Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chocolate Tree. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chocolate Tree. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 marca 2024

Chocolate Tree Ecuador Esmeraldas 85 % Dark ciemna z Ekwadoru

Cenię markę Chocolate Tree, jednak nie jestem jej wielką fanką, bo wydaje mi się, iż jej twórcy celują głównie w odbiorców nastawionych na czekolady z dodatkami. Z czystych ciemnych mają kilka, czasem wpadają nowości. Jest tego akurat tyle, bym mogła sobie na spokojnie od czasu do czasu do jakąś zamówić, gdy już pojawiają się w Sekretach Czekolady. Oczywiście taką, której jeszcze nie znam.

Chocolate Tree Ecuador Esmeraldas 85% Dark to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru, z regionu Chocó.

Po otwarciu poczułam lekkie, rześko-kwaskawe cytrusy, głównie cytrynę, stonowane kwiatami. Mnóstwem, aż lekko ciężkawych, kwiatów. Te były słodkie, jeszcze dosłodzone palonym, ale jakby zgaszonym karmelem. Przy nim zakręciła się maślana sugestia. Z cytrusami trochę mieszało się czerwone, wytrawne wino. Za jego sprawą wemknęły się drobne, ciemne owoce. Wytrawność podkreśliła czarna ziemia. Jakby tak przekopywać się od ciepłej na wierzchu do tej na dnie, wilgotniejszej.

Gruba, konkretna tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno, jako że była bardzo twarda. Jej krawędzie były wręcz ostre. W dotyku wydała mi się lekko pylista.
W ustach utrzymała poczucie lekkiej pylistości. Była bardzo kremowa i gęsta. Rozpływała się powoli, znacząco mięknąc, mimo że kształt w zasadzie utrzymywała do samego końca. Tłustość okazała się średnia, ale dość ciężka, z oleistymi zapędami. Całość i tak jednak odebrałam jako nieco suchawą.

W smaku najpierw pokazała się gorzkość i jakby zawahała się. Orzechy ruszyły za to pewne siebie, acz najpierw wyszły niedookreślone. W pierwszej chwili w ogóle przemknęła mi myśl o kremie / miazdze 100% z miksu orzechów.

Dopiero po chwili wyraźnie poczułam orzechy ziemne oraz laskowe, z wpisaną w nie naturalną słodyczą. Zaraz dołączyły do nich orzechy włoskie. Arachidy wciąż optowały bardziej za kremem orzechowym niż samymi orzechami, ale nie udało im się go przeforsować. Fistaszkowy krem trzymał się tyłów.

W czasie orzechowej prezentacji, rozchodzić zaczęła się słodycz. Poniekąd pomagała orzechowemu kremowi, acz to nie w nim rozlokowała się na dobre. Pierwsze pojawiły się delikatne kwiaty. Prowadził jaśmin, tuż za nim konwalie i inne. Pomyślałam o białych, raczej delikatniejszych. 

Gorzkość nieco wzrosła, a orzechowość znów zaczęła się nieco zamazywać.

Soczyste przebłyski dodatkowo odciągały uwagę od konkretnych orzechów. Wprowadziły rześkość i obiecały kwasek. Pomyślałam o ciemnych - niemal słodko-winnych? - owocach, acz one nie dawały się uchwycić.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość znacząco wzrosła, pomagając sobie nutą czarnej ziemi. Pomyślałam o przekopywaniu się od ziemi suchej, znajdującej się na wierzchu, do tej niżej, wilgotnej. Zepchnęła orzechy jeszcze bardziej na tyły.

Kwiaty zmotywowane gorzkością z drobnych, białych, zmieniły się w cały bukiet o wręcz ciężkawej słodyczy. Tej cały czas dokładał im jeszcze karmel. Miał palony charakter, wydawał się nieco zgaszony, ale wyrazisty. Raz po raz odnotowałam maślaność, która łagodziła słodycz, specjalnie nie ingerując w jej charakter.

Poprzez soczystość weszła kwaśność. Dominowała w niej cytryna, acz otoczona innymi cytrusami. Nie przełożyły się jednak na kwaśność bardzo wysoką. Do głowy przyszła mi bazowo słodkie, acz jednocześnie kwaskawe gruszki deserowe. To też... nie wysoka kwaśność, a raczej rześkość i... 

Cierpkawy kwasek wytrawnego czerwonego wina? Wprowadziło ciemne, drobne owoce, z których to słodko-kwaskawe jagody przejęły kwaśność cytrusów, nieco ją osłabiając zarazem. Po nich pojawiły się jeszcze czarne porzeczki. Wysunęły się na przód, a jagody zmieniły w wiśnie o winnym charakterze.

Za sprawą łagodniejszych nut, ziemia jednak nie zdecydowała się pójść w kierunku tej wilgotnej - wróciła do delikatniejszej, cieplejszej. To zaś związało się z niemal alkoholowym rozgrzewaniem wina.

Wykorzystały to orzechy, wracając z nową mocą. Włoskie i laskowe przemieszały się z częścią ziemi, resztę spychając na tyły. Orzechy były wyraziste, acz z czasem motyw wina też rósł tak, że jedno z drugim się przemieszało. Wyobraziłam sobie jakiś czekoladowo-winny tort, deser z orzechami - głównie włoskimi - zatopionymi w kremowej warstwie. Nutka wina wydawała się aż rozgrzewać, pomagając sobie słodyczą. Trochę to szczypało w język niczym lukrecja.
 
Po zjedzeniu został posmak orzechów włoskich z ziemistym tłem, a także wysokiej słodyczy kwiatów. Wyszły tak... "tulaśnie", ciepło. Zmieszały się z rozgrzewającym, alkoholowym wątkiem jakby z nasączonego winem tortu czekoladowego, w którym przewinęły się też cierpkie, ciemne owoce - czarne porzeczki, może wiśnie.

Czekolada wyszła ciekawie - orzechy laskowe i włoskie wyraźnie zmieniające się w ziemię (i suchą, i wilgotną), a potem wracające zapewniły całości dynamicznego wydźwięku. Nie próżnowały też owoce, które pokazały się z czasem, z kolei jako cytrusy zmieniające się w jagody i czarne porzeczki. Tym bardzo pomogło czerwone wino. Jedynie słodycz była stateczna, mocno kwiatowo-karmelowa. Wszystko to okazało się obrazowe i ciężkawe w pozytywny sposób. Producentowi udało się wydobyć z regionu, co najlepsze, acz lekka smakowa maślaność i struktura suchawa, a z oleistymi zapędami sprawiły, że maksymalnej oceny nie wystawiam.


ocena: 9/10
cena: 21 zł (za 40g; cena półkowa)
kaloryczność: 496 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

piątek, 22 grudnia 2023

Chocolate Tree Colombia Arhuaco 70% Dark ciemna z Kolumbii

Czekolady szkockiej marki Chocolate Tree lubię, ale nigdy nie są moim priorytetem przy składaniu zamówień. Spora część z ich oferty to tabliczki smakowe, więc chyba nie do końca tego samego szukamy w czekoladach z twórcami tych tabliczek. Niemniej czyste, jak w zasadzie wiele z tych z wyższej półki, nazywanych przeze mnie degustacyjnymi, ciekawiły, gdy pojawiła się możliwość ich zamówienia. Ta została zrobiona z ziaren od plemienia Arhuaco (rdzennych mieszkańców Kolumbii).

Chocolate Tree Colombia Arhuaco 70% Dark to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kolumbii, z regionu gór Sierra Nevada.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach bardzo słodkich świeżych moreli i jagód, borówek amerykańskich oraz innych ciemnych, leśnych owoców. Wydawały się niemal czysto słodkie, a słodyczy dodał jeszcze miód i wyraźnie, choć nie za mocno, palony karmel. Równie intensywnie zaprezentowały się surowe migdały. Jakbym chrupała świeże, chrupkie sztuki. Do głowy przyszły mi też słupki migdałów np. zatopione w czekoladzie. W tle majaczyły słodkie truskawki, a do tego cappuccino... migdałowe? 

