Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Libeert. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Libeert. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 maja 2023

(Libeert) Fair Pure Chocolade 72 % Cacao Ghana ciemna z Ghany

Niedługo po Libeercie dla Aldiego Fair Pure Chocolade 71 % Cacao Ecuador pomyślałam o drugim posiadanym. Specjalnie zostawiłam go na potem, bo miał być dla mnie zupełną libeertowską nowością. A Ghanę po prostu bardzo lubię.

Fair Pure Chocolade 72% Cacao Ghana to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Ghany, produkowana przez Libeert na niemieckie Aldi.

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach o gorzkim podszyciu kawy i orzechów włoskich. Mieszały się z delikatnymi migdałami i naturalnie słodszymi orzechami laskowymi. Przy tych pojawił się nawet nieco cukrowy likier orzechowy, mieszający się z ciepłem cynamonu. Był słodki i związany z nieco drzewnymi motywami. Korą, pniami... Za którymi to mignęły mi pszenne, niemal neutralne krakersy. Kompozycja była charakterna, gorzka i słodka w stonowany sposób.

Tabliczka sprawiała wrażenie trochę suchej, a już łamanie zdradziło, że jest przyjemnie twarda i masywna. Łamana trzaskała jak suche gałęzie, a gdy kostka uderzała o kostkę, brzmiała jak stukające o siebie kamyki. Wydawała się do pewnego stopnia krucha.
W ustach rozpływała się bardzo powoli mięknąc. Kształt zachowywała jednak prawie do końca. Trochę zalepiała, pokrywając podniebienie smugami. Kryła w sobie suchość, jednak była to i tak bardzo kremowa w zasadzie tylko suchawość (pylistość?).

W smaku pierwsza rozeszła się orzechowa słodycz. Orzechy nie jakieś konkretne, a mieszanka różnych, w tym laskowe... Szły w kierunku podsłodzonym.

Zaraz do głowy przyszedł mi niespecjalnie alkoholowy, a za to bardzo słodki, likier orzechowy (?) i orzechowy budyń, tylko co ugotowany i jeszcze ciepły.

Gorzkość bardzo szybko też dała o sobie znać i zaczęła rosnąć, przytaczając czarną kawę i orzechy włoskie. Kawa opłynęła wszystko, po czym zaczęła dominować. Wyrazista i mocna, acz raczej rozpuszczalna. Orzechy włoskie przemieszały się z laskowymi; pomyślałam o pekanach, acz to też nie w pełni one. Splot ten wydał mi się w pewien sposób nostalgiczny.

Przez moment wydawało mi się, że kompozycja zacznie łagodnieć w śmietankowo-maślanym kierunku, ale nie. Odnotowałam takie akcenty, ale czmychnęły daleko na tyły. Ciepłe orzechowe nuty wzbogaciły się o cynamon. Przez chwilę jeszcze myślałam o budyniu orzechowym, ale zaraz zniknął na rzecz samego cynamonu i orzechów w cynamonie. Cynamon był bardzo słodki i właśnie słodycz ogólną podniósł. Była trochę ciepła, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa otarła się o biały cukier.

A jednak cały czas słodycz trzymała się poziomu stonowanego. Cynamonem okryły się migdały. Mieszały się z orzechami włoskimi, a także zaprosiły trochę drewna. Suchego, ściętego... I trochę palonego? Oczami wyobraźni zobaczyłam też popękaną korę i grube pnie.

Słodycz w pewnym momencie ukazała mi lekką, owocową nutkę. Bananowy deser? Banan trochę pudrowy, może budyniowy...? Doprawiony cynamonem? I z odrobinką masła?

Cynamon bliżej końca wydał mi się bardziej ciepło-gorzkawy niż słodki. Dzięki temu wróciła wyrazista kawa. Teraz już zdecydowanie rozpuszczalna, bo jakby trochę pylista. Pomyślałam o migdałowej kawie... może marcepanowej? Albo marcepanie kawowym? Echo ciepła niealkoholowego likieru wróciło i na samej końcówce próbowało coś ugrać. Wiązało się ze słodyczą, ale słodycz cały czas nie wychodziła przed szereg.

Po zjedzeniu jednak czułam jej ciepło i w posmaku doszukałam się w jej kwestii małej ordynarności, mimo że była niska. Towarzyszyła jej pylista kawa i ciepłe przyprawy. Czułam też orzechy, raczej włoskie, ale w otoczeniu różnych. Wiązały się z paloną, nawet nieco za mocno nutą.

