wtorek, 11 października 2022

Chocolate Tree Venezuela Chuao 70% Dark Limited Edition ciemna z Wenezueli

Co do szkockiej marki Chocolate Tree mam mieszane uczucia. Nie podobają mi się ich kompozycje smakowe, ale nie uważam ich za jakoś wyjątkowo źle robione - ot, nie dla mnie. Pewnie komuś tam smakują, niech więc sobie będą. Mnie i tak ciekawiły po prostu czyste ciemne. Te o wysokiej zawartości kakao były wprost zachwycające, więc zasmucił mnie fakt, że limitowaną tabliczkę zrobili o znacznie niższej - takiej, która coraz rzadziej potrafi mnie w pełni usatysfakcjonować na 10. Jak przecież robi się z jakiegoś wyjątkowego kakao, to chyba chciałoby się ukazać jak najwięcej jego walorów, prawda? Co ciekawe, Chuao rosną w dolinie odciętej od świata, na którą ponoć można się dostać tylko rybackimi łódkami, nazywanymi "peneros". A te właśnie konkretne, z których zrobiono tę czekoladę, podobno są znane z tego, że suszą się na słońcu na patio przed miejscowym kościołem.

Chocolate Tree Venezuela Chuao 70% Dark Limited Edition to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Chuao z Wenezueli; edycja limitowana.

W opakowaniu znalazłam dwie tabliczki, co mnie trochę zaskoczyło, bo w dodatku różniące się wzorem. Jeden (ładniejszy, z kulkami) już kiedyś miałam, więc do zdjęć wzięłam mniej udany, z ptakami (ptako-rybami?).

Po otwarciu dosłownie wystrzelił soczyście kwaśny zapach cytryn i wiśni, po czym rozpoczął się wiśniowy pokaz fajerwerków. W dodatku zaczęły lśnić i błyszczeć słodkie, esencjonalne czereśnie. Wiśnie osiadły w słodkiej toni, należącej do nich i do muląco-słodkich, lepkich i miękkich suszonych śliwek kalifornijskich. Druga część zapachu, może nieco mniejsza, należała do drewna. Wprowadziło powagę, trochę orzechowo-migdałowych nut. Oczami wyobraźni patrzyłam na zielone korony drzew, może jakieś kwitnące czereśniowe właśnie. Całość była słodka też od karmelków / karmelo-karmelków, które także okazały się istotne. W trakcie degustacji w tle, pod ich wpływem, do głowy przyszła mi jakaś "cukrowawa" śliwkowa nalewka.

Tabliczka była bardzo twarda, co czuć i słychać przy łamaniu. Głośne trzaski miały w sobie coś z kruchości (acz czekolada się nie kruszyła). Proszkowo-ziarnisty przekrój mimo wszystko sugerował pewną zwartość, zbitość.
W ustach rozpływała się długo i z ochotą, chwaląc się swą gęstością. Wykazywała niemal ulepkowatą gibkość, długo zachowując kształt. Upuszczała wtedy falo-smugi, którymi zalepiała usta. Okazała się kremowa, choć nie do końca gładka. Miała w sobie coś z miękkiego zamszu, kojarzyła się ze skrzydłami motyla, pokrytymi pyłkiem, chwilami trącając o proszkowość... Mimo że nie zupełnie miękka, jakby udawała mięciutką. Chwilami upuszczała więcej soczystości, by znów skupić się na gęstej kremo-zwartości. Nie była tłusta, ale konkretna - i tak też znikała, pozostawiając pewien konkret i maziając się.

W smaku pierwsza uderzyła słodycz karmelu. Błyskawicznie rosła. Lekko palony cukier rozszedł się i pobrzmiewał cały czas.

Zaraz za nim zjawiła się gorzkość. Była mocna i odważna, a w dodatku prędko rosła, przytaczając głównie drzewa. Myślę o grubych, masywnych pniach, a także gęstych, zielonych koronach, mocnych gałęziach. Drzewa zmieszały się z surowymi migdałami, które przemycały więcej orzechowych nut. Te nie były do połapania i jednoznacznego nazywania, ale to istotny motyw. Wyraźnie podkreśliło je kakao (jakby jego pyłkowy aspekt). Gorzkość rosła i rosła.