Gruba tabliczka była spodziewanie bardzo masywnie twarda. W dotyku wydawała się trochę pylista, ale też potencjalnie kremowa. Trzaskała głośno jak suche gałęzie.
W ustach rozpływała się powoli, mięknąc i gnąc się. Zachowywała kształt niemal do końca, serwując mi fala po fali gęstej, kremowo-zamszowej, nieco pylistej mazi.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz, za sprawą której wyobraziłam sobie delikatne, różowo-białe kwiaty migdałów. Dołączył do nich po chwili miód - niby też powiązany z kwiatami, ale wprowadzający do słodyczy poważniejszy akcent.

Szybko rozeszły się też same migdały. Surowe całe, chrupiące sztuki częściowo w delikatnych skórkach - może słodkie migdały kalifornijskie? A do tego delikatne słupki migdałów, jakby prosto z tabliczki mlecznej czekolady z nimi. W dodatku popijanej dość delikatną, prawie nie gorzką kawą.

Za słodyczą, obok słupków migdałów pojawiła się owocowa zapowiedź. Nieśmiało zaznaczyły się morele. Kwiaty... zarysowały wizję krzaczków truskawek z drobnymi białymi kwiatami, jakby obiecującymi słodkie owoce. Wyłapałam jednak też owocową cierpkość.

Za migdałami pojawiło się cappuccino. Jakby za sprawą skórek migdałów jego drobna gorzkość nabrała migdałowego charakteru. Może więc była to lekka kawa, zrobiona z mlekiem migdałowym? Migdały tworzyły pewną łagodność... właśnie niemal mleczność, śmietankowość? Kawa pobrzmiewała delikatnie.

W słodyczy mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odważniej rozbrzmiały owoce. Jakby na krzaczkach wreszcie pojawiły się słodkie, niemal uroczo słodziuteńkie truskawki, a tuż po nich morele. Również bardzo słodkie, acz może z echem kwasku?

W owocowym bukiecie z czasem pojawiły się też słodkie borówki amerykańskie, drobny, kwaśniejszy akcent ciemniejszych owoców... Kwasek przewinął się, ale nie był szczególnie mocny. Coś leciutko kwaskawo-cierpkiego jednak udało mi się uchwycić... Jakby jagodowo-aroniowy dżem? Aronia miała swoje dosłownie dwie sekundy, po czym odeszła na tyły, pobrzmiewając właśnie jako przesłodzony - chyba miodem - dżem z ciemnych leśnych owoców. Borówki zawarły w sobie świeżość, a że zebrało się przy nich mnóstwo kwiatów, słodycz wyszła lekko i soczyście, nie tak bardzo ciężko...

Acz i trochę cięższą słodycz poczułam. Nie w pełni ciężką, ale niebezpiecznie mocną, bo ogólnie zdążyła porządnie wzrosnąć. Miód z początku przedstawił się wyraźnie jako ciemny. Pomyślałam o miodzie ze spadzi iglastej... O ciemnym miodzie leśnym - trochę drzewnym, trochę kwiatowym? Przechodził w karmel.

Bliżej końca słodycz wyraźnie palonego karmelu, jakby jeszcze ciepłego, dominowała i podszepnęła morelom suszony akcent. Świeże owoce zmieszały się z suszonymi, a mi przez myśli przemknęły kruche maślane ciastka z nimi i słupkami migdałów. Cierpkość ciemnych owoców zawisła nad nimi - jakby ktoś się zastanawiał, czy nie zjeść przesłodzonych (miodem?) ciastek posmarowanych dżemem z aronii? Zdobyły się na wyższy kwasek, który przypomniał kawie o - i tak drobnej - gorzkości.

Po zjedzeniu został posmak moreli i migdałów, ale też dużo słodyczy karmelu zrobionego z miodu. Do tego słodycz bardziej soczyście-rześka, reprezentująca borówki amerykańskie oraz soczysta cierpkość ciemnych owoców, w tym aronii jako dżem i jakby tonujące wszystko mleko migdałowe.

Całość była smaczna, choć dla mnie za słodka. Może nie czysto słodka i przecukrzona totalnie, ale po prostu niewiele w niej kwaśności, jedynie jakieś echo, a gorzkość była niska. Leciutkie cappuccino i migdały - zaskakująco jednoznaczne - nie poradziły sobie z natłokiem kwiatów, miodu i karmelu. Ciekawe były myśli o kwiatach migdałów i truskawek, zapowiadających te właśnie. Truskawki, morele i borówki amerykańskie, a nawet aronie i inne ciemne owoce jako dżem wyszły bardzo słodko, acz na szczęście rześko i soczyście. Cierpkość ciemnych owoców, w tym aronii (mimo że i one wystąpiło w słodkiej odsłonie), także wiele dobrego zrobiła (i uratowała tabliczkę od oceny 7).

Rześko-soczysta, z nutami kwiatów i kawy, trochę mlecznymi oraz całym mnóstwem owoców była Naive Nano_Lot Chocolate Patiburru ciemna 70 % - właśnie ona była bardzo, bardzo owocowa, acz z kolei też bardzo maślana. Do pewnego stopnia podobne, ale wcale nie bardzo. Tabliczka Chocolate Tree w ogóle jawi mi się jako dość niespotykana, gdy o zestawienie smaków chodzi. Z tym że... choć interesująca, nie było w niej tego czegoś, co by mnie szczególnie chwyciło.
Chapon Colombie 75% smakowała herbatą i kwiatami, trochę dymem, bardzo słodko za sprawą suszonych jakby miodowych fig, soczyście od ciemnoczerwonych owoców, a do tego miała przebłyski kawy i całkiem wyraźnie mleczną nutę niczym z mlecznych czekolad, co w pewnym sensie można powiązać z migdałami i kwiatami, słodyczą miodu i karmelu oraz nutami mleka migdałowego, kawy z nim, czy mlecznej czekolady z migdałami, a do tego odrobiną ciemnych owoców Chocolate Tree. Może nuty bardzo podobne nie były, ale trochę, też wydźwiękiem, kojarzyły się.


ocena: 8/10
cena: 21 zł (za 40g; cena półkowa)
kaloryczność: 486 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 11 października 2022

Chocolate Tree Venezuela Chuao 70% Dark Limited Edition ciemna z Wenezueli

Co do szkockiej marki Chocolate Tree mam mieszane uczucia. Nie podobają mi się ich kompozycje smakowe, ale nie uważam ich za jakoś wyjątkowo źle robione - ot, nie dla mnie. Pewnie komuś tam smakują, niech więc sobie będą. Mnie i tak ciekawiły po prostu czyste ciemne. Te o wysokiej zawartości kakao były wprost zachwycające, więc zasmucił mnie fakt, że limitowaną tabliczkę zrobili o znacznie niższej - takiej, która coraz rzadziej potrafi mnie w pełni usatysfakcjonować na 10. Jak przecież robi się z jakiegoś wyjątkowego kakao, to chyba chciałoby się ukazać jak najwięcej jego walorów, prawda? Co ciekawe, Chuao rosną w dolinie odciętej od świata, na którą ponoć można się dostać tylko rybackimi łódkami, nazywanymi "peneros". A te właśnie konkretne, z których zrobiono tę czekoladę, podobno są znane z tego, że suszą się na słońcu na patio przed miejscowym kościołem.

Chocolate Tree Venezuela Chuao 70% Dark Limited Edition to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Chuao z Wenezueli; edycja limitowana.

W opakowaniu znalazłam dwie tabliczki, co mnie trochę zaskoczyło, bo w dodatku różniące się wzorem. Jeden (ładniejszy, z kulkami) już kiedyś miałam, więc do zdjęć wzięłam mniej udany, z ptakami (ptako-rybami?).

Po otwarciu dosłownie wystrzelił soczyście kwaśny zapach cytryn i wiśni, po czym rozpoczął się wiśniowy pokaz fajerwerków. W dodatku zaczęły lśnić i błyszczeć słodkie, esencjonalne czereśnie. Wiśnie osiadły w słodkiej toni, należącej do nich i do muląco-słodkich, lepkich i miękkich suszonych śliwek kalifornijskich. Druga część zapachu, może nieco mniejsza, należała do drewna. Wprowadziło powagę, trochę orzechowo-migdałowych nut. Oczami wyobraźni patrzyłam na zielone korony drzew, może jakieś kwitnące czereśniowe właśnie. Całość była słodka też od karmelków / karmelo-karmelków, które także okazały się istotne. W trakcie degustacji w tle, pod ich wpływem, do głowy przyszła mi jakaś "cukrowawa" śliwkowa nalewka.

