wtorek, 10 stycznia 2023

TBros Vietnam Dak Lak 70% ciemna z Wietnamu

Zanim do recenzji, to pozwolę sobie nadmienić, że ten biedny post musiał poczekać dobre parę miesięcy w kolejce, bo chciałam przodem puścić tekst o Dick Taylor Mexico Soconusco 72%, a że tabliczka TBros była taka w zasadzie pojedyncza, padło na nią.
Hej ho, przygodo! Oto miałam poznać kolejną markę z zamówienia z zagranicznej strony. Reine Astrid Cameroon 75% Feves Forastero była, jaka była, Chapon Bolivie Beni 75% mnie w sobie rozkochała, a tu już kolejna ciekawostka. I też o opakowaniu przyciągającym wzrok. Zupełnie jednak w innym sensie niż malownicza Chapon. Od TBros natura aż krzyczała (taki, naturalny, zwykły, że aż piękny, a w środku... jak masa papierowa?). Jako że uważam, że często sukces tkwi w prostocie, przemówiło to do mnie. Marka została założona w 2017 przez przyjaciół ze szkolnej ławki (Truong Minh Thang i Nguyen Duy Thong) w Wietnamie z miłości do kakao i czekolady. Ponoć wszyscy w firmie są traktowani po bratersku (ponoć są jak "bros" od "brothers", czyli taki joł-skrót, jak rozumiem). Pracują bezpośrednio z lokalnymi dostawcami, hodowcami kakao i mają swoje własne metody fermentacji i suszenia ziaren. Wsparcie małych, szanujących się rzemieślników jak zwykle bardzo mi się podoba. Liczyłam, że spodoba mi się także efekt ich pracy.

TBros Vietnam Daklak Socola Den 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Wietnamu z prowincji Dak Lak.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach różnych orzechów, w tym na pewno laskowych oraz śmietanki. Szybko uderzyła myśl o mousse'ie kakaowym, który wyszedł specyficznie grzybowo (to jednak nie były jednoznaczne, zwykłe grzyby). Z czasem, w trakcie degustacji, mnie olśniło. To pieczone, jadalne kasztany. W dodatku leciutko, korzennie-ostrawo przyprawione.  A w pieczoności, obok ich lekkiej wytrawności, także słodycz znalazła sobie miejsce jako mglista nutka pieczonych bananów. Całość była niewątpliwie wysoce słodka, ale raczej za sprawą palonego cukru / karmelu, jakby palonego, przypalonego śmietankowego kajmaku i niemal melasy. We wszystkim tym było pewne ciepło. Daleko w tle może iluzjo-echo wina?

Przy łamaniu wyjątkowo ciemna tabliczka była twarda, ale nie jak kamień, mimo grubości. Trzaskała głośno, aż miło. Jej przekrój wydał mi się niezwykle gładki, jakby sprasowany.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, niezwykle kremowo, wykazując tłustość śmietanki, a do tego idealną gładkość. Okazała się bardzo w tym lekka. Oblepiała usta, jak tylko się dało. 

W smaku pierwsza swoją obecność zgłosiła śmietanka. Pełna, dość mleczna i... słodka. Słodka, że aż nie śmietanka, a śmietankowy... kajmak?

Słodycz błyskawicznie wzrosła, przedstawiając się jak karmel, czyli palony cukier oraz melasa. Pomyślałam o śmietankowym, przypalonym kajmaku, a obok palonym do goryczki cukrze-karmelu. Lekka soczystość zasugerowała muląco słodkie banany... może też właśnie podane jakoś z karmelem, karmelowym sosem.

Wraz z nasilaniem się słodyczy, w sumie w tym samym czasie, pojawiła się i rosła nuta drzew. Wprowadziły subtelną gorzkość. Masywne, poważne drzewa wydały mi się pełne życia, z żywiczną (też słodkawą), soczystością. Do głowy przyszła mi drobna ostrość drzew i ich kory. Pojawiła się lekka cierpkość kakao, która przyniosła motyw grzybowy (ale nie do końca grzybów). Także to wydało mi się lekko soczyste. Przez parę sekund (kontrastowo do słodyczy) bardzo wytrawne, że aż pomyślałam o pieczarkach z pary.