Całość bardzo mi smakowała. Okazała się prosta i wyrazista - tego mi trzeba było. Przyjemnie (choć nie siekierowo) gorzka, słodka adekwatnie. Bez wyskoków i szaleństw, za to przejrzyście kawowa i orzechowa. Sporo włoskich, laskowych i migdałów. Podobało mi się ciepło likieru i marcepanu, które to nieźle rozegrało kwestię słodyczy - nie rzucała się aż tak w oczy (czy raczej na kubki smakowe?). Cynamon i trochę drewna też zacnie wykończyły kompozycję. Rzec można, że to dokładnie to, czego można chcieć od kakao z Ghany i przystępnej cenowo czekolady.


ocena: 10/10
kupiłam: po znajomości
cena: €1,39, czyli około 6,60 zł
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa, cukier, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa

sobota, 13 maja 2023

(Libeert) Fair Pure Chocolade 71 % Cacao Ecuador ciemna z Ekwadoru

Libeert uważam za przyzwoitą markę, bo choć żadna z ich czekolad nie zachwyciła mnie z racji tego, że nie reprezentują półki najwyższej, to jednak też nie zawiodła. Gdy więc nadażyła się okazja spróbowania kolejnych, ucieszyłam się. Tym razem jednak miało być o tyle ciekawiej, że to tabliczki Libeert produkowane pod niemieckiego Aldiego. Libeert Ecuador 71 %, czyli spod logo Libeert, bowiem już jadłam.

Fair Pure Chocolade 71% Cacao Ecuador to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao z Ekwadoru, produkowana przez Libeert na niemieckie Aldi.

Po otwarciu rozbrzmiał mocno palony zapach, przywodzący na myśl palono-pieczone orzechy i dym. Mnóstwo dymu. Do paloności dołączyła wysoka słodycz, w której ewidentnie czuć biały cukier, ale która skojarzyła mi się też z piankami marshmallow... Takimi pieczonymi nad ogniskiem? Wyobraziłam sobie też amerykański przysmak S'mores, czyli krakersy z czekoladą i pianką, też jakoś tam pieczone. W słodyczy znalazła się również nutka wanilii i kwiaty, próbujące nadać temu szlachetności. Do ogniskowego wydźwięku dołożyła się też nuta ziemi, zawierająca drobny kwasek... coś jak kwasek świeżego kokosa? Odnotowałam też cytryny i pomarańcze jakby duszone, w przyprawiono-grzańcowej konwencji. W oddali zamajaczyła chyba też palona kawa.

W dotyku tabliczka wydawała się sucho-ulepkowa. Przy łamaniu wydawała głośne, kruche trzaski, jednak nie była krucha. Cechowała ją twardość zbitej skały, masywność.
W ustach rozpływała się łatwo, mimo że powoli. Miękła i opływała zalepiającymi, lekko tłustawymi smugami. Pobrzmiewała w niej suchawość, ale w zasadzie można ją uznać za zadowalająco, przeciętnie kremową.

W smaku pierwszy pojawił się kwasek cytryny, zaraz przechodzący raczej w cierpkość skórki. Wyobraziłam sobie duszoną, zrobioną na słodko i korzennie. To była cytryna "grzańcowa", ewidentnie ciepło-rozgrzewająca.

Cytrynę zaraz osnuł dym. Czekolada była mocno palona, przy czym wyraźnie czuć palono-pieczone orzechy, drewno. Pomyślałam o ognisku, do którego prędko zaczęły dobiegać akcenty czarnej ziemi i jakby nieco tonującego ją węgla. Nad nimi cały czas unosił się dym.

Słodycz w tym czasie odważnie rosła. Mignął palony cukier, wyraźnie biały. Dołączyły do niego pianki marshmallow oraz s'mores czyli krakersy przełożone pianką i czekoladą pieczone nad ogniem. Słodycz miała bardzo ciepły charakter.

Cytryna i niedookreślona soczystość epizodycznie a to narastały, a to chowały się, jednak ogólnie były raczej delikatne. Sugerowały bardzo cytrusowy, słodki grzaniec.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kompozycja w ogóle złagodniała. Zrobiło się trochę maślano, a dolatująca słodycz zasugerowała małe, okrągłe biszkopty. To w nie zmieniły się krakersy i drewno z ogniska. Odnotowałam orzechy... jakieś gorzkie? Orzechową kawę! Dym i to próbował ukryć.

Gorzkość jednak wzrosła, właśnie m.in. dzięki dymowi, jakby go ta delikatność zmotywowała do działania. Mieszał się z ziemią i kawą. O ile pierwsza zrobiła się w miarę mocna, tak kawa chwilami przybierała wydźwięk czarnej, ale delikatnej, np. z pianką czy w ogóle smakowej. I tak jednak przygłuszyły cukrową słodycz.

Słodycz dzięki temu nieco zmieniła wydźwięk na bardziej waniliowo-kwiatową. Co prawda biały cukier wyskakiwał do samego końca, ale nie był już taki "ewidentny". Wanilia wprowadziła za to trochę ziół, jakby roślinnie-kokosowy, świeży kwasek. Soczystość grzańcowo-duszonej cytryny niemal zniknęła na rzecz tej nuty. Ta świeżość... też jednak była w pewien sposób ciężka, jak cięższe kwiaty (pomyślałam o specyficznym zapachu aksamitek).

W posmaku została wanilia i przesłodzenie od białego cukru, palonych pianek, ale też duet cytryny i dymu. Do tego czułam ziemistość i echo kawy, przekładających się na gorzką cierpkość. Wszystko wydawało się ciepłe, ogrzewające gardło, czemu wtórowała nieco przesadzona słodycz.

