Przyszło mi do głowy, że zaraz po Domori Fondente Criollo 90 %, a także po poznaniu Aruntam 100% Virgin Bio Dark Chocolate Ecuador | Arriba Nacional przyszedł doskonały moment, by sięgnąć po nieco lżejszą koleżankę tej drugiej, czyli właśnie 90%. To, że 10% czasem oznacza nieskończenie wiele różnic wiem nie od dziś, ale... jakie tym razem? Co prawda posłodzono ją cukrem kokosowym (choć to twór teoretycznie zacny, nie używam go - jak i żadnego innego słodzidła - a także uważam, że lepiej niż do czekolad, nadaje się do innych rzeczy), który wiele wnosi do produktu, do którego się go dodaje, ale wydaje mi się, że na tyle dobrze znam czekolady słodzone trzcinowym i nim, że nie będzie problemem wyłapanie, za czym to on stoi. Od razu jednak pomyślałam, że sam jest tak specyficznie rześki, że chyba dobrali go idealnie do kakao. Ciekawe, czy miałam rację.
Aruntam Sensory Chocolate 90% Virgin Bio Dark Chocolate & Coconut Blossom Sugar Esmeraldas Ecuador | Arriba Nacional to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru, z plantacji Esmeraldas.
Rozcięcie złotka było jak otwarcie okna w wietrzny dzień, który uderza rześkością i aromatem zielonych roślin. Pojawiła się też wysoka słodycz jasnego miodu, może miodu akacjowego o niemal przezroczystym kolorze. Akacje, aloes, eukaliptus i inne zielone rośliny ścigały się, a wtórowały im kwiaty. Białe na pewno, w tym jaśmin i delikatniejsze dzwonki. Mieszały się z owocami, które też w pewien sposób cechowała kwiatowa rześkość, zwiewność. Egzotyka bez dwóch zdań. To lychee, ale też banany... czy raczej aż ciężkawy nektar bananowy, przy którym znalazło się sporo orzechów (ziemnych?) i trochę ziemi. W trakcie degustacji czasem słodkie, dojrzałe i niemal czarne banany wydawały się wychodzić na przód... A za nimi sporadycznie kryły się przebłyski słodkich czerwonych owoców. Mimo goryczki, nie był to zapach wskazujący na tę zawartość kakao. W tle czuć także drobny kwasek, ale wpisany w owocową rześkość.
Tabliczka była twarda w dość dziwny, jakby skaliście-szklany sposób. Łamała się z naprawdę głośnym trzaskiem, nawet trochę się krusząc. Mimo że skalista i masywna, nie wydawała się ciężka. Przekrój miała ziarnisty. Co więcej, dostrzegłam w nim kryształki.
W ustach przez jakiś czas twardość podtrzymywała. Stawiała lekki opór, wydawała się nieprzystępna. Miękła jakby od wewnątrz. Okazała się gładko-kremowa, niby maślana, ale nie mocno tłusta. Robiła się gibka, trochę gumowa i skąpo "zrzucała z siebie" kolejne, bardziej miękkie fale, nie będąc miękką zupełnie. Pod koniec wydała mi się wręcz wodniście-soczyście rzednąca... Na jakby nieco rozrzedzone smugi smaru. Pokrywała nimi usta i zalepiała trochę.
W smaku pierwsze uderzyły słodziutkie, białe kwiaty. Wyobraziłam sobie jaśmin, konwalie, inne dzwonki, jakieś delikatniejsze egzotyczne... Wszystko pokryte rosą, oddające rześkość poranka. Egzotyka przytoczyła kwiaty kaktusów, a ja pomyślałam o samych zielonych kaktusach, które kryją w sobie wodę.
Do rześkości i słodyczy prędko dołączył miód. Miodzik dosłownie. Także on podkreślił roślinność. Pomyślałam o miodzie akacjowym, jego niemal przezroczystym kolorze i... może miodzie kwiatowym? Mieszał się z kwiatami i zapraszał owoce... Też słodkie, o niemal kwiatowych zapędach.
A jednak po paru chwilach odnotowałam także gorzkość. Wizja kaktusów stała się wyrazistsza - rosły na pustyni, co oczywiste: poczułam pewne ciepło w tle. Lekką pikanterię? Uwypukliła gorzkość. Ta skojarzyła mi się z asfaltową drogą, biegnącą przez pustynię. To trochę jak szybki rajd przez takie ciepło cabrioletem, gdy czuć wiatr i... którym jedzie się w jakieś odludne, leśne i chłodniejsze miejsce?
