piątek, 21 października 2022

Vosges Chinese 5 Spice 90 % Cacao with Licorice Root ciemna z lukrecją, cynamonem, anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami i solą morską; słodzona surowym miodem

Kuchnia chińska mnie nie ciekawi, jednak akurat to, że mnie odpycha, zwalam, na to, że nie zagłębiam się w jej tajniki i kojarzy mi się głównie ze smażonymi daniami. Do tego koszyka skojarzeń wylądowały też wszelkie "danie 5 smaków", "przyprawa chińska miks 5..." itd. Gdy chodzi o tę czekoladę, oczywistym było, że nie muszę się żadnej smażeniny brać, a że Vosges lubię, interesowało mnie, jakie 5 przypraw / smaków, w jaki sposób wkomponują w czekoladę. 
Przepisując skład pomyślałam, że to w sumie przyprawiona jakby Whole Cacao Fruit 86% Whole Cacao Raw Honey. Ciekawe, czy zgadłam. Z opakowania dzisiaj prezentowanej producentka zachwalała, że dodana mieszanka obejmuje wszystkie pięć smaków, jakie wyczuwamy: od słodkiego, przez kwaśny, gorzki, słony i umami. Przypomniała, że przyprawy, wchodzące w jej skład, podobnie jak kakao, są pełne przeciwutleniaczy i minerałów. Ja - już sama - znalazłam ciekawostkę, że pieprz syczuański (jedna z dodanych przypraw) nazywany jest też pieprzem japońskim - no, no, mały zgrzyt kulturowy, co? (żart).

Vosges Lab VHC Chinese 5-Spice 90% Cacao with Licorice Root to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao (miazgi, tłuszczu, pulpy, białka i mąki / proszku), z korzeniem lukrecji, cynamonem cejlońskim, chińskim anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami, solą morską; słodzona surowym miodem wielokwiatowym.

Po otwarciu uderzył przede wszystkim słodziutki cynamon. Prawie niepikantny, a mimo to pierwszoplanowy. Miał łagodny charakter, odlegle kojarzący się z kwiatami. Zadbał o obraz słodkiego piernika, a dopiero później dopuścił do siebie wytrawniejsze przyprawy i wyraźnie wyczuwalną czekoladową bazę o mocno ziemistym charakterze. Była palona, gorzka, jednak jakby przykryta dymem. Przy niej raz po raz przebijały się soczyste, acz bliżej nieokreślone owoce. Śliwki? Mignęło skojarzenie z pierniczkami w czekoladzie i nadzieniem owocowym (wieloowocowym?). W pierniku namalowanym przez cynamon znalazły się także goździki i anyż, lukrecja... stanęły tuż obok przypraw wytrawniejszych, które mnie skojarzyły się trochę kminowato (a to pewnie mieszanka pieprzu, nasion kopru etc.). Połączyła je nuta... ciemnego chleba. Takiego z przypaloną skórką, zrobionego na miodzie (i zakwasie?).

Tabliczka o niemal czarnym kolorze wyglądała na bardzo masywną i konkretną, a jej spód sugerował mnóstwo wielkich kawałów dodatków. W dotyku była niby kremowa, ale też zdradzająca pewną pyłkowość (jakby pyłek miał zostać na dłoniach... ale nie zostawał). Dalej zaskoczyła bardzo.
Przy łamaniu była twarda, ale nie aż tak, jak można by się spodziewać. Ujawniła jakby nabąbelkowany, trochę proszkowy przekrój bez widocznych przypraw. Gdy robiłam kęsa, to było jak wgryzanie się w nie do końca utwardzoną, bo wciąż miękkawą (jakby miękko-zawilgoconą) taflę pyłku i masła, trzeszczącą od kryształków. Choć osobliwe, nie było to nieprzyjemne.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, jak na ciemną czekoladę dość szybko. Twardość szybko odrzuciła zupełnie, acz zwartość sobie zachowała. Początkowo, bo zaczynała jako zbitka proszku i masła, przybierająca na miękkości i zmieniająca się w pyłkową, gęstą zawiesinę. Była jakby masą z zawilgoconego, lepkiego pyłu, im bliżej końca, tym bardziej zawiesinowo-wodnistą. Czuć ziarnistość, chwilami proszkowość, pylistość, przemielone przyprawy. Niektóre nawet do chrupnięcia. Była też znikoma ilość drobnych kryształków soli, rozpuszczających się razem z czekoladą. 