Tabliczka była bardzo twarda, co czuć i słychać przy łamaniu. Głośne trzaski miały w sobie coś z kruchości (acz czekolada się nie kruszyła). Proszkowo-ziarnisty przekrój mimo wszystko sugerował pewną zwartość, zbitość.
W ustach rozpływała się długo i z ochotą, chwaląc się swą gęstością. Wykazywała niemal ulepkowatą gibkość, długo zachowując kształt. Upuszczała wtedy falo-smugi, którymi zalepiała usta. Okazała się kremowa, choć nie do końca gładka. Miała w sobie coś z miękkiego zamszu, kojarzyła się ze skrzydłami motyla, pokrytymi pyłkiem, chwilami trącając o proszkowość... Mimo że nie zupełnie miękka, jakby udawała mięciutką. Chwilami upuszczała więcej soczystości, by znów skupić się na gęstej kremo-zwartości. Nie była tłusta, ale konkretna - i tak też znikała, pozostawiając pewien konkret i maziając się.

W smaku pierwsza uderzyła słodycz karmelu. Błyskawicznie rosła. Lekko palony cukier rozszedł się i pobrzmiewał cały czas.

Zaraz za nim zjawiła się gorzkość. Była mocna i odważna, a w dodatku prędko rosła, przytaczając głównie drzewa. Myślę o grubych, masywnych pniach, a także gęstych, zielonych koronach, mocnych gałęziach. Drzewa zmieszały się z surowymi migdałami, które przemycały więcej orzechowych nut. Te nie były do połapania i jednoznacznego nazywania, ale to istotny motyw. Wyraźnie podkreśliło je kakao (jakby jego pyłkowy aspekt). Gorzkość rosła i rosła.

W tym samym czasie do głównego duetu wcinał się kwasek. Soczyste i wyraziste wiśnie, dopływy kwaśnej cytryny i jeszcze raz wiśnie usiłowały dostać się na pierwszy plan. Chwilami rzeczywiście można o smakowym trio wątków mówić. Owoce szybko zaczęły odgrywać coraz bardziej znaczącą rolę.

Jednak po kwaśniejszych i soczystszych szpileczkach, owoce zaczęły łagodnieć - zupełnie odwrotnie do gorzkości, która rosła. Wiśnia jakby sama się przesłodziła, przebierając się za czereśnię. Słodkie, soczyste i wielkie owoce-bomby stanęły mi przed oczami. Miały kolor niemal czarny, a wśród nich pojawiło się mnóstwo słodkich, lepkich śliwek suszonych kalifornijskich. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa owoce zaczęły zasładzać... Jakby same nieco gubiąc się w tej słodyczy.

Gorzkość w końcu osiągnęła punkt kulminacyjny i... złagodniała. Migdały mimo to miały się całkiem nieźle - nawet na moment wyraźniej wyeksponowały swój surowy, ale raczej naturalnie słodkawy, smak. W ogóle najpierw jeszcze utrzymywały się migdałowo-orzechowe akcenty, potem zrobiło się bardziej maślanie. Wyłoniły się czekoladowe karmelki, a potem... owoce niemal odpuściły i słodycz stała się bardziej karmelkowa. Lekko palony cukier, karmelki rządziły się i aż denerwowały. 

Mimo maślanej łagodności, drzewa uprosiły kompozycję o pewną pieprzność czy zioła w tle. Cechowała je jednak delikatność. Pomyślałam o kwitnących drzewach i zioło-kwiatach, a konkretniej lawendzie. Może zwietrzałej? Albo przygłuszonej karmelkowo-czekoladową słodyczą.

Gorzkość po tym osłabnięciu nie wróciła już na dawny tor, owoce natomiast trochę zmieniły swój wydźwięk. Wróciły jako cukrowo słodkie. Po karmelkach wiśnio-czereśnie przybrały trochę na kwaskawo-cierpkawej mocy, ale zrobiły to w nieco nalewkowym sensie. Cytrynowy wątek zniknął zupełnie. Przez wyżej wymienione pomyślałam o fuzji kompotu i grzańca, przy czym śliwki, jako te kleiście-lepkie, muląco słodkie suszone, wybiły się spośród owoców na prowadzenie. Zaplątały się przy nich dojrzałe do miękkości jeżyny... Aż przejrzałe? Muląco słodka... nalewka cukrowo-śliwkowa - o! Jakaś brandy śliwkowa, niby soczysta, a aż karmelowawo-cukrowa zawarła w sobie lekką cierpkość. I ona musiała być w pewnym sensie czekoladowa... Jak słodki, owocowo-czekoladowy marcepan z alkoholem? Owocowe trufle?

W posmaku zostały cierpkie wiśnie i śliwki o kompotowo-alkoholowym charakterze, z odrobinką przypraw, ale też słodycz. Ta była aż palono-cukrowa, drapiąca, a jednak w pewnym sensie poważna. Pomyślałam o suszonych wiśniach i śliwkach w cukrowym marcepanie.

Całość była smaczna - miała cudowny wydźwięk najpierw bardziej letni (wiśnie, czereśnie, zielone korony drzew), a potem bardziej zimowy. To, jak uderzały charakterne owoce, a potem słabły, by mogła wzrosnąć gorzkość - ta odwrotność i współgranie, idealne zgranie (jedno się pojawiało, drugie odchodziło i zmiana) wyszły niezwykle intrygująco. Słodkie suszone śliwki, drzewa i mocna gorzkość kupiły mnie. Końcówka, a więc znów charakterniejsze - tym razem jednak alkoholowe - owoce też mi smakowały. Przejście / oddzielenie zrobiły karmelki i cukrowość, co poniekąd dało dobry efekt, pracowało, acz jednocześnie trochę przeszkadzało. Ich słodycz była zbyt istotna, gdy chodzi o udział w kompozycji (bo nawet nie to, że była tak bardzo przesadzona), bym mogła się szczerze i bardzo, bardzo zachwycić.
Gęsta, nietłusta konsystencja była przyjemna, choć obyłoby się bez zahaczeń o ulepkowatość. Ogół jednak i tak bardzo miły.


ocena: 8/10
cena: 49 zł (za 80g; cena półkowa)
kaloryczność: 479 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

niedziela, 12 grudnia 2021

Chocolate Tree Mezcal Nibs 70 % ciemna z Meksyku z nibsami w alkoholu Mezcal

Pojęcia nie mam, co mnie podkusiło kupić Pisco Sour (no dobra, chciałam poznać "regionalną ciekawostkę, alkohol charakterystyczny dla kraju) i dzisiaj opisywaną. Mocne alkohole, jakich nie lubię i nibsy? Przecież to zupełnie nie dla mnie... Wprawdzie nibsy w CT 70 % Dark Whisky Nibs mi nie przeszkadzały, ale obecnie nie kupuję czekolad z dodatkami, które "nie przeszkadzają". Kupuję jedynie z fajnymi (jak już). A whisky lubię jako alkohol - więc to, że tamta mi smakowała nie jest dziwne. Obecnie jednak coś mi nie gra w czekoladach z alkoholem ogółem. A wódka z agawy? Naprawdę nie wiem... może to przez skojarzenie z tequilą i to, że kupując akurat polubiłam cykl książek Mroza o Chyłce, która tequilę ciągle chlała? Swoją drogą, teraz już i ta seria się pogorszyła (wydaje się naciągana i wydłużana na siłę). Jak to się zgrało z tym, jak patrzyłam na czekoladę. Zostawiłam ją na niewymagający, wykładowo-zajęciowy dzień. Jedyne, co podobało mi się bez zmian to małpy z opakowania i w sumie region kakao (zjadłabym taką czystą!)

Chocolate Tree Mezcal Nibs 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo z Meksyku, z regionu Tabasqueño, z nibsami (pokruszonymi kawałkami ziaren kakao) macerowanymi (maczanymi) w alkoholu mezcal, czyli wódce z agawy.

