"Za nic nie kupię więcej Barona", "Barona unikam jak ognia" - to tylko kilka moich mott, gdy chodzi o produkty Baron / Millano. A tutaj co? No właśnie. Jako że producenta tego nie cierpię, nie interesowałam się nim. Nie wiedziałam nic o żadnych zmianach, ani też czy to samo "Millano", czy poprawny jest zapis łączony. Czekolady marek własnych marketów sprawdzam uważnie, czy nie czai się tam jakiś Baron czy inny Wawel, a w przypadku tej musiałam rzucić okiem, nie dostrzec "B" z przodu i poczuć się bezpiecznie. Dopiero na krótko przed degustacją zobaczyłam napis "Millano", a kilka dni wcześniej Olga z LivingOnMyOwn (w komentarzach) zwróciła mi uwagę, że nie wszystko, co Millano, musi produkować Baron. Siadając do tej czekolady już sama nie wiedziałam, do czego ja właściwie siadam, acz wygląd kostek wciąż właśnie raczej Barona sugerował. Potem sprawę mailowo wyjaśniłam z producentem. Jak się okazuje, baronowanie wszystkiego może nie było poprawne co do nazewnictwa, ale wszystko, co "Millano", robi jeden producent. Ma on różne marki (np. Baron, Hibbi), są marki własne dla sklepów, ale robi je jeden i ten sam osobnik. Z czystym sumieniem pozostanę więc przy "baronowaniu", bo odmiana tego jest łatwiejsza niż "Millano" (i by jednak na blogu utrzymać ciągłość). Mam jednak nadzieję, że nie będę musiała tego robić, bo nie będę musiała z tym mieć więcej do czynienia.
Kaufland Classic Finest Dark Chocolate 74 % Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao, wyprodukowana dla Kauflandu przez Millano (Baron).
Otwierając, poczułam bardzo mocno palony zapach, aż w pewien sposób suchy. Mieszał się z ciężkim aromatem rodem z ciasta waniliowego. Myślę tu o miękkiej babce / biszkopcie... Śmietankowym? Śmietanka plątała się, dokładając jeszcze ciężkości. Całość była słodka właśnie w duszny sposób. Lekka gorzkość wydawała się należeć raczej do spalenizny i zwęglonego drewna niż kakao... Choć może trochę takiego sucho-spalonego owszem? Do głowy przyszła mi jeszcze zwietrzała, pylista kawa rozpuszczalna, a potem też kawa... zrobiona z cynamonem.
Tabliczka sprawiała wrażenie bardzo twardej, masywnej jak kamień, a jednak przy łamaniu trzaskała głośno, ale... jak suche, cienkie gałęzie. Wówczas okazała się bardziej porcelanowa, już nie tak twarda. Zobaczyłam przekrój, który wprawił mnie w lekkie osłupienie. W gęstą, zbitą masę wtopiono niebieski kawałek plastiku / plastiko-folii. Już na tym etapie chciałam w sumie zakończyć degustację, bo taka jakość... ale jednak wypadki się zdarzają, więc... no dobra, "zdarzyło się", przymknę na taką bylejakość oko.
W ustach czekolada rozpływała się bardzo powoli, średnio chętnie. Jakakolwiek twardość odchodziła w niepamięć. Zachowywała w dużej mierze kształt do samego końca, trochę tylko miękła, łącząc właściwości plasteliny i masła. Kryła w sobie coś suchego, a jednocześnie okazała się bardzo tłusta. Była bardzo maślana. Właśnie tłustymi, mazistymi smugami nieco obklejała podniebienie. Wydała mi się kleista jak jakiś wyjątkowo gęsty kubeczkowy pudding / budyń (chodzi mi o różne desery lodówkowe, np. wegańskie czy proteinowe). Bardzo tym samym przytykała.
niespodzianka! |
Niemal natychmiast obskoczyły ją motywy maślano-mleczne, śmietankowe, jakby bały się, że kawa pozwoli sobie na zbyt wiele. Były słodkie, ale zachowawczo. Od razu wyobraziłam sobie maślane, tłuste kremy, torty z kremami w wariancie delikatnie kawowym.