W tym samym czasie do głównego duetu wcinał się kwasek. Soczyste i wyraziste wiśnie, dopływy kwaśnej cytryny i jeszcze raz wiśnie usiłowały dostać się na pierwszy plan. Chwilami rzeczywiście można o smakowym trio wątków mówić. Owoce szybko zaczęły odgrywać coraz bardziej znaczącą rolę.

Jednak po kwaśniejszych i soczystszych szpileczkach, owoce zaczęły łagodnieć - zupełnie odwrotnie do gorzkości, która rosła. Wiśnia jakby sama się przesłodziła, przebierając się za czereśnię. Słodkie, soczyste i wielkie owoce-bomby stanęły mi przed oczami. Miały kolor niemal czarny, a wśród nich pojawiło się mnóstwo słodkich, lepkich śliwek suszonych kalifornijskich. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa owoce zaczęły zasładzać... Jakby same nieco gubiąc się w tej słodyczy.

Gorzkość w końcu osiągnęła punkt kulminacyjny i... złagodniała. Migdały mimo to miały się całkiem nieźle - nawet na moment wyraźniej wyeksponowały swój surowy, ale raczej naturalnie słodkawy, smak. W ogóle najpierw jeszcze utrzymywały się migdałowo-orzechowe akcenty, potem zrobiło się bardziej maślanie. Wyłoniły się czekoladowe karmelki, a potem... owoce niemal odpuściły i słodycz stała się bardziej karmelkowa. Lekko palony cukier, karmelki rządziły się i aż denerwowały. 

Mimo maślanej łagodności, drzewa uprosiły kompozycję o pewną pieprzność czy zioła w tle. Cechowała je jednak delikatność. Pomyślałam o kwitnących drzewach i zioło-kwiatach, a konkretniej lawendzie. Może zwietrzałej? Albo przygłuszonej karmelkowo-czekoladową słodyczą.

Gorzkość po tym osłabnięciu nie wróciła już na dawny tor, owoce natomiast trochę zmieniły swój wydźwięk. Wróciły jako cukrowo słodkie. Po karmelkach wiśnio-czereśnie przybrały trochę na kwaskawo-cierpkawej mocy, ale zrobiły to w nieco nalewkowym sensie. Cytrynowy wątek zniknął zupełnie. Przez wyżej wymienione pomyślałam o fuzji kompotu i grzańca, przy czym śliwki, jako te kleiście-lepkie, muląco słodkie suszone, wybiły się spośród owoców na prowadzenie. Zaplątały się przy nich dojrzałe do miękkości jeżyny... Aż przejrzałe? Muląco słodka... nalewka cukrowo-śliwkowa - o! Jakaś brandy śliwkowa, niby soczysta, a aż karmelowawo-cukrowa zawarła w sobie lekką cierpkość. I ona musiała być w pewnym sensie czekoladowa... Jak słodki, owocowo-czekoladowy marcepan z alkoholem? Owocowe trufle?

W posmaku zostały cierpkie wiśnie i śliwki o kompotowo-alkoholowym charakterze, z odrobinką przypraw, ale też słodycz. Ta była aż palono-cukrowa, drapiąca, a jednak w pewnym sensie poważna. Pomyślałam o suszonych wiśniach i śliwkach w cukrowym marcepanie.

Całość była smaczna - miała cudowny wydźwięk najpierw bardziej letni (wiśnie, czereśnie, zielone korony drzew), a potem bardziej zimowy. To, jak uderzały charakterne owoce, a potem słabły, by mogła wzrosnąć gorzkość - ta odwrotność i współgranie, idealne zgranie (jedno się pojawiało, drugie odchodziło i zmiana) wyszły niezwykle intrygująco. Słodkie suszone śliwki, drzewa i mocna gorzkość kupiły mnie. Końcówka, a więc znów charakterniejsze - tym razem jednak alkoholowe - owoce też mi smakowały. Przejście / oddzielenie zrobiły karmelki i cukrowość, co poniekąd dało dobry efekt, pracowało, acz jednocześnie trochę przeszkadzało. Ich słodycz była zbyt istotna, gdy chodzi o udział w kompozycji (bo nawet nie to, że była tak bardzo przesadzona), bym mogła się szczerze i bardzo, bardzo zachwycić.
Gęsta, nietłusta konsystencja była przyjemna, choć obyłoby się bez zahaczeń o ulepkowatość. Ogół jednak i tak bardzo miły.


ocena: 8/10
cena: 49 zł (za 80g; cena półkowa)
kaloryczność: 479 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.