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa czułam dym, niemal gorąc, a także skryte za nim kawę i ziemię. Kawę paloną średnio mocno, a ziemię... rozgrzewaną słońcem, owszem, ale pod spodem czarną i wilgotną. Po cieplejszym epizodzie kumulowały się nuty zielonych roślin. Mignął ogórek (jak coś w wariancie "ogórek&aloes"?), który przeszedł w ogórka rogatego, czyli kiwano (pisałam o tym na instagramie) i inne zielenie. Pojawiła się tam cierpkość i kwasek.
Z czasem słodycz natarła z nową siłą jako słodkie banany i nektar bananowy. Trzymał się ich słodki, jasny miód. Kompozycja wydała mi się głównie słodka, nagle złagodniała w aż maślanym sensie. Maślaność i śmietanka stworzyły bazę bardzo łagodną, a potem... rośliny obudziły w tym orzechową nutę. Poczułam surowe fistaszki, w skórkach, które przywróciły gorzkość.
Surowe fistaszki otworzyły drogę ziemi. Odnalazły się w niej węgielne nuty, w które zmieniła się paloność. Pomyślałam o węglu roślinnym. Może również kawę w tle czułam? Kawę i... "słodkiego kokosa"? Słodzoną, kokosową kawę? Ziemia jednak smagnęła pikanterią, a słodycz dobudowała jej korzenny wydźwięk, robiąc to chili i cynamonem. W pewnym momencie wydała mi się lekko melasowa, nieco palono karmelowa. Korzenność wiązała się ze wcześniejszym poczuciem ciepła, jakby łącząc kontrasty. Wciąż było bowiem było także bardzo rześko. Czyżbym czuła lukrecję / anyż? A przy nich nadal eukaliptusowo-aleoesowe tony?
Śmietanka zrobiła się śmietaną, w owocach pojawiła się kwaśność wyrazista. To cytryna, coś trochę karambolowatego, ogórkowo rogatego... Cierpkość trafiła na banany i nieco wyhamowała. Mieszały się bardziej jakby... ze śmietanką kokosową? Jak zrobiony na niej owocowy deser? Wyłapałam grejpfruta... ale nie wiem, czy czerwonego. Chyba, bo motyw czerwonych owoców jakoś pobrzmiewał... ale może bardziej jako truskawka? Na pewno wciąż czułam egzotykę, słodko-rześkie lychee, coś kaktusowego. Bananowo-kaktusowy nektar?
Owoce na końcówce zmieszały się z orzechami. Nie było już ani specjalnie ciepło, ale rześko, acz... czułam pikanterię chłodnej lukrecji, a także jakby przygłuszoną chłodem słodycz miodu. Do tego pewna lekkość, a więc kwiaty, nie dawała spokoju. Czerwono owocowy akcent zasugerował dziką róże, ale bardziej niż owoce, to kwiaty.
W posmaku została ziemista, trochę asfaltowa goryczka oraz ostrość przypraw, ziemi... Czułam niemal odświeżenie w ustach, lukrecjowo-anyżowe odrętwienie języka oraz pewien chłód. Sporo na koniec przybyło maślaności, śmietany. Banany nieco spasowały, choć jakby przykryte kwiatami były i one.
Całość bardzo mi smakowała. Kwiaty, rośliny, akacjowo-kaktusowe tony, ten właśnie specyficzny miód, banany budowały kompozycję głęboką, rześką i intrygującą. Za gorzkość odpowiadały wątki ziemi, asfaltu... ale nie była to gorzkość mocna. Orzechy ziemne cudnie wszystko wyważyły, acz i tak słodycz aż zaskoczyła. Pojawiły się nuty melasy, a przy fistaszkach chyba "słodkiego kokosa". Nie była jednak silna dzięki całej tej rześkości. A tej nie brak kwasku cytryny i śmietany.
Była podobna do 100% i - co ciekawe - nawet nie to, że bardziej słodka (acz trochę owszem) w odbiorze ogólnym, bo bardzo, bardzo rześka. O ile 100% była bardziej słodko-gorzka, tak dzisiaj opisywana słodko-"rześkokwaskawa". Wzięłam to w cudzysłów, bo nie była to taka oczywista kwaśność. Częściej bardziej sugerowana przez rześkość. To na pewno cukier kokosowy ją tak rozbudził.
100% wyszła bardziej drzewnie, 90% zaś roślinnie.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 35 zł (za 45g; cena półkowa)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy znów kupię: może w odległej przyszłości
Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.