czwartek, 13 października 2022

KruKam Kokonella pasta z nerkowców z kokosem i czekoladą

Markę KruKam znam tylko z widzenia, ale składy past smakowych mi się nie podobały (prawie wszystkie z erytrytolem, a słodzików nie cierpię), więc tymi się nie interesowałam. Także do czystych z orzechów się nie rwałam, bo z tego co widziałam, miały zbyt lejącą dla mnie konsystencję. Na dzisiaj opisywaną skusiłam się jednak, bo w internecie zobaczyłam zdjęcia i przeczytałam opinie, że ta ma inną, o wiele gęstszą (acz jak po spróbowaniu zaczęłam szukać tych tekstów, doszłam do wniosku, że coś pomieszałam, a czytałam wcześniej o jakiś innych wariantach). Wydała mi się więc bardzo kusząca. Od razu wyobraziłam sobie Basię Basię nerkowcowo-kokosową z solą, ale właśnie bez soli, a z kakao. Fakt, erytrytol też się tu znalazł, jednak tylko jako składnik czekolady, więc w zasadzie nie byłam sceptyczna w jego kwestii. Obstawiałam, że przy takich proporcjach może mi nie przeszkadzać. Miałam przeogromną ochotę na połączenie kakao i kokosa.

KruKam Kokonella to pasta z orzechów nerkowca i kokosa z czekoladą ciemną (słodzoną erytrytolem) i kawałkami kokosa.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu słoika uderzył zapach wiórków kokosowych, wsparty... kokosowością namieszaną. Zaskakująco słodki, o niemal śmietankowym charakterze, mieszał się z "orzechowawym" kokosem. Ogólnie orzechowość była wyczuwalna, acz nie zawsze klarowna. Raczej tak ogólna, że chwilami orzechowo-migdałowo-śmietankowa, trochę układająca się w lichą wizję wyidealizowanego Rafaello sprzed lat. Jednak po przemieszaniu i w trakcie jedzenia orzechy nerkowca, też naturalnie słodkie i z kolei wręcz maślane, wyłaniały się wyraźniej. Niemal zrównały się z kokosem. Daleko w tle doszukałam się też niesprecyzowanej czekolady i mdławo-goryczkowatego oleju kokosowego.

Krem wyglądał na gęsty i gładki, a na wierzchu wydzieliło się dużo oleju. Zlałam z tego jakieś niecałe 3 łyżki, a około jednej wymieszałam. Wówczas odkryłam, iż paście daleko do gładkości czy gęstości. Była minimalnie gęstawa i zawierała całe mnóstwo sporych kawałków kokosa, gigantycznych kawałko-wiórków oraz kawałeczko-drobinki orzechów. Te były mocno przemielone, więc odpowiadały za niegładki, "miazgowy" element. Nie było kawałków orzechów do gryzienia - wszystkie takie kawałki to kokos.
Pasta okazała się średnio ciągnąca, bardziej lejąca. Współpracowała przy mieszaniu czy... w zasadzie czymkolwiek.
Kupiła mnie dodatkowo kropeczkami i widocznymi jakby niteczkami częściowo wmieszanej, rozpuszczonej czekolady.

W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, w miarę szybko jak na pasty orzechowe. Zaskoczyła mnie w nich połączeniem rzadkości i kremowości. Była jednocześnie przyjemnie orzechowo-kremowa i rzadka. Lepkości prawie nie uświadczyłam. Orzechowo-gładkawe smugi z wyczuwalnymi drobineczkami pokrywały podniebienie, a część porcji rozpuszczała się wręcz nieco wodniście. Wyszło to więc lekko, w zasadzie mało tłusto. Od tego czynnika uwagę odciągała też minimalna pylistość. Wprawdzie pasta otłuszczała usta oraz naczynie, do którego ją nałożyłam, ale to się jakoś... chowało. To było tłuste, ale tego jakby się nie czuło. Dodatkowo cały czas czuć element chrupkości - w sumie dziwnie, bo nawet nie gryząc... Acz zęby aż same się do tego rwą. Otóż mnóstwo kawałków kokosa i wiórków mutantów oraz trochę bardziej typowo wiórkowych, przemielonych kawałków udawało kawałki orzechów. Jak na kokosa wyszedł niespodziewanie twardo-chrupko - właśnie jak orzechy. Trzeszczał, skrzypiał również, ale zachowywał się jak orzechy. Wyprażono go porządnie do tego stopnia, że co większe kawałki cechowała kruchość. Dłużej gryziono-ciamkane wydawały się przyjemnie soczyste. Nie memłały się, a pogryzione szybko znikały z ust.
Kawałków orzechów nie było, czekoladę zaś wtopiono na gładko. 
Wszystko w większości gryzłam już na koniec, gdy tak krem zniknął w nieco już bardziej oleiście-wodnisty sposób. Ich obecność wcześniej nie zaburzała rozpływania się, więc całość uważam za bardzo spójną i uniwersalną. 
Można jeść na wiele sposobów i każdy działa. Potrafię tę pastę wyobrazić sobie we wszystkim.