W smaku pierwsze rozeszły się delikatne, niemal mgliste kwiaty, tworzące klimat rześkiego poranka. Błyskawicznie dołączył do nich cynamon - słodki, delikatny, szlachetny (ewidentnie cejloński). Zmieszał się z nimi. Razem odpowiadały za niską słodycz, która z czasem ruszyła, trochę rosnąć. Miała jednak wydźwięk ulotny, lekki. Wyobraziłam sobie wielokwiatowy jasny miód z cynamonem. Rześkość czasem trochę chyliła się ku słodzikowi (ale tylko trochę). 

A jednak zza cynamonu wychynęła też gorzkość. Podkręciła także tę cynamonową, wraz z jej pikanterią. Pojawiło się sporo różnych, korzennych przypraw. Pomyślałam o miodowym pierniku z gorzkimi przyprawami. Zgłosił się anyż i korzeń lukrecji, z dziwnie soczystym echem.

Słodsze nuty nagle jakby rozmyła lukrecja. We mgle ukryła miód, zmieniła rześki poranek na mglisty, chłodny poranek, a sama zaprezentowała się ewidentnie jako korzeń lukrecji o słodkim, a jednocześnie dziwnie "korzeniowo" gorzko-goryczkowatym smaku. Wprowadziła chłód, lekko szczypiąc w język. W pewnym momencie wyszła na przód.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa korzeniowa gorzkość lukrecji przywołała czarną ziemię. Ciemną, wilgotną, zimną. Ta nieco lukrecję poskromiła. Mgłę przemodelowała na dym. Zrobiło się gorzko w o wiele bardziej czekoladowym sensie. Ziemię nasączyła odrobinka soku cytryny. Przybyła kwaśność. Do głowy przyszedł mi jakby kwaskawo-cierpki dym. Zdarzyło się, że wyłapałam lekko słonawe echo, podsycające to. Sól była subtelna, szlachetna. 

A potem dym odsłonił piernik. Również czekoladowy, oblany czekoladą. Mocno przypieczony, pełen przypraw piernik o dość ciężkim wydźwięku. Czułam pieprz, coś goryczkowato-ostrego i wciąż cynamon. Odnotowałam kakao w proszku, po czym piernik zmienił się bardziej w pierniczki w czekoladzie. Takie delikatniejsze, bardziej cynamonowo-goździkowe, a więc korzennie słodkie. Czyżby kryło się w nich nadzienie owocowe? Czułam drobny kwasek... Jakby wieloowocowego (na bazie jabłek?) "pierniczkowego", może trochę z dominacją śliwek?

Ta myśl przekierowała przypieczony piernik na chleb... Ciemny chleb z mocno przypieczoną skórką... może chleb ze śliwką... Na pewno bardzo wilgotny, kwaskawy od zakwasu i... chleb zrobiony na miodzie! Jakby z kwaskawym miodem? Delikatna słodycz, która jedynie pobrzmiewała na tyłach pod koniec odważyła się znów zagrać wyraźniej.

Wielokwiatowy miód był rześki, nienachalny i wzbogacony o słodycz przypraw. Te jednak charakteru pod koniec się nie wyzbyły. Chleb podkreślił w nich wytrawniejszy aspekt, a więc też i cierpkość. Znowu do głowy przyszło mi coś kminowego, ale trzymało się to czekoladowych realiów za sprawą nutki pylistego kakao. Raz po raz, w zależności od kęsa, pod koniec podskakiwał smak którejś konkretnej: pieprzu, anyżu, lukrecji, goździków. Zdarzyło się, że nagle miód błysnął mocniej albo np. nagle w chlebie wyłapałam echo soli. Nadało to degustacji dynamiki. Wszystko czuć bardzo wyraźnie, z pobrzmiewającą ziemistą, czekoladową bazą w tle. Acz im więcej mocnych przypraw, tym czekolada bardziej odlatywała ku zwiewnym kwiatom i... Węglowi. Nagle pojawił się węgiel rozrabiany w wodzie. 