Po otwarciu poczułam kwaśność limonki i cytryny; ogółem cytrusów z wyraźnym motywem skór, ale też zapach wódki... czy raczej cukrowego, mocnego alkoholu o wódkowo-karmelowym podszyciu? Pomyślałam o rumie, podkreślonym palonym słodem i orzechami. W tle odnotowałam także dym i drzewa, jeszcze więcej orzechów. W kwaśności kręciła się też lżejsza nuta nabiału - kefiru? Z czasem, zwłaszcza w trakcie degustacji wychwyciłam także odrobinkę czerwonych owoców i winogron bardzo daleko w tle. Było w tym wszystkim też coś uderzająco-alkoholowego, a chłodnawego, że pomyślałam o jakimś... rumowym mohito?

Przy łamaniu czekolada wykazywała kruchą twardość i trochę się kruszyła z racji dodatków.
Dodano do niej mnóstwo nibsów różnej wielkości: i malutkich, i średnich, i parę sporych. Trudno o kęs, by o nie choćby nie zahaczyć, co mnie irytowało.
W ustach rozpływała się średnio długo, bez ochoty. Miałam wrażenie, że powstrzymują ją nibsy. Sama dała się poznać jako mocno zbita i pyliście-szorstkawa. Prędko zaserwowała drobną soczystość, która jakby wyciskała się ze zbitego, tłustawego kawałka. To jednak poczucie (twardości i tłustości) rozbijały nibsy. Zatrzymywała długo kształt i niechętnie je z siebie wypuszczała. Wyłaniały się jednak częściowo, odwracając uwagę od jej wad. Kiedy zbliżałam się do połowy tabliczki (czyi do 20 gramów), niebezpiecznie już drapały podniebienie. Nie podobało mi się to.
Gdy już czekolada zniknęła, zostałam z zaskakująco przystępnymi nibsami. Chrupały, część była bardzo twarda (w nienegatywnym sensie), ale o ostrawych krawędziach (to już minus); a część raczej miękła i soczyście skrzypiała. Pochwalić je należy za soczystość, nasączenie i pozytywną miękkawość z tego wynikającą.

W smaku rozpoczęło się od silnej słodyczy karmelu i cukru, a dokładniej jakby trochę karmelowego cukru. W tle mignęła mi nutka rumu właśnie w tej cukrowości. Czmychnęła jednak na tyły, tam budując dość mocne tło.

Po ustach rozeszła się mocno palona gorzkawość, trzymająca się stonowanych realiów prostej, zwykłej czarnej kawy. Pojawiła się przy niej lekka cierpkość, która zasunęła subtelną ziemistą nutę, a następnie uderzyła odważniej słodem i orzechami.

Odnotowałam kwaśność limonek i cytryn. Pomyślałam o ich skórkach i skórze jako o... skórzanych meblach, obiciach. Zakryły się dymem, były nim jakby przesiąknięte, a ja wyraźnie poczułam alkoholowy motyw, którym cała czekolada była nasiąknięta.

Słodycz nie odpuszczała, a mnie do głowy przyszły aż przejrzałe, podfermentowane winogrona... I winogrona słodko-kwaskawe, może cierpkie? Różne: i zielone, i czerwone... Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rozszedł się także smak czerwonych owoców. Pomyślałam o suszono-ocukrzonych czerwonych owocach, które aż trudno nazwać. Wiśnia? Żurawina? Cały czas w tle snuły się też winogrona i cytrusy. Przez nie pomyślałam o gorzkim, ale suchym (mało bogatym w smak) grejpfrucie... Na pewno jednak w cukrze... trochę skarmelizowanym? Poprzypalanym? Odymionym na pewno.

Z czasem kawa rozbrzmiała wyraźniej. Poczułam jeszcze więcej słodu i zwróciłam uwagę na klimat alkoholu. Smakowego piwa? Dziwnie orzechowo-kawowego? I... coraz słodszego... Grzanego piwa? A może to wino? Dało to efekt dziwacznego, ogólnie owocowego "napoju wyskokowego"... bliżej nieokreślonego. Z rumu, piwa ciemnego...? Poczułam się jak w jakimś zadymionym barze. Dym spowijał i wyważał poszczególne nuty. 

Pomyślałam o alkoholu z beczek, który to smak emanował od wyłaniających się z czekolady nibsów. Także z nich płynęła cytrusowa soczystość i kolejne kłęby dymu. Przy nich oprócz leciutkiej kwaśności rosła też cukrowość. Jak z mocnego, do bólu zacukrzonego alkoholu. Brandy, wódka... cytrusowo-chłodzące. Aloesowe? Aż zaznaczało się specyficzne alkoholowe rozgrzewanie gardła. Pod koniec czekolada wydała mi się kontrastowo bardziej maślanie delikatna, wręcz nabiałowa i zasładzająca w sposób cukrowy (leciutko karmelowy?).

Tło - te czekoladowe - wydało mi się maślane, mdławe w czekoladowość. Czekoladę samą w sobie czuć jakby marginalnie. Bardziej smaczek słodowo-nibsowy, trochę palony.

Gdy po zniknięciu czekolady zajęłam się gryzieniem nibsów, przedstawiły się jako słodowo-ziemiście cierpkie i goryczkowate. Musiały być bardzo mocno palone i sowicie... alkoholowe. Uderzały mocnym, nieco cytrusowym alkoholem, by następnie ochłodzić i pozostawić mnie właśnie z piekącym, a jednocześnie mrożąco-gryzącym efektem.

Całość zupełnie mi nie odpowiadała, a jednocześnie nie mam wielkich zarzutów obiektywnych. Cukrowość, kwaskawość nie w moim typie, niepasująca; nie moje winogrona (uwielbiam prawie czarne Melody, a za jasnymi nie przepadam) i mocny, nie mój alkohol stworzyły nieprzyjemny splot, zabijający czekoladę. Niby pewnych jej nut się to trzymało, ale wydawała się bez znaczenia, co jest... smutne.
Struktura była nieprzyjemna, mimo że nibsy dodali całkiem przystępne. Dymne, trochę kawowe, czerwonoowocowo-alkoholowe nuty nibsy właśnie podrasowały swoim smakiem słodowym, ciężko-cukrowym, palonym... ale w sposób jakby przygłuszający smak, zatrzymujący jego dynamikę. Tak jak hamowały rozpływanie się. Nudna, przeciętność... Mam wrażenie, że samo kakao za mocno przeprażyli, dając jednocześnie zbyt intensywne dodatki. Jak na kompozycję nibsowo-alkoholową, przystępna. 
Już niecała połowa męczyła-nudziła mnie, więc te małe 40 gramów i tak podzieliłam na dwa dni (męczyłam na dwóch wykładach - wolałabym na jednym, ale skończył się znacznie szybciej, więc wolałam dojeść czystą, nie stanowiącą zagrożenia dla podniebienia). Do zjedzenia (ciemna = nie dla Mamy; a dla ojca takiej drogiej żal).


ocena: 6/10
cena: 12,44 zł (za 40 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 491 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, nibsy (10%), mezcal (6%)

wtorek, 2 listopada 2021

Chocolate Tree Porcelana 85 % ciemna z Wenezueli

Z tą czekoladą wiąże się drobna, trochę zabawna kwestia. Otóż do marki po 70 % Dark Whisky Nibs nastawiłam się pozytywnie, ale już Pisco Sour mi nie odpowiadała. Miałam jeszcze dwie i nagle w Sekretach Czekolady dostrzegłam końcówkę dzisiaj prezentowanych, a więc czystych. Wcześniej je przegapiłam, a w tym momencie wystraszyłam się, że potem "jakby co" nie będę miała możliwości kupić. Stanęłam przed takim problemem jeszcze zanim przepadłam w smaku Chocolate Tree Maya Mountain Belize 75 % i w końcu pomyślałam: "co złego może być w czystej ciemnej marki, która ewidentnie na kakao się zna?" i... zamówiłam w ciemno. Ależ na mnie radość spłynęła, gdy Belize 75 % mnie tak zachwyciła! Kolejnej czystej kazałam jeszcze trochę poczekać na jakiś miły dzień i wreszcie po nią sięgnęłam (a satysfakcja była o tyle większa, że w sklepie zaraz stała się niedostępna).

Chocolate Tree Porcelana 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao porcelana z Wenezueli, z regionu Sur de Lago.