Całość była smaczna, ale niestety bardzo cukrowa. Ta piankowość mnie denerwowała, bo cała reszta, a więc wanilia, duszono-grzańcowe echo cytryny, dym i ziemia były bardzo zacne. Trochę drewna, ognisko i świeżo roślinne akcenty wyszły bardzo ciekawie.

Zasadniczą różnicą niewątpliwie jest to, że w Libeert Ecuador 71 % dodali aromat waniliowy, w dzisiaj prezentowanej zaś wanilię. O tak, wiele to zmieniło w wydźwięku słodyczy i poszczególnych, słodszych nutach. Aromat tamtej nadał likierowego, "waniliowatego" charakteru. Czułam tam i zabajone, i więcej okrągłych biszkoptów - zaserwowała mi produkty, które z aromatami są związane. Dzisiaj opisywana wanilią próbowała ukryć biały cukier, który i tak poszedł w pianki. Obie były podobnie dymne, trochę ziemiste i z nutą cytryny (ale o innym wydźwięku), lecz podlinkowana smakowała bardziej kawowo, a dzisiejsza ziemiście-dymnie. Podobne, trochę inne. A to, którą wolę uzależniłabym od dnia, bo choć nie lubię zbyt "aromatowych" nut, to jednak w Libeert Ecuador 71 % aromat chyba lepiej ukrył ordynarną cukrowość (której wprost nie cierpię).


ocena: 8/10
kupiłam: po znajomości
cena: €1,39, czyli około 6,60 zł
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, sproszkowana wanilia

niedziela, 8 stycznia 2023

(Libeert) Fair Pure Chocolate Peru 64 % ciemna

Tę czekoladę dostałam od Tomka od instagramowych recenzji herbat, bo... on jej nie chciał, więc dorzucił mi do przesyłki. Ja bowiem za jego pośrednictwem kupiłam parę czekolad, o czym wspomniałam przy Prime Indonesia West Bali 70 %. Libeert w zasadzie wydaje się dobrą marką, jednak niska zawartość 64% kakao sprawiła, że tabliczkę przeznaczyłam na uczelniany dzień, zakładając, że może mi nie podejść. Od razu też przypomniała mi się Cachet Peru 64 % czy Moser Roth Privat Chocolatiers 64% Peru - co też producenci mają z pewnym łączeniem regionu z zawartością? Dziwne zgranie. Zainteresowałam się jednak, czy także smakowe.

(Libeert) Fair Pure Chocolate Peru 64% to ciemna czekolada o zawartości 64 % kakao z Peru.

Po otwarciu uderzył zapach kandyzowanych, cukrowych, ale i w miarę charakternych śliwek. Miały cierpkawo-kwaskawą nutkę, wiążącą się z nibsami, a więc ziarnami kakao i może kilkoma kawy. Te sprawiały wrażenie specyficznie soczyście-cierpkich. Pomyślałam o czarnej ziemi, przy której stała nutka palenia... Jakby palonej ziemi? Nie była jednak głęboka, wszystkiemu towarzyszyło wrażenie jak przy wsadzeniu nosa do słoika z rozpuszczalną kawą w granulkach. Doszukałam się jeszcze kadzidlano-gorzkawych, niby soczystych a scukrzonych rodzynek. Do tego kompozycja była niewątpliwie maślana i ogólnie wysoce słodka. Nie taka jednak czysto cukrowa, a też znacząco waniliowa.

Tabliczka wyglądała na tłusto-kremową, w dotyku też się taka wydawała. Przy łamaniu okazała się porządnie twarda. Trzaskała głośno i w sposób, jakby była bardzo pełna.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, łatwo mięknąc. Przypominała tłusty aksamit, czasem wygładzała się, że wyłapywałam w niej śliskawy element. Choć tłusta, wyszła rzadkawo, bez takiej esencjonalnej, zalepiającej gęstości. Rzedła jak rozpuszczane masło, trochę też wodniście.

W smaku pierwsza przywitała się kawa. Okazałą się gorzka i cierpkawa. Pomyślałam o suchych granulkach rozpuszczalnej, ale zaraz zmieniła swój charakter. Pojawiły się myśli o średnio palonych ziarnach, z czającą się swoistą soczystością. Taką o charakterze przejrzałych wiśni? 

Prędko pojawiła się słodycz. Miała charakter lekko palonego karmelu, a dopiero potem białego cukru. Cukier robił się coraz mniej palony, a coraz bardziej zaczął jakby oblegać... śliwki? Pomyślałam o suszonych, ale jakiś cukrowych śliwkach (nie jadłam tego, ale to może dziwny twór "sugar plums"?). Zrobiły się cukrowo-kandyzowane. Do tego znów pomyślałam o miękkich, przejrzałych i słodkich wiśniach. Nuta słodkich, lekko cierpkawych śliwek z tyłu pobrzmiewała, próbowała coś ugrać... Zacukrzony kompot z suszu? Śliwki trochę mieszały się z wiśniami. Paloność właśnie w tym wątku się uplasowała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kawa wciąż miała się nieźle, ale z czarnej ziarnistej zrobiła się delikatną kawą ze śmietanką. Chwilami to wręcz śmietankowa wydawała się baza. Podkreślała ją wanilia, ewidentnie podwyższająca też słodycz.

