sobota, 21 stycznia 2023

Chapon Cuba Torrefaction Longue / Conchage Long ciemna 74 % z Kuby

Jakiś czas temu zorientowałam się, że specjalnie kolejne jedzone Chapon przedzielam innymi czekoladami nie tylko, by była rozmaitość na blogu, ale też by wydłużyć przygodę z marką. W końcu jednak poczułam ogromną ochotę właśnie na nią, ale! Ale chciałam jakąś pojedynczą, nie zaś z tych, co miałam do porównywania (np. ten sam kraj, a różne regiony). Kuba wydawała się idealna. O tym regionie myślę zawsze z ostrożnością. Beskid i Pralus zachwyciły mnie, ale kakao stamtąd wydaje mi się zawsze właśnie balansować na linie pyszności nad przepaścią dziwności, która mogłaby nie być w pełni przyjemna.
Przy tej tabliczce zaczęłam się też znowu zastanawiać, dlaczego producent w niektórych przypadkach te same opakowania daje innym krajom. Są piękne i chciałabym jak najwięcej różnych, to raz, ale dwa - to okropnie mylące (czy napis się zgadza sprawdzałam chyba z 10 razy). Taką samą grafikę otrzymała bowiem także West Papua.

Chapon Cuba Torrefaction Longue / Conchage Long to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao z Kuby, o wydłużonym czasie konszowania.

Po otwarciu uderzył zapach czarnej kawy i czerwonych porzeczek, które od razu wydały mi się "jakieś niesprecyzowane" oraz arbuza. Ten nabierał pewności siebie z czasem. Wnosił rześkość. Czerwone porzeczki z kolei wierciły się, nie chcąc mu się podporządkować. Przywołały wizję tylko co upieczonego, ciepłego ciasto-placka z czerwonymi porzeczkami. Musiał być maślano-drożdżowy, co walczyło o uziemienie, ciężkość kompozycji. Czerwone owoce częściowo aż coś nalewkowego zasugerowały, "dziwne porzeczki" przywołały wsparcie w postaci czereśni i niewielu wiśni. Może też jeżyn? Arbuzowa rześkość górowała, podkreślona kwiatami i szczyptą lukrecji. Te z kolei łączyły go właśnie ze słodyczą... nieco cięższą, a należącą do sporej ilości przypraw korzennych, m.in. cynamonu, goździków. Goździki... łączyły w sobie przyprawy i kwiatki. Do tego dolatywała odrobina drewna sandałowego i karmel. Całość była więc zarówno słodko-owocowo rześka, jak i ciepło-korzenna.

Tabliczka, choć wciąż kremowa była wyjątkowo jak na Chapon sucho-pylista w dotyku. Przy łamaniu wydawała głośne, kruche trzaski. Przekrój wydał mi się niecodziennie gładko-sprasowany, niemal zupełnie gładki.
W ustach rozpływała się powoli i gęsto. Była zbita i zwarta, acz z łatwością zalepiała, pokrywając mazistymi, średnio tłustymi smugami podniebienie i całe usta. Kojarzyła się z idealnie gładkim, kremowym sernikiem. Z czasem bardziej minimalnie soczystym. Znikała niczym mleko, zostawiając na koniec lekką suchość i pylistość.

W smaku pierwszy pojawił się plaster cytryny, posypany cukrem. Ten wilgotniał, nasiąkał i zrobił miejsce słodyczy, która szybko przybrała bardziej karmelowy profil. 
Chwilę później poczułam się, jakbym właśnie zrobiła kęsa maślano-drożdżowego placka, bogato wypełnionego masą z chyba czerwonych porzeczek. Czerwonych owoców na pewno. W dużej mierze słodkich, choć czasem silących się na odrobinkę kwasku.

Obecność zgłosiła lukrecja, po czym się oddaliła, epizodycznie delikatnie wyłaniając się spośród innych nut.

Goryczka skórki cytryny zwróciła na siebie uwagę, po czym cytrynowość zaraz niemal zniknęła. Weszła za to gorzkość trochę palona i znacząco wzrosła. Oto kawa z pianką, ale ewidentnie czarna. Przez pewien czas dominowała. Osnuł ją dym - nie to, że była tak palona, a po prostu do niej dołączył dym kadzidlany, wonny, acz też gorzki. Nieco ją jednak przytłumił.

W tym czasie w owocowej części pojawił się arbuz i rozkręcił rześkość. Pomyślałam o takim średnio słodkim i częściach już jaśniejszych, bliżej skóry. Czerwone owoce reprezentowały słodycz, w czym duży udział miały czereśnie. Czereśnie z dosadniejszym echem wiśni, może jakaś pojedyncza jeżyna i niedojrzała poziomka. 