Po otwarciu uderzył mnie intensywny zapach soczystych i słodkich czerwonych owoców, które szybko przedstawiły się jako mocno truskawkowy jogurt. Odnotowałam więc kwasek, podrasowany żółtymi owocami i lekką egzotyką w tle. Na pewno ananas, ale może też słodsze nektarynki i mango...? Jakby tak jogurt, coś a'la mango lassi, ale na bazie ananasa? Obok i w równych do owoców proporcjach czułam drewno, a dokładniej dęby i... jakby drewno nieco zawilgocone, wyrzucone przez morze. Leciutko przesycone solą, z rześką bryzą... Leżało na jakiejś surowej plaży-zboczu, gdzie nieopodal... była jakaś łąka porośnięta ostrymi trawami i kwiatami przyzwyczajonymi do surowych warunków. W głowie miałam też po prostu kwiaty polne, trochę w odcięciu od tego, a słodzące znacząco.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się bardzo twarda i masywna. Trzaskała głośno, ulegała z trudem, by odsłonić bardzo ziarnisty przekrój.
W ustach rozpływała się jednak łatwo, choć bardzo powoli. Długo zachowywała kształt i konkret, zbitość właśnie, ale też oblepiała kolejnymi falami, o które nietrudno. Te wydały mi się gęstawo-soczyste jak zmiksowany z mnóstwem owoców jogurt. Bazowo okazała się aksamitnie-chropowata jakby za sprawą pyłku, trochę zamszowa. Pod koniec leciutko ściągała / wysuszała.

W smaku uderzyła wyrazistą, wilgotną czarną ziemią i mrugnęła słodyczą karmelu. Ten umknął na tył, ale nie zniknął, a zabrał się za budowanie tła.

Wyraźnie i miarowo, rozeszła się za to pewna siebie ziemia. Przywołała aż kwaskawą nutę smoły, a następnie skały. Skały chłodne, przejawiające pewną... mineralną słonawość? Odnotowałam słoną nutkę, która błyskawicznie i dynamicznie nakręciła się wzajemnie z cierpkością i goryczką.

Lekka cierpkość odbiła też w owocowym kierunku. Po paru chwilach pojawiły się czerwone owoce, nakręcające soczystość. Kwaśne wiśnie, a zaraz truskawkowy jogurt. Ten przybrał na słodyczy, ogólnie trochę osładzając kompozycję.

Oczami wyobraźni zobaczyłam ciemne, masywne drewno już nieco zbutwiałe, a wyrzucone przez morze na brzeg. Korzenie powykręcane leżały na surowej, dzikiej plaży, przesycone morską wodą i chłodnym powietrzem-wiatrem. Może trochę pokryte smołą? Nieopodal plaży rósł gęsty las. Czułam drzewa. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drzewa dopuściły do siebie orzechy, znacznie jednak mniej istotne od nich samych: grubych pni i konarów.

Od połowy rozpływania się kęsa słodycz wzrosła znacząco. Przewijał się karmel, który podkreślił orzechy, a wemknąwszy się między drewno i drzewa mrugał do solonego karmelu i karmelizowanych orzechów, może też właśnie nieco solonych orzechów. Słonawość była jednak sugestywna, jako smak wyraźnie jej nie czuć (a soli realnie w niej oczywiście nie ma). Wtapiała się w motyw rozgrzewających przypraw. Czerwoność owoców wskazała na soczyste chili.

Wyraźnie wirowały czerwone owoce. Oto wiśnie umocniły się jako te słodko-cierpkie, dojrzałe, a ja po chwili pomyślałam raczej o czereśniach... jedynie zaś słodkawych? Twardych i żółtych? Kwasek w gruncie rzeczy delikatnego jogurtu nieco je rozmył; zarejestrowałam egzotyczną nutę. Uderzył ananas. Ananas soczysty i słodko-kwaśny, podszyty chyba niedojrzałymi nektarynkami trwał i aż nieco zaszczypał w język, by następnie spleść się z karmelem oraz rozgrzewającą ostrością przypraw.

Ananas karmelizowany, kandyzowany... zaprosił bliżej końca lekką pudrowość i kwiatowość. Oczami wyobraźni widziałam rzednący las, drzewa coraz subtelniejsze i w końcu... wychodziło się spośród nich na pole-łąkę pełną kwiatów. Wciąż czułam lekką ziemistość, surowe trawy, a czerwoność owoców zasugerowała... mak. Maki czerwone i goryczkowato-ziemisty czarny mak w otoczeniu innych kwiatów - rumianku, też jakiś niepolskich...? Plątał się w nich surowy, dziki akcent. Wpisał się nieco w ostrość.

Ta dzikość, lekka ziemia pod koniec, dosłownie w chwili znikania kęsa, dopięły kompozycję skałami i nutą minerałów aż... słonawą? Ostro-goryczkowatą jak mak z przyprawami...?

Ziemia oraz owoce egzotyczne żółte z nutką czerwonych splecione jogurtowo-kwiatową sugestią zostały w posmaku jako goryczko-cierpkość i kwaśność, przeplecione wysoką, karmelowo-owocową słodyczą oraz pikanterią przywodzącą na myśl danie z makiem i chili.

Całość była bardzo intrygująca i smaczna. Zaskoczyła mnie stosunkowo niską "gorzką gorzkością", a wysoką "cierpko-kwaśną goryczką". Słodycz też wydała mi się dość silna, acz nienapastliwa.
Ziemia, drewno, słonawe drewno i orzechy, a także czerwone owoce, ananasy w ziemiście-skalistej ramce były naprawdę smaczne, choć nie wszystko do wszystkiego w tym pasowało.... Podkandyzowane czy kwiatowo-polne nuty z egzotyką chwilami zgrzytały, ale właśnie ta przekorna niespójność... zachwyciła końcowo.
Tabliczka okazała się więc dziwna, ciekawa i dynamiczna. Przede wszystkim także pyszna.
Twaróg, ziemia, karmel i cierpkie wiśnie przypomniały mi Manufakturę Czekolady Wenezuelę 100 %, ale podlinkowana wydawała się słodsza, aż sernikowa.


ocena: 9/10
cena: 18 zł (za 40 g; cena półkowa)
kaloryczność: 493 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie sądzę

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 1 października 2021

Chocolate Tree Pisco Sour Nibs 70 % ciemna z Peru z nibsami w alkoholu Pisco

Czekolad tej marki w ciemno od razu kupiłam kilka różnych. Zdecydowałam się nawet na dość ryzykowne alkoholowe propozycje, mając o nich zupełnie błędne wyobrażenie. Nieuważnie czytając opis wywnioskowałam, że nasączają nibsy, a potem mielą je razem z resztą. Niestety, okazało się, że po prostu dodają do czekolady macerowane (moczone) w koktajlu nibsy. I tak oto miałam jeszcze dwa smaki z nibsami, za którym to dodatkiem nie przepadam. Dlaczego piszę "smaki", a nie "tabliczki"? Bo tabliczki były 3, jednak to już dość świadome. Bardzo mi zależało na chociaż jednej tabliczce od CT w jednorożce, bo chciałam ją pokazać Oldze z livingonmyown, a marka losowo dobiera wzory do tabliczek - nie wiadomo, jaki będzie w środku. Z moim odwiecznym pechem nie liczyłam, że sama trafię na jednorożce (stąd Piotr z Sekretów, jak już na jednorożce trafił, wysłał mi je bonusowo). Tu jednak nie wiem, dlaczego miałyby one być. Bardziej pasują... lamy, które są na kartoniku i do których produecnt odnosi się na opakowaniu, że "pyszne uderzenie cytrusów i kakao wyniesie cię wyżej niż dzikie andeńskie lamy górskie". (Swoją drogą lamy uważam za najładniejszy wzór.) Uderzenie czego? Pisco? To alkohol typu winiak / brandy, na bazie którego robi się tradycyjny peruwiański koktajl Pisco Sour, do którego dodaje się też sok z limonki (ewentualnie cytryny) i tzw. bitters, a także cukier, białko jaj i lód. Zaciekawiło mnie to, gdy już przepisywałam skład - co to bitters? To gorzkie krople-zaprawy barmańskie na bazie alkoholu, przeważnie ze skórek cytrusów. Kupując przyświecała mi myśl, że fajnie będzie poznać peruwiańskie smaki, że może alkohol w czekoladach nie pasuje mi w formie nadzienia, a tak...? Cóż, gdy jednak się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że obecnie po prostu niespecjalnie kręcą mnie alkoholowe czekolady i... tej się trochę bałam. Czy miałam dostać coś tequilowatego, ale bez soli (dobre chociaż tyle)?

