środa, 5 października 2022

Rozsavolgyi Csokolade Chuno Nicaragua - Jinotega 72% ciemna z Nikaragui

Za sprawą Csokolade Mababu Tanzania 75 % przypomniałam sobie o zacnej, węgierskiej marce Rózsavölgyi. Nie zanosiło się jednak, by pojawiła się w Sekretach Czekolady. Nie wiedząc o tym, ojciec przypadkiem trafił w internecie na ich tabliczkę inspirowaną sushi i zaproponował, że mi ją kupi. Zdecydowałam się więc na nieco większe zakupy na stronie producenta, wybierając czyste ciemne (w końcu nie musiałam płacić za przesyłkę). Jedzenie zaczęłam od propozycji, która była potencjalnie najłagodniejsza. Miałam tylko nadzieję, że nie np. za łagodna czy nudna.
Kakao, z którego robione są te tabliczki, rośnie w mglistych górach na północy kraju, a zostało nazwane po jednym z pierwszych jego hodowców. Farmy zajmują mniej niż 3,5 hektarów, a ziarna z nich potem siedzą sobie w drewnianych skrzyniach.

Rózsavölgyi Csokoládé Chuno Nicaragua - Jinotega 72% to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Acriollado Chuno z Nikaragui, z okolic miasta Jinotega.

Po otwarciu zapach wydał mi się aż smutno delikatny (może to kwestia zapakowania w papier?). Jednoznacznie skojarzył się jednak z suchymi, jesiennymi liśćmi. Nasilił się dopiero po krótkiej chwili. Patrzyłam w wyobraźni na mnóstwo bukietów suszonych liści, do których dołączył drobny wątek orzechów i papieru... ten był chwilami średnio przyjemny, a chwilami cudnie przypominający nowe książki. Słodycz od razu startowała z dość wysokiego poziomu, dając się poznać jako pudrowa. To w dużej mierze także syrop malinowy, za którym znalazły się czerwone porzeczki i inne czerwone, ale na pewno już słodkie (syropowo?) owoce. Do tego trochę delikatnych, słodkich moreli... suszonych, ale i trochę kwaskawo-świeższych?

Czekolada koloru ciemnej śmietankowej w dotyku wydawała się pyliście kremowa. Okazała się średnio twarda i średnio trzaskająca, acz przy odgryzaniu kęsa jawiła się już jako twardsza i niewątpliwie masywna. A przy tym nieco pyliście krucha.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, zaskakująco miękko. Mimo że kremowo, to jednocześnie pyliście jak jakiś nietłusty, a właśnie niemal proszkowy budyń. Znikała dość wodniście, ale nie bardzo rzadko. Jakaś tam masywność się utrzymywała.

W smaku najpierw rozeszła się spokojna, ale wyrazista słodycz. Pomyślałam o waniliowo-malinowym pudrze. Wanilia zahaczyła o suchość liści, trochę jakby cukier waniliowy z torebki, ale w droższym i szlachetniejszym wydaniu.

Maliny popłynęły jako słodki syrop malinowy. Odnotowałam w nim lekko miodowy aspekt, acz ten wiązał się z wanilią i cukrem pudrem. Słodycz rosła bez kompromisów, jednak po chwili dołączyły do niej przebłyski kwasku.

Wraz z nią na szczęście także soczystość. Drobna, należąca do delikatnych, miękkich i jaśniutkich suszonym moreli. Chwilami próbowały przebić się czerwone porzeczki (acz też może bardziej syrop porzeczkowy?), kierując myśli ku morelom świeżo-surowym, ale na długo nie zagościły. Morele zaprosiły więcej suszonych owoców, w tym daktyli. Daktyle przedstawiły się jako nieco charakterniejsze, pomyślałam o najmniej słodkiej odmianie Daglet Noir, może w wersji między suszonymi, a świeżymi, bo soczystymi. 

