Tę czekoladę dostałam od Tomka od instagramowych recenzji herbat, bo... on jej nie chciał, więc dorzucił mi do przesyłki. Ja bowiem za jego pośrednictwem kupiłam parę czekolad, o czym wspomniałam przy Prime Indonesia West Bali 70 %. Libeert w zasadzie wydaje się dobrą marką, jednak niska zawartość 64% kakao sprawiła, że tabliczkę przeznaczyłam na uczelniany dzień, zakładając, że może mi nie podejść. Od razu też przypomniała mi się Cachet Peru 64 % czy Moser Roth Privat Chocolatiers 64% Peru - co też producenci mają z pewnym łączeniem regionu z zawartością? Dziwne zgranie. Zainteresowałam się jednak, czy także smakowe.
(Libeert) Fair Pure Chocolate Peru 64% to ciemna czekolada o zawartości 64 % kakao z Peru.
Po otwarciu uderzył zapach kandyzowanych, cukrowych, ale i w miarę charakternych śliwek. Miały cierpkawo-kwaskawą nutkę, wiążącą się z nibsami, a więc ziarnami kakao i może kilkoma kawy. Te sprawiały wrażenie specyficznie soczyście-cierpkich. Pomyślałam o czarnej ziemi, przy której stała nutka palenia... Jakby palonej ziemi? Nie była jednak głęboka, wszystkiemu towarzyszyło wrażenie jak przy wsadzeniu nosa do słoika z rozpuszczalną kawą w granulkach. Doszukałam się jeszcze kadzidlano-gorzkawych, niby soczystych a scukrzonych rodzynek. Do tego kompozycja była niewątpliwie maślana i ogólnie wysoce słodka. Nie taka jednak czysto cukrowa, a też znacząco waniliowa.
Tabliczka wyglądała na tłusto-kremową, w dotyku też się taka wydawała. Przy łamaniu okazała się porządnie twarda. Trzaskała głośno i w sposób, jakby była bardzo pełna.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, łatwo mięknąc. Przypominała tłusty aksamit, czasem wygładzała się, że wyłapywałam w niej śliskawy element. Choć tłusta, wyszła rzadkawo, bez takiej esencjonalnej, zalepiającej gęstości. Rzedła jak rozpuszczane masło, trochę też wodniście.
W smaku pierwsza przywitała się kawa. Okazałą się gorzka i cierpkawa. Pomyślałam o suchych granulkach rozpuszczalnej, ale zaraz zmieniła swój charakter. Pojawiły się myśli o średnio palonych ziarnach, z czającą się swoistą soczystością. Taką o charakterze przejrzałych wiśni?
Prędko pojawiła się słodycz. Miała charakter lekko palonego karmelu, a dopiero potem białego cukru. Cukier robił się coraz mniej palony, a coraz bardziej zaczął jakby oblegać... śliwki? Pomyślałam o suszonych, ale jakiś cukrowych śliwkach (nie jadłam tego, ale to może dziwny twór "sugar plums"?). Zrobiły się cukrowo-kandyzowane. Do tego znów pomyślałam o miękkich, przejrzałych i słodkich wiśniach. Nuta słodkich, lekko cierpkawych śliwek z tyłu pobrzmiewała, próbowała coś ugrać... Zacukrzony kompot z suszu? Śliwki trochę mieszały się z wiśniami. Paloność właśnie w tym wątku się uplasowała.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kawa wciąż miała się nieźle, ale z czarnej ziarnistej zrobiła się delikatną kawą ze śmietanką. Chwilami to wręcz śmietankowa wydawała się baza. Podkreślała ją wanilia, ewidentnie podwyższająca też słodycz.
Gorzkość słabła, cierpkość jednak wciąż walczyła. Choć śmietankowo-maślana toń zagarnęła sobie ogromną część kompozycji, z czasem pokazywały się jeszcze nuty ziemi i nibsów kakao. Średnio palonych, wciąż lekko soczystych. Ta paloność wiązała się z soczystością właśnie. Wyskoczyły na moment niemożliwie scukrzone rodzynki, właśnie z namiastką kwasku. Pomyślałam o cytrynowo-śliwkowym i do gęstości zacukrzonym kompocie. Do tego trochę suszonych, które czy to się zsysa z pestki, czy nią lekko przeszły. Do głowy przyszła mi bowiem leciutka nuta właśnie pestek śliwek.
W posmaku został lekki, soczysty kwasek zacukrzonych śliwek i rodzynek, ogólne wysokie poczucie przesłodzenia karmelowo-waniliowo-cukrowego i lekka cierpkość a'la kawa i nibsy kakao. Z nutką palenia, odrobinką ziemi, ale jakby zagubionych w tym wszystkim.
Całość wyszła zaskakująco dobrze jak na 64%, ale jednocześnie za słodko. Przy trzeciej kostce zaczęło mnie to już nużyć - przez poziom słodyczy przy niziutkiej gorzkości. Podobało mi się, że nie była ani za mocno maślano-złagodzona, ani też przepalona. Gorzkawość kakao trochę niedomagała, ale była i to z w miarę przyjemną cierpkością. Kawa i ziemia, śliwki i rodzynki - nuty przyjemne, szkoda tylko, że kawę przygłuszono śmietanką, kompot zacukrzono, a śliwki zdążyły się scukrzyć. I tak jednak wydaje się, że w swojej kategorii, to bardzo dobra propozycja.
Przez jednak jej poziom słodyczy i mój poziom odporności na nią, robiłam dwa podejścia na uczelni: raz zjadłam 3 kostki i się zasłodziłam, a drugim razem 1 i z racji, że już ją znałam, więc nie było elementu "odkrywania", wystarczyło, by zmęczyć. Jako że jednak wyrzucać głupio, kończyć pomogła Mama, nielubiąca ciemnych, ale lubiąca czasem "coś słodkiego dojeść" (cokolwiek). Reszta rozłożyła się u niej na 3 podejścia i smakowała jej raz prawie wcale, raz lepiej, raz gorzej. Nut w niej nie czuła, ale podsumowała: "to taka czekolada dobra, gdybym np. przyszła do ciebie w gości i tak poczęstować, po kostce obie bez problemu zjemy, ale żadnej z nas nie chwyci. Albo komuś jako ostrożny prezent, by nie przegiąć z truskawkowym Wedlem czy jakimś szatanem 90%". I myślę, że tym samym uchwyciła meritum, a także to, po co i komu są produkowane tabliczki w okolicach 60% (bo ja już z ich istnieniem mam problem - kogoś, kto lubi porządnie ciemne nie zadowolą, a kogoś, kto woli mleczne itp. i tak nie przekonają).
ocena: 8/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, ziarna wanilii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.