Chocolate Tree Pisco Sour Nibs 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Piura z Peru, z okolic wioski Chililique z nibsami (pokruszonymi ziarnami kakao, z tego samego regionu) macerowanymi w alkoholowym koktajlu Pisco; stylizowana na Pisco Sour.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, niczym na hasło "start" w pędzie ruszyły ziemia i limonka. Obie podrasowane alkoholem. Pierwszej kibicowała gorzka czarna kawa i soczyste, trochę nibsowo cierpkie kakao. Limonkę do walki zagrzewała za to cała mieszanina różnych cytrusów, w tym cytryny, ale i nieco łagodniejszy motyw nabiału: maślanki. Drobna słodycz wydała mi się karmelowo-cukrowa, też alkoholowa. Wszystko to w końcu spotkało się na mecie jakby to były zawody-zabawa, bo spotkały się na jednej płaszczyźnie i połączyły jako jakieś limonkowe piwo albo dość karykaturalne wino. W trakcie jedzenia doszukałam się trochę wiśni, ziół (mięty) i ananasa, przewijających się w alkoholu. Mocy wina, ziemi i nibsów kompozycja nabierała po przełamaniu; wtedy limonka i nibsy w dziwny sposób jakby aż tak "nie wchodziły w bazę", a trwały obok.

Gołym okiem w przypadku tabliczki z lamami widać kropeczki nibsów.
Przy łamaniu tabliczka okazała się twarda i trochę krucha (zwłaszcza ta z jednorożcami - w niej nibsy były znacznie większe). 
Już w dość ziarnistym przekroju dostrzegłam sporo nibsów wielkości średniej i drobnej (ale nie mikroskopijnej).
W ustach czekolada rozpływała się średnio długo, ale na pewno łatwo. Niby zachowywała kształt, wydawała się zbita, ale upuszczała mnóstwo soku. Dość szybko z jej lekko chropowatego "rdzenia" wyłaniały się nibsy jakby luźno w niej osadzone. Dodano ich mnóstwo pod postacią drobinek zmieszanych z masą, że nie da się zrobić kęsa bez nich, ale i z paroma większymi (i tak jedynie średnimi) kawałki. Baza wydawała się w zestawieniu z nimi zbito maślana, a jednak nie tłusta, a lekka i soczysta (wystąpił sam efekt zbitego, chłodnego masła; bez wyczuwalnej tłustości). Nagle znikała, by zostawić nibsy. 
Te okazały się w miarę przystępne: początkowo leciutko pochrupujące, a przy dłuższym kontakcie z zębami miękkawo-wilgotne w soczystym kontekście. Jak... soczyście świeże orzechy... albo orzechy nasączone (?). Niektóre wprawdzie wykazywały twardość, a tabliczkę tak nimi najeżono, że było to zupełnie nie w moim stylu, ale jednocześnie tak zrobione, że mimo to, byłam w stanie jeść zaciekawiona (bez tego elementu nie byłabym; druga tabliczka - innego dnia - była już męcząca, ale wciąż do zjedzenia "by nie wyrzucić").

W smaku czekolada od początku uderzała soczystą kwaśnością limonki. Szybko jednak otoczyła ją delikatna słodycz karmelu, wydobywająca i odrobinkę słodyczy naturalnie kryjącej się w niektórych cytrusach, m.in. właśnie w limonkach (ale nie tylko!).

Słodycz rozchodziła się spokojnie jako delikatny karmel i palony cukier, cukier po prostu, ale także suszone owoce: rodzynki... może właśnie owoce o lekkim kwasku... ale też inne (egzotyczne... miechunka? marakuja?). Nasączone mocnym i aż cukrowym alkoholem? Do głowy przyszły mi grappa i brandy cytrusowa, niosące też lekką goryczkę.

Kwasek, ten soczysty z początku, jak smagnął, tak i dynamicznie działał. Po kolei na przód cisnęły się cytrusy: limonki, ale także cytryny, może bardziej goryczkowate pomarańcze. Ogrom soku, skórki i białe włókna - dosłownie widziałam to wszystko! To jednak także podcukrzone sorbety cytrynowe i limonkowe. Wśród nich wyłapałam nawet słodko-soczystego ananasa, gryzącego lekko w język. Leciały pewne siebie i nagle zrobiły się wszechobecne, osiągnęły apogeum. W pewnym momencie owoce wydały mi się nawet lekko cukierkowo (cukierkowo-pudrowe? a jednocześnie kwaśne) przerysowane. Nagle jednak... 

W połowie rozpływania się kęsa słodki karmel powiedział: "dość". Złagodniał, zrobił się karmelem śmietankowo-maślanym karmelem i wydobył skądś śmietankę... może jeszcze zdążyła mignąć kwaśną śmietaną? Potem jednak napłynęła maślanka, a wraz z nią złagodzenie. Czekolada złagodniała aż w maślanym kierunku. Zdarzyło mi się pomyśleć o niej jako o robiącej aluzje do marcepanu.... tylko że mocno maślano-cytrusowego. Bazowo potem już do końca czekolada sama w sobie wydawała mi się aż delikatniusio-nijaka w tym sensie. Z kolei mimo kwaśności, słodycz cały czas miała się dobrze i nie rezygnowała z wysokiego poziomu.

Cytrusy zaczęły przejawiać coraz więcej cierpkości należącej do ich skórek. Te zaprosiły dym i ziemię. Były gorzkie, wilgotne i... jakby nasączone kawą... i winem? To mignęło mi nawet obietnicą wiśni, ale te nie pojawiły się. Alkoholowa mgiełka nie odpuszczała. Rozlała się na ziemię, budząc w niej pikanterię. Wyłapałam nutkę... trochę lekową? Goryczkowatą związaną z dymem, ale i nieco... ziołową? Po wylanej zaś kawie zostały ziarna na dnie, które... też cierpko-dymny element zawarły. Zdawał się emanować od dodatków, które były wszechobecne (jeszcze w czekoladzie, ale wyczuwalne językiem). 

Wraz z wyłaniającym się dodatkiem kawa zagrała mocniej jako ziarna właśnie... ale również słodu i kakao. Dym umocnił goryczkowatość, dodając kompozycji powagi. Cytrusy i alkohol szczypały, więc pomyślałam o tequili z limonką i nawet... solą? Albo raczej... lekową cierpkością... Na końcówce języka poczułam coś na wzór szczypania mrozu, więc może jednak to cierpkość... mięty? Jak niezwykle mocne mojito?

Bliżej końca przy nibsach pojawiały się alkoholowe nuty aż cukrowe, dość mocne, ale też złudnie słonawo-palono-prażone. Podnosiły soczystość, ale w alkoholowych realiach. Raz-drugi przy nibsach pojawiła się mocno kwaśna, czysto limonkowa mała eksplozja (jakby drobinka suszonego soku nagle zrobiła "bum").

Gdy rozgryzałam nibsy już po zniknięciu czekolady, wciąż smakowały mocno alkoholami... różnymi. Odebrałam je jako przede wszystkim nibsowo-słodowe, ale upuszczające wino, limonkową tequilę i dziwnie mocne piwo, dziwnie mocne mojito. Zanotowałam sobie: "wódkowe piwo limonkowe".

Po zjedzeniu zostałam z posmakiem... słodkiego i zarazem mocno soczystego, dziwnie mocnego piwa limonkowego, posmakiem limonki soczyście-goryczkowatej i aż przerysowanej. Czułam też winno-ziemistą nutkę, przy której plątał się lekowy element, dziwnie wymieszaną z cukrową słodyczą. Była tylko trochę cukrowo-palona (karmelowa). Wydała mi się nawet... dość cukierkowo-pudrowa i wręcz karykaturalna przy alkoholowości.

