Ostatnio wszystko zaczęło mi się robić tak za słodkie, że i na setki spojrzałam z nadzieją. A jednak wciąż to nie mój typ czekolad. Wątpię, by kiedykolwiek stały się moim typem (nie zależy mi na tym). Preferuję 75-95% - to wiem. Z tym, że po prostu pora była w miarę odpowiednia na akurat posiadane. W takim okresie czułam, że podejmą mi po prostu lepiej. Aruntam, włoska marka którą zdążyłam polubić bardzo, swoją propozycją kusiła bardzo. Otóż czekało mnie ciekawe porównanie, ale o tym więcej przy właśnie drugiej tabliczce z Ekwadoru.
Aruntam Sensory Chocolate 100% Virgin Bio Dark Chocolate Ecuador | Arriba Nacional to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru.
Po otwarciu rozszedł się intensywny zapach czarnej, wilgotnej ziemi, cytrusów i kwiatów. Żywych, delikatnych, ale zarazem wyrazistych. Przewodziły róże, aczkolwiek sporo było też innych, białych (pomyślałam o jaśminie i konwaliach). Wiązała się z nimi nuta jakby "kwiatowych owoców", takich rześko-zwiewnych, egzotycznych. Tych nie mogłam połapać, bo za bardzo odwracały od nich uwagę pełne życia cytrusy, a dokładniej słodko-kwaskawy grejpfrut, wprowadzający soczystą cierpkość oraz trochę cytryny. Czułam znaczącą (ale nie mocną) słodycz, za sprawą której wyobraziłam sobie niemal przezroczysty, jasny miód... Może miód akacjowy? Był bowiem rześki; ogólnie wiązał się z rześką, niemal chłodzącą roślinnością. W tle nieśmiało zarysowały się średnio mocno prażone orzechy i palona kora, drewno.
Twarda tabliczka łamała się z głośnym trzaskiem. Wydała mi się krucha i masywna, nieciężka (ale czy lekka?), a zarazem skalista. Jej przekrój był ziarnisty.
W ustach jakby udawała twardą, wewnątrz będąc miękką. Okazała się zaskakująco gładka i aksamitnie kremowa. Rozpływała się powoli, zachowując kształt / formę, a opływając bardzo lepkimi smugami. Kojarzyły się z gęstym smarem, pokrywały podniebienie, lecz na odsiecz przychodziła soczystość. Dzięki niej całość wyszła niby lekko (ale nie lekko po prostu), na pewno mało tłusto. Odrobinkę ściągała na koniec.
W smaku najpierw rozszedł się delikatny, niemal zwiewny motyw kwiatów. Do głowy przyszły mi białe róże, jaśmin, konwalie... Potem więcej róż, już bardziej kolorowych. Cechowała je lekka wilgotność i słodycz. Wyobraziłam sobie kwiaty dziko rosnące, ale też bukiety z dodanymi wielkimi, zielonymi liśćmi. Podpływały pod nie subtelne nuty śmietanki.
Rześką słodycz z ochotą podłapały owoce. Na pewno cechowała je rześkość i soczystość, acz było w nich coś wodnistego. Pojawiło się lychee, zawłaszczając sobie tę strefę na moment, ale potem... Jakby odpadło bez walki. Wychylił się natomiast kwasek cytrusów. Leciutki, a jednak przemodelowujący egzotyczną rześkość na kwaskawe, zielone winogrona.
W tym czasie rozszedł się średnio mocno palony wątek orzechów. Wprowadziły gorzkość, która rosła. Przez moment myślałam o czymś skórzanym, niemal pieprznym... Albo o liściach, korze... Niby suchych, a jednak... leżących na wilgotnej, czarnej ziemi i wilgotniejących od niej.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ziemia uderzyła, śmiało wkraczając na pierwszy plan. Kontynuowała goryczkę, a także wilgotność i rześkość. Podkręciła orzechy, acz zmieszała je z drzewami. Wyobraziłam sobie spaloną korę, a potem... Także kwiaty, liście zaczęły na tej ziemi zalegać. Wydały mi się nieco kwaskawe. Ziemia zaś przejawiała pikanterię, którą próbowała im narzucić. Nie do końca jej się to udało, ponieważ ogół nieco ugłaskiwała śmietanka z tła.
Kwasek związany z ziemią i kwiatami z ochotą mrugnął do owoców. Zielone winogrona... zmieniały się w coś innego, ale też zielonego. Jakieś kaktusy, akacje, rośliny - wszystko to wirowało i mieszało się, dokładając do kwaśności coraz więcej słodyczy. Znów pomyślałam o rześkim miodzie akacjowym; na pewno niemal przezroczystym, jasnym. Był w tym aż chłód... taki aż lekko szczypiący w język? Toż to lukrecja / anyż, acz łagodzone słodkawą miętą. I rześkość. Wynurzyły się słodkawo-cierpkie, średnio dojrzałe banany, a po przytuleniu się do miodu - już bardzo słodkie i dojrzałe. Kwasek uciekł od nich jakby do mniej dojrzałej karamboli. Cała ta egzotyka owoców była intensywna i bogata, a jednak zrównana z gorzkością, chwilami wręcz uległa w stosunku do niej.
Ziemia umożliwiała im to wirowanie, robiąc za tło. Wprowadzała powagę, a i owocom z czasem podrzuciła trochę ciężkawości. Kwaski i kwaseczki zmieniły się w kwaśność cierpką. Cytryna mignęła i utonęła w mieszance niejednoznacznych cytrusów. Wyskoczył z niej za to czerwony grejpfrut... Dość kwaśny (i sugerujący też inne czerwone owoce?), acz udanie mieszający się z drzewno-ziemistą cierpkością (znów ta skórzano-pieprzna nutka?). Na moment kwaśność wydała mi się aż śmietanowa, po czym nadeszło złagodzenie.
Drzewa uległy orzechom, które wyszły aż maślano łagodnie. Przytuliły do siebie banana, tworząc słodko-delikatne wykończenie kompozycji. Wsparte miodem, dotarło to aż słodziusiego poziomu.
Po zjedzeniu został posmak orzechów, trochę kory, drewna ze słodyczą bananów i kwiatowym echem. By nie było za słodko, wyłoniła się ziemistość z ostrzejszą, lukrecjowo-akacjową nutą i kwaśniejszym, cytrusowo-śmietanowym akcentem, dbająca też o wilgotne orzeźwienie. Nieco ściągnęła.
Całość smakowała mi dzięki intensywnej ziemistości, wielu tak przejrzystym kwiatom i nieoczywistym owocom. Oprócz cytrusów (grejpfrut, cytryna), mnóstwo tu egzotyki owoców (lychee, banany), a także związanej z rześkością akacji. Mimo miodowych tonów, nie było za słodko. Kwaśno-cierpkie owoce przewodziły, ale i gorzkości sporo tu uświadczyłam.
Zachwyciły mnie zwroty akcji: nagłe zmiany owoców czy nawet ostatnie złagodzenie kompozycji. A jednak to wciąż setka, więc jakoś nie umiałam się nią na 10 zachwycić albo... nie znalazłam w niej niczego wbijającego w ziemię (hue hue) tak bardzo-bardzo.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 35 zł (za 45g; cena półkowa)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.