i... tak jakoś.

Amano Dos Rios Dominican Republic 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany, z regionów rzecznych.

Po otwarciu poczułam wyrazisty splot słodko-goryczkowatych, soczystych cytrusów pod przewodnictwem grejpfruta, zaraz za którym stała pomarańcza. Może też limonka? Prędko na myśl przyszła bergamotka, bo goryczka rozwinęła się jako gorzkość. To już nie tylko wątek skórek cytrusów, ale też herbata - ciemna, mocna... earl grey wyraźnie w otoczeniu drzew rozgrzanych słońcem. Musiała to być herbata posłodzona wanilią, bo i tej nie brakowało. Pomyślałam o kwiatach, jakby wanilia wystąpiła nie tylko jako przyprawa, ale właśnie też kwiaty, co dodatkowo zacieśniało splot bergamotka-drzewa, a cytrusom nadało nieco olejkowego echa. Wydała mi się leciuteńko męsko-perfumeryjna (w pozytywnym sensie). 

Tabliczka sprawiała wrażenie suchawej. Wpisało się to w kamienną twardość, jaką pokazała przy łamaniu i potwierdziła głośnymi trzaskami. Wydała mi się lekko krucha.
W ustach z kolei dała się poznać jako z ochotą mięknąca. Rozpływała się raczej w średnio-wolnym tempie, gładko i kremowo, acz jakby chciała pójść w nieco bardziej pylistym kierunku. Rozbiło to tłustość, bo choć aksamitnie gęsta kremowa, tłustawa to była minimalnie.
Oprócz tego, okazała się soczysta i zbita, przez co kojarzyła się z sorbetem zrobionym z mocy owoców. Ewentualnie owocowo-mlecznym shakiem (bo jednak tłustości trochę było). I tak jednak na koniec zostawiała suchy efekt jak po niektórych kawach.

W smaku po ustach jako pierwsza rozeszła się wyrazista słodycz wanilii. Sproszkowana wanilia podprowadziła kwiaty m.in. wanilii, ale nie tylko. Także białe, np. jaśmin, przejawiające pewną wilgotność.

Prędko podłapała ją leciutko owocowa nuta. Niby soczysta, ale nie taka lekka, a słodka... Czyżbym poczuła dojrzałe borówki amerykańskie? Zaczęło pojawiać się ich coraz więcej.

Zaraz uderzyła soczysta, goryczkowata bergamotka, która ani myślała odciąć się od słodyczy. W jej przypadku była jednak niska. Poganiały ją goryczkowato-słodkie grejpfruty i pomarańcza. Wyraźnie czułam goryczkowate, nawet cierpkawe skórki, echo olejku, szybko przywodzące na myśl aromatyzowaną czarną, liściastą herbatę. Mieszały się z drzewami. Były ciepłe - jakby rozgrzane słońcem. Prędko zaczęły przygotowywać sobie miejsce na pierwszym planie. Pomogły sobie orzechami, a dokładniej gorzkawymi arachidowymi. Wśród drzew też pojawiły się kwiaty, acz bardziej cierpkawe, niektóre może nawet podsuszone.

W tym czasie po cytrusach, którym i wanilia zawróciła w głowie, cała ta kwiatowość upuściła nieco bardziej wilgotny... - wodnisty! - element owoców słodziuteńkich. Wyraźnie czułam słodkie, chwilami kwaskawe borówki amerykańskie. Słodycz, oprócz waniliowej, wpisała więc też w kwiaty i mocno wgryzła w owoce. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa bergamotka i drzewa, do których dobiegały kwiaty i rześkość, stworzyły nieco perfumeryjny, kolońsko-męski klimat. Skumulowały się kwiaty i jakby ususzyły się. Pomyślałam o cierpkich ziołach, o lawendzie, o... suszonej lawendzie szykowanej na jakiś napar / herbatę. Herbata wyraźnie pojawiła się obok drzew na pierwszym planie. Nawet nie zauważyłam kiedy, a wyrównany duet ten zaczął dominować niemal zupełnie. Rozgrzane słońcem drzewa stały się centrum kompozycji, które opłynęła herbata. Niosło to ciepły, rozgrzewający klimat naparu właśnie i słońca. Herbata dodała drzewom pewnej... wilgoci? Pomyślałam o takich miejscami porośniętych mchem. Nie brakowało gorzkości.

Herbata, choć słodka, była goryczkowata, ewidentnie czarna. Znów czułam earl greya, a wiec czarną z nutą cytrusów. Cytrusy, a dokładniej grejpfrut, bergamotka, trochę pomarańczy także wpisały się w goryczkę, która skutecznie odciągała uwagę ciepłem i soczystością od wysokiej, odważnej słodyczy. Chwilami wychodziło to jako napar dość słodki, ale wciąż charakterny. Borówki amerykańskie częściowo odturlały się na tyły, częściowo utonęły w lawendzie i... mieszance kwiatów i ziół na napary.

Pod koniec poczułam odrobinkę przypraw ciepło-korzennych i gorzkość zahaczającą bardziej o kawę niż herbatę. Drzewa trochę złagodniały pod wpływem fistaszkowej nutki. Na tyłach zrobiło się też nieco mlecznie. Borówki amerykańskie wpadły w mleczną zasadzkę. Razem stworzyły mleczno-jagodowy shake, koktajl. On... jakby tak wyciszył ogólną owocowość.

Po zjedzeniu został posmak właśnie lekko śmietankowo-mleczny, może nawet trochę maślany, delikatniejszy, prawie nieowocowy, choć "herbaciane cytrusy" czułam wyraźnie. Dominowała jednak sama herbata, gorzkawa prawie jak kawa i drzewa. Dodatkowo wyraźnie czułam suchość, lekkie ściągnięcie jak po mocnej kawie / herbacie.

Czekolada mnie zaskoczyła. Wyszła jak nieco za słodki earl grey w formie tabliczki. Intensywny smak czarnej herbaty i drzew do pary z kwiatami, ziołami i ogromem goryczkowatych cytrusów, a także interesującą nutką borówki amerykańskiej mieszającej się a to z lawendą, a to z mlecznością, był należycie gorzki i soczysty, choć... to wcale nie taka soczysta, rześka kompozycja. Raczej... wilgotna jak napary, mech, rośliny. To klimat mocny, siekierowo-męski. Co prawda słodycz wydała mi się o wanilię za silna, ale i tak wszystko zacnie wyszło. Struktura też niczego sobie. Podobała mi się jej nietłustość i kremowość. Choć najpierw myślałam, że za słodycz punkt odejmę, to jednak zbudowała taki klimat, tak pazura pokazała mimo słodyczy, iż kupiła mnie zupełnie.
Widzę ją trochę jako dosadniejszą, głębszą i charakterniejszą też earl greyową i bardzo słodką (acz miodowo) Ajalę Dominikanische Republik 70 %. Z oczywistych względów skojarzyła mi się z Beskidem Earl Grey, który jednak był aromatyzowany.


ocena: 10/10
cena: 49 zł (za 85g; cena półkowa)
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakao, czysty cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, całe ziarna wanilii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.