Całość nie odpowiadała mi. Smakowita ziemistość, wino i nuty kręcące się wokół niego, czyli wiśnie, ananas, zioła (pikanteria?), maślanka byłyby cudowne, gdyby nie zepsuła ich wszechobecna limonka aż karykaturalna i przerysowana cytryną. Alkohol, jaki czułam zupełnie nie był w moim guście. Za skojarzenia z tequilą, mojito i słodkim, smakowym piwem podziękuję, jak i podziękuję za takie najeżenie dodatkiem.
Uwierzę, że czekolada świetnie oddaje smak "pisco sour", stąd jej za to wszystko nie krytykuję. Krytykuję za to, że... nie wiem, czy akurat peruwiańskie kakao ma najlepiej pasujące do tego nuty (gdzie mi tam nagle z wiśniami? kocham je, ale nie w tym połączeniu), słodycz też nie ta... A i co do nibsów mam mieszane uczucia: niby były przystępne, bo chrupiąco-miękkawe w pozytywnym sensie, ale dodano ich tak dużo, takiej drobnicy, że mnie denerwowały i spłyciły bazę. Takie najeżenie nibsami dodatkowo uwypukliło efekt gryzienia w język (limonki? alkoholu?). I znów wracamy do kwestii: pewnie to nie baza miała być gwiazdą przedstawienia. Mimo wszystko... w smak można się wciągnąć i jako ciekawostkę zjeść, więc bardzo subiektywnie wystawiłabym jej 6, jednak nie mogę narzekać, że jest, czym jest. Osobiście wolałam tę z jednorożcami, czyli większymi nibsami, ale nie była to różnica, która wpłynęłaby jakkolwiek na ocenę. Ot, po prostu była (nie sądzę, by dobierali ich wielkość do wzorów).
Mimo iż początkowo pomyślałam, że może i jednego dnia zjem obie (przypominam, że moja czekoladowa norma na dzień to ok. 100 gramów), ale nie byłam w stanie (chyba głównie przez niemoją strukturę i gryzienie w jęzor) podczas pierwszej degustacji zjeść więcej niż połowy jednej (czyli jakieś 20 gramów). Resztę męczyłam na wykładach z nielubianym prowadzącym (bo jednak za droga, a kakao za dobre, by dla ojca oddać).


ocena: 7/10
cena: 12,44 zł (za 40 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 491 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kruszone kakao 10%, pisco 6%, olejek limonkowy, kwasek cytrynowy, bitters

PS Tak, Olga... limonkowe, lekowo-wódowe jednorożce. :>

PS2 Dla mnie lepszą definicją Peru jest po prostu esencjonalnie kakaowa czekolada, np. Zotter Labooko High-End 96%, na którego malutką aktualizację zapraszam ciekawskich.

wtorek, 14 września 2021

Chocolate Tree Maya Mountain Belize 75 % ciemna

Gdy tylko pomyślałam o sięgnięciu po Zottera Labooko Belize Sail Shipped Cacao 82 % od razu przypomniała mi się stara wersja, czyli Labooko Belize Toledo 82 % (recenzja z roku 2017), ucieszyłam się też na porównanie z wersją 72 % (nową; choć na blogu jest i stara Belize Special z 2017). Mało tego - gdy tylko porównanie przyszło mi do głowy, zdałam sobie sprawę, że posiadam dzisiaj przedstawianą i... to już w ogóle sprawiło, że prawie skakałam ze szczęścia. Miała to być moja pierwsza czysta czekolada tej szkockiej marki, więc byłam jej bardzo ciekawa, bo 70 % Dark Whisky Nibs nawet dla mnie, nielubiącej nibsów, smakowała.

Chocolate Tree Maya Mountain Belize 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao criollo (hybryda) z Belize z pasma górskiego Maya.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach gigantycznych, niemal czarnych słodkich czereśni oraz aż gnilnie słodkich wiśni i truskawek oraz maślanego placka, zmieszanego poprzez kruszonkę z orzechowym aspektem. Pomyślałam o łagodnych, świeżych laskowcach, które kryły się w tle. Owoce... w słodką ciastowość również się wkomponowały. Ciasto-placek równie dobrze mogło kryć masę z nich, z wymienionych już czerwonych lub... słodkich jabłek (pewnie też czerwonych)? Masę słodką, lepką od syropu klonowego lun miodu. Albo jednego i drugiego, bo było to znacząco słodkie.  

Przy łamaniu tabliczka trzaskała bardzo głośno, jednak nie wydawała się bardzo twarda. Wyszła za to dość krucho.
W ustach rozpływała się łatwo, ale zachowując zbitość. Robiła to w tempie powolnym, długo zachowując kształt i nie zalepiając specjalnie, a zmieniając się w smugi. Mimo ziarnistego przekroju, okazała się delikatna, acz nie gładka a jakby... zamszowa?

W smaku przywitały mnie słodkie czereśnie, którym wtórowały truskawki i dojrzałe, miękkie wiśnie. Ostatnie wydały mi się nawet nieco gnilne. Podyktowały czerwonym, słodkim owocom nieco charakteru wręcz pikantniejszego. Wysoka słodycz owoców miała w sobie wiele głębi, acz trochę z ukazaniem jej jakby się wstrzymała.

Puściła przodem inną. Jeszcze uchwyciłam smak słodkich, czerwonych jabłek, by zaraz trafić na masę z nich. Gęstą i taką, w której jabłka dosłownie topią się w syropie klonowym i miodzie ze specyficzną goryczką. Wskazałabym dominację tego pierwszego z racji palono-przypalonego, cierpkawo-gorzkawego motywu.

Po paru chwilach ruszyły orzechy laskowe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydało mi się, że w oddali mignęło mi coś niemal mlecznego. Oleistego? Tłustawego? Do laskowych dołączyły brazylijskie. Ich smak przyozdobi się w nieco ciepło-słodki sposób. Czyżbym poczuła szczyptę przypraw korzennych?

Odnotowałam bowiem drapiący aspekt... Znów ten miód, teraz jednak... mieszając się z owocami czerwonymi przywiódł wino... Wino podrasowane gnilnymi, słodkimi wiśniami. Pojawił się również słodki smak winogron fioletowych i... wróciło więcej jabłek, czereśnie. Wylegając ze słodkiego ciasto-placka... przejęły odrobinę charakteru przypraw (cynamonu?) proponując mi... cydr? Kwaskawość wzrosła i wyłapałam coś jabłkowego. Jabłka z cynamonem zrobiły się szarlotkowe!

Kruszonka z wierzchu ciasta i orzechy przywiodły na myśl też drewno. Za sprawą wina i przypraw do głowy przyszło mi takie świeżo cięte, orientalnie wonne. Poprzez znaczącą słodycz, jakby żywiczną i żywą, wmieszały się w ciastowość, podkreśloną odrobinką procentów.

Kompozycja pod koniec łagodniała w ciastowo-maślanym kierunku; maślana kruszonka podkreśliła mleczną nutkę w tle, sama zaś wytoczyła jeszcze więcej słodycz. Było to nieco palone jak poprzypalany miód (?) albo raczej syrop klonowy... Dodane do mleka, które właśnie postawiono obok ciasta.

Wszelkie konkretniejsze zapędy pod koniec nawet w mleczno-maślanej mgiełce obudziły coś kwaskawego. Podfermentowana nuta zasugerowała kefir / maślankę...

By po zjedzeniu został posmak właśnie nieco kwaskawy. Choć raczej w kontekście owocowym: czułam czerwone, a więc wiśnie, porzeczki i... jabłka? Winogrona... zmieszane nierozerwalnie ze słodyczą i maślanością ciasta. Posmak był owocowo słodko-alkoholowy, a tak to... neutralny? Jednocześnie lekko cierpki... w sensie drzewnym, syropu klonowego... ale jakby bez ich wyraźnego smaku. Raz pomyślałam nawet o nibsach nasączonych alkoholem.

Całość bowiem ogólnie wyszła dość ciastowo. Słodko, ale nie to że mocno, co orzechowo (laskowe, brazylijskie), maślanie. W kwestii słodyczy, to trzymała się owoców, regulując ich kwaśność. Dość dosadny był miód, syrop klonowy. Wszystko to łagodziły orzechy, które z czasem na wierzch wyciągnęły przyprawy. Owoce weszły w strefę czegoś, np. wina, za sprawą którego kompozycja wcale nie była taka lekko-owocowa. Jak dla mnie na plus, ale brakowało mi gorzkości, zastąpionej jakby pieczoną nutą.
Mimo owoców i słodyczy, czekolada wyszła więc bardzo poważnie.

