Meksykańską markę Cuna de Piedra kiedyś widziałam raz czy dwa w internecie. Jej opakowania wydały mi się tak proste, niby nowoczesne, a jednak niekoniecznie, intrygujące, że uznałam, że kiedyś spróbuję zdobyć jakieś jej propozycje. Ponoć każda jest efektem lekcji Matki Natury. Pomyślałam, że muszą kryć coś niebanalnego, jeśli do samej czekolady producent ma podobne podejście, jak do grafiki. To konkretnie skojarzyło mi się z zen, a dokładniej z ustawianymi kompozycjami kamieni na piasku (chodzi o tace zestawów do relaksacji). Co zaś się tyczy samego kakao - do produkcji tej tabliczki zakupiono od kooperatywy Raymundo Enríquez, zrzeszającej 28 członków, działających na 50 hektarach. Hodują tam też cytryny, kokosy, mango, ananasy, tropikalne kwiaty i mamey - to jakieś drzewa owocowe, o których istnieniu dowiedziałam się właśnie dzięki opisowi ich działalności.
Cuna de Piedra 85% Mexican Cacao from Soconusco, Chiapas to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao z Meksyku, ze stanu Chiapas, z regionu Soconusco.
Po rozchyleniu "różosreberka" poczułam raczej delikatny zapach ziemi i orzechów chyba włoskich, zestawionych, jakby nasączanych z czasem coraz intensywniejszym, niemal multiwitaminowym, egzotycznym splotem. Wyraźniej wyłonił się ananas i słodka brzoskwinia, z której sok cieknie falami. A jednak w tej słodyczy kryła się też goryczkowato-kwaśniejsza nutka grejpfrutów i czegoś trudnego do uchwycenia (dopiero w trakcie degustacji, po pewnym czasie wpadłam na soki / napoje kaktusowe). Słodkie owoce aż buzowały (raz czy dwa przemknęła mi myśl o oranżadach). Orzechy i ziemia z czasem wzmocniły się nutką rozgrzanych słońcem drzew.
Tabliczka wyglądała na twardą i kremową jednocześnie. Łamana okazała się bardzo twarda i przyjemnie głośno, chrupko trzaskająca. Miała trochę ziarnisty, ale jakby gęsty przekrój.
W ustach rozpływała się w umiarkowanym tempie, ochoczo. Zmieniała się w pyliście-proszkową, bardzo soczystą zawiesinę. Była masywna, ale nie gęsta. Trochę kojarzyła się z miękką, rawbarowo-ciastową masą z owoców.
W smaku równocześnie ruszyły owoce i gorzkość, że aż w pierwszej sekundzie były nie do nazwania. Splótł je nieco podfermentowany wątek, zdradzający specyficzną, ciężką słodycz. Cały czas towarzyszyła jej cierpkość.
Gorzkość zdecydowała się na orzechy włoskie i ziemię, po czym ziemię zaczęła chować pod przykrywką dymu. Dym osiadł, przełożył się na ciepło, ale nie mocne poczucie palenia. Pomyślałam o drzewach rozgrzewanych promieniami słońca.
Owoce w tym czasie też rozłożyły się jako kwaskawo-słodki wachlarz złożony z niepewnych wiśni i owoców suszonych. Suszonych czerwonych, cierpkawych, ale i nieco słodszych. Żółtych i złocistych? Zaplątały się tam bardzo słodkie figi, a ja zaraz pomyślałam o ananasie, który jednak mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wytoczył soczysty kwasek.
Ananas okazał się świeży i soczysty, słodki. Doszły do niego ciemne winogrona, mieszające się z wiśniami i dbające o cierpkawo-cięższą słodycz. Rześkość szalała.
A gorzkość trochę odpuściła. Zmieszała się z maślanym wątkiem, łagodniejąc. Wciąż czułam orzechy, głównie włoskie, ale przybierały na delikatności, właśnie naturalnej maślaności. Z czasem pomyślałam o maślano-orzechowym cieście... Cieście bananowym? Takim trochę rawbarowo-figowym, zasładzającym. Na pewno przyprawionym korzennie ostrawymi przyprawami, na rzecz których wycofała się gorzkość. Wyróżniłabym chyba szczyptę chili. Owocowość i już tylko gorzkawość znów mocniej zaczęły się splatać, tym razem za sprawą łagodności.