Gorzkość słabła, cierpkość jednak wciąż walczyła. Choć śmietankowo-maślana toń zagarnęła sobie ogromną część kompozycji, z czasem pokazywały się jeszcze nuty ziemi i nibsów kakao. Średnio palonych, wciąż lekko soczystych. Ta paloność wiązała się z soczystością właśnie. Wyskoczyły na moment niemożliwie scukrzone rodzynki, właśnie z namiastką kwasku. Pomyślałam o cytrynowo-śliwkowym i do gęstości zacukrzonym kompocie. Do tego trochę suszonych, które czy to się zsysa z pestki, czy nią lekko przeszły. Do głowy przyszła mi bowiem leciutka nuta właśnie pestek śliwek. 

W posmaku został lekki, soczysty kwasek zacukrzonych śliwek i rodzynek, ogólne wysokie poczucie przesłodzenia karmelowo-waniliowo-cukrowego i lekka cierpkość a'la kawa i nibsy kakao. Z nutką palenia, odrobinką ziemi, ale jakby zagubionych w tym wszystkim.

Całość wyszła zaskakująco dobrze jak na 64%, ale jednocześnie za słodko. Przy trzeciej kostce zaczęło mnie to już nużyć - przez poziom słodyczy przy niziutkiej gorzkości. Podobało mi się, że nie była ani za mocno maślano-złagodzona, ani też przepalona. Gorzkawość kakao trochę niedomagała, ale była i to z w miarę przyjemną cierpkością. Kawa i ziemia, śliwki i rodzynki - nuty przyjemne, szkoda tylko, że kawę przygłuszono śmietanką, kompot zacukrzono, a śliwki zdążyły się scukrzyć. I tak jednak wydaje się, że w swojej kategorii, to bardzo dobra propozycja.
Przez jednak jej poziom słodyczy i mój poziom odporności na nią, robiłam dwa podejścia na uczelni: raz zjadłam 3 kostki i się zasłodziłam, a drugim razem 1 i z racji, że już ją znałam, więc nie było elementu "odkrywania", wystarczyło, by zmęczyć. Jako że jednak wyrzucać głupio, kończyć pomogła Mama, nielubiąca ciemnych, ale lubiąca czasem "coś słodkiego dojeść" (cokolwiek). Reszta rozłożyła się u niej na 3 podejścia i smakowała jej raz prawie wcale, raz lepiej, raz gorzej. Nut w niej nie czuła, ale podsumowała: "to taka czekolada dobra, gdybym np. przyszła do ciebie w gości i tak poczęstować, po kostce obie bez problemu zjemy, ale żadnej z nas nie chwyci. Albo komuś jako ostrożny prezent, by nie przegiąć z truskawkowym Wedlem czy jakimś szatanem 90%". I myślę, że tym samym uchwyciła meritum, a także to, po co i komu są produkowane tabliczki w okolicach 60% (bo ja już z ich istnieniem mam problem - kogoś, kto lubi porządnie ciemne nie zadowolą, a kogoś, kto woli mleczne itp. i tak nie przekonają).


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, ziarna wanilii

czwartek, 5 marca 2020

Libeert Ecuador 71 % ciemna z Ekwadoru

Do marki Libeert zdążyłam już zapałać sympatią, więc degustacja kolejnej jej propozycji zapowiadała się podwójnie dobrze. Nie miałam ochoty na niespodzianki, więc cieszyłam się, iż ostatnia posiadana jest właśnie z ekwadorskiego kakao - smacznego, czy to w wydaniu uproszczonym, czy ambitniejszym (jak ja kocham te kwiaty, kawo-ziemię i cytrusy!). Trochę jednak dziwił fakt, że akurat ta ma o 2 % kakao mniej niż inne z linii plantacyjnej. Wewnątrz opakowania znalazłam, z jakiego konkretnie (Nacional) została wykonana.

Libeert Ecuador 71 % to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao Nacional z Ekwadoru.

Po otwarciu poczułam zapach mocno palonej, fusiastej kawy oraz naturalnie przełamaną słodycz skórki pomarańczowej. Po chwili wzrósł motyw palenia jako jego samego, zostało sprowadzone do niemal węglowej postaci, a soczystość owoców zrobiła się bardziej cytrusowa. Miałam wrażenie, że słodycz się od niej trochę oddzieliła, idąc w kierunku kwiatów ciężkich i z dziwnym zapachem (wygooglowałam: takie coś jak aksamitki?).

W dotyku tabliczka wydawała się sucho-ulepkowa i w sucho-kruchy sposób trzaskała. Dość głośno, co cieszy, ale łamiąc się niezbyt po liniach podziału, co już nie cieszyło.
W ustach rozpływała się łatwo, mimo że powoli. Miękła i opływała zalepiającymi, lekko tłustawymi smugami. Pobrzmiewała w niej jakby słodzikowa wodnistość, minimalna suchawość, ale w zasadzie można ją uznać za zadowalająco, przeciętnie kremową.

Gdy tylko zrobiłam kęs, poczułam waniliową (taką trochę "waniliowatą", nie zaś czysto-najprawdziwszą), ciężką słodycz. 