To nie była jednak jedyna słodycz kompozycji. Prędko zaczęłam trafiać na lukrecjowe podszepty.
Od początku słodycz konsekwentnie rosła, że mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydała mi się ryzykownie wysoka. Na szczęście karmel zrobił się bardzo palony. Dołączyła do niego korzenność, głównie goździki i cynamon. Lukrecjowo-anyżowe wątki rozgościły się wśród nich. Było w tym splocie coś kłująco słodko-ostrego, ale za nic nie nazwę kompozycji ostrą. Cały czas czułam też rześkość, mimo w zasadzie ciepłego charakteru.

To ostatnie z czasem wytłumaczyły goździki. Rozdzieliły się na przyprawę i kwiaty. Ich rześkość i pewna lekkość spotkała się ze średnio soczystym arbuzem. Poczułam też różnobarwne melony i znów pomyślałam o częściach bliżej skóry tych owoców. Arbuz przejawiał nawet pewną goryczkę swej zielonej skóry. Otarło się to o niemal ogórkową wytrawność (ale minimalnie). Kwiaty z czasem też przykrył dym. Dym unoszący się znad liści? Coś tam się tliło, jakby żar próbował trawić zawilgoconą stertę?

Dym i przyprawy korzenne z kolei jakby się podkreślały. Pomyślałam o drewnie sandałowym, liściach tabaki, jeszcze większej ilości korzenia słodkiej lukrecji (z wyciętą ostrością). Mimo wyrazistości, wprowadziła do kompozycji jakby niepewność. Sandałowiec, tabaka dodały trochę jakby smakowej suchości. 

Reszta owoców, a więc czereśnie i porzeczki, zostały natomiast przysłonięte warstwami ciastowymi. Słodkimi i cięższymi, mocno maślano-drożdżowymi. To był jeszcze ciepły wypiek, co z ochotą podkreślił korzenny dym. Z czasem wyszedł na prowadzenie i dominował. Przyprawy w zasadzie też mogły wydobywać się z jakiegoś drożdżowo-maślanego wypieku. Chyba też pianka na czarnej kawie spróbowała o sobie przypomnieć przy okazji.

W posmaku zostały czereśnie, arbuz i owoce... niedookreślone (poziomki?), w tym jeżyny, jakieś ciemniejsze w wersji nalewko-masy oraz goździki zarówno jako kwiaty, jak i przyprawa. Ta mieszała się z ogólną korzennością, też z lukrecją i cynamonem. Do tego czułam tabakę, jej suche, albo jakby palone liście i właśnie trochę gorzkiego dymu. Może z echem kawy?

Czekolada była niezwykle intrygująca. Arbuz, czereśnie, goździki jako przyprawa i kwiaty, duet korzenności i dymu to nuty tak niecodzienne, a wyraźne! Do tego kawa, placek, sporo cukro-karmelu... Niby było bardzo słodko, ale też satysfakcjonująco gorzko. W pewnym momencie zrobiło się aż dziwnie wytrawnie. Kwasek pojawiał się, ale nienachalnie. Zestawienie rześkości i ciepła, ciężkości z nutami tak "lotnymi" wyszło ciekawie, acz niekoniecznie w pełni pysznie w każdej sekundzie. Podobnie wrażenie suchości, ale nie suchość... Wszystko to było dziwne, specyficzne, a jednak ogólnie też smaczne (mam zastrzeżenia typu: arbuza to wolę w pełni soczyście-słodkiego itd.). W dodatku czułam mały zgrzyt między zapachem i smakiem a konsystencją. Jakoś nie do końca jedno z drugim mi pasowało do siebie.

Cierpko-rześko, coś likierowo-cięższego czułam w również kwiatowo-dymnej, palonej Beskid Cuba Baracoa 70%. Miała nuty kawy, kadzidlanego dymu, i egzotyki, ale nie tylko w rozumieniu owoców, ale ogólnie też roślin. Pod tym względem wydają się podobne, jednak ogólnie Beskid była inna, bardziej wiśniowo-cytrusowa, a w dodatku kokosowa. Ogólnie pyszniejsza.
Z klei przyprawy i tabaka, kadzidlany dym, melon przypomniał mi Pralusa Cuba Trinitario 75%. Ten także miał w sobie coś wytrawnego aż nieczekoladowego, a w bardziej wędzonym sensie. Do tego jego słodycz była daktylowo-miodowa, melasowa, więc też wyszedł inaczej tak ogółem.
Chapon na to, jak bardzo mi smakowały, jest tuż za nimi, acz niestety w tyle.


ocena: 8/10
cena: 6,20 € (za 75g)
kaloryczność: 567 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.