Te szalejące jednak, rześkie i egzotyczne, z czasem bardziej multiwitaminowe niespecjalnie zwracały na to uwagę. Nie była to jednak esencja owoców, a owoce nieco wodniście-mdławe. Za ich sprawą pomyślałam też o niezbyt dojrzałych, cierpkawych zielonkawych bananach. Cierpkości i pewnej "zieloności" owoców nie brakowało. W końcu myśli zaskoczyły - wyłapałam niejednoznaczną, kaktusową nutę. Oczami wyobraźni widziałam zielone napoje i soki kaktusowe. Za egzotycznymi pojawiło się trochę cytrusów... grejpfrutów? Ale różnych, niejednoznacznych, bo i coś tam słodszego było... Może pomelo, zielone i żółte grejpfruty, kontynuujące kwasek ananasa (zanotowałam: "limonkowy grejpfrut")? Winogrona też zaczęły się zbierać różne, niejednoznaczne... Wtórowały im... melony? Rozmywające resztę. Z czasem ananasowo kwaśniejszy wątek przeszedł aż do cytryny, by wrócić mogła wiśnia.
Pod koniec czułam cierpko-kwaskawe owoce, w tym sporo wiśni, jakieś suszone... Pomyślałam też o maślano-ciastowym motywie, za którym nieśmiało snuło się kakao. Jakby tak maślano-bananowe ciasto z orzechami kryło trochę jego cierpkości? W tej łagodniejszej, maślanej części też doszukałam się pewnego "rozmywania". Biorąc pod uwagę wydźwięk całości, do głowy przyszła mi woda kokosowa.
W posmaku została cierpkość wiśni, cytrusów, ale właśnie chyba również kakao... zmieszanego z ciepłem słońca, tropików, drzew. Sporą ilością drzew... ciepłych też jakby od przypraw.
Całość była smaczna, jednak trochę żałuję, że tak delikatna pod względem zapachu i nieśmiała w gorzkość. Multiwitaminowo-egzotyczna bomba, ogólnie dużo owoców (ananas, brzoskwinie, bananowe ciasto, wiśnie i winogrona),z istotnymi cytrusami (słodkimi, grejpfrutowo-pomelowatymi), mieszające się z drzewno-orzechowym tłem były zacne, kwaskawe i słodkie. A jednak przez pewien czas dla mnie niestety zbyt maślane i rozmyte. Niby wyraziste, ale... bez dosadności, której oczekiwałabym od zawartości kakao. Czekolada zaskoczyła mnie też słodyczą. Nie przekonuje mnie ta soczysta kwaśność owoców zestawiona z maślanością. Nuty soku kaktusowego, niejednoznaczności - wolałabym, by bardziej się rozwinęły, bo były intrygujące. Podobnie jak i konsystencję wolałabym gęstą, bardziej czekoladową.
Pomyślałam o bardziej gorzkiej dzięki ziemi i herbatom Original Beans Zoque 88 % Mexico - też była bardzo egzotycznie owocowa, a jednak głębsza i cięższa w smaku. Wyrazistsze przyprawy i nuty kokosa kupiły mnie właśnie w niej. W dzisiaj opisywanej były marginalne.
"Gorzkość, która w sumie nie była gorzkością" pojawiła się w także kwaskawo-owocowej In 't Veld Jungle Please 80 % Kakao Mexiko Soconusco. Podlinkowana wyszła bardziej wędzono-alkoholowo, dzisiejsza zaś podfermentowano-ciepło.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 85 zł (za 80g; cena półkowa)
kaloryczność: 400 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy
Najpiękniejsze opakowanie, jakie ostatnio widziałam! I ładna forma tabliczki. Kupię!
OdpowiedzUsuńDo mnie również taka estetyka przemawia. Aczkolwiek tabliczki to wolę z podziałek na kostki.
Usuń