Podążał za nią słodko-palony, nienachalnie gorzki smak przywodzący na myśl czarną, ale dość łagodną i słodką kawę. Może o palonokarmelowych zapędach? Albo w ogóle w towarzystwie czegoś karmelowo-waniliowego? Pomyślałam o sucho-miękkawych, okrągłych biszkopcikach.

Na pewno gorzkość, która się rozeszła, była palona. Fusiastość kawy stała się węglem, samą zaś kawę osnuł szary, gęsty dym. Goryczka rosła, mniej więcej w połowie sugerując likier.
Również w połowie, przy całej tej słodyczy, goryczka zarysowała także suszone plastry pomarańczy, lekko soczyste, choć podsuszane i... wiążące się z "ciężką" rześkością. Daleko w tle wyłapałam duszące kwiaty, które przez konsystencję skojarzyły mi się trochę ze słodzikiem. A może to przez aluzję wiszącej kwaskawości cytrusów (która nie nadeszła)?

Paloność, karmel i dymny likier w drugiej połowie, po przemieszaniu się z jajeczno-pszenicznymi biszkoptami, skojarzyły mi się z jakimś tworem zabajone. Tylko że jak na takie coś, niezasładzającym. Zrobiło się słodko-goryczkowato i dość charakternie. Chwilami dym i kawa przysłaniały resztę, chwilami odpuszczały, nie tracąc na znaczeniu.

W posmaku pozostał właśnie gorzkawy dym, słodycz... waniliowato-palona, a także lekko cierpkawa suszkowatość czy to nieco owocowa, czy jakiegoś wypieku... czy nawet suchej, zmielonej kawy. Po paru sekundach na pewno czułam nibsy kakaowe.

Całość była smaczna i ciekawa, a jednocześnie prosta i bez szaleństw. W miarę niska słodycz i dominująca, acz przystępna gorzkość wydawały mi się zalatywać budżetówką, ale w ogólnym odbiorze aż tak to nie przeszkadzało. Dym i kawa, silna paloność oraz waniliowato-zabajone biszkopty to dobre połączenie (acz ta waniliowatość za bardzo z aromatu mi się wydała). Kwiaty zaś po prostu były dziwne. Czekolada zadowalająca, ale nie zachwycająca.

Swoją drogą, pojęcia nie mam, co miał na myśli producent z tym "humusem". Hummusem w sensie hammusem? Jeśli tak, to... nie. Ja tu czułam jajeczno-pszeniczne biszkopty, acz uwierzę, że może o nie chodzić (w sumie ich nie jadłam chyba od kilkunastu lat; to tylko wyobrażenie).


ocena: 8/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: 12,99 zł (za 80g)
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat waniliowy

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Libeert Vietnam 73 % ciemna z Wietnamu

Przy Libeert Lemon & Ginger stwierdziłam, że z chęcią spróbowałabym innych czekolad tej marki, myśląc właśnie o czystych. Obecnie takie cieszą mnie najbardziej, już od dłuższego czasu. Jakiś rok przed opublikowaniem tej recenzji (albo i dawniej) rzuciłam się na Piotry i Pawły w poszukiwaniu czekolad, których zdobycie gdzie indziej byłoby mało prawdopodobne albo niemożliwe (jak w przypadku marki własnej, której wtedy już wstrzymali produkcję, a mi udało się dorwać ostatnie). Z Libeert już też wyboru nie było; znalazłam jakieś resztki. Aż dziwne, że uchowała się z Wietnamu, a więc z regionu, który zaczęłam uwielbiam dzięki jednej z ulubionych marek, Marou.

Libeert Vietnam 73 % to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao trinitario z Wietnamu.

Po rozerwaniu sreberka zaskoczył mnie niespotykanie wytrawny zapach reprezentujący mocne palenie, podchodzące wręcz pod przypalone danie z serem i makaronem... Było w tym coś soczystego w wędzony (niemal mięsny... ale nie że mięso jako ono samo) sposób. Po dłuższej chwili ustabilizowało się raczej jako niejednoznaczne, niewyraziste kawa i pierniczki w polewie kakaowej. W dziwna soczystości (początkowo wytrawnej i wędzonej) z czasem ujawniły się owoce. Trochę kwaśno-goryczkowatych cytrusów, ciemnych owoców leśnych, może jakiś suszonych śliwek... albo cierpkawe galaretki czy dżemy ze śliwek i leśnych, podkręconych cytrusami?

Tabliczka w dotyku wydawała się suchawa, a przy łamaniu twardo-krucha. Trzaskała donośnie i w jakby pusty sposób. Przy odgryzaniu kawałka wydawała zdrowe chrupnięcia i ogólnie właśnie chrupka się wydawała.
W ustach potrzebowała trochę czasu; rozpływała się powoli, z lekkim oporem, ale jednak. Stawała się miękkawą, dość plastyczną, mimo że jednocześnie zwartą masą. Kojarzyła się trochę z kremem, trochę z  plasteliną, sprawiając wrażenie krucho-rozpadającej się. Była kremowo-tłusta, lekko lepiąca, acz pobrzmiewało w niej lekkie rozwodnienie. Pod koniec wydała mi się bardziej sucho-ściągająca, acz wciąż tłusta.