Za daktylami pojawiła się drobna gorzkość. Dopieściła wątek liści, obecny niemal od początku. Gorzkość liści, suchych jesiennych bukietów z nich zrobionych, nasiliła się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Wyszła niemal na przód, gdzie splatała się ze słodyczą daktyli, aż zaznaczającą wówczas swoją obecność w gardle. Oddawała jesienne drzewa i nieśmiałe, niejednoznaczne orzechy. Raz po raz wyłapywałam nawet odrobinkę jakby nasączono-soczystego słodu.

W tle rozlała się śmietankowa nutka, która poniekąd wciągnęła w siebie część pudrowości. Pomyślałam o lodach robionych niemal domowo, z malutkiej np. rodzinnej lodziarni. Znów myśl o pudrowej wanilii, acz bardziej w przyprawowym tonie. Wyobraziłam sobie jej laski, ziarenka, co wiązało się z ciepłym klimatem oraz jakiś dżem morelowy z imbirem i wanilią. Dołożył się do drapania w gardle, wywołanego jakby soczystymi daktylami. To chyba też inne, właśnie słodko-ciepłe przyprawy, acz w ilości minimalnej. Wyciągnęły z oddali wątek książek - już nie takich nowych, a bardziej starych i związanych z suszonymi liśćmi.

Choć przez większość czasu słodkie, czerwone i syropowe owoce rozchodziły się jakby niezależnie, pomykając na tyłach suszonych tonów, pod koniec nieco się zmieszały. Czułam syrop malinowy, jakby mieszający się nieco opornie z... orzechowym pyłkiem? Pomyślałam o pudrowo słodkich orzechowych lodach z sosem malinowym. Malinowy syrop i morele na koniec pokusiły się o lekki kwasek. Morele wyszły z tonów suszonych, pokazując swą świeższą, soczystszą twarz dosłownie na parę sekund. Potem niemal zupełnie zniknęły w śmietankowo-liściowej toni.

Po zjedzeniu czułam posmak jakby słodkich, suszonych liści, wanilii i motyw suszonych owoców niemal miodowych (w tym daktyli), ale ewidentnie soczystych. Po zjedzeniu liście nie były już tylko bukietami, ale przypomniały też o drzewach. Całość była jednak jakby zamknięta w kompozycji śmietankowej (nie ciemnoczekoladowej), jakby to były lody śmietankowe.

Czekolada smakowała mi, choć była bardzo delikatna - miała charakter ciemnej śmietankowej. Pudrowa słodycz na szczęście wiązała się z motywem książek i liści, jednak i tak mi jej nieco za dużo było. Owoce wystąpiły tylko jako "na słodko", a więc malinowy syrop i suszone (daktyle, trochę moreli), acz ogólnie czułam ich nie tak znowu wiele. Nieśmiałe orzechy, lody - wszystko to delikatne, sielankowe. Niczym ciepła, wczesna jesień lub pierwsze letnie dni.
Również miodowa, orzechowa i śmietankowa była Manufaktura Czekolady Chuno Nikaragua 70%, jednak w niej doszukałam się też przypraw, a nie tylko ciepła. Nie smakowała liśćmi i słodyczą, a słodkimi kwiatami. Była bardziej gorzka, trochę kawowa, więc i bardziej mi smakowała. 
Mleczny, orzechowy, z przyprawami, czerwonymi owocami (wiśnie, grejpfrut) i suszonymi (raczej "miodowe figi" niż morele i daktyle) był A. Morin Nicaragua Chuno Noir 70%, acz ten w ogóle był głębszy, soczystszy i zachwycający.
W dzisiaj opisywanej czuć specyfikę regionu, acz przy tak słodkim wydźwięku wydała mi się nieco zbyt delikatna, subtelna.


ocena: 8/10
kupiłam: rozsavolgyi.com
cena: 2450 HUF, czyli ok. 32 zł (za 70g)
kaloryczność: 464 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.