Ciekawe, że w Zotterze Belize Toledo 82 % też czułam i wino, i orzechy z pewną oleistością, zaś w Georgia Ramon Belize Trinitario 70 % orzechy laskowe i brazylijskie (z GR w ogóle miały prawie identyczną strukturę). Wszystkie miały w sobie coś pikantniejszego, coś także jabłkowo-winogronowego (oprócz dominujących owoców czerwonych) i maślano-mlecznego. Najbardziej różniła je chyba kwestia słodyczy. Zotter był bardziej karmelowo-toffi, GR karmelowo-waniliowa, a CT jak syrop klonowy i miód, co najlepiej pasowało do nut kakao.
Sama się dziwię, że mimo tej maślaności aż tak mi posmakowała... Po prostu cała ta charakterność tak ją obrobiła, że wyszła kompozycja... dosłownie cud-miód. Konsystencję wolałabym zalepiającą i gęstą, ale smak był tak wspaniały, a zamszowość tak niespotykana, że przymykam oko na drobne "niemojości".


ocena: 10/10
cena: 20 zł (za 40 g; cena półkowa)
kaloryczność: 475 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie sądzę

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 12 marca 2019

Chocolate Tree 70 % Dark Whisky Nibs ciemna z Peru z nibsami i whisky

Bardzo żałuję, że miałam możliwość spróbowania tylko tej tabliczki Chocolate Tree, ale darowanemu koniowi w zęby czekoladzie w nibsy się nie zagląda, bo i tak wpadła mi bonusowo. Zdobyte nagrody sugerowały coś wyjątkowego, a poznawanie marki wolałabym jednak rozpocząć od tabliczki czystej... Do tej bowiem nie wiedziałam, jak (a właściwie kiedy) podejść. Mam taki system, że "czyste ciemne plantacyjne do degustacji" jem wczesną porą w weekendy, "zacne z dodatkami / nadziewane Zottery" popołudniami, gdy mam wolne, a "zwyklejsze" (czyli też zwykłe z dodatkami, ale i zacne z mniej ciekawymi dodatkami) - normalnie w tygodniu (przy czym najbardziej plebejskie zabieram na uczelnię). No i tu byłam w kropce, jak tabliczkę potraktować, bo jednak moje 10/10 nie zawsze idą w parze ze złotem / srebrem itd. zdobywanymi przez czekolady. Gdy jednak przeczytałam, że to gładka tabliczka zrobiona w bardzo specyficzny sposób, wiedziałam, że otworzę ją w niedzielę rano. Wyszło, że 11.11 - ładne świętowanie, co?
Sposób produkcji polegał na tym, że kakao uprzednio nasączono w whisky, zrobiono masę i podczas mieszania dodano nibsy (nie wiem, skąd mi się wzięło, że uprzednio także nibsy zmielono). Z taką wiedzą sięgnęłam po czekoladę. Potem doczytałam na opakowaniu, że to te nibsy nasączono w whisky. Przy fotografowaniu trochę się więc zdziwiłam...

Chocolate Tree 70 % Dark Whisky Nibs to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Peru znad rzeki Maranon (Marañón) z nasączonymi whisky (6%) nibsami (czyli kawałkami kakao również z Peru).

Z kartonika wyjęłam dwie tabliczki, co niezbyt mi się spodobało, ale gdy tylko zaczęłam otwierać pierwszy, niczym piorun uderzył mnie zapach wysokiej jakościowo, mocnej whisky, co bez problemu mnie udobruchało. Czekolada pachniała nią niezwykle intensywnie, lecz za alkoholem elegancko zaznaczyły się palone, niemal dymne, ciepłe nuty drzew, wymieszane ze zbożowo-słodowo-torfowym akcentem, oraz palonokarmelowa słodycz.

Tabliczka koloru mlecznej o podwyższonej zawartości kakao przy łamaniu trzaskała w taki "pykający", żywy sposób.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, raczej powoli, ale bardzo łatwo. Nie była tłusta, ani do końca gładka. Sprawiała wrażenie trochę chropowatej. Wypełniała ją średnia ilość małych kawałków nibsów.
Podobała mi się ich soczyście-nasączona, zawilgocona, przypominająca świeże orzechy, struktura. Chrupały leciutko, bo były przyjemnie miękkawe.

W smaku od samego początku uderzała słodycz i whisky. Obie wydały mi się bardzo palone i apodyktyczne.

Słodycz szybko wzrosła nabierając wydźwięku palonego karmelu, a potem lekko drapiąc w gardle. Z tym efektem zbliżyła się do smaku palonomiodowego, coraz wyraźniej przybierając miodową postać.

Whisky poniekąd w oczywisty sposób się z tą słodyczą łączyła. Była to słodycz alkoholowa, którą przesiąkła całość. Niosła ciepło, palono-drzewny smak otulony dymem. Właściwie dym osnuwał wszystko. Mniej więcej w połowie jego gorzkość się wybiła, a potem odsłoniła drzewa z ogromnymi korzeniami porastającymi czarną ziemię i... beczki w piwnicy? Czułam właśnie takie "beczkowo-drewniane" nuty whisky, z którymi mieszał się posmak gorzkiego węgla i wręcz wędzono-mięsny, silnie kojarzący się ze skórą / skórzanymi ubraniami.

Słodycz zeszła na dalszy plan, palono-dymny klimat namieszał w niej. Mimo że nie była silna, wydawała się wszechobecna i jakby drapiąca jak jaśniutki, ale charakterny miód.

Na tyłach jednak mniej więcej od połowy rozpływania się kęsa kręciła się pewna rześkość, soczystość. Po kumulacji dymu i słodyczy, wchodzących następnie na ziemisty teren, wkradła się kwaskawo-cytrusowa nuta. Trafiła na słodycz i poszła w śliwkowo-wiśniowym kierunku. Za sprawą whisky i miodu pomyślałam o rodzynkach, choć rześkość sugerowała raczej świeże owoce - fioletowe winogrona.

Epizodycznie migał smak "wiśni w alkoholu", a bliżej nibsów owoce zdawały się odsłaniać nadgniłą nutę. Gorzkość i dym wykorzystały chwilę i narzuciły temu torfowy wydźwięk. Wilgotny torf, porastające go drzewa, dym... Alkoholowość whisky wydała mi się tu niemal pikantna.

Pod koniec zrobiło się bardziej gorzko, rozgryzane nibsy podkreślały właśnie gorzką torfowość / ziemistość, wiśnie w alkoholu i te niemal mięsno-skórzane nuty. Same w sobie wydały mi się przede wszystkim whiskaczowo dymno-ziemiste, słodowe, a zaskakująco mało kakaowe.
Słodycz bardzo, bardzo jasnego miodu wymieszała się z rześkością, po czym zasugerowała lukrecję.

W posmaku pozostała wyrazista, dymno-drewniano-skórzana whisky, zawilgocone nuty, poczucie silnego alkoholu i silnej, miodowej słodyczy. Całość palona i wyrazista. Trwało to bardzo długo.

Czekoladę uważam za świetnie zrobioną. Jej smaki wyszły niezwykle spójnie, że aż nie wiadomo, co płynie z czekolady, a co z whisky. Swoje bogactwo i intensywność, wyrazistość na pewno zawdzięcza doskonałemu doborowi ziaren kakao do whisky. Przede wszystkim dymna, mocno palona i o ciepłym wydźwięku tabliczka w pewnym momencie świetnie wypuściła taką lekkość, rześkość. Jej silna słodycz przypominała miód, także miód karmelizowany (?), ale też wynikała jakby z samej whisky. O tak, czuć tu whisky i jeszcze raz whisky - że nawet nibsy smakowały bardziej nią.

Lubię dobrą whisky, więc i ta czekolada bardzo mi smakowała, ale trochę mi żal, że nie wyszła bardziej czekoladowo... Wtedy mogłabym wprawdzie narzekać, że za mało intensywny dodatek, ale... to jednak ewidentnie czekolada Z Dodatkiem. Może jednak czekoladowość nie była tu tak zepchnięta? W końcu peruwiańskie kakao jest dymne. Za owocowym tchnieniem stało prawie na pewno.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od Czekolady Świata
cena: -
kaloryczność:  491 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym kiedyś taką kupić

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, nibsy 10%, whisky 6%