W smaku jako pierwsza pomknęła przypalona nuta, którą szybko dogoniła kawa, rysując obraz (wyidealizowanej) zadymionej palarni kawy, palonych ziaren, na których ktoś już kawę zaparzył i...

...niemal natychmiast dosłodził. Na myśl przyszła mi łagodna kawa, może nawet z mlekiem, a więc jakieś cappuccino czy latte. I to chyba w wersji lekko waniliowej.

Zaraz jednak spod tego zaczęła się odzywać... goryczkowato-cierpka lurowatość? Nienachalny dym? Gorzkość zawalczyła o swoje, zastępując mleczną kawę słodką kawą, do której podano pierniki w polewie kakaowej / czekoladowej. Zahaczyło to o maślaność, ale zaraz pojawiło się i zakryło ją mnóstwo gorzkiego dymu i podwędzanych sugestii.

Nagle poczułam kwaskawe ukłucie. Jedno, drugie... Z tyłu kompozycję zaczęły atakować soczyste owoce. Cały czas przewijały się cytrusy, ale najpierw skupiłam się na  leśnych, z czerwonymi porzeczkami na czele, potem zaś... doszło do tego tyle cierpkości, baza zrobiła się mocno palono-wędzona, że pomyślałam o śliwkach albo raczej o... niejednoznacznych galaretkach o smaku śliwek - ciemnawych owoców leśnych (porzeczki... już nie tylko czerwone).

Gorzkawa baza mieszała się z waniliowato-pudrową słodyczą sprowadzając ją w trochę serowe klimaty (mozzarella? wędzony twaróg?). Na myśl przyszedł mi też łagodny, pszenny makaron. Słodycz w drugiej połowie udanie przełamała soczysta kwaskawość. Należała do cytrusów, w tym do kwaśno-goryczkowatej (bo ze skórką) cytryny. Jakby z... ziemiście-cytrusowej kawy.

Bliżej końca kawa wyszła na pierwszy plan, odganiając słodycz zupełnie. Jej palone ziarna zdawały się ziemiste i mocne, nie zaś przepalono-suche. Przejawiały soczystość. Wydała mi się soczystością dziwnie wytrawną, cierpką, może ściągającą. Znów pomyślałam wręcz o przypalonym makaronowo-serowym daniu w towarzystwie czarnej kawy i dymu.

Cierpkość takowej kawy pozostała w posmaku. Wraz z gorzkim dymem i mocną nutą paloną. Czułam również jakby łagodne wyciszenie i pobrzmiewającą soczystość... nie tylko owocową, ale właśnie też kawy, taką dziwną. Oprócz tego dość mocno ściągnęła.

Całość, zwłaszcza cierpko-przypalone i owocowe (głównie czerwone porzeczki, śliwki) nuty bardzo odlegle można nazwać gorszą wersją Marou Ba Ria 76 %. Śliwkowo-mleczne akcenty przy wytrawności przywiodły mi na myśl Marou Lam Dong 74%, ale też gorszą oczywiście.

Gdybym nie znała nut Wietnamu, a więc dziwnej wytrawności, dymno-przypalonych nut i niejednoznacznej, kwaśnej mieszaniny owoców pomyślałabym pewnie, że średnio im wyszła, bo konsystencję miała kiepskiej czekolady. Pachniała ryzykownie, chwilami wydawała się chamska, ale w tym wszystkim... smaczna. Porównując do innych jedzonych z regionu, bardzo złagodzona, ale wcale nie mocno słodka, wciąż gorzko-kwaśna, cierpka. Słodycz miała tu jednak chwilami nieprzyjemny wydźwięk (przez aromat waniliowy? gdyby go wywalili, na pewno byłoby lepiej, bo miałam wrażenie, że stał też za nutą galaretek.)
Mogła być lepsza, ale i tak wyszła bardzo dobrze.


ocena: 8/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: 12,99 zł (za 80g)
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat wanilii

niedziela, 18 sierpnia 2019

Libeert Organic Dark Chocolate 70 % ciemna

Po smacznej Libeert Lemon & Ginger uznałam, że warto byłoby bliżej przyjrzeć się tej marce. Sama czekolada w przypadku tamtej była zagłuszona dodatkiem, więc (po długim okresie czasu) jako drugą postanowiłam zjeść właśnie tę. Czystą, zwykłą aż miło. Co to za marka? Zaczęło się w 1923 od belgijskiej czekoladziarni zajmującej się czekoladowymi figurkami... ale to nieistotne. W 2013 do biznesu weszło kolejne już pokolenie, w 2015 nazwę zmieniono na Libeert i podjęto wyzwania rzucane przez dzisiejszy świat. Za punkt honoru właściciele obrali stawianie na jakość, nie ilość. Zaczęli poszukać ciekawych smaków na organicznych farmach w rozmaitych krajach.

Libeert Organic Dark Chocolate 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao.