Nagle uderzył smak pieczonych kasztanów. Wsparły je orzechy laskowe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kasztany i laskowce dominowały zupełnie, trochę się przepychając. Kasztany dbały o wytrawność. Raz po raz zasugerowały nawet ciepło... nie tyle "pieczoności", co przypraw? Orzechy zaś pozwoliły sobie podpiąć pod nią słodycz. Łagodziły i przyprawy, i wydźwięk słodyczy, wciskając pośród te różne karmele swoją własną, naturalną słodycz orzechową. Wyszły na przód. 
Pomyślałam o orzechach laskowych w karmelu. Może to... pieczony banan polany nim i sowicie posypany orzechami laskowymi? Mimo otaczającej słodyczy oraz tego, co działo się w oddali, orzechy wysforowały się na długo. Podążało za nimi maślane echo.

Z czasem słodycz i wytrawność znów zwróciły moją uwagę na grzybowo-kakaowy wątek mousse'u kakaowego. Był gorzkawy, przez co zaraz pomyślałam o dymie, jego gorzkawości. Niewiele tu jednak tego. Wyobraziłam sobie czekoladowo-kakaowy tort. Soczystość cały czas plącząca się tu i ówdzie bliżej końca pokusiła się o nutę wiśni, ale płynącą ze śmietankowo-wiśniowego kremu (pewnie jednej z warstw omawianego tortu). Dosłownie widziałam piętrowe ciacho z różową warstwą (i z kakaową, ale pod koniec jaśniejsza była bardziej znacząca). Wniosła przyjemną soczystość. Banany się z nią zmieszały, jakby ośmielając wiśnie-owoce. Rozkręciły się, niosą soczystą cierpkość, słodycz miękkich i dojrzałych sztuk, jedynie z aluzjami do kwasku.

Gdy już słodycz wydała mi się zdecydowanie przesadzona, dym się zbuntował. Choć nie było bardzo palono, to podkreślił gorzkawość. W słodkiej strefie wywalczył palony aż do goryczki cukier, karmel oraz bardziej śmietankowy kajmak. Orzechy laskowe też próbowały wtedy coś ugrać, znów się wybić. Od wiśni mignął motyw jakby rozgrzewania wina, lekko ostrzejszo-cierpkawego.

Właśnie dym i mocno przypalony karmel zostały w posmaku. Czułam lekką cierpkość tego splotu, pyliste kakao i wątek śmietankowo-kasztanowy. Wytrawniejszy, ale łagodny, nie mocno gorzki. W gardle czułam nieco za wysoką słodycz, ale tragedii nie było. Do tego pewne ciepło na języku... ale nie tyle od słodyczy, co jak po winie / grzańcu?

Czekolada bardzo mi smakowała, choć mam zastrzeżenia do aż tak wysokiej słodyczy. Kumulacja tych wszystkich karmelów, kajmaków, potem banany i tort aż trochę męczyły. A jednak nie brak kompozycji wytrawności w postaci drzew, kasztanów i orzechów laskowych (dawno tak jednoznacznie laskowo orzechowej czekolady nie jadłam), kakaowo-grzybowych wątków. Zwłaszcza kasztany były niezwykle intrygujące. Choć owoców pojawiło się niewiele, soczystość bardzo mi do gustu przypadła (i podobał mi się duet bananów i wiśni). Kwaśności brak - raczej by nie pasowała, więc dobrze. Żałuję natomiast, że czułam jedynie gorzkawość, nie gorzkość. Ogólna śmietankowość, także konsystencji, wyszły ciekawie. Wcale nie było za tłusto, a adekwatnie do smaku i wydźwięku. 

Przypomniała mi się maślano-wytrawna, trochę jakby sojowa, fasolkowa Marou Dak Lak 70% o słodyczy gruszek w karmelu i bananów. Była bardziej goryczkowata i trochę jak wino w beczkach; pikantniejsza i charakterniejsza. Bardziej w moim typie, lecz tam coś mi nie zagrało. I choć obie zgarniają 9, to Marou była bliska 10, natomiast TBros to ledwo-ledwo 9. Długo zastanawiałam się, czy nie 8 (przez słodycz).


ocena: 9/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £7.95 (za 70g)
kaloryczność: 616 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić, gdyby była tańsza

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.