Pojawiła się nuta palona. Pomyślałam o palonym, nieco zwęglonym drewnie. Kawa w tym czasie się zaparzyła.
Uderzyła prosta, za wysoka słodycz. Od początku cukrowa, z czasem zaczęła przybierać na ciężkości, kojarząc się z aromatem waniliowym. Wiązał się trochę z ciastowo-biszkoptowym, przytłaczającym motywem. Cukier prawie dominował, a potem... miękkie i tłuste ciasto zaczęło nieco go hamować śmietankowym wątkiem. Słodycz może nie była więc straszliwie wysoka, ale przytłaczająca.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam, jak śmietanka zalewa kawę. Zrobiło się z niej cappuccino; w dodatku takie z cukrowymi, "waniliowatymi" nutami, przesłodzone i ciężko-tłuste. Tłustość za sprawą mleka podkradała się pod pod kawę, umacniając tym samym skojarzenie tłusto-ciastowe... i nie tylko ciastowe. Do głowy przyszły mi ciężkie desery typu creme brulee.
Mleko / śmietanka, dodatkowo osłabiały gorzkawość kawy. Odnotowałam tłuszczową nutę, zahaczającą o pewną metaliczność, cierpkość. Nijaki tłuszcz rozbijał co charakterniejsze nuty, spłycił je. A potem znów uwagę od niego zaczęło odciągać spienione mleko i wyobrażenie o tortach z maślanymi kremami oraz budyniowych cremach brulee... w wariancie cappuccino.
W kompozycji przewijała się pewna kurzowość, podkreślająca dziwny, tandetny, metaliczny aspekt (związany z tłuszczem?). Chwilami robiło się przez to cierpkawo. Wyłapałam nawet raz po raz trochę drewnianych nut, kory... Może cynamonu. Coś bowiem grzało gardło - na pewno słodycz, ale właśnie może też cynamon...
Cynamon palono-przypalony? Znów goryczka dziwnie wyłoniła się na przód. Pomyślałam o przypalonym cukrze (cukrze cynamonowym?) i... palonym maśle? Z cukrem? Jakby jakiś "mistrz cukiernictwa" zawalił sprawę z jakimś cremem brulee, prawie spalając kuchnię.
Po zjedzeniu została maślaność, też jako zatłuszczenie ust i lekka cierpkość kakao, kawy w proszku, kurz i goryczka jakby aromatu waniliowego. Czułam sugestię drzew i ciężki cukier, które razem przełożyły się na pewne ciepło.
Całość była odpychająca, gdy o strukturę chodzi (tłusta i aż tą maślaną tłustością kleiście przytykająca) i kiepska, nudna, gdy o smak. Tłuszczowy motyw w smaku rozbił kompletnie coś, co w zasadzie mogło być średnią czekoladą. Połączony z ciężką słodyczą i jakby aromatem był okropny. Nie wiem, skąd się on wziął - może to ta palona goryczka tak z ekstraktem waniliowym dziwnie wyszła? Realnie bowiem w składzie - przypominam - nie ma aromatu. Może to ta pasta z fistaszków? I też nie wiem, po co ona... Mdło-cappuccinowe, tłuste torty, cała ta mleczność, śmietankowość w ciemnej czekoladzie były nudne. Tania gorzkawość nie wyszła mocno... prawie w ogóle nie wyszła. Zamiast "czekolada ciemna / mleczna..." tę można by spokojnie nazwać czekoladą maślaną. Może nie była okropnie przesłodzona, ale jej słodycz trafiła na maślaność i... tyle. Zero wykwintnej gorzkości, głębi. Trochę jak jeszcze gorsza, tańsza wersja Lindta Mild 70 %.
Po dwóch kostkach odpadłam, resztę oddając ojcu. A i nie było miło jeść w niepewności, czy nie ma w niej więcej niebieskich niespodzianek.
ocena: 4/10
kupiłam: Kaufland
cena: 3,49 zł
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii, pasta z orzechów arachidowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.