Po rozerwaniu sreberka poczułam znacząco palony, trochę pieczony zapach, niesugerujący jednak silnej gorzkości. Co najwyżej goryczkowatość. I była to goryczkowatość ciemnego miodu, mieszająca się z orzechowo-drzewnym motywem. Nazwałabym to taką... orzechową roślinnością. Oczami wyobraźni zobaczyłam drzewa iglaste i podsuszone gałązki z igliwiem. Pieczoność podsunęła tosty - polane miodem i... chyba z odrobiną słodkiego dżemu z żółtych owoców (brzoskwinia / morela?).

W dotyku tabliczka wydała mi się dość tłusta, jednak przy łamaniu trafiłam na przyjemną twardość. Trzaskała ładnie, łącząc w sobie sugestię gęstości i suchości.
W ustach rozpływała się nieco zbyt opornie. W zasadzie łatwo, mięknąc (i to na szczęście nie przesadnie, a w sposób przystający ciemnej czekoladzie), mimo że długo pozostawała zwartym, tłustym kawałkiem, lekko tylko zalepiając gładko-kremowymi smugami, którymi jakby opływała. Na sam koniec zaś robiła się nieco bardziej sucha, ale nie pylista.

W trakcie robienia kęsa mignął mi słodki chłodek lukrecji. Po ustach rozszedł się palony motyw, co wraz z pierwszym skojarzeniem przełożyło się na suszkowatą ziołowość.
Palony smak roztoczył przystępną, szlachetną goryczkę.

W palonym klimacie po chwili odnalazła się również słodycz. Pomyślałam o karmelizowanym ciemnym miodzie / miodzie opływającym coś pieczonego (tosty?). Chwilami suchawa ziołowość / suszkowatość sugerowała niemal miodowe figi. Można tu chyba mówić też o kwiatowej mgiełce. Stonowana, ale jednak znacząca słodycz była o tyle bardziej wyeksponowana, że mieszała się z maślanością.

We wszystkim tym był jakiś duch orzechów. Zwłaszcza mniej więcej w połowie rozpływania się kawałka miałam takie poczucie... W tym miodzie może się jakieś utopiły? Maślaność typowa dla tłuszczu kakaowego (właśnie lekko orzechowa), pieczony twór / tosty (cieplutki, z topiącym się na wierzchu masłem) również kierowały się w stronę orzechów. Była w tym pewna przyjemna, naturalna gorzkość - jak orzechów ze skórkami? Oto orzechowe tosty znów przypomniały o drzewach i... tej suszonej, trochę bardziej kwiatowej roślinności?

Rośliność, ta bardziej kwiatowa, tchnęła życie i uwypukliły delikatną soczystość. Zioła prawie zupełnie zmieniły się w figi, a z goryczki uwolnił się akcent skórki cytrusów (cytryna / pomarańcza). Spowodowały pojawienie się na wypieku, wśród orzechów, odrobiny dżemu z żółtych owoców. Obstawiałabym dżem z brzoskwini i moreli, wciąż z pomarańczą. Wmieszał się w słodycz.

Bliżej końca, słodycz powoli odchodziła na tyły, zamieniając się z ziołową nutką z tła. Ta w dużej mierze weszła w orzechowo-drzewną gorzkość, uwypuklając ją. Wzrosła ogólna suchawość, suszoność i poczucie palenia.

Po zjedzeniu pozostał dość sucho-goryczkowaty posmak przedstawiający zioła i skórki orzechów. Było to takie... palono-suche, ale nie całkiem suche. Osnute mgiełką pewnej roślinnej lekkości: igliwia, ziołowości... Owoce wydały mi się tak odległe, że prawie nieobecne, ale gdzieś w głowie cały czas siedziały.

Całość wyszła bardzo zacnie, choć niestety nie bez wad. Najpierw nie mogłam skojarzyć, z jaką przepyszną czekoladą mi się kojarzyła, ale... w końcu mi się udało. Figi i orzechowo-drewniane smaki, goryczkowata słodycz... przecież to nuty z mojej kochanej Duffy's Panama Tierra Oscura 72 %! Duffy's jednak miała o wiele więcej nut, była głębsza, kwaskowato-owocowa (właśnie bardzo bogata w owoce, właśnie między innymi żółte). To jakby jej uproszczona podróbka, złagodzona i wyciszona maślanością - co właśnie uważam za dużą szkodę. Ogólnie bowiem Libeert nie smakowała tanio. Tak szlachetnie-głęboko jak wszelkie Duffy's, Domori itd. oczywiście też nie, ale czuć, że reprezentuje wysoką jakość.
Widziała mi się jako bardziej suszkowata, ziołowo-orzechowa, suszonoowocowa wersja Tesco finest Ecuadorian 74 %, choć Libeert była bardziej maślano-drzewna i palono-pieczona. Czuć w niej jednak o wiele, wiele mniej masła niż w Hachez 77 % Classic.
Nie wiem, skąd pochodzi kakao, z którego zrobiono tę czekoladę, jednak obstawiam, że m.in. z Ekwadoru. Marka ma też właśnie plantacyjne stamtąd, więc będę miała okazję sprawdzić, ile nut się pokrywa. Może jednak rzeczywiście także z Panamy coś dorzucili?


ocena: 9/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: około 10 zł
kaloryczność: 573 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy

PS Przy tej czekoladzie aż czuję potrzebę wyjaśnienia: gdy piszę o maślaności, zazwyczaj chodzi mi o ten taki chyba "maślany" smak tłuszczu kakaowego. Nie raz czytałam, że przypomina "delikatne orzechowe / czekoladowe masło", sama mam podobne odczucia, choć... w sumie nie pamiętam smaku masła tak po prostu (nie jem go od lat, bo nie lubię). Zwłaszcza w tym przypadku, to coś bardzo specyficznego - takie orzechowawe masło, nie mające oczywiście nic wspólnego z masłem orzechowym.

czwartek, 15 lutego 2018

Libeert Organic Dark Chocolate Lemon & Ginger ciemna 60 % ze skórką cytrynową i imbirem

Czekoladę tę kupiłam w ciemno, gdy podczas pobytu u Taty trafiłam na nią w Piotrze i Pawle. Lubię imbirowo-cytrusowe curry, więc stwierdziłam, że to połączenie powinno mi i w czekoladzie posmakować. Tym bardziej, że miała zacny skład. Nie nastawiałam się jednak na nic nadzwyczajnego. Jak się okazało: błędnie. Ta belgijska marka jest bowiem nadzwyczajna, choć nie w tym sensie, co teraz pewnie myślicie. Otóż jej nazwa została zmieniona jakiś czas temu przez wzgląd na tzw. państwo islamskie. Dlaczego? Pierwotnie nazywała się ISIS (znaczy się "IS" od Italo Suisse), co obecnie byłoby... ekhem, wiadomo. No i jest Libeert. To tekst nie na miejscu, ale nie mogę się powstrzymać. Czyż ta tabliczka nie zapowiadała się bombowo?

Libeert Organic Dark Chocolate Lemon & Ginger to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao ze skórką cytrynową i imbirem.

Po otwarciu poczułam niewiarygodnie soczysty zapach cytryn. Obok tego jawił się, również dość soczysty, motyw naturalnie "kwiatowo-perfumowo-mydlanego" imbiru, wkomponowanego w schodzącą na dalszy plan łagodną czekoladę (w trakcie degustacji uznałam, że i ona odpowiadała za kwiatowy motyw).

Matowa tabliczka była twarda i bogato wypełniona różnej wielkości skórkami.
Rozpływała się gładko i nietłusto, bez zalepiania, ale i nie "sucho". Skojarzyła mi się trochę z ciemnymi czekoladami Zotter, tylko że tu na rozpuszczaniu się samej czekolady trudno było się skupić - tak najeżona chrupiąco-jędrnymi skórkami była. Wydały mi się lekko podsuszone (dzięki temu przyjemnie chrzęszcząco-chrupiące), ale i niewiarygodnie świeże - wypływała z nich sok.

Od samego początku wyraźnie czuć naturalną cytrynę - głównie w postaci "gorzko skórkowej", ale i trochę jako cały, świeży owoc, choć kwasek się nie pojawiał. Smak nabierał siły wraz z rozpływaniem się kawałka, ale cały czas pozostawał przystępny, wręcz subtelny.

Przez większość jedzenia była to zaskakująco "słodka cytryna" za sprawą ciemnoczekoladowej słodyczy - również wyczuwalnej od początku. Delikatna czekoladowa baza wydała mi się lekko palono-odymiona, z łagodnego kakao. Oczami wyobraźni zobaczyłam mnóstwo kwiatów (obstawiam, że czekoladę zrobili m.in. z ekwadorskiego kakao). Był to obraz bardzo żywy i utrzymujący się długo.

Płatki kwiatów przyozdobione rosą... bo nie zabrakło takiej... wilgotnej rześkości. Była soczysta, cytrusowo-słodko-mydlana; zespajała cytrynę i czekoladę. Imbir wyszedł świeżo i subtelnie, jakby był jedynie spoiwem, nie osobnym smakiem, choć pod koniec nakręcał się przy skórkach cytryny.

Pod koniec pojawiała się nuta dymu i gorzkość, w dużej mierze cytrusowa; wciąż przystępna, nienachalna. Kwiatowo-imbirowe, słodkie smaczki świetnie przy tym wyszły.
W ustach pozostawał głównie posmak cytrynowych skórek.

Tabliczka wyszła bardzo cytrynowo skórkowo, ale wcale nie mocno gorzko. Była dosadna, ale nie ofensywna. To propozycja o łagodnym charakterze, ale na pewno nie o mdłym czy za delikatnym smaku. Kakao harmonijnie wpisało się w cytrusową kwiatowość, ale... ja miałam wrażenie, że aż za bardzo. Jakoś samej czekoladowości mi tu brakowało (czekolada podporządkowała się cytrynie).

I tak mi jednak smakowała i z chęcią spróbowałabym innych czekolad tej marki; tę polecam wszystkim. Na tak naturalne i łagodne, ale nie mdłe, wydanie cytryn i imbiru trafiłam chyba po raz pierwszy.


ocena: 8/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: 12,99 zł
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada 96,9% (miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa), skórka cytryny 3%, aromat imbirowy 0,1%