Przyprawy jednocześnie grzały i chłodziły język. Na koniec czułam zimne odrętwienie wywołane lukrecją - taką, która nie zapomniała o swym smaku, natomiast w gardle ogrzewanie chili. Sporadycznie pojawiał się kryształek soli, wyraźnie wprowadzając słoność, podjudzającą kwasek. Gdy została drobinka jakiejś przyprawy, czuć ją wyraźnie, ale nie nachalnie. Raz był to anyż, raz goździki, raz pewnie jeszcze co innego. 

Po zjedzeniu został posmak zarówno przypraw, jak i czekolady, w zasadzie na równych prawach. Z przypraw dowodził delikatny, słodki cynamon i chili (także jako ciepło w gardle), ale czułam też pieprz, lukrecję. Lukrecja starała się zdominować wszystko swym słodko-ostrym, chłodnym smakiem. Przez odrętwianie języka prawie osiągnęła swój cel, jednak cała mieszanka piernikowa, z nieco wytrawniejszym echem oraz ziemią, dymem i cierpkością kakao w proszku dała radę. Wyszła na jaw też dość mocna paloność i węgielność. 

Muszę przyznać, że całość mnie trochę zaskoczyła. To, jak połączyła łagodność (kwiaty, mglisty poranek, miód) z charakterem przypraw (pieprz, goździki, anyż) i mocnymi, niemal setkowymi nutami ziemi, dymu było niewiarygodne. Osiągnęła to dzięki lukrecji i miodowi. Pierwsza zapewniała przejścia od zwiewności do ostrości, miód natomiast połączył słodycz z wytrawnością - jakby za sprawą chleba. Cynamon cejloński wydawał się odpowiadać za słodycz i był tak wyczuwalny, że to też dziwne (skoro jest znacznie łagodniejszą odmianą), świetnie się wpasował. Tabliczka mimo mocniejszych nut, i tak wyszła zaskakująco... Słodko i łagodnie. 
Charakterne przyprawy nie zagłuszyły czekolady, a świetnie do niej pasowały. Zestawienie ostrości, gorzkości, słodyczy i sugestii kwasku, szczypta soli udane - kuchnia chińska lubi takie połączenia, a jednak wcale mi się z żadną chińską mieszanką to nie kojarzyło. Za nic bym jednak nie zgadła % kakao. 
Kompleksowa, ciekawa i po prostu smaczna. Choć konsystencja dziwna i nie moja, raczej ciekawostkowa, też nie wyszła źle. Co więcej zaskoczyła mnie, że przyprawy były prawie na gładko - to jednak dobrze, bo lepiej się wszystko przemieszało (nie chciałabym, by zostawały do chrupania).
Po zjedzeniu zostałam nie tylko z ciekawym posmakiem, ale też z zagwozdką, jak smakują nasiona kopru. Google przyszedł mi z pomocą, że: "jak słodka lukrecja".


ocena: 9/10
kupiłam: vosgeschocolate.com za czyimś pośrednictwem
cena: 6 $
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, surowy miód, korzeń lukrecji, cynamon cejloński, sól Baja Gold (z Zatoki Kalifornijskiej), anyż gwiazdkowy, nasiona kopru, pieprz seczuański, goździki, owoc kakao (białko kakao, mąka z kakao*), puree z pulpy kakaowej

*to zamiennik kakao w proszku

PS A spragnionych czekolady czystej, zapraszam do aktualizacji recenzji Beskid Cuba 70 %, bo dodałam tam recenzję miniaturki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.