Krem przywitał mnie niemal neutralnym smakiem kokosa. Opiewała go pewna rześkość, przez moment pomyślałam o wodzie kokosowej i czystym miąższu z kokosa (ja jadłam tylko Basię Basię mannę kokosową). Po chwili przybrał na intensywności jako kokos śmietankowy, naturalnie słodki. Słodycz nasiliła się aż niewiarygodnie, a kokos zahaczył o zwykłą śmietankę.

Ta wywołała z tła nieśmiałą nutkę czekolady. Nie odważyła się jednak jej doprecyzować. Leciutka gorzkawość mogła należeć zarówno do niej, jak też kokosa. Mignął mi olej kokosowy. Nie przy każdej zagarniętej łyżeczce zaznaczał się tak samo wyraźnie, aczkolwiek pobrzmiewał cały czas.

Przy każdej natomiast już po paru sekundach odezwały się nerkowce. Wkradły się do śmietankowości. Dołożyły jej jeszcze maślaność i więcej słodyczy. Delikatne nerkowce wydały mi się aż pralinowo-nugatowe, dosłownie niczym jakiś krem-nadzienie. Po czym w połowie rozpływania się porcji natarły z pełną mocą. Na moment wyszły na pierwszy plan, w czym pomogło im lekkie podprażenie. Naprawdę jednak na szczęście lekkie. Czekoladowość z tła dopowiedziała im więcej orzechów, migdałów. Mignęło skojarzenie z odrobinkę czekoladową wersją Rafaello (wyobrażenie, bo raczej takiej nie ma; chodzi też o pralinki wyidealizowane). Nerkowce zadebiutowały, po czym nieco zwolniły, by na równych prawach związać się z kokosem.

Prawie w tym samym czasie, jak nerkowce ukazywały swe walory, obok nich rosła ogólna słodycz. Zaskoczyła mnie jej intensywność. Łączyła się z kokosem, czekoladową nutą i... chwilami wydawała mi się jakby "czysta". Ta naturalnie kokosowa sprawiła, że przez moment pomyślałam o czekoladzie zrobionej na mleku, ze śmietanką i docukrzonej. Mocna słodycz raz czy dwa wydała mi się aż napastliwa.

Z czasem pojawiła się jednak także gorzkawość. Czekoladowa nuta wciąż raczej podpowiadała orzechy, sama niewiele wnosiła. Gorzkawość kakao zaznaczyło się jako nieśmiałe echo, a jej większa część wypłynęła z kokosa. Wyraźnie poczułam olej kokosowy (który mnie kojarzy się z zimnymi ogniami), nawet z lekką ostrością. Aż trochę przypiekł w język, przy czym wyłamał się wątek słodziku. Przejął kokosową rześkość i sam się ujawnił. Było więc specyficznie rześko-ostro, goryczkowato, a także za słodko. Na koniec kokos zrobił się bardziej mdły jak czysty miąższ kokosowy z dodaną goryczką oleju kokosowego, ale tu z pomocą przychodziły wiórki do gryzienia. Na szczęście też śmietankowo-orzechowa, nieokreślona nuta miała się nieźle. Same jednak nerkowce wmieszały się w resztę.

Gdy gryzłam kokosa, wiodący stawał się kokos właśnie wiórkowy. Podprażony i wyrazisty, dominował zupełnie, acz dopuszczał do siebie nuty orzechów czy z rzadka... Wafelków. Pewnie też dzięki krucho-chrupkiej konsystencji epizodycznie wracało skojarzenie z waflową kulką typu Raffaello w wiórkach. Wiórki to esencja wiórków wzorowych, zaś większe kawałki kokosa... smakowały jak wiórki idealizowane, z orzechowawą naleciałością - były zachwycające.

Po zjedzeniu został posmak kokosa na kilka sposobów: głównie goryczkowatego oleju, wiórków oraz jakby wodniście-oleistego, zmieszanego ze słodkimi nerkowcami. Czekoladowe echo zniknęło zupełnie, a ewidentnie wyłonił się słodzikowy, ostrawy niesmak, zmieszany z olejem kokosowym. Dodatkowo czułam po nim specyficzne wysuszenie.

Jako że nie miałam ochoty na 3 popołudnia spędzone na łyżeczkowaniu go, raz spróbowałam dodać do kaszy jaglanej. Liczyłam, że jej goryczka (którą lubię) jakoś zaabsorbuje część tej oleju kokosowego, a słodzikowość się rozmyje. Efekt mnie jednak trochę zaskoczył, bo goryczka oleju kokosowego właśnie wypłynęła na wierzch, wzmacniając goryczkę kaszy. Jednocześnie słodycz wzrosła, a zniknęła orzechowość i choćby echo czekolady. W kaszy cudownie sprawdził się chrupiący kokos - idealnie do jaglanej pasował. Taki posiłek jednak jakoś nie kupił mnie; jednorazowo był ok, ale większość pasty, tego, czym jest, po prostu się zatraciła w tym wydaniu.

Końcówkę, a więc jakąś 1/4 słoika oddałam Mamie, bo po prostu już nie miałam pomysłu, jak to jeść, a ona akurat miała ochotę jakąś pastę połyżeczkować (choć nie jest to jej typ przekąski). Zgodziła się ze mną, że ten chrupiący kokos był cudowny. Co do reszty o smaku nie umiała nic powiedzieć. Stwierdziła tylko: "no, takie w sumie całkiem niezłe ogółem, ale co to miało być? Ani to specjalnie orzechowe, czekoladowe też nie, tylko że fajny kokos. Takie ot, do zjedzenia jak już jest, jednorazowo z przyjemnością".

Całość była w miarę smaczna, acz jak dla mnie za mało kakaowo-ciemnoczekoladowa. Z racji śmietankowości kokosa i maślaności nerkowców to chyba nie takie dziwne to było bardzo... czysto-delikatne. Jak raffaellowaty miąższ kokosowo-orzechowy. Całość szokująco słodka, bo do i tak silnej naturalnej słodyczy doszedł słodzik. Nie spodziewałam się, że taka mała ilość aż tak wyjdzie na jaw (obstawiam, że to przez delikatny charakter bazy). Zupełnie nie pasuje mi on do past orzechowych, o czym właśnie się przekonałam. Olej kokosowy też wyszedł zbyt nachalnie do czystości kokosowo-nerkowcowej. Choć ogólnie nie mam nic do oleju kokosowego, ten tu odciągał uwagę od czekoladowości. Trochę zdziwiłam się też, że nerkowce miały tylko epizod tak wyrazisty, a ogólnie zmieniły się bardziej w orzechowość. Kokos z kolei zaskoczył mnie, że wyszedł tak czysto-miąższowo. Kolejna niespodzianka to kawałki wiórków, udające orzechy. Spodziewałam się raczej zastać normalne wiórki, a kawałki orzechów - tu jednak zdziwiłam się... bardzo pozytywnie, bo te kawałki kokosa akurat były przecudowne i niespotykane (za nie dodałam punkt, bo inaczej byłoby 6). Rozkochały mnie w sobie!
Konsystencja przystępna, acz szkoda, że taka rzadka (wolę kremy gęstsze). Zaskakująco mało tłusta, ale jednocześnie jakaś taka wodnista. Kokos i nerkowce to jednak i tak zacny duet - mnie nut, bez których by się obyło.
Gdybym miała wybierać, czy wolę ten krem, czy np. Basię z solą to szczerze nie wiem, co bym wybrała. Basia na pewno wydaje się lepiej zrobiona jako to, czym ma być. Kokonella wyszła... dziwnie, jakby do końca sama nie wiedziała, czym ma być. Niby miała być z czekoladą, a czekolada się zgubiła, więc sama nie wiem. Bardzo personalnie? Dwie uważam za "mogę zjeść, skoro kupiłam".
Cały słój 300g sprawił mi kłopot, bo choć producent napisał "najlepiej smakuje łyżeczką ze słoika", a ja takie kremy kupuję właśnie do łyżeczkowania... tu za bardzo przeszkadzał mi słodzik i olej kokosowy. Odwracały uwagę od nerkowców i właśnie kokosa nieolejowego, czekolady. Uznałam, że pasty orzechowe nie pasują mi do słodziku. Acz jak już był, to przejadłam. Wyobrażam go sobie jednak we wszystkim (inna sprawa, że po prostu ja nie jadam jakiś naleśników, wafli etc.).
Całościowo krem wydał mi się średni jakościowo - nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zarówno nerkowce, jak i pasta kokosowe zostały poniekąd zapchane, rozrzedzone olejem z nerkowców i kokosa, nie była to esencjonalna miazga z nich (jak Sante Go On Peanut Butter Smooth 100 % Peanuts, tylko nie w aż takim stopniu?). Taki tańszy wypełniacz, zamiast pełnia produktu.


ocena: 7/10
kupiłam: guiltfree.pl
cena: 19,98 zł za 300g
kaloryczność: 620 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: pasta z orzechów nerkowca, pasta kokosowa, czekolada (miazga kakaowa, substancja słodząca: erytrytol, tłuszcz kakaowy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.